Dziewczę aż się trzęsło po takim potraktowaniu jej przez Olega, ale wczepione w Galeba zaczęło prowadzić Ostatnich wygodną ścieżką wśród akacji, krzaków dzikich róż, ostrokrzewów, rokitników i ogników, której, tropiciele daliby słowo, jeszcze minutę temu tutaj nie było. Chociaż na pewno była, po prostu krzaki zasłaniały...
Rokitniki całe obsypane były małymi owocami. Były one zasadniczo jadalne, tyle że bardzo, bardzo kwaśne.
Loftus widział wiedźmim wzrokiem jak Ghyran, zielony wiatr magii wzmacnia swoją obecność, ale nie było w tym żadnego aktywnego czaru, a w każdym razie nie ze strony dziewczynki.
Po niedługim marszu dojrzeli, że to co brali za nieduży pagórek jest w rzeczywistości starą, ale nadal trzymającą pion (no, powiedzmy) chatką.
Obok niej znajdował się niewielki, ale dobrze utrzymany ogródek warzywny, ze sporą częścią przeznaczoną na zioła; część domku przeznaczona była na schronienie dla dwóch kóz, skubiących trawę w pobliżu; drewniana budka z wyciętym serduszkiem w drzwiach musiała być wychodkiem, a bzyczenie pszczół jasno dało znać, że małe budki z podłużnymi dziurami to po prostu ule. Nieopodal biło źródełko, z którego woda wypływała wartkim strumieniem.
Miejsce tętniło mocą. Loftus czuł, że gdyby zdecydował się rzucać zaklęcia, czary przyjdą mu tutaj łatwiej niż gdzie indziej. Ale pełzająca po kręgosłupie gąsienica zimna dawała do zrozumienia, że niekoniecznie powinien.
Wrażenie nasiliło się, gdy z chatki wyszła starsza kobieta w chuście i obrzuciła drużynę nieprzyjaznym wzrokiem, który jednak złagodniał od razu, gdy zobaczyła kogo przyprowadziliście.
Dziewczyna od razu do niej pobiegła i wtuliła się, a wtedy starsza kobieta ponownie spojrzała na was i w jej wzroku nie było już sympatii. A i zmrok zdawał się jakby głębszy.
- Coście jej zrobili? - zapytała lodowato. Choć było was dziewięcioro, a ona jedna, nie wyglądała jakby się bała.