Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2018, 20:49   #59
waydack
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
- Kimberlee… pomóż mi z tym gnojem - Odezwał się Major, siłując z leżącym na nim truchłem. Blondyneczka na chwilę się zawahała, ale w końcu pomogła, spychając ciało z Bakera. Mężczyzna wyglądał okropnie, pół jego twarzy i tors były całe we krwi, choć niekoniecznie wszystko mogło być jego. Usiadł na dupie, oddał strzał w łeb leżącego obok martwego dinozaura, po czym zaczął rozglądać się po okolicy.
- Wszyscy do mnie! Stawać tu w kółku plecami do siebie! Niech ktoś tu podciągnie Honzo! Frost bierz ten pieprzony karabin z jeepa!
- Lysso! Mój plecak medyczny z jeepa! - Krzyknęła nagle Kim.
Tymczasem Azjatka opuściła łuk, ale zamiast pognać po ten plecak patrzyła się na Honzo w szoku. Mężczyzna leżał i jęczał w cierpieniu, choć był tak zamalowany krwią że ciężko było ocenić jak duże szanse ma na przeżycie. Nikt wcześniej nie umarł na jej oczach. Poczuła jak robi jej się słabo i podparła dłonią o auto nie umiejąc oderwać nóg z ziemi. Krzyk Kimberlee wydawał się taki odległy, jakby tylko się jej przyśnił.
Harry widząc, że zagrożenie minęło i dinozaur, który obrał go sobie za cel padł martwy wygramolił się spod wozu. Usłyszał wrzask majora i poczuł deja vu. Wczoraj Frost wydał identyczny rozkaz, gdy krwiożercza roślinka porwała Currana, tyle, że ten przygłup „Bear” w ogóle go nie słuchał i zaaferowany był ciągnięciem Kiku za spodnie. Harry nie zamierzał brać złego przykładu z dyletanta i skoczył do samochodu wyciągając ze środka karabin. Stanął w kółku próbując odbezpieczyć broń. Zwrócił się do Sosny ciężko oddychając.
- Dobrze to robię?
- Odbezpieczasz tu…- Douglas wskazał kciukiem miejsce na karabinie.- Lufą mierzysz w kierunku wroga i palcem naciskasz spust. I modlisz się żeby w coś trafić. Pamiętaj by strzelać krótkimi seriami, bo draństwo kopie.
- Moje oko… kurwa, moje oko... - Niespodziewanie, Honzo ruszył się z miejsca, na trzech kończynach pełznąc w kierunku Majora i Kim, jedną dłonią trzymając się za pół zakrwawionej twarzy…
- Idzie pani czy nie?? - Collins wygramolił się z jeepa, odzywając do Lyssy “wrytej w ziemię” - Panienka Miles prosiła o sprzęt medyczny! - Mężczyzna sam chwycił za czerwony plecak lekarki, na drobny moment czekając na reakcję Azjatki.
- Daj jej spokój… a najlepiej mocnego łyczka z menażki, jak coś mocniejszego niż wodę tam masz.- rzekł “Bloody” podchodząc do Lyssy i bezceremonialnie chwytając ją za dłoń by pociągnąć do kółeczka desperackiej obrony, zerkając na truchła gadów.- Niektóre gatunki powinny pozostać wymarłe.
Japonka zachwiała się na nogach przez chwilę, po czym niczym małe dziecko, nie stawiając oporu, dała pociągnąć się za rękę bliżej krwawej zbieraniny. Gdy już dotarła do niej prośba Kim, Collins już ją wyręczył. Bała się, co Bloody mógł wyczuć po nieco drżącej jej dłoni. Po chwili chyba jednak troszkę doszła do siebie, bo spróbowała wyjąć rękę z uścisku mężczyzny i wyjąć strzałę zatopioną w podziurawionym dinozaurze. Dłoń która trzymała łuk, zaciskała się mimowolnie raz za razem.
Bloody jednak nie rozumiał jej intencji i instynktownie zaciskał dłoń, gdy próbowała się wyrwać. Kiku nie próbowała się siłować, zamiast tego uniosła tylko wzrok na niego i tak moment patrzyła, po czym zrezygnowała z prób uwolnienia dłoni, ba, sama ją zacisnęła. Cząstka jej samej chyba potrzebowała tego gestu i jakiegokolwiek, nawet wyimaginowanego poczucia bezpieczeństwa.
Trzymając dziewczynę jedną reką i karabin w drugiej Sosnowsky zwrócił się do Kim spokojnym głosem. Jakby ta sytuacja nie robiła na nim wrażenia.
- Musimy rannych opatrzyć prowizorycznie. Załadować na pojazdy… i wynosić się stąd. W jaskini zajmiemy się… leczeniem.
- Się wie - Odparła najemnikowi lekarka, zakładając już jednorazowe rękawiczki, by zabrać się za zajmowanie rannymi. Trochę trzęsły jej się ręce, ale chyba była w stanie sobie z tym poradzić… najpierw obejrzała na szybko klnącego Honzo.
- Przeżyjesz. To nie jest poważna rana, oko chyba nie jest uszkodzone... - Kim założyła w ciągu paru sekund opatrunek z opaską na głowę, przysłaniający owe oko.
- Zajmiemy się tym za chwilę - Uśmiechnęła się do Geologa, co minimalnie go uspokoiło. Następnie blondyneczka przyklęknęła przy Majorze. Najpierw podobny opatrunek na ucho… i nagle oczy Kimberlee rozszerzyły się o wiele bardziej niż normalnie.
- Tam… tam... - Wskazała drżącym palcem krzaki. Coś się w nich poruszało. A ponad krzaki, gdzieś na wysokości 2 metrów wystawały pionowo dwa czubki ogonów. I to takiej samej wielkości i koloru, co już martwych zębaczy na polance.
- O Boże... - Jęknął Collins.
Doug sięgnął po granat odłamkowy, pozbawił go zawleczki i rzucił ku raptorom pospiesznie.
- Kryć się! - Wrzasnął Major, po czym przyciągnął do siebie zdezorientowaną Kim, by oboje znaleźli się za truchłem o które opierał się plecami. Osłona marna, ale lepsza niż nic… Honzo rozpłaszczył się na ziemi, Collins i Lyssa po chwili również.
Granat wylądował dokładnie tam, gdzie powinien, i po niecałych 3 sekundach nastąpiła eksplozja, a wszystkim aż zadzwoniło w uszach. Z krzaków dało się słyszeć jakieś… piski? W każdym bądź razie, nic tam się już nie poruszało, i na chwilę w dżungli zapadła cisza, płosząc chyba wszystko co żyło, na sporym obszarze.
- Sprawdź - Warknął do “Sosny” Major, a lekarka w tym czasie zajęła się szybko nadszarpniętym bokiem głównodowodzącego tym cyrkiem.
Sosnowsky zacisnął dłonie na swoim karabinie i ruszył w kierunku krzaków, gotów w każdej chwili posłać serię we wszystko co się poruszy… nie znalazł jednak nic. Ciał drapieżników również. Było co prawda sporo krwi, jednak granat ich nie zabił, a jedynie zranił i w końcu przepłoszył??
Tymczasem Kiku podniosła się niepewnie z ziemi, rozejrzała i wydarła z gadziego trupa swoją strzałę. Każda była cenna, i mogła jeszcze ocalić im życie. Ignorując trzymanie się w grupce, ruszyła po drugą strzałę, do gadziego truchła nieopodal. Po drodze dobywając maczety, by wpierw upewnić się czy na pewno gad padł martwy. Serce waliło jej jak szalone, ale szła spięta, dość powoli i tocząc wewnętrzną walkę myśli.
Douglas zatrzymał się przyglądając śladom krwi na miejscu wybuchu. Potem rozejrzał się dookoła i zaczął ostrożnie cofać do tyłu nie tracąc z pola widzenia miejsca eksplozji. Mogły się wszak kryć w pobliskich krzakach.
- Długo jeszcze? Na razie jest spokój, ale nie powinniśmy testować naszego szczęścia.- stwierdził w końcu rozglądając się podejrzliwie po ścianie zieleni.
- Opatrzę prowizorycznie Majora i możemy spadać! - Kim… niepotrzebnie krzyknęła. Chyba taka wypowiedź Sosnowskyego znowu nieco wywołała u niej strach całą tą sytuacją w jaką się wpakowali.
- To dobrze… ładujemy rannych na dżipa i wracamy do jaskini. Tam będzie się można nimi zająć na poważnie. I poinformować pozostałe ekipy co się tutaj stało.- zadecydował Douglas.
Harry zgodził się skinieniem ze słowami Sosny. Wciąż stał z karabinem, próbując utrzymać szyk narzucony przez majora. Podczas gdy Lysa zbierała strzały a Kim opatrywała rannych, Frost wypatrywał kolejnych zagrożeń, które mogły nadejść z dżungli.
Nic nowego jednak nie nadeszło, poza Lyssą już pospiesznie wracającą ze swoją ubabraną we krwi amunicją. Dziewczyna nachyliła się nad Alazragulim, wyciągając rękę i chcąc pomóc mu wstać, by móc zaprowadzić go do jeepa.
- Co z Johnem? - Zapytała w międzyczasie Kim.
- Dzięki laska... - Wymamrotał Honzo, korzystając z pomocy Lyssy. Nie zareagowała na te słowa, bo chociaż drażnił ją, to nie zostawi go z tego powodu tutaj na śmierć.
- Major jest dosyć ciężko ranny, trzeba będzie szyć... - Wyjaśniła Kimberlee, kończąc z opatrywaniem na tę chwilę najemnika. Baker w końcu więc wstał z grymasem bólu na twarzy, zakrwawiony w wielu miejscach, z nieco “nadszarpniętym” mundurem na boku. Rozejrzał się po towarzystwie.
- Dobra, to do jeepa i spadamy stąd. Ja prowadzić nie będę, są ochotnicy? - Spytał. Wybór w sumie był jednak ograniczony… skoro “Sosna” jechał quadem, to odpadał jako kandydat, Honzo z tylko jednym sprawnym okiem również. Pozostawały więc w sumie do wyboru cztery osoby?
- Tak, tak, jedźmy stąd... - Przytaknął blady Collins.
- Ja poprowadzę. - - rzuciła krótko Lyssa.
 
waydack jest offline