Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2018, 23:40   #66
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kilyne i Kas nie mieli przed sobą długiej wycieczki. Wokół huty trwało zamieszanie, kręciło się wielu ludzi, szumiało niczym w ulu. Dwóch strażników miejskich pilnowało, aby nikt nie wchodził do środka. To zresztą nie było zamiarem dwójki bohaterów, którzy ominęli to zamieszanie i skierowali się od razu w stronę klifu i plaży pod nim. Całe miasto znało już wydarzenia i wiedziało o ataku goblinów. Ameiko być może przekazała pani burmistrz, kto stał za atakiem. Lecz o podziemnych tunelach nie wiedział jeszcze nikt oprócz nich - strażnicy, którzy pomagali czarnowłosej, nie dociekali pochodzenia ran. W końcu kiedy weszli do jaskini, wszystkie tajne przejścia były zamknięte.

Schodząc po stromych schodkach, uważnie przyglądali się szczegółom. Kilyne zauważyła między skałami zaklinowaną strzałę, ale żadnych śladów krwi, ani tym bardziej ciała Izambarda. Weszli na plażę i patrząc uważnie pod nogi ruszyli brzegiem. Praktycznie wszystko co tu było zatarła już woda i wiatr, a mimo to Chasequah odnalazł kilka wgłębień wyglądających jak ludzkie stopy, prowadzące wzdłuż nabrzeża. Docierały aż do samej zrujnowanej latarni morskiej i tam się urywały. Barbarzyńca mógłby przysiąc, że kierowały się prosto do morza, tam gdzie fale obijały się o ruiny. Trudno powiedzieć, czy dało się tamtędy przejść. Na pewno nie suchą stopą.
- Śladów walki nie widać - rzekł Kas, nachylony nad śladami w piasku. - Po prostu szedł lub biegł. To co powiesz na kąpiel? - uniósł brew i sam zaczął ściągać buty.
- Jeśli się utopił, to wolałabym nie powtarzać po nim tego wyczynu - Kilyne nie podzielała chęci moczenia się. Lato już minęło, zaczynała się jesień. Zimna, niespokojna woda. - Przejdę górą, tam po drugiej stronie jest wejście na wyspę i przejście dalej plażą, wcale nie trzeba ryzykować - zauważyła.
- W jednej z klanowych prób przepłynąłem Kanion Śmierci w Żelaznych Szczytach - wzruszył ramionami Shoanti, pozbywając się reszty ekwipunku i odzienia, nie licząc gatek. Na szerokich plecach, pod warkoczem, miał tatuaż przedstawiający sylwetkę aurocha - wielkiego varysiańskiego bizona żyjącego na Płaskowyżu Storval.
- Idź, ja zajrzę tylko za te skały, bo jeśli gdzieś tam leży ciało to z góry może nie być widać. Całkiem ciepła!
Wszedł śmiało do wody, której temperatura nie wydawała się robić na nim wrażenia. Dalej jednak poruszał się ostrożnie, badając stopami dno i trzymając się dłońmi chłostanych falami ruin.
Kilyne skinęła mu głową i zostawiając Kasa i jego rzeczy zawróciła. Pośpiech nie był potrzebny, czarnowłosa nie trochę nie pałała chęcią zanurzania się w wodzie. Zamierzała zamiast tego wybrać drogę, którą poprzedniego dnia dostali się na wyspę i tam po drodze szukać dalszych śladów na plaży.
Poświęcenie Kasa poszło na marne. Całe szczęście, że tylko na początku szło opornie i woda go zmyła z gruzu. Zaraz zdołał podpłynąć, lecz nie odnalazł ani ciała, ani ukrytego wejścia do ruin od strony morza. Pojawił się po drugiej stronie i… musiał wracać po ubrania, które Kilyne zostawiła. Dzięki temu to ona trafiła na północną plażę jako pierwsza.

Tam znaleźli nie tylko dalsze ślady - dużych i małych stóp, ale także mnóstwo zrzucanych z klifu śmieci, powoli wymywanych przez morze. Ruszyli za nielicznymi wciąż widocznymi odciskami w piasku aż do końca plaży, gdzie znów trzeba było albo iść górą albo po kamieniach. I trafili tam, skąd wcześniej wyszli z tajnego tunelu i gdzie śladów stóp pozostało tak dużo, że żadne nie potrafiło powiedzieć, czy któreś z nich należały do Izambarda. Jeśli tak i znalazł tajne przejście, mógł teraz równie dobrze tkwić w paszczy jednej z tych bestii. Ani Kas, ani Kilyne nie umieli wydedukować co mogło stać się z czarodziejem i co wpadło do jego akademickiej łepetyny, że podążał przynajmniej do tego miejsca plażą, zapewne w środku nocy.
- Dziwne - stwierdził Shoanti. - Jego chowańca Nuka znalazła przy hucie. Nic to, zwiedzanie podziemi musi zaczekać do jutra.
Powiał chłodny wiatr i Kas potarł dłońmi koszulę narzuconą na mokre ciało.
- Brr, teraz zimno. Przydałaby mi się kobieta do rozgrzania. Czy też czasem nie zmarzłaś?
- Nie, celowo szłam górą - uśmiechnęła się słodko, już przyzwyczajona do bezpośredniości barbarzyńcy. - Wiem za to, że w mieście jest zamtuz. Tam za kilka monet żaden wkurzony ojciec ci nie obije buzi - mówiła to żartem, ale w oczach kryło się zmartwienie niepowodzeniem poszukiwań.
- Izambarda musiało coś tu ściągnąć. O ile to w ogóle on, równie dobrze mógł skończyć w piecu huty - wzdrygnęła się na tę myśl.
- Możliwe, że nigdy się nie dowiemy - westchnął Chasequah. - Ten wygdakany kruk by nam powiedział, gdyby żył. Może umarł, bo jego pan umarł. Słyszałem kiedyś, że z chowańcami tak jest, ale nie wiem czy to prawda.
Gdy wracali do miasta Kas odezwał się znowu:
- Nie chcę do zamtuza. Kobiety, które idą z każdym za złoto muszą być zimne jak monety. Ty za to wyglądasz na dziewczynę, która dobrze rozgrzewa. Jak lipcowe słońce na stepie albo gorące źródła w Żelaznych Szczytach… chociaż nie, one cuchną a ty ładnie pachniesz. Albo jak długi galop na koniu. Potrafię długo galopować.
- Muszę cię rozczarować, nie lubię galopad i ogierów - Kilyne nie spojrzała na niego nawet po tych całych porównaniach. - Zwłaszcza takich, których nie interesuje gdzie się pchają, dopóki jest ciepło i miło. Wystarczy mi przykład moich rodziców. I rodziny Kajitsu też. No chyba, że pójdziemy do alchemika i zaradzimy twoim problemom z płodnością na stałe. Co mi przypomina, że on już powinien coś dla mnie mieć - zmieniła kierunek, prosto w stronę odwiedzonego dwa dni temu alchemika.
- Jakim problemom? - Kas nie rozumiał. - Przecież spłodziłem syna… zaraz, chodzi ci o to, żeby nie mieć dzieci? - Shoanti był tym pomysłem najwyraźniej zdumiony. - Przecież im więcej dzieci tym lepiej. Tym silniejszy ród i klan. U nas to wygląda inaczej, klan zaopiekuje się każdym dzieckiem. Swojego syna też zabiorę do klanu, jeśli okaże się, że na nizinach źle mu się wiedzie i jego matka się zgodzi. Głupio wtedy wyszło, ale młody byłem i nie pomyślałem, że coś może z tego wyniknąć - rzekł tonem wskazującym, że jednak ma jakieś wyrzuty sumienia. - Kobiety zaparzają sobie przecież specjalne zioła, kiedy nie chcą akurat mieć dziecka. Widocznie ona jednak nie chciała ziół, albo bogowie jej zabronili.
- Albo zapomniała. Albo myślała, ze wyjmiesz na czas. Albo, że płodząc dziecko zostaniesz z nią, a nie zwiejesz - wyliczyła czarnowłosa. - Mogła też być tak zamroczona, że myślała tylko o kopulacji. I wątpię, aby teraz bardzo chciała, żeby jakiś barbarzyńca zabrał jej dziecko i umieścił w klanie, aby także stało się nieokrzesanym barbarzyńcą, który tylko myśli jak tu gdzieś coś wsadzić. Lub mieć wsadzane, jeśli to dziewczynka.
- Co żeś się tak uczepiła? - warknął Chasequah. - Znam to słowo. Barbarzyńca. To obraza. Nieokrzesany też wiem co znaczy. Nie obrażaj mojego ludu, bo nic nie rozumiesz i nic o nim nie wiesz.
Shoanti obrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w kierunku przeciwnym, niż ten, w którym zdążała Kilyne, która z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Pokręciła z rozbawieniem głową i pomaszerowała żwawo do alchemika. Dostała tam to co zamówiła, chociaż Nisk był wyraźnie rozczarowany, że Kilyne zainteresowana była tylko zwyczajną transakcją.
 
Lady jest offline