Jean Russeaux (~czyżby Bretończyk?) wydawał się naprawdę zajmować się tutaj leczeniem. Co, biorąc pod uwagę stan wieśniaków, nie napawało optymizmem. Lothar miał nadzieję, że ten człowiek jest zwykłym szalbierzem, który nabiera wieśniaków... ale z jednej strony oni nie mieliby czym mu zapłacić, a z drugiej szlachcianka pewnie by już dawno straciła lub wygnała kogoś, kto nie potrafi sprawić by siła robocza była w stanie coś robić. A ta mu jeszcze płaci.
Jeśli zatem nie jest oszustem, pozostawały dwie możliwości - albo przed chwilą spotkali najzacniejszą duszę w całym Imperium, albo ktoś tu eksperymentuje na wieśniakach, z polecenia lub przynajmniej przyzwolenia "pani Margritty". Owszem, karać, nawet zabijać wieśniaków można. Ale hańbić dobre imię szlachty tak niegodnym zachowaniem...
- Nie podoba mi się to. Będę chciał spotkać się później z "doktorem". Albo nawet zajrzeć do jego domku póki go nie ma. Tylko że potrzebuję pomocy kogoś, kto otworzy zamknięte drzwi. Bo jeśli mam rację, to w domu tego bretończyka znajdziemy kilka odpowiedzi - użył wielu słów by poprosić Zinggera o pomoc. Sam jakoś nigdy nie planował włamania.