- Aldebrandt Mössbauer był wysłannikiem Świątyni Vereny w Pfeildorfie - odparł Wilhelm. - Za dużo wiedział o Ordo Scriptoris, więc zginął, a przed śmiercią ktoś go torturom poddał, tak ze nie wiadomo, co i komu powiedział.
- Napastnik, o którym herr Lutefix wspomniał, szpiegował nas, znaczy chodził za nami po mieście - mówił dalej. - Przy przesłuchaniu mnie nie było, więc nie wiem, jak wyglądał, ale ponoć prosił, by Sigmar dał mu siłę... I żeby Młotodzierżca go chronił. Wiernym siebie nazywał - dodał, spoglądając na Elmera, by ten jego słowa potwierdził. - Ja w tych słowach niczego specjalnego nie widzę...
Przerwał na chwilę.
- O demonie dużo by można opowiadać. - Wilhelm podjął opowieść. - Zaatakował nas i odporny był, bestia w piekła rodem. Magii nieco się bał i tyle. A potem zjawiły się trzy osoby. Sigmaryta chyba, bo w habicie był, osiłek z tęgą pałą i jakiś pokurcz. Potem się okazało, że w obręczy na szyi jak niewolnika go trzymano. A on, zdaje się, demona w ryzach trzymał. A gdy mu łeb rozbito, pokurczowi znaczy, to i potwór zniknął. Czy Sigmaryty to było dzieło, czy też demon ze śmiercią pokurcza, który go przywołał zniknął, tego nie wiem. W każdym razie demon czekał na nas, a po co go odwołano, miast pozwolić, by nas do końca pozabijał, tego nie wiem.
- Z tych chwil jednak niewiele pamiętam, bom ledwo z życiem uszedł z tego spotkania z demonem - dokończył.