- A więc tam się spotkamy, wredny dziadu - mruknął do siebie Randulf. - I dzięki za pomoc, Alicjo - dodał jeszcze ciszej, by nikt inny, prócz ducha, go nie słyszał. - Mam nadzieję, że mnie jeszcze będziesz odwiedzać - dodał. - Wiesz może, co warto stąd zabrać?
Schował flakonik, a potem zabrał się za wyciąganie na zewnątrz ciał strażników. Pomógł też temu, który przeżył i miał chęć żyć dalej. Oczywiście mógł spalić wszystkie trupy w budynku, ale zdecydowanie nie miał zamiaru spalić kogoś żywcem, albo zostać oskarżonym o taki czyn.
Co prawda Otwin zabrał się za przeszukiwanie dworku, ale Peter nie miał zamiaru iść w jego ślady. Mógłby co prawda niektóre rzeczy sprawdzić i dowiedzieć się, czy są przydatne i do czego, ale uznał, że lepiej trzymac się jak najdalej od rzeczy mających zbyt wiele wspólnego z chaosem.
O tym, że posiadanie takich przedmiotów było i głupie, i ryzykowne, nie warto było nawet wspominać, a gdyby Randulf ich nie zniszczył, to mogłyby wpaść w ręce jakiegoś chciwego chłopa i wtedy dopiero byłyby kłopoty.
Gdy budynek był już pusty, Randulf zgromadził nieco łatwopalnego materiału, po czym podpalił i czym prędzej wyszedł z dworku.
Jako że kapłanka stale wyglądała na nieco otumanioną, Randulf udał się do karczmarza.
- Trzeba z tej fiolki wlać nieco do każdej zatrutej studni - powiedział, dając karczmarzowi zabrany z dworku flakonik. - A co zostanie, to po parę kropel każdemu choremu trzeba dać.
Do Oswalda zaś powiedział:
- Trza nam teraz do Burg ruszyć. Jak się pospieszymy, to zastaniemy tam tego dziada, co maczał we wszystkim paluchy i sprawiał wszędzie kłopoty.