Kibria zastygła na dachu niczym wylegujący się na słońcu kot. Całkowity bezruch a jednak gotowość do czynów była. Wsłuchiwała się w rozmowę mężczyzn z zaciekawieniem i przeklinała się że nie zna języka trochę bardziej w końcu jeden szczegół czasem zmieniał wszystko.
Usłyszenie imion sprawiło że jej serce uradowało się, w niedowierzaniu ale jednak. “Czyżby jakieś śmiałe bóstwo nade mną czuwało i dorwałam tego ptaszka?” Pomyślała, choć trudno jej było stwierdzić czy to ta sama osoba. Widziała i słyszała go tylko raz, twarz rozpozna ale głos, muszą się upewnić ze staruszkiem, w końcu jedno imion może nosić wiele osób.
“Jeśli to nasz poszukiwany dedykuje zdobycie skarbu, temu bóstwo co nade mną czuwa.”
Poleżała jeszcze chwilę, ale gdy zrozumiała, że oni o niczym pomocnym ‘jej’ nie rozmawiają zaczęła pełznąć po dachu w kierunku krawędzi. Musi powiedzieć Relhadalowi czego się dowiedziała i ustalić co teraz.
Chyba najlepiej byłoby poczekać, aż tamci pójdą spać i wkraść się do środka, zobaczyć czy ten Osama to ich cel.