Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2018, 20:44   #67
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Powiadają, że kapłańskie modlitwy czynią cuda. Nuka mogła spokojnie przychylić się do tego stwierdzenia. Pomimo tego, że Zantusowi i jego akolitom zabrakło mocy, aby uzdrowić ją w pełni i przede wszystkim mogła się swobodnie poruszać i wyjść z łóżka. Niedawno poznani bohaterowie Sandpoint porozchodzili się w swoje strony, więc i jej w końcu przyszło opuścić Rdzawego Smoka.
Trupy cyrkowe zwykle ustawiały swe wozy pod miastem, lecz tym razem okoliczności zmusiły ich do stacjonowania na placu handlowym. Wszyscy inni już wyjechali, Orneta liczyła, że jak się sytuacja uspokoi to sobie jeszcze odbiją. Jak pokazał czas, każdy niemal dzień przynosił nowe mało szczęśliwe wydarzenia i ludzie nie mieli ochoty płacić za oglądanie cyrkowych występów. Teraz wozy stały już zapakowane, gotowe do wyjazdu, który nie nastąpił dzięki Nuce i jej szalonemu rzuceniu na szalę swojego losu. Czasami chęć zmiany życia była właśnie aż tak silna.
Wciąż było dopiero późne popołudnie i ludzie kręcili się wokół. Rudowłosa dostrzegła znajome twarze. Mogła zrobić to oficjalnie, postawić na swoim, pożegnać się ze wszystkimi. Albo spróbować tak po prostu zniknąć.

Spacer z Rdzawego Smoka, do miejsca, w którym stał jej mobilny dom był zbyt krótki, by zdołała poukładać sobie w głowie, co i jak powinna bliskim przekazać. Gdy dotarła już na miejsce, a wzrok wyłapał członków artystycznej trupy, zatrzymała się i stanąwszy w cieniu budynku o wyjątkowo ładnej elewacji zaczęła ich obserwować. Fyn jak zwykle trenował swoich bliźniaczych synów i ich młodszą siostrę, którzy, mimo że dobiegali 25 roku życia, a każde z nich dorównało już ojcu w sztuce akrobacji, wciąż byli w niego zapatrzeni i posłuszni. Orneta rozłożyła się wygodnie na kocu, oparła o wóz i głaszcząc cyrkowe pieski, których pyski leżały na jej pulchnych udach łapała promienie jesiennego słońca. Młodszy brat Ornety, Olo rysował coś patykiem po ubitej ziemi gadając coś pod nosem i chichocząc. Wyglądało to komicznie. Olo był bardzo wysokim i postawnym mężczyzną o srogiej aparycji. Brakowało mu jednak którejś klepki, bo mimo 40 na karku wciąż zachowywał się jak dziecko. Nuka podeszła do niego niepostrzeżenie, wyczekała na odpowiedni moment i gdy mężczyzna schylił lekko by znów nabazgrać coś patykiem wskoczyła mu na plecy. Olo wierzgnął jak wystraszony koń próbując zrzucić z pleców napastnika. Półelfka zachichotała wesoło i zmierzwiła jego sztywne kręcone włosy. – Nuuuuka– wyszeptał i wyszczerzył w uśmiechy pokazując niepełne uzębienie. – Nuuuka, jeeesteeeeś – mówił wolno przeciągając każde słowo. – Jeesteś.
- Jestem – potwierdziła. – Podrzucisz mnie do Ornety? – spytała i wskazała palcem w stronę wozów.
Olo podskoczył radośnie i zaczął biegać w koło wymijając plączących się po placu handlowym ludzi, by po chwili znaleźć się we wskazanym miejscu.
- Zoo, zoo obacz kogo ci przywiozłem! – zakrzyknął radośnie.
Nuka zeskoczyła z pleców olbrzyma i zgrabnie usiadła obok Ornety, powodując tym poruszenie wśród psów, które poczuły silną potrzebę czułego powitania z Nuką i Olem.
- Poza miastem nie jest teraz bezpiecznie. Na trakcie były napady – zaczęła, gdy zwierzęta nieco się uspokoiły. – Wyjazd musi jeszcze trochę poczekać – stwierdziła stanowczo.

Jedna z ran odezwała się nieprzyjemnym kłuciem po tej galopadzie na plecach wielkiego mężczyzny. Orneta patrzyła na to z niezadowoloną miną, która pogłębiła się po pierwszych słowach Nuki. Usiadła, zaplatając ramiona na piersi.
- Już zaczęłaś przewodzić naszej grupie? Trakty niebezpieczne, wyjazd poczekać. Teraz jak postanowiłaś zrobić jeszcze jakąś głupotę?

- Aha, a to, że napadają ludzi na trakcie wiodącym z miast to sobie wymyśliłam, prawda? - przewróciła oczami. - Przez gobliny straciliśmy już jeden wóz, a przez twój upór możemy stracić dużo więcej - mówiła stanowczym lecz uprzejmym tonem. - Zastanów się nad tym zanim sama postanowisz zrobić jakąś głupotę.

- Trochę szacunku i pokory, młoda damo! - w podniesiony głos Ornety wkradły się twarde nuty. - Ktoś kto prawie dał się zabić nie będzie mi mówił o niebezpiecznych traktach!
Oburzenie i złość kobiety była tak bardzo odczuwalna, że nawet Olo przysiadł i tylko pomrukiwał, a Fyn i jego synowie zaprzestali treningu, zerkając w ich stronę.
- Wszystko co się teraz dzieje skupione jest tu, w mieście. Niemal cię straciliśmy i ja już wiem, co sobie układasz w tej zbyt ładnej głowie - odrobinę złagodziła ton. Tylko odrobinę. - Zostaniemy, to ty się wdasz w kolejną kabałę. Nie myśl sobie, że nie popytałam gdzie i w jakich okolicznościach "przeszłaś" - włożyła sporą dawkę ironii w to słowo - przez bramę.

- Nie przyszłam się kłócić, naprawdę - chciała uciąć temat, bo wiedziała, że gdy Orneta się denerwuje nie dochodzą do niej żadne argument. - Kojarzycie trupę Zaldany Skender?

Zaskoczona nagłą zmianą tematu kobieta zamrugała i zastanowiła się.
- Chyba słyszałam o niej jakiś czas temu. Bywają w różnych miejscach Varisii jeśli mnie pamięć nie myli. Skąd to pytanie w ogóle?

- A w jej trupie są tancerki? Kojarzysz jakieś z imienia? - dopytywała. - Jeden ze strażników miasta szuka pewnej dziewczyny. Stara miłość chyba - dodała trochę podstępnie wiedząc, że plotkarska i romantyczna z natury Orneta może się tematem przejąć.

Udało się jej osiągnąć tyle, że kobieta zmarszczyła brwi, intensywnie myśląc.
- Nie byłam nigdy na ich przedstawieniu, ale kojarzę ze dwie dziewczyny z figurą tancerki. Nie poznałam nigdy żadnej osobiście. Ostatnio kiedy o nich słyszałam, kręcili się w okolicach Magnimaru. Tylko to było dość dawno temu.

- Dziękuję, wiedziałam, że zawsze można na ciebie liczyć - powiedziała licząc, że ich wcześniejsza sprzeczka choć na chwilę pójdzie w zapomnienie. - Ta decyzja o jutrzejszym wyjeździe to już tak na pewno?

- To niezbyt dobry pomysł - odezwał się nagle znajomy głos. Głos należał do Kasa, który właśnie rozglądał się ciekawie po obozowisku, podchodząc do kobiet. - Z tym wyjazdem jutro. W okolicy zjednoczyło się kilka goblińskich plemion. Zabiliśmy wielu ich wojowników, ale na pewno nie wszystkich. Tutejszy szeryf pojechał do Magnimaru po posiłki i za kilka dni powinien wrócić z wojskiem, dopiero wtedy trakty będą bezpieczne. Powinniście poczekać te parę dni. Jeśli ktoś z was potrafi walczyć, mógłbym przekonać burmistrz, żeby zapłaciła wam z miejskiej kasy. Brakuje tu ludzi do pilnowania bram i murów.

Nuka zerknęła na Kasa trochę jak na wybawcę. Ornecie natomiast posłała spojrzenie pod tytułem “a nie mówiłam”? po czym wyszczerzyła się w uroczym uśmiechu.

Kobieta wstała, biorąc się pod boki. Mimo znacznej przewagi wzrostu u Kasa, to ona wydawała się nad nim górować.
- Następny z mlekiem pod nosem będzie mi mówił, co powinnam robić? Przekaż swojej burmistrz, że jak nas tu wykarmi to możemy zostać. A jak nie, to ruszamy. Z tobą, młoda panno - zgromiła spojrzeniem Nukę. - Nie stać nas na pobyt bez zarobku, za dużo gęb do wykarmienia.

- Gdybyście byli w gościnie u mojego klanu nie musielibyście o to martwić - rzekł Shoanti, drapiąc się po głowie - Ale tu na nizinach to chyba tak nie działa. Miasto zapłaci tylko tym, co umieją trzymać broń i będą warować na murach, tak mi się wydaje. Ale płacą przyzwoicie, to i na żarcie dla reszty starczy. Mogę pójść zapytać od razu, tylko muszę wiedzieć ilu z was się nada.

-Nie próbujemy ci rozkazywać tylko przekonać, że poza miastem może być naprawdę niebezpiecznie. Ja się zatrudniam - zdecydowła pełna entuzjazmu. - Czuwanie na murach, czy patrolowanie przy bramie to chyba dobra praca - próbowała przekonać Ornetę, choć sama na murach nie zamierzała stać. Bardziej interesowało ją dołączenie do Kasa i reszty, jednak tego już nie dodała. - Myślę, że i moje rodzeństwo I Fyn mogliby tu trochę popracować - stwierdziła. - Do czasu aż wyjazd z miasta będzie bezpieczny - dodała pospiesznie żeby nie dawać Ornecie kolejnego powodu do sprzeczki.

Kobieta pokręciła głową. Westchnęła. Załamała ręce.
- Przecież wiesz, że do wojaczki się nie nadają. A takich jak my mało kto chce zatrudniać, bośmy przecież złodzieje. Jak nic nie znajdziemy to wyruszamy jutro. Więc lepiej rozejrzyj się za kimś, kto nas może wyżywić na czas twoich fanaberii!

- Nawet jeśli nie znajdzie się dla was żadna praca ja was utrzymam przez te kilka dni - powiedziała jakby to było coś oczywistego co najmniej tak jak fakt, że po nocy przychodzi dzień. Doskonale pamiętała, że życie zawdzięcza tej wesołej gromadce i że prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie należycie się im odwdzięczyć. - A teraz pozwól, ale muszę już iść i zgłosić się do pracy.

Pożegnało ją kolejne westchnięcie.
I śmiejący się Olo, odprowadzający ją do krańca placu handlowego.

- Wesoła rodzinka - skomentował Kas, nie kryjąc lekkiego rozbawienia.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline