| Lyssa, wbrew własnym obawom, radziła sobie z prowadzeniem jeepa całkiem nieźle. A miała czym się popisać, w końcu teren był różnorodny… choć w sumie ta przejażdżka była wyjątkowo spokojna, nic ich nie goniło, więc jedynie do przodu przez rozdroża…
- Słuchaj no, a od kiedy to my jesteśmy na “ty”? - Zagadnął ją nagle Baker siedzący obok. Zanim jednak kobieta cokolwiek odpowiedziała, komunikator Majora zaczął szaleć głosem “Bear’a”, meldującego chaotycznie co zaszło z Woodsem. Gdy w końcu czarnoskóry po drugiej stronie łącza jakoś się uspokoił, i dało się w miarę przeprowadzić jakąś normalną rozmowę, dowódca wkrótce poznał szczegóły dotyczące niezłych przepałów z Alanem.
Zatrzymano się gdzieś w dżungli, a Major z kolei odezwał do wszystkich:
- Woods został porwany ze wzgórza obserwacyjnego przez jakiegoś wielkiego, cholernego, latającego dinozaura. Ponoć żyje, ale spadł gdzieś w dżunglę… musimy go odszukać. “Bear” z Chelimo mogą nas mniej więcej nakierować na miejsce “rozbicia” się Woodsa za pomocą rac, proponuję jednak skontaktowanie się z drugą grupą i razem z nimi poszukiwania zaginionego - Baker wstał w jeepie, lewą rękę w łokciu nieco jakby dociskając do własnego boku. To chyba był odruch ciała, nieświadome osłanianie zranionego miejsca… pewnie nadal odczuwał spory ból - Mamy tu gdzieś w jeepie race?
Douglas skwitował tą sytuację zamyślonym grymasem. Mężczyzna rozejrzał się dookoła dodając.
- Gdzieś…. to oznacza dość duży obszar.
Dodał pokrótce. -Lepiej jak ja pojadę z kimś na zwiad. Quad przeciśnie się wszędzie, ale dżip… mogą z tym być problemy. Tak sądzę.
Jeep zacharczał cicho, stojąc, bo Lyssa nie wyłączyła w tej sytuacji silnika. Sięgnęła do pasa i wyciągnęła jedną ze swoich krótkofalówek. Ostatnio jedną z nich wręczyła Woodsowi, więc być może wciąż ją miał? Co prawda odkąd tu wylądowali, nie użyli ich ani razu, jednak warto było chociaż spróbować. Nie dyskutując na ten temat z Majorem, który zirytował ją tym jak uczepił się że nazwała go po imieniu, nacisnęła przycisk i odezwała się do urządzenia.
- Alan..? Alan, tu Lyssa. Odezwij się jeśli mnie słyszysz… - Odetchnęła ciężej, puszczając przycisk krótkofalówki. Odpowiedział jej jednak jedynie szum w eterze…
Azjatka spojrzała po reszcie towarzystwa w aucie, za chwilę wbijając wzrok gdzieś w dal, poczekała jeszcze trochę na odpowiedź, ta jednak nie nadchodziła.
- Jedziemy po Ciebie.. Nie daj się zabić, bo nie będę miała kim rzucać na plaży. - Nadała jeszcze, choć nie wierząc, by miała otrzymać odpowiedź. Zastanawiała się czy Woods żyje i czy uda im się go odnaleźć. Krótkofalówkę zamocowała ponownie do pasa i spojrzała jakoś tak na Kim, chwilę zatrzymując ten wzrok w zamyśleniu.
W tym czasie Collins wygrzebał skądś race, po czym pokazał je Majorowi, na co ten kiwnął głową. Następnie Baker spojrzał na “Sosnę”.
- A co ja przed chwilą powiedziałem? Najpierw spotkamy się z drugą grupą, a następnie poszukamy Woodsa. A kto go poszuka, to ustalimy później - Dowódca nieco wycedził przez zęby, podkreślając istotne słowa wypowiedzi.
W tym czasie, przypadkowo, wzrok Kimberlee natrafił na spojrzenie Lyssy. Blondyneczka nerwowo nieco przygryzała wargę.
Nagle zaś, Major położył dłoń na ramieniu Kiku! Spojrzał na kobietę, prosto w jej oczy, surowym wzrokiem. Wzrokiem żołnierza. Ale nagle… jakby się uśmiechnął? Przez jego usta przeszedł cień śmiechu?
- Znajdziemy go - Powiedział.
Lyssa zmrużyła oczy, patrząc wyzywającym wzrokiem w te surowe oczy Majora, a dłonie miała oparte na kierownicy. Ona żołnierzem nie była i żołnierskie zasady i postrzeganie świata było jej obce.
- Jeśli ja nie mogę zwracać się po imieniu, ‘Panie Majorze’, to to jest molestowanie seksualne. - jej oczy zwęziły się jeszcze bardziej wyzywająco, patrząc uważnie w ślepka Majora, ale nic sobie nie robiła z dłoni którą trzymał na jej ramieniu. Odwróciła twarz przed siebie, z satysfakcją której nie próbowała ukrywać i dodała już całkiem normalnym tonem.
- Więc gdzie mam jechać..?
Harry wciąż był myślami na polanie, gdzie wygłodniałe drapieżniki próbowały zrobić sobie z nich obiad. Po chwili do niego dotarło, że nie tylko oni potrzebują pomocy. Woods zaginął w akcji i podróżnika zmroziło. Alan dał się poznać jako przesympatyczny facet i gdyby miał już nie wrócić z tej wyspy…
- Major ma rację, musimy się najpierw spotkać z drugą grupą, im nas więcej tym większe mamy szanse przeżyć i znaleźć Alana .
Frost wytarł pot z czoła. .
- To był głupi pomysł, żeby się rozdzielać… już wczoraj wiedzieliśmy, że grasują tu agresywne gatunki. Powinniśmy spierdalać z tej wyspy, a nie ścigać się z Chińczykami kto pierwszy znajdzie ropę i świecidełka. Jeśli Durand tak zależy na pierwszeństwie mogę włożyć w ziemię amerykańską flagę albo proporczyk z logo korporacji i zrobić parę zdjęć jako dowód w Sądzie - ironizował.
Sosnowski siedzący na quadzie z bronią gotową do użycia, obserwował teren wypatrując zagrożeń. Być może nie słyszał rozmów, czy działań w jeepie, a może po prostu nie miał najmniejszej ochoty na to reagować… w każdym bądź razie, z jego strony do zaistniałej sytuacji póki co nie zostało wniesione nic nowego… I wyraźnie się niecierpliwił, bo ekipa stała zamiast ruszyć dalej.
Baker zabrał dłoń z ramienia Lyssy, po czym pokręcił głową nad samą kobietą.
- A pozywaj sobie do bólu - Wzruszył ramionami, po czym nie zajmując się już Azjatką, zaczął przez komunikator wywoływać “Beara” oraz Currana.
- Znam swoje prawa, John. - Powiedziała wesoło Lyssa, co już Majora kompletnie nie zainteresowało.
Przez następne parę minut koordynowano spotkanie obu grup, by ruszyć Woodsowi na ratunek. Na końcu zaś skorzystano z rac, “Zapałka” wystrzelił je ponad dżunglę, by w ten sposób pomóc sobie wzajemnie z ustaleniem konkretnych kierunków… i w końcu ruszono na spotkanie drugiego sierżanta i reszty ekipy.
__________________ In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun |