Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2018, 23:32   #8
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Szeregowy Martin J. Lucas nerwowo poprawił na sobie mundur. Cholera, nigdy się nie przyzwyczaję do tych parszywych łachów, pomyślał. Od kiedy pamiętał, chodził w skórzanych kurtkach... wytrzymałych, łatwych w naprawie, nie krępujących ruchów i zaskakująco przewiewnych. Niestety, kiedy wstąpił do armii, kazali mu się przebrać w te zielonkawe łachy, które nie dość, że były szorstkie i niedopasowane, to jeszcze człowiek pocił się w nich tak, że śmierdział jak szczyny kretoszczura. "Macie wyglądać jak żołnierze, a nie banda pieprzonych cywilów wystrojonych jak arlekiny!". MJ wciąż dobrze pamiętał, jak darł się na nich musztrujący ich sierżant w Camp Barstow. Ale to było miesiąc temu. Miesiąc! Chłopakowi zdawało się, że minął rok.
Przynajmniej wciąż mam dobrą broń, pomyślał. Zanim wstąpił do armii, skuszony obietnicą niezłych zarobków i losu lepszego niż ten, który solidarnie dzielili ze sobą mieszkańcy osad rozrzuconych wokół Shady Sands, był myśliwym. Wysłużony karabin myśliwski jego ojca nie raz zapewnił mu godny łup i ocalił go z niejednej opresji. Młodzieniec był zdruzgotany, gdy kazali mu go oddać i wręczyli w zamian nieporęczny i zawodny automat, jaki nosił każdy rekrut w obozie. Gdy jednak trenujący go oficerowie zobaczyli, jaką wykazuje się celnością, ktoś na górze chyba pomyślał. Nie dość, że oddali mu jego broń, to jeszcze okazało się, że dołożyli do niej najprawdziwszy optyczny celownik. Taa... wstąpienie do armii miało jednak swoje plusy.

A teraz był tu, w ogrodzonym siatką i workami z piaskiem, umocnionym obozie zwanym Posterunkiem Mojave. Ponoć to tutaj podpisali kiedyś Traktat Unifikacyjny Rangersów... tak mówili oficerowie. Pewnie mieli rację, sądząc po tym, co się tu wyprawiało. Dwie wielgachne rzeźby tych ważniaków w kapeluszach stały nieopodal obozu - Martin widział je chodząc na patrole w okolice Nipton. Takich samych figur, tylko normalnego wzrostu, zakutanych w te czerwone szarfy i kapelusze kręciło się po okolicy więcej, niż braminów w zagrodach na rancho Westinów. Brama do posterunku kręciła się na zawiasach chyba przez całą dobę - żołnierze pojedynczo i grupami, cywile, okazjonalne karawany handlowe z braminami uginającymi się pod ciężarem skrzyń z towarami, wszyscy walili w te i we wte przez te wrota.

Poza piciem w kantynie, spaniem i okazjonalnym łażeniem na patrole złożone z ochotników (czytaj: tych, którzy byli nie dość szybcy lub zbyt skacowani, by spieprzyć przed sierżantami szukającymi frajerów) niewiele było do roboty. Toteż MJ niemal się ucieszył, gdy gruchnęła wieść, że nowi rekruci (czyli tacy, którzy przybyli na posterunek mniej niż dwa tygodnie temu) mają się zgłaszać do biura komendanta. Może przynajmniej przestanie się nudzić.

W drzwiach do biura Rangera Jacksona, komendanta posterunku, niemal zderzył się z mocno skacowanym żołnierzem, za którym wciąż ciągnęła się ledwo wyczuwalna woń nie do końca strawionego alkoholu. Uśmiechnął się do siebie, ale nic głośno nie powiedział.
- Następny. - zza drzwi dobiegło go warknięcie komendanta.
MJ wszedł do pomieszczenia i stanął przed biurkiem, za którym siedział postawny, żylasty facet o wydatnej, kwadratowej szczęce, ozdobionej długimi, sięgającymi podbródka podkowiastymi wąsami. Zmęczone niebieskie oczy oficera patrzyły na nowo przybyłego spod ronda wojskowego stetsona.
MJ stanął na baczność i służbiście zasalutował.
- Sir, szeregowy Martin J. Lucas melduje się na rozkaz!
Po twarzy oficera przemknął cień uśmiechu. Nie wstając, niedbale oddał salut.
- Zluzuj pośladki, synu. - odparł. - To pogranicze, a nie pieprzony plac ćwiczeń w Barstow. Potrzebuję tu ludzi zdolnych do akcji, a nie żółtodziobów od noszenia mundurów i salutowania. - urwał, wyciągając rękę do młodzieńca. - Na co czekasz? Dawaj papiery, nie mam całego dnia.
MJ zreflektował się szybko, wręczając oficerowi książeczkę wojskową i blankiet rozkazu, które otrzymał na odchodne z Camp Barstow.
Jackson chwilę wertował otrzymane dokumenty, po czym przegrzebał papiery leżące na jego biurku.
- Lucas... Lucas... - mamrotał przez chwilę. - Specjalizacja?
- Zwiadowca, drużynowy strzelec wyborowy. - odparł zgodnie z prawdą MJ, po czym zaryzykował: - Widmo Nagłej Śmierci.* -
Jackson zarechotał.
- Chciałbyś, synu. Na razie nagła śmierć to grozi wyłącznie tobie. Lepiej o tym pamiętaj, bo trupy nie wracają do domu. Przynajmniej nie tą trasą.
Chłopak nic nie odpowiedział. Patrzył, jak Jackson dalej w skupieniu wertuje papiery. W końcu oficer podniósł wzrok na chłopaka.
- No i wiesz co, synu? - zapytał. - Ta jednostka, co ją masz w papierach, w ogóle tu nie stacjonuje. A może ty wiesz, do jakiej jednostki miałeś trafić?
MJ przybrał zaskoczony wyraz twarzy.
- Sir?
- Pytałem, do jakiej jednostki mieli cię przydzielić. - Jackson wyglądał na lekko zniecierpliwionego.
- Do drużyny B trzeciego plutonu pierwszej kompanii piątego batalionu.
- Taak? - zdziwił się Jackson. - A w papierach masz napisany szósty. Pewnie jakiś srający ołówkami biurokrata w obozie w Barstow coś popieprzył. Szósty dostał takie manto pod Arizona Spillway, że go rozformowali. Pewnie ktoś w obozie nie zauważył. Tak to jest, jak się łazi cały dzień z łbem w mapniku i mapnikiem w dupie. - Jackson zarechotał z własnego dowcipu. - Piąty, tak? - kontynuował. - No dobra, to ma sens. Drużyna B, trzeci pluton, pierwsza kompania. Twardziel Taylor, hehe. - Jackson popatrzył na stojącego przed nim MJ. - Dobre miejsce dla takiego pewnego siebie żółtodzioba jak ty. Już on ci zrobi z dupy widmo nagłej śmierci. Tylko się spóźnij na pierwszą zbiórkę. Punkt zborny jest przy koszarach, od strony drogi.
No ładnie, pomyślał MJ. Nie ma to jak trafić na sierżanta-psychopatę.
Jackson zmierzył rekruta nieprzychylnym spojrzeniem.
- No, na co czekasz, rekrucie? Jazda na zbiórkę!
- Tak jest, sir!
MJ strzelił obcasami i wyszedł z budynku, kierując się do miejsca zbiórki. Idąc zastanawiał się, dlaczego rzekomo poukładana i świetnie zorganizowana - przynajmniej według rekrutacyjnych plakatów - armia przypomina ogarnięty pożarem burdel. Doszedł do wniosku, że to pewnie dlatego, że cały ten świat to taki sam burdel, w dodatku ogarnięty pożarem odkąd MJ sięgał pamięcią.

Na punkcie zbornym było już kilku podobnych do chłopaka młodzieniaszków... i nawet jeden pies, groźnie wyglądający owczarek. MJ odruchowo rozejrzał się, szukając człowieka, który wyglądałby na właściciela zwierzęcia. Już miał uznać, że zapewne jest nim czarnoskóry chłopaczek o wyglądzie kogoś pochodzącego z dzikich plemion na północy, gdy nagle pies odezwał się do czarnego ludzkim głosem, gadając coś o drapaniu za uchem i suczkach. Oszołomiony MJ wymruczał jakieś neutralne przywitanie i usiadł nieopodal, udając niesamowicie zaabsorbowanego sprawdzaniem, czy zamek jego karabinu funkcjonuje bez zarzutu. W rzeczywistości przysłuchiwał się toczącej się obok rozmowie.

________________________________________________
* (ang. Sudden Death Menace, popularne wśród żołnierzy wyjaśnienie akronimu SDM, oznaczającego Squad Designated Marksman, czyli drużynowy strzelec wyborowy)
 
Loucipher jest offline