Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2018, 05:43   #49
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - 2037.II.12; cz; zmierzch

Czas: 2037.II.19; cz; zmierzch; g. 19:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor II - Jennings; parking przed bistro
Warunki: parking, ziąb, jasno, deszczowo


George i “Amadeo”








Spóźniał się. A pogoda tego wieczoru była taka, że psa było szkoda na dwór wygnać. Rozpadało się na dobre co w połączeniu z ledwo kilkoma stopniami powyżej 0*C sprawiało bardzo zniechęcające wrażenie. Wszędzie była jakaś woda a jak nie woda to wilgoć. Woda bębniła o szyby samochodu a potem po nich spływała. Łomotała o dach samochodu, o maskę o kałuże i na zewnątrz spływała do kratek ściekowych. Chyba, że były zapchane no to robił się śmieciowo - wodny zator. A okolica była nieco bardziej cywilizowana niż rejony gdzie mieli swoją bazę no ale nadal było widać ślady zniszczeń, pożarów, porzucone wraki, przewalone kubły ze śmieciami obłożone pękatymi workami, też ze śmieciami. Do tego dzień się skończył wcześnie w tą lutową noc więc było ciemno. Z latarni to chyba co druga działała więc okolica była upstrzona plamami światła i ciemności z całą gamą mokrych półcieni pośrodku. No nie chciało się wychodzić. Dobrze, że chociaż w osobówce ogrzewanie działało to było ciepło.

Wcześniej wyjeżdżali z bazy we trzech. Ale zostawili Jarla na umówionym posterunku gdzie mieli “rozpieczętować” zdobytą maszynę. Ale od rozstania z technowikingiem już trochę czasu minęło a oni, czy raczej ich samochód, moknął na tym wieczornym deszczu. A upatrzona furgonetka jakoś się spóźniała. Przez te wieczorne korki czy jakiś ekstra kurs. Trudno było powiedzieć. Wybrali między innymi właśnie taką a nie inną firmę bo była szansa na ciekawe fanty w środku i dość luźną trasę. Na tyle na ile się dało ją sprawdzić zdalnie. Prowadziła przez samo centrum ale i furgon zajeżdżał na te mniej zaludnione i porządne dzielnice więc mogło się obyć bez dokładnych skanów wszystkich i wszystkiego tak powszechnych w centrum nowocześniejszej części megapolis. No i furgon sam w sobie mógł zastąpić ten utracony w Dutchtown a swoją przeciętnością i klasyczną linią dawał nadzieję, że nie będzie się rzucał w oczy za bardzo czy to w opuszczonych dzielnicach czy w centrum. Bo w gruncie rzeczy w bazie był potrzebny nierzucjacy się w oczy, bezkłopotliwy ale względnie pojemny środek transportu. I taki furgon jaki powinien zajechać i być na tym parkingu przed tym bistro wydawał się spełniać najlepiej te wszystkie warunki jakie wspólnie ustalili w bazie. No ale coś się spóźniał. Czy raczej właśnie dawał o sobie znać mało regularny rytm pracy owej firmy transportowej.

- Spokojnie młody. Na wojnie 95% czasu to czekanie. - wychrypiał chyba w ramach uspokojenia czy pocieszenia szef zbrojnych. Okazało się, że ze wszystkich zbrojnych on ma najlepsze referencje jako kierowca. Pogoda, obcość terenu, odległość do bezpiecznej bazy no i ryzyko skoku mogło bowiem działać stresująco. Zwłaszcza ta niepewność czy i czy w ogóle delikwent przyjedzie. Przy tak długim i nerwowym oczekiwaniu, przestrzeń osobówki, dzielona przez dwóch mężczyzn wydawała się nieco klaustrofobiczna. Chrypiący głos “Amadeo” na kołysanki nie nadawał się w ogóle. Chodziły po bazie plotki, że to kwestia z wolna ale postepującej choroby przez co stary żołnierz robił się z każdym rokiem bardziej posępny, ponury i małomówny.

- Jest. - rzekł krótko łysy szef zbrojnych gdy na parking po zdawałoby się wiekach całych wjechała “ich” ciężarówka. Plan był prosty na tyle na ile mógł być. Mieli poczekać aż kurier zostawi vana i wejdzie do środka. Zamówi co trzeba, pójdzie do kibla i w ogóle rozgości się na dobre. Na dany znak George miał podejść do vana i zrobić swoje. W teorii sprawa była dość prosta. Wystarczyło użyć przygotowanego klucza i włamać się podobnie jak się hakowało zamki i inne tego typu zabezpieczenia. Potem w podobny sposób uruchomić samochód i spokojnie odjechać. Szef zbrojnych powiedział, że deszcz im sprzyja bo wieczorem ze środka słabo będzie widać parking. W optmistycznym wariancie mógł się zorientować dopiero jak skończył ten swój wieczorny posiłek i wróciłby do samochodu. No ale gdyby skaner uruchomił alarm w samochodzie to pewnie sprawa by się rypnęła od razu.

- Teraz. Leć. - stary żołnierz dał znak młodemu skanerowi, że “to już”. George wiec wysiadł na ten deszcz i zimnicę i musiał przebyć przez kawał parkingu aby dotrzeć do auta. Odległość zdawała mu się dłużyć jak w jakimś koszmarze. Ale wreszcie dotarł do szoferki auta. Teraz tylko trzeba było wyglądać jak właściciel auta a na pewno nie złodziej…

Naszykował swój zestaw włamujący i udało mu się pokonać zabezpieczenia. Może nie w rekordowym czasie ale też i nie najgorszym. Tak średnio. I nie włączył alarmu! Wsiadł na miejsce kierowcy wciąż jeszcze czując ciepło nagrzanego miejsca po swoim poprzedniku. Zerknął przez zroszoną kroplami szybę ale chyba nikt do niego nie leciał drąc się, żeby łapać złodzieja. No w srodku chociać było ciepło i nie padało.

Teraz podpiąć się pod komuter pokładowy i wytłumaczyć mu, ze jest adminem z serwisu czy kimkolwiek innym dla kogo powinien dopuścić go do auta nie informując kierowcy ani nie wszczynając alarmu. Podręczny komputerek w cwaniackim kombinezonie od lekkich znów poszedł w ruch. Twarz hakera rozjażyła się bladą poświatą bijącą od holomonitorów. Komputer okazał się dość prosty w swoich zabezpieczeniach widać chyba właściciel firmy nie nastawiał się na jakieś duże ryzyko włamań a pewnie i tak był ubezpieczony na taką okoliczność. Niemniej nie był tak prosty by xcomowiec mógł go zlekceważyć. Ale udało się! Przekonał komputer pokłądowy, ze jest legalnym serwisantem i komputer uruchomił silnk, światła i resztę.

Teraz tylko nie spanikować i nie dać ponieść się emocjom. Bo tak kusiło by wyrwać natychmiast do przodu byle jak najdalej! Facet od furgonetki mógł go przecież dojrzeć mimo wszystko w każdej chwili. Musiał wyjechać z zaparkowanego miejsca, przejechać między nierównym rzedem samochodów i wreszcie minąć osobówkę z “Amadeo”. Stary żołnierz posłał mu kciuk do góry w geście powodzenia. No i co jak co ale George był raczej standardowym, miejskim kierowcą na cywilizowanym poziomie. Jeździć po tym mieście mógł ale na pewno nie miałby realnych szans w razie jakiegoś pościgu.

Wreszcie zostawił zalany deszczem parking bistro i włączył się do ruchu. Struchlał nieco gdy usłyszał syreny policyjne. Ale dość daleko. I nie zbliżały się. Przejechał jakąś przecznicę, kolejną, kierował się ku zachodnim rejonom zewnętrznym gdzie w starym magazynie miał czekać Jarl zaby zdezaktywować wszelkie alarmy, pdosłuchy i tego typu urządzenia. Zdążył go dogonić i wyprzedzić osobówką szef zbrojnych ktory miał wedle planu zostać trochę na parkingu i poczekać na to co się stanie. Ale chyba kierowca na dobre zajął się kawą i pączkami bo też pewnie nie śpieszyło mu się wracać na ten deszcz i zimnicę więc dalej dawny wojskowy nie czekał.

- Houston, mamy problem. - niespodziewanie w tą nieźle zaczynającą się akcję wdarł się głos Jarla. Zabrzęczał w słuchawce zapowiadając jakieś kłopoty. I chyba coś tam u niego szczekało jakby jakiś pies czy co. A mieli już parę częściowo opuszczonych kwartałów do miejsca gdzie go zostawili i miał na nich czekać.




Czas: 2037.II.19; cz; zmierzch; g. 19:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor II - Jennings; porzucony magazyn
Warunki: parking, chłodno, jasno, deszczowo



Jarl








Okolica, zwłaszcza w taką pogodę czy raczej niepogodę, nie była zbyt przyjemna. Opustoszały, zaniedbany magazyn z widokami na podobną okolicę. No ale właśnie tego potrzebowali aby tak szybko jak się da “zniknąć” zdobytą furę. Czekał więc i chociaż raczej nie mókł no to chłód mu już dawał się we znaki. Zwłaszcza, że czekanie przedłużało się ponad plan ale jak wiedział od chłopaków siedzących w samochodzie kilka kwartałów bliżej rzeki im też się dłużyło. No ale oni siedzieli w ogrzewanym samochodzie a on cępił prawie jak na zewnątrz.

Ale wreszcie coś zaczęło się dziać! Chłopaki dali znać, że “klient” się zjawił. A potem, że George udanie podwędził brykę i wracają. Jeszcze parę chwil i powinni zajechać w tą uliczkę, wjechać do magazynu a on szybko weźmie swoje zabawki i…

I wtedy u niego też coś się zaczęło dziać.

Usłyszał kroki na betonie. Znowu. Co prawda okolica, nawet w taki deszcz, była opustoszała ale nie bezludna. Od czasu do czasu ktoś przechodził, nawet czasem spojrzał w jego stronę ale nikt się nim nie interesował i szedł albo jechał dalej. Aż do teraz.

Dojrzał dwie osłonięte pelerynami sylwetki. Szły spokojnym krokiem wcale się nie śpiesząc. Co w ten deszcz było trochę dziwne na tle reszty która chciała jak najprędzej umknąć przed tą wieczorną ulewą. A te dwie sylwetki szły dość wolno. Do tego zatrzymały się przy rozwalonym wejściu do magazynu. Zapaliły papierosa. I jak na złość chyba chciały wypalić w spokoju bo schroniły się wewnątrz. Akurat teraz! Jak chłopaki mogli tutaj zjechać lada chwila! Ale jeszcze była szansa, że odpalą fajkę i pójdą dalej. No i chyba go nie dostrzegli. Była szansa, że pójdą dalej, najwyżej chłopaki zrobią kółko po kwartale albo i sam się wyniesie gdzieś i coś zaimprowizują. Ale wtedy usłyszał coś znowu. Chrobot pazurów po betonie. Zbliżał się.

Z półmroku nocy wybiegł pies. Nawet niezbyt duży. Normalnie gdy dał Jarlowi szansę to jednym kopniakiem by go uciszył na dobre. No ale nie dał. Za to okazał się być jednym z tych złośliwych, upierdliwych szczekaczy. Może uznał obcego człowieka za intruza a może mu się coś w nim nie spodobało. I zaczął go obszczekiwać. Ujadać na całego alarmując całą okolicę! I tak cwanie, że kilka kroków od niego. Zresztą było już za późno.

Dwie sylwetki które już zaczynały wychodzić z powrotem nagle zatrzymały się zaalarmowane zachowaniem zwierzaka. Błysnęła latarka. Zaraz potem druga. Prawie od razu światło namierzyło ujadającego czworonoga a sylwetkę dwunoga ledwo moment później.

- Hej ty! Ochrona! Coś ty za jeden! Ręce do góry! Żadnych gwałtownych ruchów! - rozległ się ostrzegawczy, rozkazujący okrzyk i światło na chwilę oślepiło technowikinga. Widział dwa, świetlne punkty walące go po oczach i nic więcej a ochroniarze widzieli go pewnie świetnie. Jak byli bardzo wprawni albo podejrzliwi to już mogli mieć spluwy albo pałki w drugiej ręce. Co prawda miał odpowiednią legendę no ale zapowiadało się, że trochę to zajmie a lada chwilę mieli się tu zjawić chłopaki z kradzioną bryką! I ten cholerny kundel wciąż obszczekiwał go w najlepsze.




Czas: 2037.II.19; cz; zmierzch; g. 19:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Marina Villa; warsztat samochodowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho



Ruben







Warsztat samochodowy wyglądał jak warsztat samochodowy. Gdyby ich ciężcy mieli go do dyspozycji pewnie świętowaliby jak niedawno ich koledzy z lekkiego. Były tu fury, dźwigi, podnośniki, lewary, narzędzia, warsztat do obróbki metalu no i wszystko co w warsztacie być powinno. Nawet kalendarz z roznegliżowanymi paniami. Była też i obsada. Też w niezbyt czystych kombinezonach roboczych, zupełnie jak wyjęta ze stereotypu o takich miejscach. Zwłaszcza takiego w którym pracują byli skazańcy lub podobny element sądząc po widocznych tatuażach, chustach i manierach. Sami kolorowi. Trzech kolesi i laska. Gadał głównie z najbardziej wygadanym, czarnoskórym który przedstawił się jako Rando i wydawał się równie dobrze władać kluczem do wymiany kół jak i do rozbijania głów.

Dopóki gadka dotyczyła samochodów, napraw i ulepszeń facet i reszta uśmiechał się był serdeczny i rozmowa szła spoko. Z gładkiej gadki wychodziło, że zgrana załoga może wszystko albo prawie wszystko z samochodami. Łącznie z pośrednictwem w zakupie kolejnych. Często zresztą miewali jakieś do opchnięcia. Pierwsze wrażenie dla kogoś wychowanego w centrum megacity mogło przyschnąć i można było nawet odnieść wrażenie, że to jacyś skrzywdzeni przez los pechowcy ale w gruncie rzeczy sympatyczni kolesie. Trochę szorstcy, wulgarni i agresywnym wyglądzie no ale w gruncie rzeczy przecież tylko mechanicy samochodowi co na swojej robocie się znają. Ot kwestia czasu i kasy a obrotne chłopaki zorganizują co trzeba. Nawet zrobiło się trochę sympatycznie. Zwłaszcza, że na tle okolicy to już za bardzo się chyba nie wyróżniali ani wyglądem ani manierą. Wyczuł nawet zapach jaranego zioła.

Ale zrobiło się tak średnio gdy zorientowali się, że ich klient lawiruje wokół tematu powiązań z szefem. - Szefa nie ma. - odpowiedział lakonicznie Rando. Ruben nie do końca był pewny czy mówią o tym samym szefie. Czy o szefie warsztatu czy o samym Alvarezie. I czy tamci to rozkminili czy nie. Ale chyba nie podpadł z czymś strasznie bo wyszedł z warsztatu odprowadzany tylko spojrzeniami. Widocznie nawet jak mieli co do niego jakieś podejrzenia to bez kogoś decyzyjnego woleli nie działać samopas.

W każdym razie rozeznał się w klimacie miejsca, Rando zapytał czego chce od ich szefa więc miał okazję coś przekazać zanim odjechał. Wyglądało, że mógł uruchomić tryby jakiejś maszyny ale co z tego by wynikło trudno było zgadnąć. Jakby wyglądała następna wizyta? Spotka się z szefem? Czy wezmą go na warsztat zamiast jego samochodu? Wyglądali i zachowywali się jak na zawodowych uliczników przystało. Nawet jak mówili coś neutralnego to czuło się, że w każdej chwili może się to przerodzić w zaczepkę albo klasyka “Czy masz kurwa jakiś problem?!”. Co prawda o to akurat się go nie zapytali ale wydawało się, że takie pytanie może wpaść w każdej chwili.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 21-11-2018 o 05:46.
Pipboy79 jest offline