Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2018, 13:34   #61
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pokazanie, kto tu dowodzi było w tym momencie najlepszą opcją. I dlatego też Peter od razu postanowił wziąć stery wyprawy w swoje ręce.
- Idziemy wszyscy - powiedział. - Pojazdów nikt nam nie ukradnie, więc nikogo na straży nie zostawiamy. Wenston, wjedź quadem w tamte zarośla. 'T', też stań tak, by jeep się nie rzucał za bardzo w oczy.

Van Straten spojrzał jedynie wyjątkowo krzywo na Petera… ale w końcu i zaparkował quada. Nie kwapił się jednak z szybkim z niego schodzeniem, żując jak zwykle tę cholerną tabakę.

“T” zaparkowała obok 2 dużych drzew, a jeszcze w trakcie jazdy(!) z jeepa wyskoczył Larry, pędząc za oddalającą się do dinozaurów Sarah. Dorothy i Kaai również powoli się ruszali z pojazdu, najwolniej jednak ze wszystkich wysiadał Ryo, chyba nie mając aż tak dużej ochoty na obcowanie z gadami…

- Sarah, wracaj! Larry, możesz ją nawet związać - rzucił Peter w ślad za najemnikiem.
- Uuuu.... tak ostro? - pisnęła Dot odprowadzając jednocześnie panią doktor wzrokiem.
- Lepiej zapobiegać, niż kopać groby - odparł Peter.
- Nie rozumiesz pasji z jaką pracują ludzie nauki.- Dorothy pokazała język najemnikowi. A cała wypowiedź podszyta była pretensjami. Żartobliwymi pretensjami.
- Ależ rozumiem, i to aż za bardzo - odparł Peter. - Miałem już do czynienia z takimi... pasjonatami. Ale żeby się móc cieszyć z owoców swej pracy, Sarah musi przeżyć, a nie złożyć siebie w ofierze na ołtarzu nauki. O ciebie też będę dbać - zapewnił, żartobliwym gestem kładąc rękę na sercu.
Dorothy Lie przewróciła teatralnie oczami. Roześmiała się głośno, uderzając jednocześnie najemnika w ramię wierzchem dłoni.
- Wróćmy lepiej do pracy. Inaczej nikt nie będzie mógł cieszyć się ze swoich pasji.
Peter skinął głową.
- Przejdziemy się dalej na zachód - powiedział. - Żadnego zbliżania się do dinozaurów, bez względu na ich wielkość. - Spojrzał na Sarah. - Z roślinami też będziemy uważać - przeniósł wzrok na Dorothy. - Niektóre mają niemiłe obyczaje - dodał.
- Larry, będziesz mieć baczenie na panią Sarah, 'T' zaopiekujesz się panem Ryotaro, ja się zajmę panią Dorothy. Wenston, idziesz na szpicy, Kaai, zamykasz pochód. Nigdzie się nie spieszymy, proszę wycieczki i nie rozchodzimy się na różne strony w pogoni za motylkami. Trzymamy się niedaleko przewodnika - określił pokrótce zasady zwiedzania wyspy.
- Tak jest! - Dot zasalutowała niezgrabnie.
- Jak mnie to cieszy... - odparł Peter, z dość widocznym brakiem wiary w ewentualne posłuszeństwo mówiącej, która w odpowiedzi przybrała minę niewiniątka.

- Z całym szacuneczkiem, panie Curran, ale ja tu nie jestem, żeby spacerować, tylko badać florę i faunę - Sara skrzywiła się do najemnika - W grupie spłoszymy dinozaury, pomyślą, że jesteśmy napastnikami je zachodzącymi, więc… albo mnie serio ktoś zwiąże, albo... - Kobieta wzruszyła ramionami, po czym kiwnęła głową w kierunku tych wyjątkowo malutkich gadów, zajadających się jakimś krzakiem, po czym i zrobiła już pierwszy krok w ich stronę, dając do zrozumienia Peterowi, że ma tam zamiar iść.
- Z całym szacunkiem, pani Elsworth, wolę, by była pani niezadowolona i niezaspokojona naukowo, ale żywa - odpowiedział Peter. - Potem się może pani poskarżyć majorowi, Collinsowi i wszystkim świętym. Larry, powstrzymaj panią Sarah, zanim narobi głupot i faktycznie trzeba będzie ją związać.

- Emmm - Jakby zapowietrzył się na drobną chwilę wywołany z imienia najemnik, zanim jednak cokolwiek zrobił, odezwał się… Kaai.

- Z całym szacuneczkiem sierżancie - Mężczyzna sparodiował wypowiedź Sarah - Ale ja na żadnych tyłach nie idę. Nie odstępuję, podobnie jak “T”, w niebezpiecznej okolicy pani Lie na dalej niż trzy kroki.

Sama “T” na to parsknęła śmiechem, podobnie zresztą jak i Van Straten, który wprost aż zarechotał. W tym czasie Sarah zrobiła już dwa kroki dalej od grupy, ale w końcu za nią ruszył Larry.
- Prywatna armia pani Lie? - powiedział z ironią Peter. - Chyba się pomyliłeś z powołaniem, Kaai. Jak rozumiem, masz zgodę majora na decydowanie o tym, który rozkaz wykonasz? Więc możesz sobie iść... trzy kroki ZA panią Lie. Akurat znajdziesz się na tyłach.
- Ten rozkaz to nawet Major nie może podważyć... - Odpowiedział Marcus, wzruszając ramionami.

W międzyczasie Sarah przyspieszyła kroku, a za nią dreptał Larry, i tak się od grupki oddalali, metr po metrze… w końcu najemnik był na równi z kobietą, ale nie wiedząc co robić, zerknął na Petera.
- Mam się z nią szarpać? - Spytał twardym tonem.
- Tak - rzucił Peter. - Jak zrobi jeszcze pięć kroków.
- Curran-san - odezwał się w końcu Ryotaro. - To są same roślinożerne gatunki. Rozumiem że martwi się pan o bezpieczeństwo, ale o ile stworzenia te nie będą prowokowane, to nie zaatakują. Wystarczy robić spokojne ruchy i trzymać się na odpowiedni dystans. Elsworth-san na pewno o tym wie. Proponuję by podzielić się na małe grupki które będą trzymać się na odległość wzroku.
- A nie sądzi pan, mister Miyazaki - odparł Peter - [i]że małe roślinożerne zwierzątka przyciągają takie trochę większe, które już roślinożerne nie są? I co to niby znaczy 'rozsądny dystans'? Bo dla pani Elsworth to zapewne tyle, by móc popatrzeć małemu dinozaurowi w oczy...
- Rozejrzymy się najpierw po okolicy - dodał. - A potem sobie zrobicie zajęcia w podgrupach.
Dorothy Lie z pewnym zainteresowaniem przysłuchiwała się tej całej przepychance słownej. Dla niej lepiej było, żeby to ktoś inny był królikiem doświadczalnym i sprawdzał cierpliwość najemników.

- Hai. Drapieżniki mogą się czaić, tak samo jak bandyci przy bankomacie, jednak ludzie z nich korzystają. Ale pan tu dowodzi, dostosuje się. - Japończyk skinął głową.
- Chciałem tylko wszystkim przypomnieć, że nie jesteśmy na pikniku w Central Parku, ani nie zwiedzamy Yellowstone - odparł Peter. - Kto już zapomniał o tym, co zdarzyło się na plaży? Albo o roślince, która mnie dopadła? - Powiódł wzrokiem po cywilach.
- Ech… no to sprawdzajcie ten teren - Sarah najpierw spojrzała wzrokiem “nie próbuj mnie nawet dotknąć” na Larrego, a później przeniosła spojrzenie na Currana - Tylko nie płoszcie tych dinozaurów, co?
- Na początek obejdziemy je szerokim łukiem - odparł. - Co chcecie wiedzieć na temat dinozaurów? Mam nadzieję, że nie chodzi wam o zmierzenie poszczególnych okazów od nosa do końca ogona albo sprawdzenie, czy skóra jest miękka...
- Czy nie gustują czasem w najemnikach? - Dorothy rzuciła z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Jeśli mają taki gust, jak ja, to nie - odparł Peter. - Ale co my tam o nich wiemy... Większość to spekulacje naukowców.

“T” spojrzała nagle na Petera, po czym dziwnie potrząsnęła głową, jakby… wzdrygując się i odganiając jakieś myśli? Czyżby było to wywołane jego słowami?
- Wiemy tyle co z wykopalisk i ich skamielin, więc to jest temat-ocean, a owe mierzenie i sprawdzanie skóry to jedynie dwa punkty z 1567 jakie by pewnie wchodziły w grę... - Odezwała się już spokojnym tonem Sarah - Może więc pan sierżant skończy flirciki z Dorothy i wyda odpowiednie rozkazy celem sprawdzenia owego terenu?

Van Straten znowu zarechotał gdzieś z boku grupy, po czym z karabinem w dłoniach zaczął... gdzieś iść?
- Tak Peter, wydaj odpowiednie rozkazy.- Dot przeniosła swoje spojrzenie na doktor Elsworth. - Kogoś zaczynają ręce świerzbić.
- Jak mówiłem wcześniej, idziemy dalej na zachód - powiedział Peter. - Mamy dużo czasu, więc zdołamy zrealizować co najmniej trzy punkty z tych niecałych dwóch tysięcy. I nie powiem 'panie przodem' - dodał - [i]a więc proszę iść za panem Wenstonem, Podczas drogi przekonamy się, które z waszych pragnień będzie można zrealizować.
- To bardzo długa lista. - Dorothy znacząco uniosła brew i ruszyła za tropicielem.

Po paru minutach włóczenia się po okolicy nie wykryto śladów drapieżników. Teren - trochę drzew i nieco krzewów - sprzyjał spacerom i pilnowaniu się wzajemnie. A to oznaczało, że można dać naukowcom nieco luzu. I pozwolić na realizację swych pasji.

Major w swej łaskawości nakazał, by nie chodzić w grupkach mniejszych, niż trzyosobowe. Troje cywilów, trzy grupki - to by było najlepsze. Niestety - osiem na trzy nijak nie chciało się podzielić, więc Peter podjął salomonową decyzję... i postanowił podzielić całą grupę na dwie. Wiadomo było, że Dorothy interesuje się przede wszystkim roślinkami, a Sarah - zwierzętami, rzeczą jasną było, iż mogą się znaleźć w różnych grupach. Pozostawało tylko przydzielić Ryo. Słowa Japończyka, iż ma takie same zainteresowania jak Sarah i Dorothy, wywołały co prawda uśmieszki co poniektórych, ale w sumie nie miały wielkiego wpływu na ostateczny przydział.
- T, Kaai - powiedział. - Zadbacie o bezpieczeństwo pani Dorothy. I trzymajcie się w zasięgu wzroku. Pozostali trzymają się mniej więcej razem - mówił dalej. - Wenston ma na oku panią Elsworth, Larry - pana Miyazaki.
Dorothy Lie wzruszyła ramionami w odpowiedzi.
- To idziemy, moja, droga prywatna armio - zwróciła się uprzejmie do Cooke i Kaaiego. - Wyyyy… - Z wyciągniętym palcem wskazującym prawej ręki zatoczyła w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara wycinek koła oparty na kącie rozwartym. - Tam. W tamtą stronę. - Wskazała przed siebie i ruszyła.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-11-2018, 14:07   #62
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Grupka rozdzieliła się więc po polanie, jak zasugerował Curran, i rozpoczęto dokładniejsze badanie terenu, flory i fauny. Sarah czym prędzej ruszyła do wcześniej już sobie wybranego celu, i zaczęła przyglądać się malutkim dinozaurom, zajadającym się roślinnością. Obserwowała je, robiła notatki, nawet kilka zdjęć. Van Straten będący blisko pani biolog, ziewnął znudzony, co pewien czas omiatając wzrokiem okolicę.

Azjata zajął się i jednym, i drugim. Nieco okoliczną roślinnością, nieco innymi okazami gadów, spokojnie zajadającymi się okoliczną zieleniną… tak szczerze jednak, to się wielce nudził. Zarówno flora i fauna nie były jego głównym “konikiem” życiowym. Larry nie odstępował go na krok, przyglądając się z zaciekawieniem, co też tam ten Ryo robił…

Peter czuwał nad wszystkim i (teoretycznie) wszystkimi, mając świadomość, że jest odpowiedzialny za tych wszystkich ludzi, i gdyby poszło coś nie tak… starał się odgonić ciemne myśli. W końcu dmuchał na zimne, starał się by było bezpiecznie, co nawet doprowadziło do spięć z Elsworth. No cóż, takie życie dowodzącego…

Na jednym z pobliskich drzew wisiały dziwaczne owoce. Nikt chyba nie wiedział, co to było.



Peter na owoce jedynie rzucił okiem. Jego zdaniem były zbyt ładne, by nadawać się do zjedzenia. Oczywiście mógł się mylić, ale nie miał zamiaru sprawdzać tego na sobie. Mógł za to, przed powrotem do jaskini, zerwać parę takich owoców i podrzucić jakiemuś dinozaurowi. W ramach eksperymentu.

- Możesz na chwilę mieć oko na Sarah? - odezwał się nagle Van Straten. - Pójdę się odlać.
- Byle nie za daleko - odparł Peter. - I tak nikt na ciebie nie patrzy, wszyscy są zajęci czymś innym.
Przeniósł wzrok na panią biolog… która zaczynała już bliskie kontakty z malutkimi gadami, jednego z nich kusząc gałązką zieleni, by podszedł do niej wyjątkowo blisko. A kobieta sama przy tym kucała, by być z wyglądu mniej podejrzanym zjawiskiem.
Peter zaklął pod nosem, po czym z bronią gotową do strzału ruszył w stronę Sarah. Miał w nosie to, że dinozaur może się spłoszyć i uciec. Wolał to, niż żeby się okazało, że milusie stworzonka są wszystkożerne. Po paru krokach Currana w stronę Sarah i “jej zwierzątek” stało się jak przypuszczał… spłoszył małe gadzinki, które dały w dłuuuugą całym stadkiem i tyle było z ich dalszego badania.
- Wielkie kurde dzięki - Sarah uniosła się z klęczków z nadętą miną. - Wbrew pozorom, tu nie wszystko chce kogoś zjeść...
- Będą jeszcze inne okazje - zapewnił niewzruszony Peter. - W razie czego złapiemy jakieś żywcem. A tym przynajmniej oszczędziliśmy nieprzyjemności trafienia do kotła.
- Ktoś je chciał na posiłek?? - Zdziwiła się kobieta.
- Już kilka razy ktoś wspomniał o kawałku dinozaura z rusztu - odpowiedział. - Wszak nie będziemy jeść samych konserw, skoro dookoła biega tyle mięsa. Jedzenie owoców, na razie przynajmniej, też odpada, a strumienia z rybami też nie znaleźliśmy - dodał. - A jeśli już coś ma trafić na stół, to lepiej, by było to coś małego. Nie mówiąc już o tym, że sekcja takiego okazu z pewnością odpowiedziałaby na wiele pytań.
- Ja nie zjem żadnego z nich, tego możesz być pewien, więc zostają dla mnie jedynie konserwy. A co do owoców, znalazłeś coś? Niech rzucę okiem, a w razie braku znajomości możemy je przetestować na tutejszych gadach? Jeśli one zjedzą to nam raczej też nie powinno zaszkodzić? - Sarah zrobiła nieco komiczną minkę, jakby wielce przepraszającą za ewentualne testy na dinozaurach.
- Tamte. - Peter pokazał czerwone owoce, wyglądające jakby wystawały z jakiejś paszczy, po czym spojrzał w kierunku, gdzie powinien się znajdować Van Straten. - Wyglądają aż za ładnie. Zbyt smakowicie, jak na jadalne. Całkiem jak przynęta na nieostrożnego łakomczucha - dodał.
Na wszelki wypadek rozejrzał się w poszukiwaniu resztek ewentualnych ofiar potencjalnego dinozaurożercy.

Zanim Sarah cokolwiek powiedziała, tam gdzie zniknął “na stronę” Van Straten, mężczyzna pojawił się ponownie, niosąc sobie błaho karabin wsparty o ramię.
- Znalazłem ciekawe miejsce, kto chce obejrzeć? - Spytał.
- Chodźmy wszyscy - powiedział Peter. - Panie Miyazaki, Larry... Zapraszam. Jak tylko dołączy pani Dorothy. Wraz z obstawą.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-11-2018, 19:48   #63
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dorothy, wraz ze swoją obstawą, również zajęła się badaniem okolicy. I szczerze powiedziawszy, chyba była bardzo tym wszystkim wbrew pozorom podekscytowana, znalazła bowiem już nieznany kwiat, który przy odrobinie szczęścia, mógł zapewnić jej może i sławę w świecie naukowym, kto wie co jeszcze można tu byłoby odkryć… i nagle, jakby na potwierdzenie jej myśli, aż serce podeszło jej do gardła. Zamrugała oczami raz, drugi, trzeci, stojąc jak wryta w miejscu. Czy to mogła być prawda??

Kobieta wpatrywała się w masę czerwonych kwiatów, kwiatów, które na całym świecie zostały zredukowane do liczby dwóch…



- Stało się coś? - Spytał Kaai.
Dorothy powoli odwracając tylko głowę przeniosła swój wzrok na Hawajczyka. Zlustrowała go od stóp do głów w milczeniu jakby nie mogąc się zdecydować co mu odpowiedzieć. Musiała wziąć kilka głębszych oddechów, żeby się choć trochę uspokoić. Kolejny unikalny okaz,i to jeszcze w czasie krótszym niż doba.
- Roślina… - Głos jej zadrżał, więc odchrząknęła. - Jest za duża by ją wykopać. Muszę pobrać kilka próbek. Do analizy. - Ułamała kilka gałęzi, w tym taką z kwiatem. - Ty możesz zrobić zdjęcia. Jeśli chcesz pomóc.
- Nie robię tu za fotografa - Kaai wzruszył ramionami, po czym zajął się dalszym pilnowaniem terenu.
Pani Lie pokręciła z dezaprobatą głową parodiując jednocześnie wypowiedź najemnika, tak jak robią to małe dzieci.
Powoli i metodycznie zabrała się za zbieranie i układanie próbek. Robiła to niezwykle dokładnie i ostrożnie. Każdemu kawałkowi rośliny przyglądała się kilkukrotnie zanim ułożyła go koło podobnych mu. A gdy już uznała, że ma wystarczającą ilość materiału do badań zajęła się robieniem zdjęć.
Zaczęła robić zdjęcia. Oczywiście jako pierwsze wcale nie pojawiły się te do dokumentacji naukowo-badawczej. A pierwszy ogień poszły fotografie autoportretowe z cennym okazem w tle. Po każdym pstryknięciu, Dot oglądała zdjęcie, by część z nich od razu wykasować i powtórzyć ujęcie.

- Zmieniamy miejsce, jeśli już skończyłaś - powiedział Peter. - Wenston znalazł coś ciekawego - dodał.
Wypowiedź najemnika dotarła do jej uszu gdy usuwała kolejne, nieudane jej zdaniem, zdjęcie.
- Potrzebuję jeszcze kilku minut. - odpowiedziała mu nie odrywając wzroku od wyświetlacza w aparacie.
- Już się tym zajmujesz ponad piętnaście - odparł. - Jeszcze parę razy odwiedzimy to miejsce - zapewnił.
- I potrzebuję drugie tyle. - Dot robiła jednocześnie zdjęcia rośliny. Tym razem bez siebie.
- Nie - powiedział Peter. - Nie jesteś tu sama. Będziesz mogła tu wrócić, a teraz zapraszam.
- Byłoby szybciej gdybym miała pomoc. - odpowiedziała głośno nie przerywając swojej pracy.- Ale jej nie mam - dodała już ciszej.
- Gdy tu wrócimy, dostaniesz całą armię do pomocy - obiecał. - Osobiście ci pomogę i zrobię ci setkę fotek. A teraz już chodź. Bardzo... uprzejmie... proszę...
- Skoro tak ładnie prosisz. - Ociągając się Dorothy ruszyła do pozostałych, nie zapominając zabrać swoich próbek.
Po kilku dłuższych chwilach, i po kilkunastu metrach przez niezbyt gęstą dżunglę, oczom Petera, Sarah, i tych, którzy wybrali się z nimi, ukazał się całkiem zadowalający widok.





- Piękne miejsce - powiedział Peter. - Ma ktoś ochotę na kąpiel? O tej porze zapewne żadne drapieżniki nie przyjdą do wodopoju - dodał.
- Rzeczywiście. Ładnie tu. Ale co ważniejsze, to jest słodka woda, lepsza od deszczówki. - rzucił Ryo.
- To wskakuj i sprawdzaj co, i gdzie ci odgryzie - Van Straten wyszczerzył na chwilę zęby, po czym dodał jednak spokojnym tonem - Ja bym najpierw tę rzeczkę sprawdził, co może nieco potrwać...
- Badania na to czy jest zdatna do picia potrwają dwie minuty. Chyba że chcesz szczegóły składu tej wody to potrzebujemy laboratorium. Ale jak ryby w niej pływają to na 100% czysta, zdatna do picia woda. - bez złości odpowiedział tropicielowi.
- Nie chodzi mi o wodę, tylko co w niej żywego i głodnego ewentualnie może być - Wyjaśnił krótko “Myśliwy”.
- Ta wygląda na dość płytką - stwierdził Peter. - Co jednak nie wyklucza wspomnianego głodnego 'czegoś'. Trzeba by, w ramach testu, spróbować to coś wywabić.

Sielankę grupki przerwał jednak komunikator Currana, w którym odezwał się Major. Dowódca wyprawy meldował o problemach, na jakie natrafiła druga grupka: o walce z dinozaurami, o rannych, oraz o zaginięciu Woodsa… kierowani przez “Beara” i Chelimo nadal znajdujących się na wzgórzu obserwacyjnym, należało wysłać kilka osób, by odszukały znajdującego się gdzieś w dżungli, samotnego “Zaopatrzeniowca”. Nakierowywać się należało zaś racami. Najpierw jednak miało dojść do spotkania obu grupek w terenie, a następnie dopiero dokładniejsze ustalenie co i jak…

- Musimy przerwać nasze badania - powiedział Peter. - Wracamy. Na grupę majora napadły dinozaury. Są ranni. A Woods został porwany.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 13-11-2018 o 19:56.
Efcia jest offline  
Stary 13-11-2018, 20:01   #64
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Ból. Posmak krwi w ustach. Ból. Skołowanie, rozmazany wzrok, ciało odmawiające posłuszeństwa, kompletny mętlik w głowie… Alan czuł się bardzo, bardzo źle. Każdy ruch przyprawiał o grymas na twarzy, co drugi z owych ruchów nie chciał być wykonany przez zmaltretowane ciało.

”Czy ktoś spisał numery rejestracyjne tej suki…?” - pomyślał półprzytomnie.

Po dłuższym czasie walki z własnym ciałem, i tym cholernym bólem, w końcu jakoś udało się mężczyźnie podczołgać ledwie dwa metry do jakiegoś drzewa, o które oparł się plecami, wciąż do siebie dochodząc po tym co zaszło. Czuł się fatalnie, pewnie i wyglądał fatalnie, ale wciąż żył. I miał wszystko na miejscu, nic nie wyglądało nie tak, żadna kończyna nie była nienaturalnie wygięta. Ale… gdy w końcu już naprawdę zaczęło do niego docierać, co i jak z jego ciałem, “Zaopatrzeniowiec” zrozumiał, że jest bardzo źle.

Bardzo.

Nie wiedział, czy płakać, czy się śmiać. A zresztą, i jedno i drugie pewnie by wywołało kolejne fale bólu…
Musiał jednak coś zrobić. Zaczął powoli analizować sytuację. Z przerażeniem zauważył, że nie ma przy sobie ani pistoletu ani karabinu. Był praktycznie bezbronny niczym dziecko.
Szczęście jednak chyba go tak do końca nie opuściło - wciąż miał przy sobie krótkofalówkę, którą dała mu Lyssa. Wyciągnął urządzenie i spróbował się z nią skontaktować… gdy zauważył wbitą w krótkofalówkę od boku, resztkę jakiejś gałęzi. Może ze 3 centymetry badyla, które w innych okolicznościach byłyby w jego ciele. Urządzenie jednak działało! Usłyszał wśród strasznych zakłóceń głos… Lyssy?
- Alan...tu ..yssa.. dezwij się... mnie słyszyszszszsz…
To przeraziło go chyba bardziej niż jego obecny stan.

Coś im się stało?! Potrzebowali pomocy a on był bezsilny! Nacisnął przycisk rozmowy i spytał:
- Lyssa! Wszystko w porządku? - po czym zacisnął zęby z przeszywającego bólu. Narastająca w nim frustracja spowodowana jego stanem była nie do zniesienia. Odpowiedzi jednak nie otrzymał.

”Cholera! Jasna cholera!”. Nie mógł nic zrobić. Nie miał żadnych narzędzi, by móc naprawić krótkofalówkę. Wątpił nawet czy byłby w stanie cokolwiek zrobić mając narzędzia.
Rozejrzał się jednym okiem dookoła w poszukiwaniu swojego karabinu. Nie mógł przecież spaść zbyt daleko. Po minucie czasu, jakimś cudem mężczyzna wypatrzył owy karabin… 10 metrów nad ziemią, wiszący na jednym z drzew. W tej chwili równie dobrze ta broń mogła być dla Alana na księżycu.

”Haha, oczywiście” - zaśmiał się nad beznadziejnością swojej sytuacji i nad niekończącą się serią gówna, które spadało na niego od momentu gdy postawił nogę na tej przeklętej wyspie. Pistoletu nawet nie miał co wypatrywać, jednak karabinu naprawdę mu brakowało. Był bardzo przywiązany do tej akurat broni. Nie raz ratowała go z opresji… a raczej innym psuła dzień.
Wyciągnął swój nóż i rozejrzał się raz jeszcze po okolicy, szukając czegokolwiek co mogłoby mu teraz pomóc. Jakiegoś pustego pnia drzewa, w którym mógłby się ukryć. Gałęzi, którą mógłby się asekurować. Czegokolwiek. Kryjówki jednak nie było… a przynajmniej nic nie wypatrzył z tego miejsca. Jedna czy dwie gałęzie leżały na ziemi, ale były stanowczo za małe, by mogły robić za jakąś kulę, pomagającą w poruszaniu się.
- Jedziemy.. bie.. Nie... się... bić, bo.. będę.. ła kim rzucćć... na plaż.... - Krótkofalówka znów odezwała się głosem Lyssy, jednak naprawdę mało co można było zrozumieć. To z kolei co dotarło do uszu Alana, można było interpretować na tuzin różnych sposobów. Przytulił popsute urządzenie, znajdując odrobinę pociechy w jej głosie.

”Jadą. Żyją”. Ale w takim razie po co by się z nim mieli kontaktować?
Miał nadzieję, że Bear i Marco cało wyszli z ataku dinozaurów, znajdą go i będą mogli pójść pozostałym z pomocą. Ostatni raz spróbował użyć krótkofalówki, by nadać wiadomość.
- Proszę, daj znać że wszystko u was w porządku… - Łudził się na kontakt z resztą ekspedycji. Wychodziło jednak na to, że jego krótkofalówka była częściowo popsuta. Słyszał innych, ale odpowiedzieć nie potrafił… no tak, ten kawałek gałęzi tkwiący w urządzeniu.

Nie wiedział czy zostać tam gdzie siedział i czekać na cudowny ratunek, czy jednak spróbować szukać schronienia. Bał się, że niepotrzebny ruch może jeszcze bardziej pogorszyć obrażenia, których doznał. Ostatecznie zdecydował się siedzieć na dupie pod drzewem i czekać na to czym następnie świat splunie mu w twarz.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 13-11-2018 o 20:11.
Koime jest offline  
Stary 14-11-2018, 19:14   #65
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Lyssa, wbrew własnym obawom, radziła sobie z prowadzeniem jeepa całkiem nieźle. A miała czym się popisać, w końcu teren był różnorodny… choć w sumie ta przejażdżka była wyjątkowo spokojna, nic ich nie goniło, więc jedynie do przodu przez rozdroża…

- Słuchaj no, a od kiedy to my jesteśmy na “ty”? - Zagadnął ją nagle Baker siedzący obok. Zanim jednak kobieta cokolwiek odpowiedziała, komunikator Majora zaczął szaleć głosem “Bear’a”, meldującego chaotycznie co zaszło z Woodsem. Gdy w końcu czarnoskóry po drugiej stronie łącza jakoś się uspokoił, i dało się w miarę przeprowadzić jakąś normalną rozmowę, dowódca wkrótce poznał szczegóły dotyczące niezłych przepałów z Alanem.

Zatrzymano się gdzieś w dżungli, a Major z kolei odezwał do wszystkich:
- Woods został porwany ze wzgórza obserwacyjnego przez jakiegoś wielkiego, cholernego, latającego dinozaura. Ponoć żyje, ale spadł gdzieś w dżunglę… musimy go odszukać. “Bear” z Chelimo mogą nas mniej więcej nakierować na miejsce “rozbicia” się Woodsa za pomocą rac, proponuję jednak skontaktowanie się z drugą grupą i razem z nimi poszukiwania zaginionego - Baker wstał w jeepie, lewą rękę w łokciu nieco jakby dociskając do własnego boku. To chyba był odruch ciała, nieświadome osłanianie zranionego miejsca… pewnie nadal odczuwał spory ból - Mamy tu gdzieś w jeepie race?

Douglas skwitował tą sytuację zamyślonym grymasem. Mężczyzna rozejrzał się dookoła dodając.
- Gdzieś…. to oznacza dość duży obszar.
Dodał pokrótce. -Lepiej jak ja pojadę z kimś na zwiad. Quad przeciśnie się wszędzie, ale dżip… mogą z tym być problemy. Tak sądzę.

Jeep zacharczał cicho, stojąc, bo Lyssa nie wyłączyła w tej sytuacji silnika. Sięgnęła do pasa i wyciągnęła jedną ze swoich krótkofalówek. Ostatnio jedną z nich wręczyła Woodsowi, więc być może wciąż ją miał? Co prawda odkąd tu wylądowali, nie użyli ich ani razu, jednak warto było chociaż spróbować. Nie dyskutując na ten temat z Majorem, który zirytował ją tym jak uczepił się że nazwała go po imieniu, nacisnęła przycisk i odezwała się do urządzenia.
- Alan..? Alan, tu Lyssa. Odezwij się jeśli mnie słyszysz… - Odetchnęła ciężej, puszczając przycisk krótkofalówki. Odpowiedział jej jednak jedynie szum w eterze…
Azjatka spojrzała po reszcie towarzystwa w aucie, za chwilę wbijając wzrok gdzieś w dal, poczekała jeszcze trochę na odpowiedź, ta jednak nie nadchodziła.
- Jedziemy po Ciebie.. Nie daj się zabić, bo nie będę miała kim rzucać na plaży. - Nadała jeszcze, choć nie wierząc, by miała otrzymać odpowiedź. Zastanawiała się czy Woods żyje i czy uda im się go odnaleźć. Krótkofalówkę zamocowała ponownie do pasa i spojrzała jakoś tak na Kim, chwilę zatrzymując ten wzrok w zamyśleniu.

W tym czasie Collins wygrzebał skądś race, po czym pokazał je Majorowi, na co ten kiwnął głową. Następnie Baker spojrzał na “Sosnę”.
- A co ja przed chwilą powiedziałem? Najpierw spotkamy się z drugą grupą, a następnie poszukamy Woodsa. A kto go poszuka, to ustalimy później - Dowódca nieco wycedził przez zęby, podkreślając istotne słowa wypowiedzi.

W tym czasie, przypadkowo, wzrok Kimberlee natrafił na spojrzenie Lyssy. Blondyneczka nerwowo nieco przygryzała wargę.

Nagle zaś, Major położył dłoń na ramieniu Kiku! Spojrzał na kobietę, prosto w jej oczy, surowym wzrokiem. Wzrokiem żołnierza. Ale nagle… jakby się uśmiechnął? Przez jego usta przeszedł cień śmiechu?
- Znajdziemy go - Powiedział.

Lyssa zmrużyła oczy, patrząc wyzywającym wzrokiem w te surowe oczy Majora, a dłonie miała oparte na kierownicy. Ona żołnierzem nie była i żołnierskie zasady i postrzeganie świata było jej obce.
- Jeśli ja nie mogę zwracać się po imieniu, ‘Panie Majorze’, to to jest molestowanie seksualne. - jej oczy zwęziły się jeszcze bardziej wyzywająco, patrząc uważnie w ślepka Majora, ale nic sobie nie robiła z dłoni którą trzymał na jej ramieniu. Odwróciła twarz przed siebie, z satysfakcją której nie próbowała ukrywać i dodała już całkiem normalnym tonem.
- Więc gdzie mam jechać..?

Harry wciąż był myślami na polanie, gdzie wygłodniałe drapieżniki próbowały zrobić sobie z nich obiad. Po chwili do niego dotarło, że nie tylko oni potrzebują pomocy. Woods zaginął w akcji i podróżnika zmroziło. Alan dał się poznać jako przesympatyczny facet i gdyby miał już nie wrócić z tej wyspy…
- Major ma rację, musimy się najpierw spotkać z drugą grupą, im nas więcej tym większe mamy szanse przeżyć i znaleźć Alana .
Frost wytarł pot z czoła. .
- To był głupi pomysł, żeby się rozdzielać… już wczoraj wiedzieliśmy, że grasują tu agresywne gatunki. Powinniśmy spierdalać z tej wyspy, a nie ścigać się z Chińczykami kto pierwszy znajdzie ropę i świecidełka. Jeśli Durand tak zależy na pierwszeństwie mogę włożyć w ziemię amerykańską flagę albo proporczyk z logo korporacji i zrobić parę zdjęć jako dowód w Sądzie - ironizował.

Sosnowski siedzący na quadzie z bronią gotową do użycia, obserwował teren wypatrując zagrożeń. Być może nie słyszał rozmów, czy działań w jeepie, a może po prostu nie miał najmniejszej ochoty na to reagować… w każdym bądź razie, z jego strony do zaistniałej sytuacji póki co nie zostało wniesione nic nowego… I wyraźnie się niecierpliwił, bo ekipa stała zamiast ruszyć dalej.

Baker zabrał dłoń z ramienia Lyssy, po czym pokręcił głową nad samą kobietą.
- A pozywaj sobie do bólu - Wzruszył ramionami, po czym nie zajmując się już Azjatką, zaczął przez komunikator wywoływać “Beara” oraz Currana.
- Znam swoje prawa, John. - Powiedziała wesoło Lyssa, co już Majora kompletnie nie zainteresowało.

Przez następne parę minut koordynowano spotkanie obu grup, by ruszyć Woodsowi na ratunek. Na końcu zaś skorzystano z rac, “Zapałka” wystrzelił je ponad dżunglę, by w ten sposób pomóc sobie wzajemnie z ustaleniem konkretnych kierunków… i w końcu ruszono na spotkanie drugiego sierżanta i reszty ekipy.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 14-11-2018, 19:53   #66
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Jak nie znajdziemy tu wystarczających skarbów, jak nie staniemy się bogaci, to się wkurwię za te oko... - Odezwał się nagle w trakcie jazdy Honzo - W końcu cudy medycyny kosztują nie?
- Prędzej Durand wypłaci panu odszkodowanie za to oko niż zdążymy znaleźć jakiś skarb - skwitował krótko Frost – Chyba, że dalej ma pan ochotę biegać z saperką i badać glebę.
- Taka moja robota? - Zaśmiał się Honzo - Ale serio… nie wszystko przecież co do grama trzeba oddać korporacji nie? - Dodał konspiracyjnie ściszając głos.
- Mieszkamy w jaskini, jeden z naszych zaginął, dwóch pozostałych jest rannych. Nie wspominam już o ludziach z plaży, którzy zginęli wczoraj po ataku jakiegoś stwora rodem z powieści Lovecratfa. To dopiero drugi dzień a co będzie za tydzień, dwa? Miesiąc? Nie jesteśmy przygotowani na to co zastaliśmy. Gdybyśmy zamiast Sosny zabrali do dżungli „Beara” to wszyscy bylibyśmy pewnie już martwi.
- Wiecznie jeździsz kolego po “Bearze”, w czym masz z nim problem?? - Warknął do Harrego “Zapałka”.
Harry uśmiechnął się przyjacielsko.
- Nie będę mówił przy majorze, bo mu obetnie z pensji albo wypierdoli na zbity pysk. Mój ojciec też służył w armii i mam trochę inny obraz tego jak powinien zachować się mundurowy. Nawet jeśli jest tylko najemnikiem
- Biegł przez dżunglę ile fabryka dała, przez zarośla, na pomoc Curranowi, i wpadł w ruchome piaski. Jak dla mnie koleś miał pecha, a nie, że odstawił jakąś fuszerkę? - Odpowiedział Kurt.
- Cóż. Co działo się potem pewnie przeoczyłeś – skwitował Frost – Ja czułem się jakbym oglądał kolejną część „Głupiego i głupszego’
- Tak? To opowiadaj! - Zaciekawił się najemnik.
- I tak mi nie uwierzysz, w końcu to twój kumpel. Najemnicy przechodzą jakieś testy psychologiczne? – zmienił temat Frost.
- Regularnie, a co?
- Rozumiem, że socjopaci są z miejsca odrzucani? – dociekał dalej Harry.
- Nom - Przytaknął “Zapałka” - A do czegoś zmierzasz? I w ogóle to zmieniasz temat... - Kurt uśmiechnął się półgębkiem. Do tych “nieco tępych” najemników chyba nie należał, w końcu był Saperem, więc nieco oleju w głowie pewnie i miał…
- [i] Jeśli rozmawiamy o „Bearze” to właściwie ciagle jesteśmy w temacie [i/] – odpowiedział podróżnik – Po prostu po tym co zobaczyłem wczoraj i po tym co stało się dzisiaj z Alanem moja wyobraźnia zaczyna mi podsuwać niepokojące obrazy. Wytłumaczenie jest jedno. Wasz kumpel jest pozbawionym empatii niebezpiecznym osobnikiem albo nieudacznikiem z niskim ilorazem inteligencji. Ale ty go znasz lepiej, więc pewnie się mylę w obu przypadkach
- Pieprzenie - Skwitował wszystko najemnik, wzruszając ramionami - Właśnie w tym twój problem, za dużo myślisz, za dużo sobie wyobrażasz - “Zapałka” uśmiechnął się drwiąco - Jakby “Bear” był aż taki przytępy, to by go tu nie było, a cała reszta… wypadki się zdarzają, straty się zdarzają, takie niestety życie - Dodał, tym razem już z poważną miną.
- Pewnie tak, ale jeśli znów zaczniemy chodzić na zwiad, poproszę żeby nie łączyć mnie z nim w żadne grupy. - Frost mrugnął okiem do „Zapałki”. Darował sobie przypomnienie znanego wyświechtanego powiedzonka „Głupi ma zawsze szczęście”.

- Jeśli zginę, przekażcie mojemu tacie że byłam pierwszą kobietą na świecie, która prawym prostym znokautowała dinozaura… - Mruknęła nagle pod nosem Lyssa.
- Nie zapomnimy - Odpowiedział Honzo wśród krótkiego rechotu - I upiększymy wszystko, jak na takie opowiastki wypada.
- A spróbuj tylko… - syknęła przez zęby Azjatka. - A mój duch będzie pluł do każdej szklanki Whisky którą sobie nalejesz…
- Zaryzykuję - Odparł Geolog - To wolisz opis z futrzastym bikini, czy może koronkową bielizną na tamtą scenkę?
Przez moment Lyssa nic nie odpowiedziała, tylko westchnęła wyraźnie.
- Czy ja wyglądam jak Betty z Flintstonów?
- No… ciemne włosy masz - Zarechotał Alazraqui.
- A Ty zaraz będziesz miał problemy z widzeniem na drugie oko.. - wyrwało się w końcu Kiku, oschle.
- Tak jest, o Wielka Amazonko! - Odpowiedział Honzo.
- Przed chwilą ocaliliśmy Ci życie.. miej trochę szacunku. - Parsknęła Lyssa.
- ... i mam po tym traumę! - Znowu zarechotał mężczyzna - Ach ten stres... - Dodał mniej wesoło.


W trakcie jazdy quadem, Sosna postanowił z kolei nawiązać łączność ze wzgórzem obserwacyjnym, by zasięgnąć języka:
- Co z resztą grupy? Co się tam właściwie wydarzyło?- zapytał Sosnowsky, gdy w końcu uzyskał połączenie w eterze z Davidem Thomasem.
- Pieprzone, wielkie latające coś z ostrym dziobem porwało Woodsa ze wzgórza! Były i inne, ale dwa ustrzeliliśmy z Chelimo. No… jakieś latające dinozaury no! - Odpowiedział “Bear”.
- Wykonaliście zadanie? Skontaktowaliście się z bazą?- zapytał Doug.
- Negativ. Za dużo zakłóceń… albo ich tam nie ma? Nie wiem, ja nie jajogłowy
- Czyli jesteśmy w głębokiej dupie… cudnie.- zaklął pod nosem blondyn.- Widzieliście jakieś okręty w okolicy wyspy/
- Wokół wyspy znowu mgła, nic nie widać. Nie widać morza - Powiedział David.
- A na samej wyspie? Jest tu coś wartego uwagi poza dżunglą i dinozaurami?- zapytał Doug.
- Woods robił za obserwatora, póki go niemal z butów nie wyrwało… byliśmy nieco zajęci walką o życie. Za chwilę wezmę lornetkę i sprawdzę.
- Ok. Bez odbioru- zakończył krótko Douglas.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-11-2018, 16:28   #67
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Alan sam nie wiedział, jak długo tak siedział pod drzewem, oparty o nie plecami… mężczyzna złapał się bowiem na fakcie, że nagle się ocknął! Stracił na chwilę przytomność?? Czy jedynie zamknął oczy na moment, może na minutkę? Ale pora dnia się nie zmieniła, w sumie nie zmieniło się praktycznie nic, był gdzie był, nic go nie zżerało, nadal wiele bolało, słowem więc, bez zmian.

W końcu jednak, pojawiły się jakieś dźwięki, od których mężczyzna doznał na moment uczucia stonogi spacerującej w lodowatych kapciach po kręgosłupie. Coś szeleszcząc, przedzierało się przez zieleninę blisko niego. Ledwie trzy metry, z prawej strony. Serce Woodsa waliło jak oszalałe…

Ścisnął mocno nóż, byleby tylko pozostać jak najbardziej przytomnym. Pomimo bólu głowy spróbował wytężyć jedyne dobre oko i słuch, by dojrzeć lub usłyszeć co czai się w poszyciu i czy to coś było samo, czy też może było tego więcej wokoło. Uważał jednak by nie wykonywać żadnych głośnych ruchów.

Po kilku, zdających się ciągnąć w nieskończoność sekundach, z pobliskich zarośli wyskoczyła… małpka. Mała, pierniczona małpka, coś jak ten, jak one się zwały… Kapucynek? Mały zwierzaczek spacerował sobie po ziemi, od czasu do czasu coś z niej podnosząc, wkładając do pyska, po czym albo wypluwał, albo się czymś zajadał.

Kapucynki… małpki bardzo popularne jako zwierzątka domowe wśród tych wszystkich bogatych dupków. Tutaj jednak nie wiadomo czego można by się spodziewać, nawet po tak niewielkim stworzonku. A Alan zdecydowanie nie chciał już z niczym dziś ryzykować.
“Pocieszające jest to, że gdyby coś większego było w pobliżu, to pewnie byś mnie ostrzegł, prawda?”

Woods sięgnął do kieszeni kamizelki by sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś batonika czy innego przysmaku, który mógłby po prostu rzucić gdzieś małpce, by ta trzymała się od niego z daleka… po kolejnych kilku chwilach, Alan jednak naprawdę, naprawdę nabrał ochoty na bliższe kontakty z małpką. Oto bowiem, zauważył, iż mały skurczybyk w jednej z łapek, trzymając za lufę i nieco bez ładu i składu, targał ze sobą jego pistolet, szorując nim po glebie!! Batonik… gdzie ten cholerny batonik, może uda się jakoś małego skusić na porzucenie “błyskotki” w zamian za coś smacznego…

Znalazłszy słodki przysmak, rozpakował go i ułamał kawałek.
- Hej kolego - starał się przykuć uwagę małpiszona - Próbowałeś kiedyś amerykańskich specjałów? Raz spróbujesz i nigdy nie będziesz miał dość.
Alan stwierdził, że uderzenie w głowę musiało być silniejsze niż przypuszczał. W biały dzień urządził sobie pogadankę z kapucynką. Wystraszona małpka, zostawiła pistolet, po czym odskoczyła o dwa, trzy susły w bok, stamtąd podejrzliwie się Alanowi przyglądając. Mężczyźnie wydało się, iż chyba węszyła, więc pomysł z batonikiem był chyba na dobrym torze…
Woods ostrożnie odrzucił kawałek batonika nieco na bok od zwierzęcia, tak by nie przestraszyć go za bardzo, lecz by równocześnie sam mógł podpełznąć na czworakach do pistoletu, co okazało się sukcesem. Małpka po chwili zaczęła się zajadać słodkościami, zapominając (przynajmniej na chwilę?) o pistolecie. Wciąż była jednak blisko broni, i nim Woods by tam się dostał, mogłaby uciec w siną dal. Do tego również, rzucony smakołyk spałaszowała wyjątkowo szybko, przyglądając się ponownie Alanowi.

Z bliskiej odległości obserwator dostrzegłby jak żyłka irytacji pulsuje na czole mężczyzny. Ułamał kolejny kawałek i ponownie rzucił odrobinę dalej od pistoletu, co znowu poskutkowało, i po spałaszowaniu tego kawałka, mały zwierzak aż… zapiszczał i wykonał salto z zadowolenia.

Mając nadzieję, że trzeci rzut wystarczy by odpowiednio odsunąć psotnika, Alan rzucił resztę batonika kilka metrów dalej. Małpka radośnie pobiegła za słodkim posiłkiem, a skończywszy jeść leniwie poszła w swoją stronę zostawiając za sobą Desert Eagla.
W międzyczasie, nie czekając nawet aż zwierzak pochłonie batonika, Alan rzucił się w kierunku pistoletu. Podniósłszy go z ziemi zbadał czy nie jest uszkodzony. Obejrzał broń pod kątem uszkodzeń mechanicznych i zanieczyszczeń. Sprawdził czy poprawnie się przeładowuje. Wymienił też prawie pusty magazynek na nowy. Zimna stal dodała mu nieco otuchy oraz poczucia bezpieczeństwa. Odetchnął z ulgą i powoli powrócił na swoje miejsce pod drzewem, zaciskając z bólu zęby przy każdym ruchu ranną nogą.

Bezczynność ma pewną charakterystyczną cechę – daje sporo czasu na przemyślenia. W takich chwilach Alan zwykle starał się skupiać na pragmatycznych tematach związanych z planowaniem i szukaniem rozwiązań, lecz jego obecna sytuacja była - delikatnie rzecz ujmując - kompletnie beznadziejna.

Stara zasada mówiła wszak, że jeśli człowiek zgubi się w lesie, najlepsze co można zrobić to nie ruszać się z miejsca.

Nikt jednak nie brał w tym przypadku pod uwagę faktu, iż w owym lesie mogłoby się roić od wszelkiej maści krwiożerczych potworów, rodem z najgorszych koszmarów.

Rozsądnym wyjściem byłoby więc wrócenie do obozu.

Jaaaasne. Nic prostszego, gdyby nie fakt, że w trakcie walki o życie z dziobatą lotnią nie zwracał zbytnio uwagi, w którym kierunku był porywany. W okolicy próżno było też szukać dróg czy drogowskazów. Co do jednego był pewien – w tym miejscu na pewno jeszcze do tej pory nie był.

Nawet jeśli chciałby sobie urządzić spacerek krajoznawczy, nie sądził by mógł przejść więcej niż parę metrów, nie mdlejąc z bólu.

Siedział więc i myślał. Myślał. I myślał jeszcze trochę (tak dla odmiany).

Zaczął zastanawiać się nad czymś, co już dawno uznał za niewarte uwagi, a mianowicie swoimi ostatnimi dziesięcioma latami życia. Zaduma ta nie należała do najprzyjemniejszych, bo pokazała mu jak bardzo bezwartościowa była ta egzystencja.

Żył tylko dla siebie, praktycznie z dnia na dzień. Nie miał dosłownie nikogo. Jego rodzina myślała, że nie żyje (i oby nie tylko oni tak myśleli). Nie posiadał nikogo, kogo mógłby nazwać przyjacielem. Przez ostatnie cztery lata większość zarobionych pieniędzy odkładał na zagraniczne konta. Nie czuł potrzeby ich wydawania. Żyjąc ciągle na walizkach nie miał nawet miejsca, które mógłby nazwać domem.

Lubił przygody – to prawda. Niczym bohatera powieści Josepha Conrada, coś zawsze ciągnęło go w nieznane. Szybko jednak okazało się, że za pięknymi obrazami, które widać na pocztówkach, jakieś cholerne mroczne bagno czai się tuż za rogiem. I jeśli nie chce się w tym bagnie utonąć, trzeba wciąż się wspinać po ciałach mniej szczęśliwych poczciwców.

Te niecałe ostatnie dwa dni były jednak zupełnie inne. Pomimo faktu, że znaleźli się w śmiertelnej pułapce, Woods odkrył, że może odczuwać przyjemność z pozoru zwyczajnych rzeczy. Opowiadanie historii przy kawie z Dorothy i Peterem, gotowanie posiłku i rozmowa z dobrodusznym Harrym, poleganie na Marco w trudnych sytuacjach. No i oczywiście ona… O mały włos nie zginął, nie powiedziawszy jej nawet co czuje.

Musiał przeżyć, chociażby tylko po to by upewnić się, że inni są bezpieczni. Musiał wyzdrowieć, by móc ich wszystkich cało wydostać z tego miejsca.

Jego jedyna nadzieja leżała w tym, że Marco i Bear byli cali, i że przyjdą mu na ratunek.

Obydwie możliwości nie były jego zdaniem wielce prawdopodobne, ale trzymał się tej kruchej nadziei resztkami sił, które w nim pozostały.

Wszystkie te przemyślenia Alana przerwał nagle ruch na drzewie, jakieś pięć metrów przed nim. Mężczyzna zamrugał oczami, raz, drugi, trzeci. Mocniej ścisnął swój pistolet, i zaczął się modlić, by bydle, które zauważył, a które właśnie spełzało z owego drzewa, nie przejawiało nim zainteresowania. Jednak już po chwili te nadzieje okazały się daremne… był tu sam, był ranny, był “unieruchomiony”. Był łatwą zdobyczą dla wszelkich drapieżników, i z tej okazji miał zamiar właśnie skorzystać wielki, pieprzony wąż.


Grubością ciała dorównywał typowemu człowiekowi(!) a długością… oj kurde był naprawdę długi. Może i z dziesięć metrów? I już był na ziemi, i sunął w stronę Woodsa, sycząc niczym jakiś pieprzony bojler.
”To zdecydowanie nie jest mój dzień” - westchnął w duchu załamany Woods.

W sumie mógł się czegoś podobnego spodziewać. Sam też lubił trafiać na darmowe wyżerki.

O ucieczce nie było mowy. Próbował wycelować pistoletem w cielsko gada i miał nadzieję, że zranione lub spłoszone zwierze zostawi go w spokoju. Strzał był celny, jednak wąż nadal sunął do Woodsa, gotując się do skoku… i dostał kolejną kulkę w cielsko. Mimo tego, wielki pysk wystrzelił prosto w mężczyznę, który w ostatniej chwili odturlał się w bok, a durny wąż zamiast twarzy(?) Alana, kłapnął po drzewie. Nie zaprzestawał jednak ataków, i znowu próbował pożreć mężczyznę. Kolejny raz z pistoletu tym razem jednak okazał się niecelny, a krwawiący z cielska gad, głośno sycząc, gotował się do kolejnego skoku…
- A żebym ci gnoju w gardle stanął! - wykrzyczał w beznadziejnej frustracji, patrząc jak pysk węża leci w jego stronę. Nie miał nawet czasu uzmysłowić sobie, jak idiotycznie mogły zabrzmieć te słowa, skierowane właśnie do węża.
 
Koime jest offline  
Stary 21-11-2018, 14:25   #68
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Gdzieś po kwadransie jazdy przez dżunglę doszło w końcu do spotkania obu grupek zwiedzających okoliczny teren… i okazało się, że sam Major był ranny, a do tego również Honzo. Wymieniono się szybko informacjami, ustalono dalszy plan działania, padło również kilka ciekawych propozycji. Baker chciał nowego podziału całości grupy, na poszukiwania Woodsa zaś wysłać dwa quady, plus dołączenie do nich dwóch pozostałych ze wzgórza. Cała reszta ekspedycji miała z kolei udać się do nowo odkrytego miejsca z rzeczką i małymi wodospadami, by tam poczekać na wynik poszukiwań Alana… jak stwierdził Van Straten, owe miejsce wraz z terenem obok było dosyć dobre nawet na rozłożenie tam obozu, ze względu na wpływ kilku czynników naturalnego ukształtowania terenu…

- Jeśli Woods rzeczywiście przeżył tą przygodę, to bardzo możliwe, że będzie potrzebował wstępnej pomocy medycznej już na miejscu… - Zaczęła Kiku, ale przeciągnęła jak niezdecydowana. - Co prawda niezbyt podoba mi się pomysł zabierania jej z dala od najemników, bo przy nich jest bezpieczna, a bez niej wszyscy tu pomrzemy. No ale, jakieś ryzyko trzeba podjąć, albo ryzykując życiem Alana, albo Kim. Przy odrobinie szczęścia wszystko skończy się dobrze, ale równie dobrze może nikt z tej wyprawy nie wrócić. Zgłaszam się by pojechać na te poszukiwania.

- To miłe, ale nierozsądne - powiedział Peter. - Innymi słowy - nic z tego. Nie będziemy narażać cywilów.

- Ale nawet wysyłając samych najemników, narażamy cywilów zabierając im eskortę. - Kiku zdziwiła się że Peter o tym nie pomyślał, w tej sytuacji nie było jednego dobrego rozwiązania bo każde miało jakąś wadę. Dziewczyna nie śmiała jednak podważać jego opinii bardziej, ponieważ od kiedy Baker się na nią obraził, nie ważne co powie i tak Majora nic to nie będzie obchodzić.

- Paru najemników i tak zostanie - odparł Peter. - Na przykład T i Kaai.

Siedzący na “swoim” quadzie Van Straten, nie ruszając z pojazdu 4 liter nawet na chwilę, przysłuchiwał się tej rozmowie, w końcu jednak odchrząknął, po czym zabrał głos:
- Ja mogę jechać. Znam się na pierwszej pomocy, jak dostanę opatrunki to nie problem, by kogoś utrzymać przy życiu na kolejny kwadrans… oczywiście, jeśli z Woodsem będzie tak źle. W końcu nie wiemy.

- Ty nie możesz jechać, tylko ty musisz… trzeba Alana wytropić w tej dżungli i znaleźć drogę powrotną. Jesteś jedynym naszym niuchaczem. Więc dobierz sobie kogo potrzebujesz. To nie wybory prezydenckie, tylko misja więc trzeba wypełniać polecenia, a nie bawić się w zagłaszanie.- stwierdził stanowczo Sosnowsky.

- Któryś z nas powinien jechać - powiedział Peter, spoglądając na przedmówcę.

-Nie bardzo widzę tu sens. I tak Straten będzie dowodził, nie potrzeba drugiej głowy w tej wyprawie. Ale jeśli ty sądzisz inaczej… to jedź. - zaproponował blondyn.

- Lubię i znam dżunglę. Chętnie się wybiorę - stwierdził Peter.

Azjatka przysłuchiwała się rozmowie przez moment poprawiając na sobie spodnie, którym wciąż było brak guzika i denerwowały.
- Jeśli Pan Straten rzeczywiście zna się na medycynie, to brzmi to całkiem dobrze. W takim razie kto pojedzie razem z wami? - dziewczyna nieco złagodniała.

- Dorzucimy Frosta, bo też się zna na tropieniu, i jako ochronę dla niego Robertsa? - Odezwał się odrobinę pobladły Major, po przetarciu nieco szmatką lekko zakrwawionej twarzy.

Blondyn skinął głową zgadzając się z tym planem. I faktem prostej drabinki dowodzenia. W takich chwilach sprawdzała się ona lepiej niż demokracja.

***


Miejsce które znalazł Van Straten, rzeczywiście nadawało się na bezpieczny obóz. Teren z jednej strony był naturalnie osłaniany przez wysokie na 20 metrów urwisko, które kończyło się na rzeczce, a drugi jego kraniec był sporym osuwiskiem, z masą ziemi i ostrych skał, które raczej uniemożliwiały przejście wszelkim dinozaurom… wąski przesmyk obok osuwiska wystarczyło z kolei pilnować chociażby z jeepa z “pięćdziesiątką” i sprawa załatwiona. Teren wokół ewentualnego obozu był odgrodzony wspomnianą już wcześniej rzeczką, z każdej strony było więc coś, co zapewniało im względne bezpieczeństwo. Tak, tu można było postawić obóz...

Douglas rozejrzał się po okolicy. Wydawała się mu stosunkowo bezpieczna. Nie wiedział jak długo tu zostaną, więc odpuścił sobie planowanie stałego obozowiska. Równie dobrze mogą jutro ruszyć z powrotem na plażę… albo gdzie indziej.
Na razie potrzebowali tymczasowego odpoczynku.
- Ryo.. zajmij się rozbiciem obozu. Możecie sobie porządzić, ale tymczasowy obóz ma być ustawiony, a zupka ma kipić w garnku.- zarządził nie znoszącym sprzeciwu głosem. -Kiku, Sarah… rozejrzymy się po okolicy najbliższej by sprawdzić czy nie ma tu jakichś naturalnych zagrożeń. Kim zajmij się Majorem.-
Spojrzał na wszystkich dodając głośno.- Jakieś pytania, uwagi? Nie? To do roboty.

- Dzisiejszy dzień już udowodnił że Major może zginąć tak samo jak każde z nas. Chciałabym się dowiedzieć kto jest następny, by dowodzić wyprawą, gdyby nasz obecny dowódca zaniemógł w jakikolwiek sposób. - Odezwała się bezemocjonalnym głosem Lyssa, wychodząc nieco w stronę rozmówcy i gestykulując - Mogę iść, o ile ktoś będzie cały ten czas pilnował Kim, może “T”?

- Będzie przy majorze, w samym środku obozu… bardziej bezpieczna już nie będzie.- ocenił Doug.

Kiku oparła dłonie na biodrach i przechyliła lekko głowę, wpatrując się uważnie w Bloodyego.
- A moje pierwsze pytanie? W wojsku chyba jest jakaś drabinka dowodzenia.

- To nie jest wojsko.- Wtrąciła się Dorothy.

- Na razie dowodzę ja. A potem się zobaczy.- stwierdził krótko Doug, by sprecyzować.-Sytuacja jest taka, że nie mamy kontaktu z naszym statkiem, ani radiowego, ani wizualnego, więc… musimy radzić sobie sami.

- Może i nie wojsko, ale chaos nam tu nie jest potrzebny więc lepiej takie rzeczy mieć ustalone. - Rzuciła Azjatka do Dorothy, spojrzała jeszcze raz na milkliwego blondyna i skinęła mu głową “że rozumie”, by wrócić wzrokiem do ich VIPa. -Jak było u was? Nic was nie zaskoczyło? Ja zdzieliłam dinozaura pięścią. - To mówiąc Kiku pokazała wierzch dłoni jakby niby ta gadzia twarz miała się jej odbić na skórze. Dopiero teraz zniknął jej ten chłodny i rzeczowy ton, a wyglądała na niesamowicie przejętą całą sytuacją, aż jej głos zadrżał z emocji.

- Nie, nas nic nie zaatakowało.- Dorothy wzruszyła ramionami i nawet sama nie wiedziała dlaczego użyła akurat tego słowa. - Trafiliśmy na kilka ciekawych okazów. Nie…- Lie zamilkła nagle i rozejrzała się po okolicy.- Po meldunku od innych musielismy wracac. Znaleźliśmy, to znaczy oni znaleźli -Lie ruchem głowy wskazała innych członków swojej ekipy.- to piękne miejsce.

- I groźne. Dinozaury to jedno zagrożenie, ale naszym pierwszym prezentem powitalnym było to zielone coś… trzeba mieć oczy szeroko otwarte.- ocenił Sosnowsky.

- Fajnie, jakby coś z tej flory okazało się rzeczywiście dla nas przydatne. Jadalne, właściwości lecznicze, trujące… Jeśli coś jest unikatowe, ale tylko ładnie wygląda, to w obecnej naszej sytuacji niewiele mnie obchodzi. - Rzuciła Lyssa pod nosem nie wiadomo czy do Dorothy czy bardziej sama do siebie.

-Owszem.- Dorothy zgodziła się jakoś tak beznamiętnie.- Niestety nie miałam sposobności zbyt dobrze przyjrzeć się tutejszej florze.- W jej głosie zabrzmiała nutka skargi.

- Szkoda. Przydałby się nam porządny, stały obóz. Czego wam - specjalistom potrzeba by rozwinąć skrzydła? - Kiku Nakajima zapytała zupełnie naturalnie, nieświadoma dylematów i problemów które mogą trapić Dorothy.

- Postawimy obóz, to możecie dalej badać teren - Wtrącił się w te rozmowy Major - W końcu to wasza robota...

- Czego nam potrzeba?- Dot zamyśliła się. - Najlepiej porządnego laboratorium. Z dostępem do wszystkich baz danych.- Rozejrzała się po okolicy z wyraźnie niezadowoloną miną. - Ale to marzenie ściętej głowy. - Westchnęła z rezygnacją.- Dlatego muszę się zadowolić własnym namiotem. Tam rozłożę swój sprzęt.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 21-11-2018, 20:11   #69
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sosnowsky nie był wielkim białym myśliwym, ba… nie czerpał żadnej przyjemności z polowania i zabijania zwierzyny. Nie był też tropicielem, za to… wiele tygodni spędzał w dżungli w towarzystwie miejscowych. Czasem im przewodząc, czasem słuchając rozkazom. Ufał że zdobyte tam doświadczenie pomoże mu tutaj. Lasy deszczowe wszak podlegały tym samym regułom wszędzie. Natura na całej Ziemi działała na podobnych zasadach. Dlatego wspomagał się nimi, dwoma pomocniczkami. Sarah może i była panią naukowiec, ale nie wyglądała na taką co łazi cały dzień w fartuchu laboratoryjnym. Pewnie dużo wiedziała ze swojej dziedziny, a czego nie wiedziałaby, to pewnie zdołałaby się domyślić. A Japonka… cóż, łuk który nosiła ze sobą nie był zabawką, tylko maszyną o wzmocnionym naciągu. Z pewnością mógłby przebić skórę dinozaura, może nie t-rexa, ale na ten kaliber jaszczurek, to żaden podręczny karabinek nie wystarczy.
Cel Bloody miał prosty, znaleźć i ocenić i ewentualnie spacyfikować wszelkie potencjalne zagrożenia zanim staną się kłopotem dla ich obozu… nic jednak wielce podejrzanego nie odkryto. Co prawda było w najbliższej okolicy obozu nieco ptaków, od owadów również tu nie stroniło, ale tak oprócz tego, żadnych dinozaurów ten mały zwiad nie odkrył. Ba, nawet choćby i węży nigdzie nie zauważono, było więc dobrze.
To powodowało, że im dłużej trwał zwiad tym bardziej Sosnowsky był rozluźniony. I częściej zerkał na krągłości towarzyszących mu zwiadowczyń. I bynajmniej się z tym nie krył. Niewątpliwie brak zagrożeń, pozwalał na nieco relaksu… z jego punktu widzenia.
-Wygląda na to, że nam się trafił mały rajski zakątek. Przynajmniej teraz.- rzekł do nich.
- Nie mogę się doczekać ewentualnej kąpieli - Powiedziała Sarah, wachlując sobie twarz kapeluszem. Uśmiechnęła się do najemnika, odrobinkę mrużąc oczy.
- Ja też… nie mogę się doczekać… odwdzięczenia się pięknym za nadobne.- odparł enigmatycznie Douglas z łobuzerskim uśmiechem.
W przeciwieństwie do Sarah i Douglasa, Azjatka nie czuła się aż tak swobodnie. Minęło za mało czasu od wycia Honzo, widoku krwi Majora i momentu gdy jeden z drapieżnych gadów wskoczył na maskę zaraz obok niej, a potem poczuła jego łuskowatą skórę na swojej pięści. Starała się dokładnie przeczesywać okolicę, a że poszła przodem to wodzący czasem za nią wzrok najemnika umknął jej uwadze. Chociaż chciała pilnować Kim, to chwila gdy nie musiała być jej cieniem okazała się ulgą. Kiku lubiła swobodę i samodzielne podejmowanie decyzji, tutaj z obiema tymi sprawami był problem. Gdy Bloody się odezwał, nadstawiła ucho, ale nie odwróciła się, przysłuchując rozmowie. Dziwny dialog z Sarah troszkę ją zmieszał, gdyż próbowała zrozumieć co też najemnik może mieć na myśli. Rozmowa o kąpieli sprawiła że i ona poczuła ochotę i potrzebę odświeżenia się po całym dniu w tych warunkach. Wczoraj przecież nie brała kąpieli, a w Stanach lubiła komfort, czystość i wygodę miasta. Westchnęła pod nosem cicho, rozsuwając kurtkę i zapewniając sobie nieco lepszy przewiew. Nim cokolwiek powiedziała rozległ się głos Sarah.

- I umyjesz mi plecki? - Zaśmiała się kobieta, spoglądając wymownie najpierw na Lyssę, a potem na “Sosnę”.
- Nie tylko. Jestem za myciem całości.- odparł ironicznie Douglas.
- Będziesz musiała ustawić się w kolejce. Mam wrażenie że Bloody ma już pełen kalendarzyk. - Wtrąciła się niespodziewanie Lyssa, lekko rozbawionym tonem, zerkając przez ramię, kątem oka na oboje. - Gdybyśmy zostali na plaży, mogłabym prosić by nasmarował mnie olejkiem.
- Zważywszy że i tak musimy wrócić przez plażę, to… czemu nie… a i przy rzeczce jest nieco piasku.- stwierdził najemnik rozbierając Kiku… wzrokiem.
- Ahaś. - ta roześmiała się przelotnie, bo jak mogła nie spodziewać się że dla najemnika wystarczy byle pretekst, by zachować jej pozory. - Em, bez plaży to się nie liczy.
Sarah wzruszyła ramionami, nie odzywając się już. Jednak mimo wszystko, po chwili się uśmiechnęła.
- Więęęęęc…-Doug zerknął na milczącą biolożkę.- Znaleźliście jakieś ciekawe robaczki, roślinki, czy tylko kolejne przerośnięte jaszczurki?
Bądź co bądź tylko jej ekipa nie wróciła z wyprawy z brakami/poranionymi członkami.
- Niektóre nie były przerośnięte… spotkałam stadko malutkich Fruitadens haagarorum, dinozaury wielkości kociaka, roślinożerne. Chciałam się z nimi bliżej zapoznać, ale Peter je przepłoszył... - Elworth pokręciła z rezygnacją głową - Dorothy za to bardziej się poszczęściło, trafiła na masę kwiatów zwanych Middlemist Red, które są już na całym świecie wymarłe, pozostały tylko 2 sztuki w ogrodach botanicznych, a tu proszę, rosną sobie ich tuziny!
- Mhmm…- zadumał się blondyn dodając.- Dobrze, że się choć wam poszczęściło.
- A jakieś ssaki? - Zapytała niespodziewanie Kiku i a jej wzrok mimowolnie przeciągnął z oczu Sarah na ramiona Bloodyego.
- Widzieliśmy ptaki, były i małpki Kapucynki… dlaczego pytasz? - Powiedziała Sarah.
- No ale jakieś nowe gatunki..? Jakoś bardziej ufam ssakom, dziwnym trafem to najlepsze zwierzęta domowe są ssakami. - Stwierdziła spiesznie Kiku.
Douglas przyglądał się obu kobietom w zamyśleniu, trudno było stwierdzić czy jego myśli dotyczyły tematu rozmowy, czy samych kobiet.
- Papugi nie wyglądały obco, ale były i inne ptaki, owszem, nieznane. Co do innych zwierzaków… oprócz dinozaurów nic nowego i nieznanego jeszcze nie zauważyłam - Wyjaśniła Elsworth - A wy widzieliście jakieś nieznane gatunki zwierząt?
- Duże jaszczurki z pazurami. Myśliwi je pokochają.- stwierdził ironicznie Doug.-A one pokochają myśliwych.
Po czym rzekł zmieniając temat.- Swoją drogą… ja po tym całym burd…- spojrzał na obie kobiety.-Bajzlu fudnę sobie dłuższe i droższe wakacje… Może w Europie. Mówią że Ibiza jest rozrywkowa. A wy? Na co wydacie pieniążki?
- W sumie się nad tym nie zastanawiałam… pewnie na pokrycie długów jakie powstały przy mojej wcześniejszej wyprawie, a za resztę powoli organizowanie kolejnej? - Sarah uśmiechnęła się sporadycznie - Jak te jaszczurki wyglądały? Były drapieżne? Powiedzcie mi o nich co tylko się da! - Kobieta spojrzała uważnie na najemnika i Azjatkę.
- Eee… no… były takie…- Doug dłonią pokazał rozmiar.-Łaziły na dwóch nogach i wyglądały jak te no… wredne sukinkoty z Parku Jurajskiego.
Sarah momentalnie zbladła. Głośno wypuściła z siebie powietrze, po czym nieco uchyliła kapelusza z czoła, kierując go minimalnie w tył głowy.
- Raptory?? O Boże... - Kobieta przytknęła jedną dłoń do ust.
- Od początku wyprawy, gdy pojawiły się pierwsze ofiary staram się dać wam do zrozumienia, byście nie bagatelizowali zagrożenia. Szkoda że potwory morskie, mackowate rośliny z paszczą krokodyla i porywające Alana w powietrze gady nie wystarczyły. Cieszę się jednak że w końcu do kogoś dotarło… i nie spodziewam się byśmy wrócili żywi, wydać swoje dwadzieścia kawałków bo straciliśmy zbyt wielu ludzi, mamy mało sprzętu i zasobów, a na dodatek nie zapowiada się byśmy mieli otrzymać jakąkolwiek pomoc. - wyrzuciła z siebie podirytowana Kiku, po czym zaparła dłonie na biodrach, patrząc na tą dwójkę. - A co do raptorów.. to jednemu zdążyłam wybić zęby pięścią.. Wracam do obozu, tutaj nic nie ma. - stwierdziła krótko i nie czekając na niczyje pozwolenie odwróciła się i ruszyła tak jak powiedziała.



Rozpoczęto więc rozkładanie obozu, zabezpieczanie terenu wokół niego, stawianie namiotów, zajęcie się rannymi… do roboty było sporo.

Kimberlee najpierw zabrała się za Honzo (na prośbę Majora), wcześniej jednak należało gdzieś postawić owy punkcik medyczny? Blondyneczka wykazała się całkiem ciekawym pomysłem, i po poproszeniu “T”, po chwili z jednej strony przytwierdzony do skalnej ściany, a z drugiej przymocowany do patyków, pojawił się koc, robiący za zadaszenie, pod którym lekarka mogła opatrywać potrzebujących, bez ryzyka, iż coś się posypie na rannych, lub co gorsze, w ich rany…

- Aaaaaa! Kurwa!! To piecze!! - Wydarł się w pewnym momencie Geolog, gdy miał przemywane oko, nic na to jednak poradzić się nie dało, tak właśnie trzeba było, koniec i kropka. Po kilku kolejnych minutach, miał jednak wszystko za sobą, i nowy, świeży i bardziej już profesjonalny opatrunek na oku. Kim również po raz kolejny zapewniła mężczyznę, iż oko nie jest uszkodzone, nie straci go, i że będzie dobrze…

W końcu przyszła i kolej na Majora, blondyneczka z kolei poprosiła Lyssę o pomoc. Sprawa z Bakerem była poważniejsza, i Kimberlee po raz kolejny potrzebowała asystentki. Dowódca wyprawy (z pomocą lekarki) pozbył się ze swojego torsu sprzętu i ubrań, i grzecznie położył. Mimo, iż Major był już starszym mężczyzną, tors miał całkiem całkiem muskularny, choć i pokryty wieloma bliznami. Dziewczyna rozłożyła swój sprzęt, podpięła pod pacjenta nawet kroplówkę, po czym przystąpiła do czyszczenia rany i samego boku mężczyzny, w końcu i do szycia. Jej pomocnica, nieco się wzdrygnęła bo widok dużej ilości krwi, ran nie należał do jej ulubionych. Zapewne gdyby miała przyglądać się jakiejś poważniejszej operacji, mogłaby zemdleć i na tym jej pomoc by się skończyła. Jakaś ukryta część jej charakteru miała ochotę poznęcać się nad bezradnym Majorem i sprawić mu trochę bólu, w swego rodzaju zemście. Stłumiła te szepty, ale pozwoliła sobie z satysfakcją utrzymywać kontakt wzrokowy, by mężczyzna wiedział że jest na jej łasce. To że był względnie przystojny nie miało żadnego wpływu, liczyły się tylko jego słowa i czyny wcześniej. Coś złego wzbierało w niej, sprawiając że miała ochotę po kryjomu, niby przypadkiem sprawić by John zapiszczał. Gdy zdała sobie sprawę z tych myśli, spłoszyła się, wystraszona tym co sama w sobie odkryła. Wstała, nieco pobladła i odłożyła coś co Kim kazała jej przed chwilą trzymać.
- Przepraszam.. nie mogę.. - Wyszeptała cicho, udając że to kwestia krwi i uciekła na bok, walcząc ze swoimi myślami.

- Spoko, poradzimy sobie razem - Powiedział Major do Kim, na co ta przytaknęła głową - A roztwór solny postawi mnie szybko na nogi... - Baker spojrzał na podłączoną do jego ciała kroplówkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-11-2018, 20:14   #70
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
W międzyczasie, reszta w obozie, zajmowała się przeróżnymi sprawami związanymi z samym obozem. “Zapałka” postawił nawet zaporę ogniową między niezbyt gęstą linią drzew a ścianą skalną w postaci… Claymora! Kabel z zapalnikiem pociągnął kilka metrów w głąb obozowiska, a następnie po wbiciu w ziemię patyka, powiesił owy zapalnik na nim, widoczny dla wszystkich.

Collins wspólnie z Sarah stawiali już pierwszy namiot, “T” pilnowała ogólnie terenu i Dorothy, Kaai zaparkował jeepa z karabinem przy osuwisku i na nim chwilowo pozostał mając baczenie na teren z południowej strony…

Bloody pospiesznie rozstawił swój namiot, gdzieś z boku obozu. Robił to niemal mechanicznie, jakby tę czynność wbito mu do głowy kafarem.
Rozglądał się też dookoła z lekkim uśmiechem. Bądź co bądź… mieli kolejną okazję na wypoczynek w miarę komfortowych warunkach. Nie wiadomo jak długo będzie stać ich na ten luksus.
- Na noc, od strony drzew, można rozpalić kilka ognisk, co ty na to? - Zagadał najemnika “Zapałka” - Może to odstraszy ewentualnych gości, i nie będziemy musieli aż tak pilnować tych krzaków przy rzece?
- No… możemy…- stwierdził krótko Douglas drapiąc się po czuprynie.-Tyle że nie wiem… czy ogień nie przyciągnie uwagi większych drapieżników. Niech się specjaliści w tej kwestii wypowiedzą.
Dorothy Lie kręciła się jakiś czas po obozowisku szukając odpowiedniego miejsca na swój namiot. Laura, wsadzając ją do samolotu, zapewniła ją, że zakupiła dla niej najlepszy sprzęt. A Dot jej wierzyła. Co by o Laurze Hughes nie mówić, była słowna. Ale biwakowanie nigdy nie należało do ulubionych rozrywek Dorothy Lie, dlatego rozstawianie namiotu postanowiła zarzucić na kogoś innego.
- Hej, żołnierzu.- Uśmiechnęła się zalotnie do Douglasa. - Czy poratujesz niewiastę w potrzebie?- Zrobiła bezradną minę wskazując jednocześnie nieśmiało na swój ekwipunek.
- Jasne…- rzekł blondyn po krótkim wędrowaniu spojrzeniem po kobiecie.-Pokaż gdzie chcesz postawić swój namiocik.
Dorothy wskazała najemnikowi miejsce, które sobie upatrzyła. Z dala od punktu szpitalnego, tuż przy linii drzew.
- Trochę niebezpiecznie. Ustawimy w odpowiedniej odległości od nich.- ocenił blondyn i pochwyciwszy pakunki panny Lie ruszył w wybrane przez siebie miejsce zerkając na kobietę.
-Swoją drogą powinienem za to policzyć sobie ekstra.- dodał żartobliwie.
-Och, jestem pewna, że firma należycie opłaci twoje usługi.- Rudowłosa odparła mu równie żartobliwym tonem idąc za nim.
- To nie firmie rozbijam namiot.- odparł z łobuzerskim uśmiechem Doug zabierając się za przygotowanie obozowiska. Z wyraźną odrazą, bo najwyraźniej nie bardzo lubił te wszystkie nowoczesne rozwiązania, które bardziej komplikowały procedurę niż ułatwiały wykonanie zadania. Zerkanie na zgrabne nogi Dot też nie pomagało.
-Oj, oj…- Dorothy zbliżyła się powoli do najemnika. Nawet w tych ciężkich butach jej ruchy byłe pewne gracji i wdzięku.
Pochyliła się tuż przy blondynie, tak by móc mu w oczy spojrzeć.
- Bo w nocy ktoś mnie będzie musiał ratować, gdy namiot na głowę mi w czasie snu spadnie.- W jej oczach zapala się na chwilę jakaś iskra, a z ust nie schodził zalotny uśmiech.
- To w takim razie może powinienem w nim zostawać na noc. By przypilnować, żeby się nie zawalił na ciebie.- odparł z szerokim drapieżnym uśmiechem Sosnowsky.
-I tak nie mógłbyś na całą noc zostać.- Odpowiedziała ze smutkiem w głosie.
- Nie wiesz na co mnie stać panienko, na swoje szczęście.- odparł z zadziornym uśmiechem blondyn.
- Na niesubordynację również?- W jej głosie pojawiła się nutka wyzwania.
- Na to też… szczególnie.- wzruszył ramionami Doug zerkając wprost na dekolt Dorothy.- Nasz majorek może potwierdzić, że nie byłem harcerzykiem na innych misjach.
- I nie stracił do ciebie zaufania?- Mówiąc to Dorothy kucnęła koło Sosnkowskyego.
Trochę rozbolały ją plecy, a tkwienie w pozycji pochylonej po to tylko by blondyn mógł pogapić się na jej, skądinąd kształtne i jędrne piersi, znudziło jej się.
- Najpierw musiałby jakieś mieć. Nie miej złudzeń moja śliczna. Gdyby nasz nieustraszony lider układał listę członków tej wyprawy, to by mnie skreślił od razu. Ale… robił ktoś inny ją, a ja od lat wykonuję różne zadania w Afryce. Ta wyspa niewiele się różni od niej.- wyjaśnił najemnik i palcem sięgnął do koszuli Dot, odchylił ją odrobinę… zerknął pospiesznie tam, choć niewiele mógł w tej sytuacji zobaczyć, gdyż szybko puścił.
-Widzisz… nie jesteś ze mną całkowicie bezpieczna.- odparł drapieżnie.
Dot wymierzyła najemnikowi siarczysty policzek. Stojąca kilka metrów obok “T” zaś się spięła, a jej palec znalazł się bliżej spustu karabinu niż kilka chwil wcześniej… widząc jednak, iż nie dzieje się nic więcej, najemniczka nie zareagowała.

-Zadziorna jesteś.- stwierdził blondyn śmiejąc się i najwyraźniej nie przejmując tym uderzeniem. Spojrzał dziewczynie w oczy dodając żartobliwie.
- Acz… jak widzisz… nie jest ze mnie grzeczny żołnierzyk, który staje na baczność przed majorem.
Co innego jednak na baczność mu stanąć musiało.
- Tak.- Powiedziała nadal uśmiechając się do niego.- Ale wiem już przed czym stajesz na baczność.
- Jestem facetem, a z ciebie gorąca dziewuszka. - wzruszył ramionami Doug niewiele sobie robiąc z tego faktu.-Tyle że ja jestem prostym, szorstkim facetem z buszu, a ty figlarką z dużego miasta. Bierz to pod uwagę w rozmowach ze mną, albo… poćwicz policzkowanie. Bo to pacnięcie ledwo poczułem.
Spojrzał w oczy Dot mówiąc.- Ja się nie peszę, w żadnej sytuacji… i nie cofam bez poważnego powodu.
- Nie uszło to mojej uwadze.- Dot przeniosła spojrzenie z mężczyzny na namiot. Ten już powoli nabierał kształtu, Bardzo nowoczesna konstrukcja… a Doug znał się na rzeczy, choć ten cud futurystycznego designu nie był taki prosty w rozłożeniu… przynajmniej za pierwszym razem.
- Mam większe doświadczenie z prostymi, szorstkimi facetami z buszu niż ci się wydaje..- Ruda ponownie spojrzała na najemnika.
- Może kiedyś się o tym przekonamy. Tylko wiesz co mówią o zapałkach. Uważaj bo możesz się nimi poparzyć.- tym razem Doug nie patrzył na pannę Lie, bo niestety, musiał zająć się umacnianiem mocowań namiotu.
- Lepiej bym tego nie ujęła, żołnierzu.- Kobieta z zainteresowaniem patrzyła na sprawną pracę wielkoluda.
- Dla mnie igranie z ogniem to chleb powszedni.- odparł mężczyzna sprawdzając czy całość nie rozsypuje się w plątaninę tkanin i sznurów pod wpływem mocnych szarpnięć. A gdy uznał, że wszystko jest gotowe wstał i przyjrzał się konstrukcji.
- Oby był wygodny, bo ładny to na pewno nie jest.- ocenił surowo.
- Masz rację.- Powiedziała Dot podnosząc się.- Te kolory zbyt do mnie nie pasują. - Wykrzywiła usteczka w podkówkę. - Wiedziałam, że Laura coś knuje przedstawiając mi tę wyprawę w samych superlatywach.
- Taaa na wannę z hydromasażem to bym nie liczył w tym namiociku, ale woda.. jest w pobliżu, a masaż… cóż tych znajdzie się tu wielu chętnych masażystów.- ocenił ironicznie Sosnowsky.
- Dziękuję za pomoc.- Powiedziała wkładając swoje rzeczy do środka. Teraz pozostało tylko rozpakować się i można było zająć się pracą naukową.
-Nie ma sprawy.- usłyszała jeszcze głos Douga z zewnątrz. I najemnik pewnie oddalił się zająć innymi sprawami.

~

- Wszystko w porządku? - Lyssą zainteresował się nagle Collins. Starszy mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie do Azjatki z kubkiem w dłoni, po czym wyciągnął go w jej stronę - Herbaty?
Oczka dziewczyny zamrugały, a dłoń potarła ramię jakby było jej zimno. Lyssa zawiesiła wzrok na owym kubku jakby ktoś pokazał jej samorodek złota. Wtedy stało się coś dziwnego, bo młoda dziewczyna zamiast wziąć kubek od Collinsa, wczepiła się w niego i przytuliła mocno, jak do taty.
- Emmm... - Collins chyba nie bardzo wiedział, jak zareagować, stał więc tak nieco sztywno, z kubkiem w jednej dłoni, w końcu zaś wolną ręką klepnął Azjatkę dwa razy po łopatce.
- Poważnie mówię, napij się - Powiedział spokojnym głosem, lekko się uśmiechając, po czym właściwie to wetknął Lyssie owy kubek.
- Dziękuję. - Podziękowała cicho, puszczając mężczyznę i łapiąc za swą zdobycz. Wciąż jednak troszkę nieswoja, ujęła kubek w obie dłonie i uniosła by powąchać unoszący się aromat. Zwykła czarna herbata, a jakoś w tym buszu przypominała o świecie cywilizacji jaki zostawili za sobą.
- Stało się coś? - Spytał Inżynier.
Przez moment Kiku patrzyła na Collinsa, nic nie mówiąc, ale w końcu stwierdziła że nie ma ochoty dzielić się swoimi emocjami. Zapewne i tak byłyby niezrozumiane.
- Nie.. nic.. Po prostu jakiś egzotyczny komar ugryzł mnie w dupę. - Rzuciła tonem który bardziej był zrezygnowany niż agresywny. “Głupie pytanie” - pomyślała. Ludzie umierają, leje się krew, wielkie gady próbują ich zjeść, a przyszłość nie daje żadnych perspektyw. “Wszyscy zginiemy tu zupełnie bez sensu”, “nic się nie stało” - pomyślała i poszła do swojego bagażu wyciągnąć kilka rzeczy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172