Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2018, 13:08   #331
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Płock. Dom Helmuta Dohna.

Czas biegł nieubłaganie. Nad miastem przestało padać. Na zachodzie słońce już dotykało koron drzew. Zostały im ostatnie minuty na wytropienie Guze’a.

Nad inkwizytorami zawisła seria nieszczęść, które śmiało można było przyrównać do plag egipskich.

Francisca Rembertini wiedziona swą damską ciekawością postanowiła przebadać i przesłuchać Ghula. W końcu pił krew wampira jak jej małżonek. Ranny nie wyglądał ani na nadczłowieka, ani w ogóle na kogoś kto miał się cieszyć długim życiem i zdrowiem. Śmierdział rybami. Buty miał umazane wszechobecnym błotem. Na kubraku miał jeszcze krew, jednak nie był ranny w okolicy brzucha. Czyżby krew Waltera z wczorajszej walki? Nie było mu zaznać kąpieli, czy choćby zmienić ubrania. Francisca rozpoczęła dokładne przeszukanie. W cholewie lewego buta była pochwa na sztylet. Jakże zacnie skryta z pewnością to ona przysłużyła się do ranienia paladyna.

Nadgarstek był siny. Nie było na nim śladów po ugryzieniu, ale nie wyglądał też jak naturalny siniak. Czy wampiry piły z ghuli? Czy tylko ghule z wampirów?

Ciało nosiło kilka blizn. Zaskakująco mało jak na profesję jaką wykonywał. W końcu inkwizytorka przystąpiła do próby rozbudzenia. W piwnicy w świetle pochodni potrząsnęła ciałem. Szturchnęła. Uderzyła raz, drugi.

I wtedy otworzyła się rana. Rana, która była przypalona przez Annę i pozostawiona. Szyja była kłopotliwym miejscem. Zbyt głębokie przypalenie mogło zaowocować odcięciem dopływu powietrza. Zbyt płytkie mogło doprowadzić do otwarcia rany.

Anna przypaliła ranę wręcz idealnie. Sługa Guze’a mógł z nią żyć jeszcze długie lata. Jednak Zakonnica nie przewidziała, że po zamknięciu go w obroży ktoś będzie próbował go szarpać. I tym sposobem stalowa obroża przytwierdzona do łańcucha rozdarła ranę na powrót.

Francisca usłyszała bulgotanie i charczenie. Po wszystkim wyszła na zewnątrz brudząc suknię w błocie, żeby zakryć plamy krwi. Ruszyła rozpytywać gawiedź o swego “męża”.

Fyodor już opracował sobie cały plan działania. Wiedział jak uderzyć szybko i sprawnie. Wiedział co mu jest potrzebnie. Mieli pochodnie. Mieli konie. Choć określanie tym mianem trzech chudych szkap było ewidentnym eufemizmem. Ponieważ nie mieli dlań siodeł, jazda nie należała do wygodnych. Wrócił jeszcze do domu Dohna odebrać to, co mieli dla niego mieć ludzie kanonika. Jakież było jego zaskoczenie, gdy jeden kawałek włóczni podał mu Trypl, a drugi Sroka. Mieli ze sobą również kamień, z którego wybili młotem kawałek drewna. Stary drąg nie wytrzymał. Tak jak kiedyś ostrze odłamano od drzewca, tak teraz drzewiec przełamano na dwa. Oczy Fyodora otwarte do granic możliwości nie były w stanie pojąć tego zjawiska.

Sroka w końcu odezwał się:
- Panie, Mistrzu, Wasza ekscelencjo… teraz dzięki łasce Pańskiej macie po dwakroć tyle oręża do walki ze złym, co wcześniej.

Drzewiec nadal emanował świętością. Jednak jakby przytłumioną. Inkwizytor już wiedział, że zlecając misję wydobycia bezcennego artefaktu z kamienia kanonikowym popychadłom popełnił błąd. Niewybaczalny błąd.

Zabrał obydwa kawałki laski. Miał znaleźć wampira. Zabić go. Tymczasem zniszczono jego broń.

Anna rozmyślała o poczynaniach Francisci. Dziewczyna była zagadką. I wtedy zza jednego z drewnianych domów wyszedł Leszek. Leszek był jednym z młodszych Dominikanów. Pomagał w tak absorbujących pracach jak zamiatanie krużganków. Był młodszy od Anny. Teraz zmierzał do nich szybkim krokiem. Na tyle szybkim, że gdy stanął przed zakonnicą był zdyszany.

- Siostro - w jego spojrzeniu była wyższość, z jaką zakonnicy zwykli odnosić się do zakonnic. I fakt, że był niższy i młodszy od Anny wcale mu w tym nie przeszkadzał - przybył człowiek Biskupa. Pragnie aby inkwizytorzy stawili się u niego natychmiast. Wyraził głębokie ubolewanie, w kwestii tego, że nikt nie spotkał się z nim, żeby omówić sprawy Mogilna, a teraz jeszcze doszły go wieści, że Czerwony Brat jaki z wami podróżuje dokonał morderstwa w biały dzień na szanowanym obywatelu. Żąda natychmiastowych wyjaśnień. Wezwał w tym celu Waltera Weismutha, ale on nie może chodzić. Tedy upraszam Was, żebyście natychmiast się do niego udali.

Gerge zakaszlał ciężko wsparty na ramieniu Gniewosza. Zanim Anna zdążyła cokolwiek powiedzieć on się odezwał:
- Bracie - wzrok Inkwizytora mówił, że słowo to oznacza dla niego tyle co “podły robaku” - raczysz mnie zabrać do klasztoru. Tam wyłuszczę wysłannikowi biskupa dlaczego zamiast odwiedzać go na winie ruszyliśmy w pogoń za wampirem żerującym na Płockich niewiastach. - Mówił po łacinie, używając oficjalnych słów i formalnej składni. Ale jego wzrok i ton nie niosły szacunku. Gerge wiedział, że Gunter siedzi sobie za swoim suto zastawionym stołem podczas gdy oni narażają życie.
- Anno, Gniewosz pójdzie z wami. On umie trzymać miecz. A ja wrócę do Waltera.

Fyodor konno ruszył w stronę portu rzecznego. Słońce schowało się za horyzontem, a w wodzie rzeki odbijała się czerwona łuna jaką pozostawiło. W drodze minął Franciskę, która zahaczała coraz to nowych przechodniów. Jedna osoba rozpoznała w ghulu człowieka, który szukał pomocy zbrojnych i oferował gotówkę. Jednak nie znalazł. Ludzie w Płocku stronili od wojaczki. Zwłaszcza gdy ktoś zza granicy próbował władować ich w swoje problemy.

Port.

Po zmroku w porcie zaczęła zbierać się mgła. Anna w drodze miała problem ze skupieniem myśli. Krwawa rzeka z pierwszej wizji. Ranny Gerge. Mgła bliźniaczo podobna do tej w jaką zmienił się dziwaczny demon. Wokół było zbyt wiele różnych rzeczy, które zapowiadało, że stanie się coś złego.

Port był praktycznie pozbawiony ludzi. Zachód słońca dyktował rytm. Ludzie kończyli połowy. Skończyli handel. Skończyli rozładunek. Rozchodzili się do domów. Franicisca zatrzymała kolejnego mężczyznę. Zaczęła wypytywać. Właśnie w tym czasie jej “mąż” wyzionął ducha na podłodze piwnicy z winem. Niejasno w jej umyśle majaczyło wspomnienie krzyża na jego szyi. Choć był Chrześcijaninem to służył złu. A ona pozbawiła go życia w słusznej sprawie. Niby nie chciała… a jednak nie wezwała żadnej pomocy. Jej twarz spochmurniała gdy zdała sobie sprawę, że Pan mógł pokarać ją klątwą, za tak haniebny postępek. Poczuła jak łaska Pańska od niej odpływa. Zatrzęsła się. Nie rozumiała dlaczego. Przecież zrobiła dobrze. Tymczasem osobnik imieniem Jaryło, który mógłby być dziadkiem Francisci opowiadał cóż widział.

Jej “mąż” wychodził z małego budynku służącego za magazyn. Wskazał nawet budynek. “Mąż” był podejrzany, bo rozglądał się czy czasem ktoś go nie śledzi. A to zwróciło uwagę dziadka Jaryły. Sam Jaryło nie dał się zauważyć, gdyż leżał pod łódką rybacką udając, że pracuje przy rozładunku. Tak naprawdę chciał mieć spokój od męczącej go w domu baby. Dzięki tym skomplikowanym relacjom damsko-męskim Francisca miała trop.

Fyodor szukał karczmy portowej. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że cały port to ledwie sześć zabudowań, pomost i wydzielona przestrzeń na targ rybny. Postanowił przeczesać budynek po budynku w towarzystwie ludzi kanonika. Po drugim pustym budynku pełnym sieci, haków, wioseł i materiałów do naprawy łodzi zauważył, że do portu zaszła również Anna w towarzystwie Gniewosza. Stali teraz w piątkę. W świetle pochodni trzymanych przez każdego z mężczyzn. Mieli postanowić co dalej.

Nieopodal Francisca uzbrojona w bezcenną wiedzę obserwowała ich. Jej postać skrywała mgła i cień zabudowań.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline