06-11-2018, 11:27
|
#28 |
| Eghart, Nemrod, Izynyd
Karawana pod przywództwem sierżanta Szyszki dojechała w końcu do obozu drwali, o którym mówił zwiadowca nim padł z konia. Faktycznie zwłoki naszpikowane strzałami nie zachęcały do popołudniowych spacerów po lesie. Ciał było z tuzin, może więcej. Najpewniej drwale szykowali się do przygotowania nowego wyrębowiska w tym miejscu. Nim padli z pewnością uciekali w pośpiechu. Kilka rzeczy natomiast nie pasowało wiedźminom. Skoro to były elfy, to dlaczego naszpikowali strzałami bezmyślnie tych ludzi? Aen Seidhe zwykli nie pudłować i wymierzać cios ostateczny raczej szybko i bez litości. Obóz wydeptany przez konie, o czym świadczyły dość świeże ślady kopyt, może nie był niczym nadzwyczajnym. Gdyby nie to, że były zbyt głębokie na ślady pozostawione przez lekkie wierzchowce. Sierżant spojrzał na poległych. - Przyślemy tu zbrojnych z grodu… - westchnął. - Mus nam jechać dalij, bo i my podzielim los drwali.
Rabenfort nawet nie wstrzymywał specjalnie konia. Ruszył rysią do Ban Tiel. * * *
Gród położony nad jeziorem był już mocno przeludniony. Najpewniej byli to głównie rzemieślnicy z Ban Gleann lub Ard Carraigh i innej maści robotnicy najęci pod przygotowanie festynu. Przed bramami w kolejce ustawiały się wozy i podróżni. Tych pierwszych urzędnicy wraz ze zbrojnymi kierowali do wrót i tam przeszukiwali, spisywali, wypytywali i od nowa… Proceder w oczach wiedźminów wydawał się nie mieć końca. Reszta podróżnych była kierowana do bocznego mniejszego wejścia, gdzie również straż informowała ich o bardzo ważnych z pewnością sprawach. Eghart obyty w podróży po kontynencie zdawał sobie sprawę o co w większości chodziło. Były to pouczenia i reguły jakie panowały w danym miejscu. Często również nakazywano złożenie broni w kordegardzie. Po prawej natomiast ich uwagę przykuł Fort Leyda. Masywna budowla na elfich fundamentach.
- Proszę skierować moje wozy do głównej bramy, a ja ruszam załatwiać formalności. Nie będę czekał w kolejce bo już dość czasu straciłem na waszej niekompetencji - Everet ruszył konno w kierunku bramy głównej. Izynyd podąrzył w jego ślady, licząc na możliwość łatwiejszego i szybszego wejścia do środka.
- Słyszeliście? Ruszać w kierunku bramy i czekać na mości Rabenforta - ryknął Szyszka. - Na was czeka już Namiestnik wiedźminy. Ruszycie w te droge o tam i do bram dojdziecie bez kłopotu. Tam o już bedą wiedzieć co z wami dalej. Bywajcie. Piraviel
Czarodziejka podeszła do bram fortu Leyda, które były otwarte lecz bacznie strzeżone przez czterech zbrojnych. Dwóch odzianych w pełną płytę z hełmami z przyłbicą. W tym słońcu z pewnością byli bardzo zadowoleni ze swej służby. Dwóch kolejnych ubranych w kolczugi miało założone hełmy typu temerskiego jak zwykło się je nazywać, gdyż właśnie z Temerii pochodziły. Jedni i drudzy śmierdzieli z pewnej odległości dokładnie tak samo - potem i szczochami. Z głębi placu dało się słyszeć odgłosy oręża i postękiwania niczym dwóch rosłych drabów mierzyło swe siły w łóżku… Stój! Kto idzie i po co? - sapnął jeden ze zbrojnych spoglądając na czarodziejkę w sposób jaki patrzy mężczyzna wyposzczony w wojsku do granic możliwości. [MEDIA] [/MEDIA] |
| |