Dośpiewał szantę do końca. Poczuł, że ta będzie odpowiednia do takiej wyprawy. „Sławni korsarze”. Tak to powinno mieć coś wspólnego z wyprawą, która się właśnie zaczęła. O samego początku wykonywał każdą pracę jaka rzuciła mu się w oczy. Taki już był. Lubił mieć wszystko zrobione, przynajmniej na początku rejsu. W pewnym momencie zauważył, że pani bosman zbliża się w jego stronę. Lekko spochmurniał ale podejrzewał, że ta rozmowa musiała kiedyś nastąpić. - Hmm dziwne marynarzu lecz jakoś nie przypominam sobie abym werbowała cie do załogi. Jak cie zwą?- zapytała. -Więc tak... Na imię mi Martin Galibiert.- przedstawił się bez cienia niechęci, jaka drzemała w nim głęboko, do pomysłu zabierania kobiet na statek -A, że nie pamięta mnie łaskawa pani to i normalne bo kiedy tylko stanąłem na pokładzie zostałem zagnany do pracy. Nikt mnie nigdzie nie zapisywał więc pomyślałem, że zostałem zaakceptowany, a sprawa wyjaśni się później.- wytłumaczył się. -Tak jak na przykład w tej chwili.-
Rzecz jasna było dość prawdopodobne, że zaraz usłyszy propozycję popłynięcia wpław z powrotem do portu. Jednak musiał spróbować, a nie miał nic do stracenia. Patrzył w te twarde, a zarazem delikatne kobiece oczy i czekał na wyrok.
__________________ Nie bój się śmiać z samego siebie. W końcu jest szansa, że przegapisz żart stulecia. |