- Weź się do jakiejś roboty i żebym cię nie widziała jak dobory dupskiem leżysz bo nakarmię tobą rybki. Pogadam z kapitanem w twojej sprawie. Zobaczymy.-
Usłyszał to i poczuł ulgę. Może jednak dopłynie do końca tej wyprawy. -Tajest, pani bosman. I dziękuję.- Odszedł w poszukiwaniu kolejnego zajęcia. O tej porze woda miała raczej nie przyjemną chłodną temperaturę. Ni w smak było Martinowi pływanie o tej porze, tym bardziej, że port był już niewidoczny. Zaczynała się psia wachta. Dla rozbudzenia i częściowo dla spłukania „porannego” kapcia po niedawnym piciu wypił trochę grogu. Dodało mu to trochę rezonu. Ruszył z nowymi siłami do sprawdzania olinowania, przeglądu ładunku czy innych rzeczy. Prawdę mówiąc nie było dużo do roboty ale nie chciał być widziany jak nic nie robi.
W pewnym momencie zobaczył panią bosman w towarzystwie osoby wyglądającej identycznie. Potrząsnął głową. Nic się nie zmieniło. Podszedł do beczki z trunkiem i powąchał zawartość. Chyba była dobra... Więc nie dość, że płynie z nimi kobieta to jeszcze jest w dwóch egzemplarzach. To nie mogło zakończyć się dobrze. Wymamrotał kilka uroków, których nauczyła go mama, a mających chronić przed pechem. -Chance. Chance.- mamrotał pod nosem. -Będzie nam potrzebne. W co ja się wpakowałem?- pytał niebiosa.
__________________ Nie bój się śmiać z samego siebie. W końcu jest szansa, że przegapisz żart stulecia. |