Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2018, 22:26   #209
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Oleg widząc barda podszedł szybko do niego i szarpnął ciągnąc z powrotem do domku Babci i Kapturka.
Nie mów o tym nikomu. Coś się tu dzieje, ale nie mów, że cokolwiek widziałeś.
Kiedy wrócili Oleg cały czas jedynie przysłuchiwał się rozmowom. Nie uczestniczył w nich. Przyglądał się Babci. Niezbyt nachalnie, ale widocznie.
Niektórzy nie zdążyli się umyć wcześniej i dopiero teraz lecieli do strumienia. Walter i Bert się najwyraźniej nieco spóźnią. Oleg przysiadł się bez umycia się. Zielarka skrzywiła nos, ale póki siedział z dala od Kapturka nie odzywała się.

Gdy Galeb odkorkował bukłak z miodem pitnym, zielarka delikatnie pokręciła głową.
- Wolałabym byś tego nie robił. Doceniam gest, ale to zły pomysł - oczami pokazała na Kapturka, jakby dając znać, że ona ma z tym coś wspólnego.
Galeb rzucił szybkie spojrzenie na dziewcze i zakorkował bukłak. Trudno, będzie na inną okazję.
- Mała wspominała o jakimś wilku. - Detlef zwrócił się do Babci. - Duża musi być to bestia, skoro ludzie dotąd się jej nie pozbyli i tyle zamieszania w okolicy robi. - Wyłożył. - Albo sprytna... - dodał i czekał na odpowiedź. Kilka innych osób też nadstawiło uszu.
- Prawdę rzeczesz. Bestia to - zimno odparła na pytanie Detlefa - bestia w owczej skórze. Sprytna. Nawet mnie nabrała. Drugi raz tego błędu nie popełnię.
- Wilkołak? - zapytał zaintrygowany Bert. Po bitwie z zombie wszędzie widział nadnaturalne zło.
- Wilkołak - potwierdziła zielarka - przyszedł tu jako człowiek, ale pachniał źle, tak jak jeden z Was. Ranny był i zgoniony, mówił, że źli ludzie go ścigają. Ugościłam go, a on zachował się jak wilk. Jak bestia. Rano pokazał swoją prawdziwą naturę.
“Jeden z was”, pomyślał Galeb, chyba chodzi o Olega. Ten śmierdzi okrutnie nawet na tle ludzi z jątrzący się ranami.
- Przemienił się. - ni to zapytał ni to stwierdził krasnolud - Ale jeżeli ścigają go… to powinien uchodzić dalej a nie zostawać w okolicy. - rzekł - Nierozsądne to z jego strony.
- Nie mówiłam, że chciał się przemienić - nieprzyjemnie uśmiechnęła się zielarka - już będzie kilkanaście dni, jak nie dłużej, odkąd krąży po okolicy. I nadal niczego nie zrozumiał.
No tak. Ścigano człowieka, a nie zwierzę. Ale co ważniejsze... w słowach i minie zielarki był ukryty jakiś głębszy sens. Wydawało mu się że rozumie o co chodzi więc tylko kiwnął powoli głową patrząc na babinę. Przyłożył do ust kubek z kompotem, upił łyk, a potem przeżuł kęs strawy i przełknął.
- Dobrze jest zjeść domowy posiłek po ciężkim dniu. Ale oprócz tego nieokrzesanego typa nikt więcej pani nie nachodził? Teraz w Wissenlandzie nie jest zbyt bezpiecznie.
- A to dlaczego? Mieszkam na odludziu, mało kto tu zagląda, zwłaszcza że wcale nie tak łatwo tu trafić. Ale nie, nikt więcej mnie nie nachodził. Nie każdy potrafi znaleźć drogę do tego domku.

- Tym bardziej powinniśmy być wdzięczni pani wnuczce, że nas tu przyprowadziła. - odrzekł Galeb
Gustaw słuchał w ciszy jedząc powoli strawę. Był głodny po walce i długim spacerze z ranami.
- Pani. Wojna wokół. Ludzie z Granicznych księstw zaatakowali Wissenland gdy większość wojsk udała się na północ by bronić przed armią… Lepiej nie będę wymawiał bo i tak wiemy.- Wtrącił się sierżant czujnie obserwując reakcję kobiety. Nie było żadnej.
- Zawsze jest jakaś wojna. Zupełnie jakby każdy człowiek, który zdobył choć ułamek władzy nad innymi tracił zaraz mądrość i umiarkowanie.
- Święte słowa. - mruknął Kowal Run
Gustaw także przytaknął na słowa kobiety i wrócił do jedzenia.

***

Równolegle toczyła się druga rozmowa.
- Czemu nie jesz? - Kapturek zapytałą Leonorę - A Ty? - to samo pytanie zadała Detlefowi - nie smakuje Wam? - widać było, że zrobiło się jej przykro. Napracowała się pomagając Babci i Leonorze przygotować posiłek.
- A czemu linie na metalu się świeciły? Babcia mówiła, że jesteś runiarzem, kto to jest runiarz? Zrobiłeś runy na cebrzyku? Woda będzie magiczna? - pytała Galeba.
- Kim jest ta pani w pięknej sukni, którą widzę, kiedy na Pana patrzę? - oraz Gustawa.
- A czemu Pan jest za mgłą? - to pytanie z kolei padło do Loftusa.
- Daj im zjeść w spokoju - zmitygowała ją “babcia” - przepraszam za to, to uboczny efekt lekarstwa, jakie musi przyjmować - wyjaśniła.
Mała widzi rzeczy tajemne, pomyślał Galvinson. Jego usta wyzierające spomiędzy bandaży wykrzywiły się w uprzejmym uśmiechu. Nie lubił mówić ludziom, kim jest, ale nigdy nie zaprzeczał jeżeli ktoś wiedział.
- Spostrzegawczą masz babcię. - powiedział łagodnie do Kapturka i wydawało się, że nic więcej nie powie dziewczynie jednak odezwał się po krótkiej chwili - Runiarz to taki krasnoludzki kowal, który umie sprawić, aby rzeczy, nad którymi pracuje stały się magiczne. Nie znam jednak sposobu, aby sprawić, by cebrzyk stał się magiczny. Acz… możliwe, że takie sposoby na to istnieją. Słyszałem że są runy mogące sprawić że dzban chłodził znajdujący się w nim napój… lub sprawiał że woda błyskawicznie się gotowała.
- Pani podopieczna była uprzejma i przyprowadziła nas tutaj, z chęcią odpowiem na jej pytania, jeśli oczywiście mogę. – Loftus wiedział, że już się zdradził, dalej milcząc nie wzbudzi sympatii więc starał się być uprzejmy i wykorzystać ciekawość nastolatki, aby jej przychylność podtrzymać. - Kapturku jesteś bardzo bystra i widzisz więcej niż inni. To piękne miejsce przepełnione jest pierwotną energią. Mnie otacza mgła, ponieważ lubię stać na uboczu. Ludzie potrafią być nieufni do osób z darem i tak jest bezpieczniej. – Mag zaczął od odpowiedzi na pytanie, a następnie powrócił do tematu dotyczącego runiarza. - Kapturku na pewno Babcia sporo Cię nauczyła. Widzisz każda żywa istota oraz każdy przedmiot, choćby zwykły kamyk jest tak naprawdę magiczny. Drzewo może zaabsorbować pewną ilość magii bez jakiegokolwiek efektu. Jeśli jednak zbierze się w nim zbyt duża moc, to z pewnością wystąpią efekty nadprzyrodzone. Drzewko może zacząć kwitnąć, czy rodzić owoce które normalnie na takim drzewie nie występują. Albo zyska świadomość i zacznie mówić, może też pod wpływem mocy rozwiać się w różnokolorową chmurę. Niektóre krasnoludy jak mój przyjaciel znają jednak sekrety, które pozwalają im bezpiecznie z tej mocy przedmiotów korzystać. Choć wcale wiatrów energii nie widzą, ale podejrzewam że znam ich tajemnicę. Koty mają wibrysy, a Khazadzi hodują długie brody. To dzięki niej zapewne sporo czują. – Ritter zażartował sobie lekko z towarzysza, licząc że rozbawi Kapturka, a Galeb później nie skróci go o głowę. Zaciekawiło go też lekarstwo jakie bierze kapturek, ale zbyt ryzykowne byłby by pytać wprost. Przynajmniej na razie. Na razie trzeba było grzecznie odpowiadać i korzystać z gościny.
Krasnolud powoli przesunął wzrok z dziewczyny na maga. Mniej więcej w tym samym tempie jego uboga mimika przybrała bardziej… drapieżny wyraz. Jego zielone oczy otworzyły się szerzej, a źrenice zwęziły. Patrzył się jakby czarodziej był następnym kąskiem mięsa do przeżucia.
- Widzę Loftusie, że znane jest ci wiele tajemnych spraw tego świata. Mam nadzieję, że w trakcie dalszej drogi opowiesz mi jeszcze o kilku. Byłbym bardzo... - tu uśmiechnął się - … ukontentowany.*
- To ja mogę uczyć się od Ciebie przyjacielu. - Mag sięgnął po kubek z kompotem, a po jego upiciu, w kolejnym zdaniu zwrócił się do kapturka. - Przed wejściem widziałem ruchliwy jeżowy nosek, gonił do miseczki z mlekiem. Mam nadzieję, że zbytnio go nie wystraszyłem.
Zmiana tematu przez czarodzieja sprawiła, że Runiarz spuścił wzrok i z powrotem zainteresował się swoim posiłkiem.
Kapturek przyglądała się brodom obecnych i ewidentnie chciała o coś zapytać, ale pod groźnym spojrzeniem Babci zamilkła. Dopiero gdy mag odezwał się o jeżu uspokoiła go - Nie, on już jest taki strachliwy. Babcia mówiła, że powinnam się bać czarodziejów, zwłaszcza takich jak Pan, ale Pan nie wygląda niebezpiecznie. Nie zrobi mi pan krzywdy, prawda? Ani babci? - zapytała.
– Rozumiem. – Loftus uśmiechnął się łagodnie. - Twoja babcia słusznie mówi, niektórzy czarodzieje mogą wzbudzać obawy, ale podobnie i inni ludzie. Szczególnie jeśli w pobliżu kręci się sporo żołnierzy. Ale nie przybyłem tu, aby komukolwiek zrobić krzywdę. Jestem za to wdzięczny za gościnę. - Odgłos skrobania po talerzy spowodował, że szary czarodziej odwrócił głowę w stronę akolitki.
- Lekarstwa? - odezwała się w końcu Leonor, która bez przekonania drapała sztućcem po pustym talerzu.
- Lekarstwa - powtórzyła zielarka. Ton sugerował, że temat uważa za zamknięty.
- Nie mogę jeść - powiedziała do Kapturka. - Jest mi niedobrze. Chyba jestem chora, albo umarłam. Albo jedno i drugie - i wróciła do drapania. Kapturek zerwała się z miejsca i natychmiast pobiegła dokądś. A temat lekarstwa okazał się nie być tak bardzo zamknięty, jak się wydawało.
- Doznała krzywdy. Dużej krzywdy. Lekarstwo pomaga jej o niej nie myśleć. Niestety, zachowuje się przez to jakby miała o połowę lat mniej niż ma, ale to niska cena. Lepsza ta opcja niż ta druga. Rękawy zasłaniają nadgarstki, ale czasem się zapomina i widać… A ja znam się na ziołach. I innych rzeczach. Nie miałam lepszego pomysłu - naraz wydała się stara i słaba. Po chwili Kapturek wróciła ze śmierdzącą pigułką o grubości palca, a zielarka zachowywała się jakby nigdy nic. I spojrzała na Ostatnich tak, by wiedzieli, że nie spodoba jej się próba rozmowy o tym przy dziewczynie.
- To pomoże, prawda, Babciu? - Zielarka pokiwała głową - Jeśli to mdłości są przyczyną, Kapturku - a jej wzrok sugerował, że doskonale wie, dlaczego Leonora nie je i nie pije.
Galeb otarł usta dłonią. Pochłonął już swoją porcję i popił kompotem. Babcia dawała nader jasno do zrozumienia, co mogło się wydarzyć dziewczynie i Runiarza to nie dziwiło. Ostrożny dobór słów i tematu, przerywanie czegoś co mogłoby zwieść rozmowę na nie te co trzeba tory.
Pamiętał sytuację z Azul. Wystawiono list gończy na młodą krasnoludzką dziewczynę Aivę. Była mieszkanką Żelaznego Szczytu i w rodzinnym Karaku zamordowała karczmarza Moreka Hugvarssona. Jego żona wraz córa były gotowe same sypnąć złotem za złapanie morderczyni. Pamiętał Galvinson, że zdołali ją odnaleźć i przesłuchać. Okazało się, że Aiva dokonała na karczmarzu zemsty za gwałt, lecz wstyd był zbyt wielki, aby była w stanie zgłosić się sama z oskarżeniem do Prawodawców. Pozwolili jej uciec. To była jedna z tych wielu spraw, które uświadomiły mu, że pod pewnymi aspektami krasnoludy niewiele różnią się od ludzi… i że w swoim kręgu, na swoim terytorium khazadzi byli dużo bardziej… “elastyczni moralnie”. Ta ostatnia myśl sprawiła, że Galeb aż drgnął. Chichot dziejów, pomyślał, chichot dziejów.
- Zioła to prawdziwa skarbnica. - rzekł Galeb swoim chrapliwym głosem chcąc pociągnąć rozmowę na bardziej… bezpieczne tory - Mój ojciec podróżował po różnych zakątkach znanego świata mając okazję nauczyć się wiele o rozmaitych roślinach i przyprawach. Było to co prawda jego dodatkowe zainteresowanie, ale dzięki niemu potrawy i napoje, które przyrządzał nie tylko miały niesamowity smak, ale i cała rodzina cieszyła się doskonałym zdrowiem. Acz przyznam, że wolałbym nie poznawać smaku potraw z niektórych krain… są aż nadto... wyraziste. Albo wymagają spożywania w bardzo specyficznych sposób.

Oleg uważnie przysłuchiwał się rozmowom i wyraźnie je analizował. Coś go trapiło i było to oczywiste. Siedział skulony starając się być niezauważonym w towarzystwie nawet bardziej niż szary czarodziej. W pewnym momencie rozluźnił się i pokręcił głową, jakby sam siebie uspokoił. Powoli wstał z siedziska głośno szurając drewnianym stołkiem. Chciał coś powiedzieć, kiedy oczy wszystkich skierowały się w jego stronę, ale zapowietrzył się jedynie i przygasł. Znów się skulił i w końcu zaczął.
Przepraszam, że.. nie chciałem.. - Oleg pomagał sobie gestykulując w poszukiwaniu słów, ale nie mógł ich znaleźć. - Jestem nerwowy ostatnio i.. - Brak umiejętności wypowiedzi wyraźnie frustrował włóczęgę, a tak wiele spojrzeń najwyraźniej dodatkowo go peszyło i wzmagało tę nerwowość. Frietz zaczerwienił się i spojrzał na niezdrowo drżące dłonie. Wbił w Galeba spojrzenie, jakby chciał przeprosić za to co zaraz uczyni. Zerwał się przewracając odsunięty stołek i chwycił agresywnie wypatrzony już wcześniej bukłak z miodem. Odskoczył by nie dać się pochwycić, odkorkował go zębami i z zatrważającą prędkością wychylił przynajmniej połowę zawartości, rozlewając przy okazji resztę po potrawach. Nieomal krztusząc się trunkiem i wypuszczając z ust sporą część ich zawartości wybełkotał coś niezrozumiałego, choć wydawało mu się, że powiedział szybko i wyraźnie.
Wilkołak myśli, że to twoja wina.
I tak chwiał się pod ścianą z bukłakiem w dłoni i tą swoją miną czekając na reakcje. Z miną jakby wiedział, że dostanie burę od matki, gotowy na przełożenie przez kolano prosząc jedynie `tylko niezbyt mocno.
Pierwszy zareagował Runiarz.
Oleg, mogę cię prosić na zewnątrz na słowo? Walter, zagraj jakąś miłą muzykę.
-Jasne- odpowiedział milcząco bard, wstając ze stołka i biorąc opartą o nogę lutnię.
Krasnolud ruszył ku Olegowi, acz po wyrazie oczu i zniekształconych ust widać było, że bynajmniej nie ma zamiaru wygłaszać mu kazania.
Gdy krasnolud podszedł Frietz zaparł się o ścianę i powiedział po cichu
- Nie. On tam jest. Czeka na nas, na nią.
Kapturek wpatrywała się w niego z otwartymi ustami i nagle zaczęła przeraźliwie krzyczeć, po czym uciekła. Babka spiorunowała gości wzrokiem i podkasując suknię pobiegła za nią.
- O tym właśnie dziś Gustawie już mówiłem, kolejny raz się to dzieje. – Mag miał już tego dość, był zmęczony problemami które sami na siebie sprowadzają. – Choćby nawet ten wilkołak był przemienionym magistrem kolegium Bursztynu, który utracił swoją siedzibę. To nie należało tego tak rozegrać. – Loftus wstał od stołu, poprawił krzesło i oparł się rękoma o oparcie. - Oleg, czy Ty właśnie wpakowałeś babkę z podlotkiem w pułapkę?!
Uwaga o pułapce otrzeźwiła Galeba. Odwrócił się gwałtownie i z jadem warknął do pozostałych, chociaż wzrok utkwiony był głównie w Gustavie.
- Tolerujecie debilne wybryki, a potem ujadacie jak psy, że nic się nie udaje jak powinno!
Po czym pobiegł do wyjścia, za Babką i Kapturkiem. Zatrzymał się jeszcze w progu.
- Jak nic nie zrobicie z pijaczyną do mojego powrotu, to odrąbie mu dłoń, jak pospolitemu złodziejowi. - rzucił i wyszedł z chaty.
Dowiedziawszy się co nieco o wilku Detlef nie brał udziału w dalszej rozmowie. Pytanie dziewki zbył mało przekonującym uśmiechem, dodając o potrzebie wstrzemięźliwości z powodu zbyt ciasnej zbroi, później dodając, że pełny brzuch rozleniwia, a czasy takie, że lepiej głodnym chodzić, niż nieostrożnym. Na szczęście wnuczka przeniosła swoje zainteresowanie na Leo i krasnolud nie musiał dłużej łgać. Wrodzona ostrożność nie pozwoliła mu na cieszenie się posiłkiem z innymi, choć gęba sama ciągnęła do ciepłej wieczerzy. Jednocześnie był pewien, że szczera odpowiedź obrazi gospodynie i popsuje nastrój obecnym. Zupełnie jak Oleg.
- Byłem przekonany, że wszyscy wiedzą, jak bardzo nie lubię krętactw i niedomówień… - warknął wstając od stołu. Po chwili zniknął za drzwiami na zewnątrz.
Ups. Na to wychodzi. - Oleg odpowiedział magowi chyba zdając sobie sprawę z tego, że sprawy nie potoczyły się w dobrym kierunku. Jednocześnie poczuł uderzenie wypitych procentów, które posadziło go na ziemi pod ścianą. - Lepiej lećcie ją ratować. Wilk czai się w mroku. Walter wie gdzie. Obiecałem wystawić mu babkę. - Mówił trzymając się za głowę. - skąd miałem kurwa wiedzieć, że zadrze kiece i wyleci z chaty - usprawiedliwiał się przed sobą i kompanami.
Bert podobnie jak część kompanii wybiegł z chaty, chociaż ciężko było mu się rozstać z miską kaszy. Pobiegł od razu w kierunku jucznych zwierząt. Trzeba było sprawdzić czy nie wystraszyły się wilkołaka, no i też tam była jego kusza. W sumie nie do końca zrozumiał, co mówiła babka zielarka odnośnie tego wilkołaka. Był li to zwierzołak, czy może zwykły człowiek o paskudnym charakterze? Nie zdążył zapytać o to Olega. W sumie może lepiej, bo jechało od niego gorzałą na kilometr.
Gustawa zbiła wypowiedź Kapturka do tego stopnia, że zajadając strawę i rozmyślając o “Pani w pięknej sukni” nie zwrócił uwagi na rozmowy. Dopiero gdy Oleg zachował się jak spragniony, zdziczały pies Gustaw wstał. Nim jednak coś powiedział Kapturek z Babcią wybiegły a sierżant stał patrząc na boki. Słowa Loftusa a następnie Olega go rozbiły a Galeb nie ułatwił mu zadania.
- Co to ma znaczyć! W gościach nie potraficie się zachować? O co tu chodzi do piekielnych otchłani?!- Wydobył z siebie krzyk i zwrócił się do Leo.
- Zajmij się tym moczymordą bo go wypatroszę. Wsyp mu sól do gęby i niech wszystko wyrzyga.- Rozkazał i dodał.
- Walter zostajesz do pomocy i wykonania rozkazu a reszta ruszać tyłki! Jeśli to prawda o zasadzce to Oleg, módl się by Leo wstawiła się za tobą bo sąd cie czeka.- i ruszył na zewnątrz poszukać Kapturka, Babki i reszty kompanów. Miał nadzieję, że nie będzie za późno i najlepiej by na marne się nie ruszali.
Leonor trzymała tabletkę w garści i nawet miała ją zjeść, ale w krótkiej chwili zapomniała o całej sprawie. Oleg szalał, Baron rozkazywał i nadzieja na spokojny wieczór rozwiała się bezpowrotnie. Popatrzyła najpierw na Barona, potem na Olega, a na końcu na Waltera. Otworzyła usta, ale zdążyła się odezwać dopiero jak sierżant wyszedł.
- Jak Oleg jeszcze tą ucztę zarzyga na koniec, to śmierć nam nie pomoże - popatrzyła na niego.
- Rozumiem, że czasem coś cię przytłacza. Wtedy powiedz mi, a ja pogadam z sierżantem, co? Musimy cię zabrać sprzed jego oczu najlepiej tak, żebyś nie wywinął jeszcze czegoś... i przeżył - popatrzyła na Waltera.
- Musimy go wyrzygać w jakimś bezpiecznym miejscu, przypilnować i dowiedzieć się o co chodzi z tym wilkiem.
Sąd, patroszenie i obcinanie łap? No tego to się nie spodziewał włóczęga i zdawał się nie dowierzać słowom, które słyszał. Nie takiego obrotu sprawy się spodziewał. Miał być bohaterem, a wyszło jak zwykle. Już chciał się wyszarpnąć i po prostu pójść do siebie, ale zamiast kolejnych krzyków usłyszał jakiś taki spokojny głos Leonor. Że niby rozumie? To było ciekawe. Inne niż to, co zwykł słyszeć.
Walter widział, gdzie czai się wilk. Niech idzie z nimi. - uspokoił się i spróbował wstać opierając się o ścianę.
-Ale ja wiem gdzie jest ten wilk!- zdołał wykrzyknąć bard ale najwyraźniej Baron go nie słuchał. I co tu zrobić? Usłuchać się rozkazu czy może zgodnie z głosem rozsądku pobiec za resztą?
-Dobra, dajesz go na zewnątrz, tutaj rzeczywiście nie ma co. Babka jeszcze zawału dostanie- powiedział Walter do Leo.
-Chodź- odezwał się do Olega, gestem wskazując na drzwi. Jednocześnie był gotów użyć siły gdyby nie chciał się on podporządkować.
- Idź kurwa po tego.. hik.. wilka - Oleg odmachnął się niezgrabnie Walterowi i wsparł się pokornie na Leo.- Nic nie odwalę. - starał się go uspokoić, zresztą uginające się kolana i tak uniemożliwiłyby mu stawianie oporu.
Nie pierwszy raz wszyscy są dokładnie nie tam gdzie powinni, pomyślała Leonor patrząc zdziwiona na Waltera.
- Idź, przecież nie ucieknie, nie ma gdzie. Powinieneś im pomóc skoro coś wiesz, bo jeszcze narobią czegoś gorszego.
Była w zasadzie zdumiona. Udało jej się rozwiązać jakiś problem nie próbując nikogo zabić. Zabijanie w zasadzie generowało znacznie więcej problemów niż rozwiązywało. Tyle jej się udało dowiedzieć przez czas służby w imperialnej armii.
- Musisz zniknąć im z oczu, aż sprawa się nie rozwiąże - popatrzyła na Olega i pomogła mu wyjść z chaty - Musimy tylko uniknąć tych zakazanych przez babcię miejsc. Nie chciałabym z nią zadzierać. Mogę ci coś zaśpiewać, a ty mi opowiesz o tym wilku, co?
 
Stalowy jest offline