Oswald czuł się parszywie. Przez dłuższą chwile nie był nawet w stanie stwierdzić gdzie najbardziej go boli i czy w ogóle ma jeszcze jakieś kończyny.
Mięśnie piekły go jak po nadludzkim wysiłku, połamane żebra dawały o sobie znać przy każdym urywanym oddechu, a ból poranionych pleców coraz szybciej zaczynał przyćmiewać wszystko inne, z otaczającym go światem włącznie.
Po dłuższej chwili wyczołgał się z jękiem spod wielkiego truchła i z trudem podniósł na kolana, wypluwając mieszankę gęstej śliny i krwi. Ciągle mętnym wzrokiem wypatrzył karczmarza z co najmniej nietęgą miną. Chwiejnym krokiem ruszył w jego stronę. Przerażony wieśniak odruchowo cofnął się o krok, ale Bosch zdołał wyrwać mu z rąk odzienie i jednocześnie ustać na nogach.
Z ubrań wybrał spodnie i w chwilowym przypływie sił nałożył je na siebie. Oczywiście nie bez kilku nieudanych prób. Jednak zawziął się i po dłuższej chwili udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Czego momentalnie pożałował, kiedy zaniósł się płytkim kaszlem. - Wody... - Wychrypiał spluwając na ziemię. Po chwili wyprostował się krzywiąc z bólu twarz i zaczął nieśmiałe oględziny swoich ran. nie był jeszcze pewien czy chce wiedzieć co dokładnie mu jest.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |