Zapłakana kobieta wzięła dziecko z powrotem na ręce i oddaliła się od tłumu żebraków-mutantów. Podobnie uczynili Wolfgang i Axel, odpychając co bardziej nachalnych wieśniaków i kierując się ku gospodzie. Jeszcze będąc daleko zobaczyli wychodzącego z niej otyłego jegomościa w peruce. Chwilę potem z zajazdu wyszli Berni i Lothar. Lothar miał przypasany starożytny miecz, który w oczach Techlera błyszczał na żółto - znak, że magia go wypełniająca płynęła z
Chamonu, Żółtego Wiatru. Jednak nie rozpoznawał wzorca - geometria czaru była dla niego całkowicie obca, nieludzka; a Berni trzymał w ręce kawałek kurczaka, którym wymachiwał niczym miniaturową maczugą.
Dom wioskowego medyka wyglądał nad wyraz porządnie, co na tle innych domów we wsi wyglądało nadzywczaj nienaturalnie. Ogródek był zadbany, okiennice i dach całe, a na parapetach stały doniczki z lawendą! Chwilę przed tym, jak awanturnicy dotarli do posiadłości Rousseaux, przez bramkę wyszło dwóch niepełnosprawnych mieszkańców Wittgendorfu trzymających w rękach nebieskie flaszki i co jakiś czas pociągajacych porcję "likierku".
Przez okno kuchenne widać było, że ktoś krząta się po domu. Była to niska, stara kobiecina z siwymi włosami, która przygotowywała jakiś posiłek. Z komina szopy umiejscowionej za domem unosił się ciemny dym.