- Wszystko zaczęło się w przeklętym Eppiswaldzkim Lesie - powiedział Wilhelm. - Od zlecenia, które nam herr Mössbauer, świętej pamięci zresztą, przekazał w imieniu świątyni Vereny. Mieliśmy odnaleźć profesora Lessinga, żywego lub martwego.
- No i znaleźliśmy kamienny krąg, a w nim ciało profesora, a przy okazji, niestety, informacje na temat kogoś, kogo zwano "Ósmym Teogonistą".
- Kręgu pilnował przeklęty jeździec, któremu profesor nie zdołał stawić czoła. Nas było więcej. Pokonaliśmy jeźdźca, po trzykroć zresztą, ale ten twór z piekła rodem za każdym razem się podniósł i przestał nas ścigać dopiero wtedy, gdy wkroczyliśmy na Trakt Drwalski.
Wilhelm przerwał na moment, dając inkwizytorowi czas na przyswojenie informacji.
- A potem w Eppiswaldzie, w klasztorze, relację zdaliśmy ze swej wizyty. Ale to już wszystko wiesz, wasza wielmożność - dodał - bo o tym pan de Ayolas z pewnością opowiadał. Może dobrze by było, gdyby on i ciąg dalszy perypetii naszych przedstawił...