Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2018, 20:49   #96
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Esmond i Gveir pozostający na górze widzieli jak utopiec zniknął w ciemności toni. Poziom wody rósł z każdą chwilą. Mgła kotłowała się w wybrzuszeniu. Nawet najemnik miał wrażenie, że widzi coś dziwnego pod taflą wody. Nie umiał jeszcze tego wypatrzeć jakby mu coś przeszkadzało.

Gveir mruknął:

- Przecież to sen. W śnie każdy może oddychać w wodzie - rzekł, przypatrując się uważnie tafli wody. Chciał dostrzeć tam coś, ale nie wiedział - co to mogło być?

Podszedł bliżej, zamierzając wskoczyć.

- Wskakujemy? - zapytał, sam szykując się do skoku.

- Ciekghrlawe - zabulgotał sam do siebie Hektor podchodząc bliżej wyrwy.

Pomimo obcowania z siłami ostatecznymi czuł się… lepiej niż w labiryncie. Tutaj była woda, muł i wodorosty. Nie przepadał za takim środowiskiem i to nie tylko dlatego że przypominało mu o jego śmierci. Było to jednak o niebo lepsze niż upiorne żywopłoty nieskończonego labiryntu.

Teraz zaś pozostawała sprawa zatkania wyrwy. To że trzeba było ją zatkać nie pozostawiało wątpliwości. Gdyby pozwolić TONI zalać umysł magini… kto wie co by się z nią stało. Kto by się obudził w jej ciele?

Rycerz wyciągnął miecz i stanął tuż nad wyrwą unosząc oręż ostrzem do dołu. Jednym szybkim pchnięciem, mocno trzymając rękojeść ugodził to co próbowało się tu wedrzeć.

Esmond patrzył przez moment na kotłującą się wodę, której poziom podnosił się w niepokojącym tempie. Hektor miał rację, najlepiej nadawał się do tego zadania, ale w śnie wszystko było możliwe.

-Chodźmy -zgodził się z najemnikiem-może potrzebować naszej pomocy.

Wskoczyli. Zimna woda otuliła ich ciała, a nurt momentalnie zaczął odpychać. Obaj byli przekonani o tym, że we śnie będzie dało się oddychać pod wodą. Jednak tylko Gveir był o tym w pełni przekonany. Esmond musiał wstrzymać oddech. Oczy łowcy zostały niemal oślepione przez ilość zielonkawego światła. Jego umysł zalał wrzask niesłyszalny wcześniej. Słyszał krzyki, słyszał jęki, słyszał płacz. To wszystko wylewało się ze szczeliny nad którą stał Hektor. Rycerz odwrócony plecami podnosił właśnie swój miecz. Gveira bolała głowa i palił go demoniczny znak wokół oka. Widział dwa obrazy na raz. Ciemną toń, wodorosty i muł oraz niewyraźne kształty wynurzające się z dziwnej szczeliny w dnie.
Hekton pchnął wbijając miecz w szczelinę. Przeszedł go dreszcz miał wrażenie, że słyszał krzyk ale jego uszy wcale tego nie rejestrowały. Jakby wszystko działo się w jego głowie. Woda przestała się bąblować, nurt się zatrzymał i zaczął cofać. Wszystkich zaczęło zasysać w stronę szczeliny. Stojący najbliżej rycerz musiał się porządnie zaprzeć aby nie zostać od razu wessanym. Ciągnęło go jednak niebezpiecznie mocno.
Kiedy utopiec dźgnął wyrwę Esmond prawie zemdlał od usłyszanego krzyku. Duchy Toni zostały zranione i teraz były żądne zemsty. Ich kolor się zmienił na brudno czerwony, a twarze nabrały upiorności. Wyciągnęły swoje ręce po rycerza łapiąc go i próbując zaciągnąć ze sobą. Wagabunda również widział jak coś oplata utopca. Było jednak bardzo niejasne. Miał jednak wrażenie, że gdyby się na tym odpowiednio mocno skoncentrował dostrzegłby co to jest.

Gveir obejrzał się - szukał czegoś, o co mógłby zaczepić łańcuch i podać go Utopcowi. Zrozumiawszy, że może poznać, czym jest to, co oplotło jego towarzysza, skoncentrował się na tym.

Esmond z trudem powstrzymał zawroty głowy. Nie miał tak wiele czasu jak Gvier, w końcu będzie musiał zaczerpnąć powietrza. Wiedział co złapało utopca i co go czeka, jeśli duchy wciągnął go w głąb toni. Popłynął do rycerza, złapał go za rękę i zaparł się stopami o dno. Drugą dłonią dobył miecz i machając nim usiłował odpędzić upiory. Chciał dać Gvierowi nieco czasu na szczepienie łańcucha.

- Aaaagrlrhrlrgrhr - Bulgotał Hektor - Ughrieghrajghrie Ghrluprlry.
Rycerz zapierał się mocno. Zbroja teraz pomagała, a i pomoc towarzyszy była nieodzowna. Nie odchodził jednak od dziury. To co uczynił zadziałało i nie zamierzał odpuścić. Dalej trzymając miecz przekręcił go poszerzając ranę którą zadał.

Upiory zawyły przeciągłym bólem w głowach i uszach każdego. Agonia zmieniała i wykrzywiała je w coraz bardziej groteskowe potwory. Ich czysta niedawno struktura przypominała teraz poszarpaną i splamioną. Szalały, ale i były ranione. Ostrze nieubłaganie przebijało duchowy kocioł i straszyło to co się z niego wydostawało. Gdyby Esmond nie trzymał utopca ten niechybnie wpadłby już do środka ciągnięty przez duchy i własny ciężar, któremu tak zawierzył w pierwszej kolejności.
Iskall rozglądał się. Jego oczy omiotły w ciemnościach wody wodorosty i muł. Nie wyglądało to najlepiej. Za nim jednak była ściana żywopłotu. Była dalej, ale na pewno była mocniejsza niż giętkie wodorosty płaszczące się pod wpływem nurtu. Nie wiedział czy starczy łańcucha… ale kto wie jakie jeszcze umiejętności miała ta nieziemska broń?

Gveir nie zawahał się. Z całą siłą, jaką tylko potrafił zebrać w zimnej, mulistej wodzie, zarzucił łańcuch, aby ten owinął się na jednej z gałęzi żywopłotu. Gdzieś, w głębi umysłu, zastanawiał się - czy jeśli skoncentruje się mocniej, to tutaj, we śnie, będzie miał lepszą szansę na powodzenie? Nie wiedział. Wolał jednak nie zostać wessany do środka wiru. Kto wie, co mogło być we wnętrzu kotła?*

- Muglsimy tghro zamgrhlnąć! - krzyczał przez wodę rycerz.
Nie zamierzał teraz odpływać. Pewnie nawet by nie mógł. Zbroja ciążyła, a i on sam… choć mógł oddychać pod wodą, to nigdy nie nauczył się pływać!
Zrobił więc krok by stanąć nad wyrwą w rozkroku. Przez moment łapał równowagę wiedząc, że wystarczy jeden fałszywy ruch. Gdy już był pewien, że nie upadnie. podciągnął miecz ku górze i raz jeszcze pchnął. Cokolwiek tam było, można było to zranić. Tym samym zamierzał to zmusić by czmychnęło w obawie przed kolejnymi uderzeniami.*

Łowca znajdował się w przeciwnej sytuacji. Pływanie nie sprawiało mu trudności, jednak w obecnej sytuacji myślał jedynie o zaczerpnięciu oddechu. Poprawił chwyt i zaparł się mocniej nogami, by ułatwić rycerstwu prace. Świadom, że w wkrótce będzie musiał się wynurzyć, liczył że Gvier poczynił postępy.

Ten istotnie je poczynił. Żywopłot wytrzymywał ciężar najemnika, który musiał sam trzymać się łańcucha. Krok po kroku zbliżał się do pozostałych. Broń jak na życzenie tworzyła dalsze ogniwa, kiedy zdawało się, że już dawno powinno ich nie starczyć. Los miał jednak inne plany. Iskall był prawie przy towarzyszach, kiedy łańcuch zapulsował, wierzgnął i szarpnął wyrywając się z dłoni wojownika. Gveir poleciał do przodu…
Hektor na nowo pchnął ostrze w, dla niego niewidoczną, siłę. Stał pewnie, choć nogi chciały giąć się pod ciężarem wody. Czuł jakby ktoś trzymał go za ręce i nogi starając się dodatkowo udaremnić jego działaniom. Wizg wewnątrz głowy nie ustawał. To była prawdziwa próba dla rycerza zarówno dla jego ciała jak i umysłu, który nagle zaczął być zalewany wspomnieniami. Były bez ładu i składu, ale otępiły jego spostrzegawczość. Kiedy wepchnął ostrze niemal po sam jelec i już miał je wyciągać coś z niezwykłą siłą wpadło wprost na niego. Poleciał do przodu...
Esmond wspierał rycerza czy też sam starał się utrzymać. Z trójki mężczyzn na nim cała ta sytuacja odbijała się najbardziej. Widział i słyszał duchy i upiory jakimi się stały. Ba, widział też, że był w stanie ich dotknąć, kiedy odruchowo próbował się uratować przed jedną z duchowych dłoni. Tylko to już nic nie zmieniało. Postanowił utrzymać rycerza na nogach, nie pozwolić mu wpaść do Toni i to robił. Oślepiony i ogłuszony, ledwo utrzymując powietrze w płucach stał i trzymał Hektora aż ten nie został porwany. Esmond zachwiał się i poleciał do przodu upadając twarzą w szczelinę.
Zobaczył.
Zobaczył Toń i to co starało się z niej uciec. Rozwścieczone duchy, skażone swoim gniewem były właśnie wyłapywane i niszczone przez cienie ubrane w ciężkie zbroje płytowe. Każdy z nich dzierżył okrutnie wyglądający harpun, którym łowił upiory niczym sprawny rybak. Tymczasem inne kuliły się w strachu starając się być niezauważonym...
Zobaczył ojca. Zobaczył matkę. Zobaczył swoja żonę i dzieci. A oni zobaczyli jego.
- Pomóż nam... - usłyszał.
Gveir i Hektor podnosili się z ziemi. Dostrzegli, że wody wokół nich nie ma, a oni leżą w błocie kilka metrów od dziury, nad którą klęczał Esmond. Otaczająca go woda uformowała się w kulę, która z każdą chwila malała.

Potrzeba zaczerpnięcia oddechu wyrwała łowce z otumanienia. Choć upiorne, powykręcane sylwetki duchów zniknęły, wciąż miał wrażenie że słyszy ich posępne zawodzenie. Jednak ten dźwięk nie był najgorszy. W myślach wciąż brzmiało echo słów jego bliskich.
Usiłował się uwolnić, czując że kończy mu się czas. Próbował wstać i przecisnąć się przez ściany wodnej bańki.

- Do stu diabłów! - zagrzmiał Gveir.

Podbiegł do Esmonda, chcąc go chwycić i wyrwać. Cokolwiek tam rzeczywiście było, chyba właśnie zostało zabite przez Hektora. A nawet, jeśli tak nie było, odejście w Toń było czymś, na co nie mógł pozwolić Esmondowi. Chciał wyrwać łucznika i przeciągnąć go z powrotem w stronę żywych. Jeśli takimi byli. Od czasu, kiedy rozpoczął się rytuał, Gveir czuł się martwy. Chciał zakończyć sprawę czym prędzej.

- Baaaaaah! - okrzyk zdenerwowania wyrwał się utopcowi z gardzieli. Może z uwagi na kolejną niedogodność, a może przez fakt, że jeszcze echem po głowie odbijało się wycie jakie niedawno słyszał.
Również rzucił się do przodu, by prawicą sięgnąć przez kulę, zanurzając się w niej po części i złapać Esmonda. Nie poczynił tego jednak tak sprawnie jak Gveir. Błoto nie sprzyjało gwałtownym ruchom opancerzonego rycerza. Dwukrotnie tracił grunt, gdy stopa ślizgała się podczas próby poderwania się z ziemi. W końcu pomógł sobie, wspierając się na mieczu, którego rękojeść wciąż ściskał.

Rzucili się na ratunek. Walczący z naporem wody Esmond zobaczył jak dwoje rąk przebija się przez taflę wody i po niego sięga. Za tymi dłońmi dostrzegł twarze swoich towarzyszy, nie zostawili go. Utopiec i najemnik zaparli się w mule i wspólnie wyciągnęli łowcę na zewnątrz. Ten mógł w końcu zaczerpnąć powietrza i uśmierzyć ból w płucach. Wodna kula schowała się całkowicie do szczeliny bulgocąc i chlapiąc w ostatnich chwilach swojej egzystencji. Udało się.

Gdy woda zniknęła i mężczyźni zdołali złapać kilka spokojniejszych oddechów świat się zatrząsł. Wodorosty zaczęły wysychać, a żywopłot na nowo odrastać. Muł zsechł i spękał zmieniając się na nowo w udeptaną ziemię. Labirynt odżywał. Wraz z tym wydarzeniem poczuli jak ich bytność w umyśle magini przestała być tolerowana? Potrzebna? Może Ristoff nie był już w stanie ich dłużej utrzymać? Wiadome było jedno, sen zanikał. Jeśli chcieli coś jeszcze w nim zrobić mieli tylko kilka chwil nim powrócą do zimowego krajobrazu.

Zatem zadanie zostało wykonane w umyśle magini. Cokolwiek miało się stać z Izabellą - śmierć, szaleństwo, lub też wykaraskanie się z tej sytuacji - o tym mieli się przekonać wkrótce. Gveir jednak nie zapomniał, po co tutaj przyszedł. Jeśli demon nie kłamał (rzecz wątpliwa) i jeśli zaklęcie naprawdę posiadało moc, mógł wreszcie wydostać broń ze snu.

Krzyknął, według zapamiętanych słów:

- Quid re nata convertere somnis invoco corvis pacto vires. Daemonum, in alteram partem declinent a somno somnia!.

Nie do końca pewien był sensu wypowiadanych słów, ale ostatecznie, stracił cząstkę siebie dla zdobycia upragnionej broni. Czy ostrza i łańcuchy miały wystarczyć do walki z Marzą? Tego pewien nie był, ale na pewno był to jeden z kroków to podjęcia jej.
Nawet, jeśli miał przegrać, chciał, by ta walka była legendarna. Dlaczego?
Nie pamiętał. Ale jakoś nie przeszkadzało mu to w byciu podekscytowanym na samą myśl o walce.

Rycerz zerwał karwasz z ręki i spojrzał na miejsce gdzie niedawno spod skóry wykluło się oko, a potem cały kruk. Miejsce gdzie ta kreatura później uciekła. Dotknął go i wbił paznokcie do krwi.
- Czymkghrlolwiek jesteś, zakghrllinam cię, pghrójdziesz ze mną.
Nie zamierzał tego kruka zostawić w umyśle maginii. Nie skończyli poza tym jeszcze rozmawiać. Utopiec chciał wiedzieć… więcej.

Esmond uniósł się z ziemi, na której leżał łapiąc oddech. Nareszcie mieli opuścić to kuriozalne miejsce. Nurtowało go jednak pewne pytanie. Czy to co widział wewnątrz szczeliny było odbiciem jego umysłu, przed którym ostrzegał Ristoff, czy rzeczywiście widział Pustke i duchy swoich bliskich. Potrząsnął głową usiłując pozbyć się wciąż, zdawało by się, rozbrzmiewającego w uszach zawodzenie zjaw.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline