Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2018, 21:06   #60
Koime
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Słowa które słyszał były niewyraźne. Wydawały się dobiegać z oddali niczym echo.
- Powtórzę ostatni raz. Słuchaj co się do ciebie mówi i odsuń się!
W odpowiedzi usłyszał głos. Swój własny, zdesperowany głos.
- Nie możecie tego zatuszować! Prędzej czy później ludzie dowiedzą się co tu się naprawdę wydarzyło!
Odpowiedzią na te słowa buntu były jedynie strzały z pistoletu. Leżał na ziemi? Czy to była jego krew?
- A wystarczyło grzecznie siedzieć cicho – Niewyraźna sylwetka wycelowała lufę pistoletu prosto w niego – Dobranoc harcerzyku.

Następnie pojawił się oślepiający błysk. Wszystko zniknęło, oprócz płomieni, które zaczęły palić jego prawy bok. Leżał. Krwawił. Nie mógł nic zrobić…

Poranek - jaskinia

Alan, zalany potem, zerwał się ze śpiwora.
”Gdzie ja…?”
Rozejrzał się po półmroku panującym w jaskini.
”To tylko sen…” – pomyślał z ulgą.
Starał się uspokoić oddech.
”Tylko sen…”

Wstał i powoli udał się w kierunku światła poranka, przebijającego się przez wejście do jaskini. Wydawało mu się jakby stare blizny po oparzeniach, znowu piekły go jak tuż po zagojeniu.
Coś mówiło mu, że to będzie bardzo długi dzień…

Po dotarciu na wzgórze

Alan spokojnie wytrzymał spojrzenie Bear'a pomimo widocznej różnicy wielkości między dwoma mężczyznami.
- Musiałem zapanować nad rozładunkiem sprzętu na plaży. Niestety, czasem trzeba być stanowczym by inni cię słuchali - ”Poza tym chciałem się na kimś wyładować za wszystkie pieprzone “niedogodności”, które zwaliły mi się na głowę”. Odwrócił wzrok w kierunku Chelimo - Nie martw się. Marco udowodnił mi już, że mogę na nim polegać. Naprawdę dużo mu zawdzięczam od wczoraj.
- No spoko - “Bear” wzruszył jedynie ramionami i to chyba była cała dyskusja? Najemnik zaczął bowiem przyglądać się rozległemu terenowi, więcej chwilowo nie odzywając. Chelimo zaś wciąż uporczywie wywoływał “Hyperiona”...
- Czekaj! - odpowiedział Woods trochę ostrzej niż zamierzał. Wziął głęboki oddech i przywrócił uśmiech na twarz - Lornetkę powinien mieć Marco. Używał jej wczoraj na plaży. Mamy być dodatkową parą oczu dla tych na dole, prawda?

Ledwie Woods skończył mówić… przed jego nosem pojawiła się owa lornetka, w łapie “Beara”. Czarnoskóry mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- To obserwuj - David odszedł od niego o parę kroków, zajmując się pilnowaniem najbliższego terenu - Ale jak wypatrzysz jakieś laski-amazonki, to też chcę popatrzeć! - “Bear” parsknął.
Alan uśmiechnął się przez chwilę złośliwie. ”O nie! Tak łatwo mnie nie zignorujesz”. Podszedł w stronę najemnika.
- A mniej więcej w którą stronę udały się nasze grupki?

“Bear” przez chwilę myślał, po czym wskazał paluchem najpierw jeden kierunek, potem drugi.
- To chyba będzie jakoś tak - Powiedział.
Alan starał się zapamiętać oba kierunki wskazane przez “Bear’a”. Dla pewności ułożył kilka kamyków w strzałki skierowane w tamte strony. Uznał jednak, że zanim zacznie wypatrywać towarzyszy najpierw nagra widok ze wzgórza tabletem. Może Harry wykorzysta to potem w swoim filmie.
- Czyli pracowałeś już kiedyś razem z Marco? - ciągnął dalej, niby obojętnie, zaopatrzeniowiec - Z innymi może też miałeś przyjemność współpracować? Uśmiechnij się do kamery.
- Tak, pracowaliśmy już razem - Odpowiedział David - I z “T” też... - Na widok nagrywania go, czarnoskóry wyszczerzył na chwilę zęby, ale i wzruszył ramionami, nie mając zamiaru pozować, czy i robić cokolwiek innego do kamery.
- Kiepski z ciebie obserwator, bardziej chyba Frosta przypominasz z tym kamerowaniem okolicy, youtuber kurde jeden - “Bear” zaśmiał się krótko.

Woods nagrywał dalej, obchodząc wzgórze dokoła i starając się zarejestrować jak największy obszar przestrzeni wyspy.
- Właśnie dla naszego youtuber’a robię nagranie okolicy. Powinieneś się cieszyć, że w nim wystąpisz. Wiesz ile tysięcy dziewczyn ogląda kanał Harry’ego? Mógłbyś zostać gwiazdą - przeszedł parę kroków, po czym dodał - Dobrze że “TMI” wybrało osoby, które znają swoje mocne strony. Pewnie będzie to bardzo pomocne podczas tej misji. Wiesz - efekt synergii.

Starał się by rozmowa wydawała się zwykłą pogawędką. Informacje wyciągnięte z najemnika mogą okazać się korzystne w przyszłości. Kto wie, może nawet uda mu się zyskać przydatnego sojusznika.
- A co myślisz o reszcie? Pewnie wy też dostaliście do przejrzenia teczki pozostałych członków wyprawy. - sam oczywiście żadnych teczek nie widział na oczy, ale może najemnicy dostali jakieś dane o reszcie grupy jeszcze przed opuszczeniem “Hyperiona”.
- Nie mam pojęcia o jakiej “energii” między tu ludźmi gadasz - Wzruszył ramionami “Bear” znowu coś żując, chyba kolejny batonik - Ja do żadnych teczek wglądu nie miałem, może Major miał...

”Wspaniale. Najemnicy, którzy nawet nie wiedzą kogo ochraniają” - pomyślał zaopatrzeniowiec.
- Czyli nie dzieli się z wami informacjami o tym kogo macie ochraniać? To trochę nie fair z jego strony, prawda? - zapytał Alan.
- Nawijasz i nawijasz, jednocześnie nagrywając… nie pomyślałeś o tym, co? - Tym razem czarnoskóry najemnik uśmiechnął się nieco krzywo - A co do informacji… na cholerę mi wiedzieć, czy tam znać, coś z czyjegoś życiorysu? Mamy ochraniać tego i tego, albo tą i tą, no to to robimy, do niczego mi wiedza, gdzie kto studiował i ile ma doktoratów co nie?
- Oczywiście możesz mieć rację… z drugiej strony może po prostu Major coś przed wami ukrywa. Wybacz, chyba powiedziałem za dużo - Woods odwrócony do “Bear’a” plecami nie starał się nawet ukryć uśmiechu.
- A tam pieprzenie… bo co, mamy w szeregach szpiega Chińczyków, czy jak? - David podrapał się po łepetynie.
- Haha, dobre - zaśmiał się Alan - Tak źle nie jest, ale… zresztą nieważne. Masz rację. Lepiej nie wiedzieć za wiele i skupić się na podstawowych obowiązkach. No! Nagrane - powiedział z satysfakcją - Udało się połączyć z “Hyperionem” Marco? - zawołał do Chelimo, a ten przerwał monotonne powtarzanie tego samego w słuchawkę radiostacji, po czym pokiwał przecząco głową.
- Nie przejmuj się i próbuj dalej- zawołał pocieszająco Woods - Ja w tym czasie poszukam naszych zbłąkanych owieczek - powiedział do “Bear’a”.

Poszedł w kierunku zbocza w miejsce wskazane przez David’a i zaczął rozglądać się przez lornetkę.
- Woods!!! - Ryknął nagle “Bear”, i gdy Alan się odwrócił w jego stronę, mózg “Zaopatrzeniowca” musiał przeanalizować kilka istotnych faktów w ledwie milisekundzie. Prosto na Alana pędziło coś wielkiego drogą powietrzną, coś z wielkimi skrzydłami, i jeszcze bardziej paskudnie wyglądającym, wyjątkowo długim, ostro zakończonym dziobem. I to coś, ten jakiś cholerny, latający dinozaur, miał zamiar przebić jego plecy owym dziobem, co oznaczałoby śmierć.

<img src="https://images90.fotosik.pl/70/27733b4baed12069.jpg" border="0" alt="" />

Rzucony w powietrze przez czarnoskórego plecak, należący do Woodsa, w latającego myśliwego, minimalnie rozpraszający owy atak, ruch własnego ciała, nieświadoma zmiana pozycji w ostatniej chwili. Zamiast zostać przebitym na wylot, dziób rozpruł prawe ramię mężczyzny, oraz “drasnął” prawą pierś, rozrywając materiał ubioru i skórę… wielka głowa i cielsko przeleciało o centymetry od zszokowanej twarzy Alana, jednak latające draństwo miało i łapy, i jedna z nich pochwyciła prawą, już zranioną rękę, po czym Woodsa prawie wyrwało z butów, gdy został porwany w przestworza! A wszystko w mgnieniu oka, i w obszarze ledwie dwóch metrów przy mężczyźnie. Zupełnie, jakby oglądał jakiś film w mega zbliżeniu i w zwolnionym tempie.
- Marco!! Wal!! - Darł się “Bear” - Nadlatują następne!!

Rozbrzmiał kaem czarnoskórego, ale Woods mało co widział w ciągu następnej sekundy, jednak chyba celem nie był drapieżnik porywający ze sobą Alana, który wisiał w nieładzie, krwawiąc z dwóch miejsc, z wybitym dodatkowo chyba ramieniem, wciąż oszołomiony tym co się stało… lecąc. W szponach prehistorycznej bestii, by skończyć jako jej posiłek.

Potworny ból z rozerwanego ramienia sprawił, że Alan omal nie zemdlał. Nie miał czasu na spokojną analizę sytuacji i musiał zdać się na instynkt. Wyjął Desert Eagla z pochwy lewą ręką i korzystając z faktu, że zwierzę jest blisko starał się zrobić sporą dziurę w skrzydle gada. Strzał okazał się celny, a błoniaste skrzydło gada zostało przedziurawione, co wywołało u latającej poczwary skrzek bólu. Jeden strzał to było jednak zdecydowanie za mało, by ukrócić te lotne cyrki… a odpowiedzią podniebnego myśliwego była próba dziabnięcia Woodsa, co na szczęście dla mężczyzny okazało się fiaskiem. Lot po przedziurawieniu skrzydła stał się dosyć szaleńczy, i Alanem rzucało jeszcze bardziej niż wcześniej, pistolet w dłoni jednak utrzymał. W końcu cholerna gadzina chyba nie była już w stanie dalej z nim lecieć, wykonała bowiem nagle ostry zwrot w prawo, jednocześnie… wypuszczając Woodsa z pazurów. Mężczyzna poleciał pięknym łukiem w dół, z wysokości jakichś 20 metrów…
“I to by było na tyle” - pomyślał zrezygnowany, gdy tak spadał w kierunku ziemi. Czas jakby nagle dla niego zwolnił. Przed oczami pojawił mu się jeszcze obraz pięknej Japonki rozciągającej się na plaży. To poderwało go do ostatniego, wydawałoby się, wysiłku w jego życiu. Skupił całą swą uwagę i doświadczenie, by w jakiś sposób zamortyzować upadek z takiej wysokości.

Lot ku ziemi, wśród wciąż słyszanych salw karabinu “Beara”, skrzeku latających gadów, zbliżających się drzew… ostatnich chwil życia Alana… przerwało nagle kolejne, mocarne szarpnięcie, tym razem za prawą nogę, i świat znowu dziwnie zawirował. W mordę by to wszystko… Woods został w locie złapany przez tego samego, nie, chwila, przez innego skrzydlatego drania?! Przeciążenie jakoś wytrzymał, nie wypuszczając spluwy z dłoni. Tym razem, wisząc do góry nogami, poczuł ból i płynącą krew z nogi. No i znów lecieli ponad drzewami…
- Nie dacie, kurwa, umrzeć w spokoju?! - ryknął i wystrzelił w tors drugiego podniebnego drapieżnika. Kula, która normalnie rozrywa solidny pancerz jak papier, przebiła tors dinozaura, lecz ten uparcie trzymał Alana w swoim uścisku, skrzecząc żałośnie.
- Co do…? - Nie wierzył własnym oczom. Strzał z tego pistoletu potrafiłby przebić drzwi opancerzonego samochodu, a ten przerośnięty kanarek, dalej uparcie go trzymał.
- Zachowaj się wreszcie jak normalne zwierzę, do którego się strzela i upuść mnie, albo zdychaj! - wrzasnął strzelając raz za razem w to samo miejsce. Strzał, trafienie, skrzek, wierzganie gadziny… dalszy lot… strzał...niecelny. Dalszy lot. Strzał… niecelny. Strzał, i w końcu sukinkot zaczął spadać w dół, a Alan razem z nim. Po raz kolejny, na głowę, w kierunku drzew, czy była to dobra opcja? Kwestia sporna…
- Znowu to samo! - Krzyknął z bezsilnej frustracji.

Próbował jakoś zamortyzować upadek, odwrócić się w locie, złagodzić… cokolwiek. Wpadł na drzewa, na gałęzie. Bolało. Obijał się w każdą możliwą stronę, zaliczał wiele gałęzi...oj zdecydowanie za wiele. Każde uderzenie było okropne, każde nadzianie się na gałąź, zdzierana skóra, wgniatane ciało, wirujący świat, niekiedy nawet i rozrywane ciało. I w końcu, po tym wszystkim, po całym tym wirowaniu i bólu, ostatnie, finalne plaśnięcie o glebę i ciemność…

*****

…i to właśnie ta ciemność ciągnęła go głębiej w swe objęcia. Wołała do niego. Kusiła słodkimi obietnicami braku trosk i bólu. Czuł jak zagłębia się w nią coraz bardziej. Gdzieś z tyłu świadomości wiedział, że im dalej zajdzie, tym trudniej będzie mu wrócić.


- Myślałem, że jesteś twardszy - odezwał się się głęboki, lekko zniekształcony głos.
- Kim jesteś? - wyobrażenie Alana w jego własnej podświadomości, wciąż płynęło w bezkresną, mroczną głębię. Miał tam zamknięte oczy. Jedyne czego chciał to odciąć się od wszelkich trosk.
- Czuję się urażony - zaśmiał się pogardliwie głos - Przez tyle lat dbałem by nic ci się nie stało. By nikt cię nigdy nie skrzywdził.

Tuż przed mentalnym wyobrażeniem Woodsa pojawiła się jego dokładna kopia. Jednak z tym drugim Alanem było coś nie tak. Jego wzrok był złośliwy, jego mięśnie napięte. “Wyglądał” jakby czuł wstręt i pogardę do wszystkiego, prócz siebie samego.
- Odejdź, już dawno z tobą skończyłem. Nie chcę cię widzieć - odpowiedziało spokojnie wyobrażenie mężczyzny.
- Nigdy się mnie nie pozbędziesz, pamiętaj o tym. Potrzebujesz mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Potrzebujesz mnie by przeżyć.

Dłoń “drugiego” Alana pogładziła wyobrażenie po policzku w pokrętnej karykaturze udawanej czułości.
- Pamiętaj. Prędzej czy później wrócisz do mnie po pomoc. Tak jak kiedyś. Wiesz dobrze, że beze mnie nie przetrwasz - odpowiedział i zaczął zanosić się maniakalnym śmiechem, zostawiając wyobrażenie Woodsa, dalej zapadające się w otchłań nicości.
- Mam to gdzieś. Chcę wreszcie odpocząć… - odparł “oryginalny” Alan i pozwolił dalej ciągnąć się w bezdenną toń.

Nie musiał się niczym przejmować. Nikomu nie był nic winien. Nie miał do czego wracać.
Ledwie słyszalny, znajomy głos przebił się jednak przez otchłań, prosto do do wyobrażenia mężczyzny.
”Zadbasz by moje walizki trafiły do reszty naszego bagażu?”
Niewidzialna siła zatrzymała jego powolny upadek w nicość.
”...jest jeszcze dużo osób których życie zależy od Ciebie więc musisz się trzymać.”

Wyobrażenie Alana otworzyło oczy. Powoli, z wielkim trudem obrócił się w kierunku, z którego tu przywędrował. Nicość wciąż wołała go słodkimi obietnicami odpoczynku, ale jej głos był już znacznie cichszy i już nie tak kuszący.

”Coś tam umiesz. Porzucam Tobą kilka razy na tydzień i już nie będzie tak łatwo”.
Musiał wrócić. Chciał wrócić. Zaczął mozolną wędrówkę z powrotem. Kilka razy w życiu już ją przechodził, lecz tym razem miał o wiele lepszego przewodnika.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 10-11-2018 o 21:25.
Koime jest offline