Był 24 grudnia 1990 roku i były to Święta, które dwóm małym chłopcom miały zapaść w pamięci na resztę życia. Pewien splot wydarzeń, doprowadził do kolejnych i znacznie bardziej nieprawdopodobnych, a wszystko odbyło się tak szybko, że całość przypominała przewracające się na siebie klocki domina. Oto historia rodzeństwa, które zostało samo w domu, na jeden, nader wyjątkowy wieczór.
Johnathan i Margaret Russell mieli spędzić popołudnie i wieczór w pracy. Ale nie tak jak zwykle - w końcu był dwudziesty czwarty grudnia, czyli już prawie Święta. Tego dnia zamiast pracy miał się odbyć uroczysty bankiet, na który zostali zaproszeni. A planowano to wydarzenie już od kilku ładnych miesięcy. Obecnie, było co prawda jeszcze wcześnie rano, ale śniadanie i poranne wyszykowanie się szły pełną parą, a napięcie u rodziców dawało się wyczuć bez przeprowadzania specjalnego dochodzenia.
Cody Russell ubierał się właśnie do wyjścia, a że na dworze było dość zimno, musiał założyć kurtkę, czapkę i zimowe buty. On i jego młodszy brat Benji, nie mieli jednak iść na przyjęcie. Byli na tyle duzi, że mogli już zostać w domu bez opieki dorosłych. I w końcu, mieszkali na najnudniejszej ulicy w Stanach Zjednoczonych, gdzie nigdy nie zdarzyło się nic nawet potencjalnie niebezpiecznego. Konkretniej, to w jednej z bogatszych dzielnic na przedmieściach Chicago.
Cody wybierał się gdzie indziej. Jego znajome rodzeństwo, które mieszkało dwie przecznice dalej wybywało na Święta do dziadków i mieli wrócić dopiero po Nowym Roku. Owszem, pierwotnie plan dzieci zakładał, że spotkają się w jego domu i skoro rodziców nie będzie, to podłączą sobie konsolę do dużego telewizora w salonie. Niestety potem okazało się, że tamci jednak jadą. No cóż, do konsoli będzie więc tylko Cody i jego młodszy brat Benji. Za namową mamy, Cody postanowił odwiedzić przyjaciół zanim wyjadą i ładnie się z nimi pożegnać.
Zanim jednak wyszedł, do jego ojca, Johnathana Russella przyszli goście. Traf chciał, że Cody spotkał ich w przedpokoju - gdy zbierał się powoli do wyjścia, oni właśnie przyszli.
Gośćmi byli elegancko ubrana, bardzo ładna pani, która przyjemnie i bardzo intensywnie pachniała perfumami, oraz pan policjant o dość badawczym spojrzeniu. Z tego co chłopiec się zorientował, goście byli nie tylko oczekiwani, ale wręcz byli przyczyną porannego podekscytowania w domu.
- Witam pani prezes - ojciec przywitał kobietę, wyraźnie okazując jej szacunek.
- Panie władzo - dodał zaraz potem, skinąwszy głową policjantowi.
Mama oczywiście też przywitała się z obojgiem, a goście przywitali się z nimi.
- Dzień dobry - powiedział też Cody, gdyż tak go wychowano.
Oboje goście mu odpowiedzieli, ale jak to z dorosłymi bywa, nie poświęcili mu przy tym większej uwagi.
Potem dorośli o czymś rozmawiali, ale Cody nie podsłuchiwał, tylko zakładał buty do wyjścia. W pewnym jednak momencie, jego ojciec przeprosił towarzystwo i przerwał rozmowę, aby zwrócić się do syna.
- My niedługo wychodzimy, więc wracaj szybko. Dwadzieścia minut, czas start - powiedział z uśmiechem.
- Czas start - odpowiedział Cody, niczym żołnierz potwierdzając wytyczne. Czasem się tak z tatą bawili.
Ojciec wrócił do gości, a młodzieniec opuścił dom idąc na umówione wcześniej spotkanie. Nie miał zamiaru zawieść ojca i chciał zmieścić się w wyznaczonym czasie.