Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2018, 11:57   #26
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Utangisila i Key
Gigantyczne mrówki robiły wrażenie, jednak teren sprzyjał żołnierzom i atak został odparty bez strat. Utang chwile się zastanawiał nam mrówczymi truchłami z nożem gotowym do działania, ale w końcu pokręcił głową.

- Takie sobie. Do jedzenia jak nie ma nic innego. - rzekł kręcąc głową.
Key spojrzał na mówiącego miażdżąc zębami pancerz i wylizując ze środka mięso.
- Strasznie kwaśne, aż mordę wykręca. Faktycznie do spożycia tylko w nagłych przypadkach.
- Mrówczy jad. Można się rozchorować
- kiwnął głową Utang.

Myślał czy nie wziąć chityny, bo ta mogłaby być niezłym materiałem na handel lub rękodzieła, ale nie było na to czasu. Wódz Taylor nie wesołym spojrzeniem dawał do zrozumienia, że ma nie być żadnych opóźnień. Trudno.

***

Pochód ruszył dalej pochłaniając kolejne kilometry asfaltowej drogi. Widok monotonny - wraki, pustynia, wraki, kamienie, kaktusy i jeszcze więcej pustyni. Ta jakże bogata różnorodność wydawała się czasem bardziej dobijająca niż skwar czy zmęczone stopy. W końcu jednak słońce zaczęło zachodzić przynosząc upragnione ochłodzenie i pogrążając okolicę w półmroku.
Kiedy tarcza słońca już całkiem zniknęła za horyzontem, a półmrok zaczął przechodzić w regularną ciemność oddział znalazł się na dość… zagraconym kawałku drogi wchodzącym w bardziej skalisty teren. Kilka wraków, kamieni… dobre miejsce do obrony, gdyby akurat przystanęli.
Albo na pułapkę.
Sierżant Taylor zdołał najwyraźniej wypatrzeć to drugie przez lornetkę i nakazał wzięcie osłon. Jakby w ogóle nie był zaskoczony tym obrotem spraw natychmiast uniósł karabin i otworzył ogień. Utang posłusznie wskoczył za jeden z wraków i dobył karabinu. Nie lubił “grzmiących kijów”. Ale potrafił dostrzec przewagę, że ich kije strzelają dalej niż patyki bandytów, którzy otworzyli ogień chwilę potem. Tyle że wymiana na dużej odległości potrwa nie wiadomo ile. Czarny założył karabin z powrotem na plecy i rozejrzał się.
- Key. Chcesz iść na spacer? Na tyły wroga?
- W takiej chwili chcesz sikać? Nie wytrzymasz aż ich pokonamy? Ja wytrzymam.
- Nie sikać. Zajść od tyłu. Oskrzydlić. Zaatakować z flanki. Wbić mkuki w ich kitako.
- Idę na to.
- uśmiechnął sie Key.

***

Dzikus i cyber-pies ostrożnie zeszli z głównej sceny działań bojowych, aby oskrzydlić przeciwnika. Utang trzymał na wszelki wypadek gromowy patyk w dłoni, aby móc szybko oddać strzał gdyby ktoś ich zauważył. Najwyraźniej jednak nie tylko oni wpadli na pomysł zrobienia obejścia. Utangisila dzięki niezłemu refleksowi uniknął ciosu kija bejzbolowego bandyty, który wypadł zza jednej skały. Broń była wredna - owiniętą ją drutem kolczastym. Czarnoskóry mocnym kopnięciem odepchnął od siebie napastnika. Cios ten nie zrobiły na desperacie wielkiego wrażenia, zaraz wziął kolejny zamach tym razem znad głowy. Utang cofnął się o krok, aby ciężar broni zrobił swoje i pociągnął ręce bandziora w dół. Na to czekał żołnierz. Chwycił prawą nadgarstki napastnika a lewą otwartą szarpnął przez jego twarz. Rozległ się straszliwy wrzask. Ukryte we wnętrzu dłoni krótkie ostrza, tak zwane tygrysie pazury, upiększyły gębę bandyty o równoległe czerwone szramy, które zaraz rozrosły się w kratownicę przez uderzenie powrotne. Okaleczony napastnik puścił broń, wyszarpnął się dzikusowi, ale nie uciekł. Utang chwycił go obiema dłońmi za głowę i pociągnął w dół na spotkanie ze swoim kolanem. “Uuua!” krzyknął czarny co zbiegło się z paskudnym chrupnięciem łamanych kości twarzoczaszki i plaśnięciem mózgu.
Key znalazł się za plecami człowieka z kulistym futrem na głowie.
- Dobry pancio, nie zrobi krzywdy pieskowi, nie zrobi... - mruczał pod nosem zachodząc drogę bandycie, który próbował zaatakować czarnego z drugiej strony.
Ten ściskał w dłoniach włócznię z zaostrzonego kija. Gdy był już metr od niego przywarowł nagle i zerwał się na równe łapy. To wystarczyło by bandyta zaatakował. Pchnął włócznią mierząc w psa. Ale psa już tam nie było, odskoczył w bok i złapał zębami mijające go drzewce. Szarpnął, obracając się wokół własnej osi. Impet atakującego i siła Keya wytrąciły zbita z równowagi. Gdy tylko bandyta zrobił krok, Key zmienił kierunek obrotu przenosząc wciąż trzymane w pysku drzewce na swój drugi bok. Człowiek nie nadążył, padł nie spodziewając się, że będzie ofiarą klasycznego rzutu w dogido. Chciał wstać, ale Key doskoczył waląc go łbem w twarz. Bandyta jednak nie miał dość, wstając na klęczki próbował wyciągnąć nóż zza pasa.
Cyber pies zmylił go zwodem i doskoczył łapiąc go za twarz potężnymi zębiskami. A potem padł w bok i przetoczył się. Nie puszczając jego twarzy.
Utangislia odwrócił się pokonawszy swego bandytę i ujrzał Keya z głową drugiego bandyty w pysku. Reszta ciała leżała obok. Z kikuta rozerwanej szyi skapywała krew. Pies wypluł głowę.
- Musiała mu się już wcześniej odrywać. Ja tylko troszeczkę szarpnąłem, poważnie.
Utang podniósł z ziemi wypuszczony w międzyczasie pistolet i potrząsnął nim w powietrzu.
- Ululululu. - wydał z siebie zwycięsko, ale cicho aby przypadkiem nie przekrzyczeć strzelaniny - Wierzę ci, Mówiący Psie. Chodźmy dalej, sprawdzić czy i innym kończyny się tak łatwo od…

Nie dokończył. Huk, wizg i pryśnięcie skalnego odłamka wskazały, że ktoś ich zauważył. Utang szybko przypadł do ziemi i oddał w tamtym kierunku kilka strzałów. Rozejrzał się. Przyciąnął do siebie prowizoryczną włócznię i głowę odgryzioną przez Key’a. Nabił czerep na pal.
- Zajmę ich, a ty się podkradnij - polecił psu po czym oddał parę kolejnych strzałów.
Drugą ręką operował dzidą z nabitym łbem wystawiając go trochę ponad skały dla dodatkowego odwrócenia uwagi.
Key wystartował sprintem o kolejnej osłony. Tam przywarł na dłuższą chwilę i ponownie ruszył zygzakiem. Kilka pocisków wzbiło fontanny wokół jego łap. Wpadł za skałę i ziejąc usiadł. Złapał w zęby leżący tam patyk i machnięciem łba posłał go w powietrze. Sam wyskoczył z drugiej strony i kilkoma susami dopadł chaszczy. Tam wczołgał się, kolce szarpały futro, ale parł dalej. W końcu zamarł. Dał czas człowiekowi z kulistym włosem na głowie by zajął bandytów. Gdy tylko usłyszał strzały z tamtej strony ruszył dalej. Udało mi się wyjść na tyły skał gdzie chowali się Jakcale. Było tam dwóch, obaj mieli stare flinty. Obaj czaili się za skałami. Znowu wystartował sprintem. Minął pierwszego i potężnym susem skoczył na plecy drugiego. Wylądowała wszystkimi czterema łapami i ponowni się wybił w kierunku pierwszego bandyty. Wypychając zbira poza osłonę.
Utangisila nagle zobaczył jak zza skały niczym z procy wypada jeden z bandytów trzymając z trudem równowagę.
Key tymczasem złapał zębami za strzelbę i zwisł całym ciężarem. Bandytę przygięło do ziemi, a tylko to było potrzebne psu. Szybkim ruchem złapał za gardło. I szarpnął. Prawie pół tony nacisku zrobiło swoje.

Drugi bandzior potrzebował chwili na zorientowanie co się dzieje. Widząc olbrzymiego wilczura, który rozszarpuje jego towarzysza uniósł swoją broń i skierował w stronę cyber-zwierza. Nie zwrócił uwagi na dźwięk kroków. Jego mózg dopiero wszczął alarm, kiedy z boku rozległ się cichy okrzyk a ułamek sekundy później twardy wojskowy bucior wylądował na jego potylicy.
- Hesus… - jęknął Szakal prawie obracając się w miejscu i po chwili dostając kopnięcie z drugiej strony.

Przymroczony uniósł fintę, aby się zasłonić, odepchnąć kolejnego napastnika, ale dostał bardzo wredne kopnięcie z kolanka w splot słoneczny. Bandyta zgiął się wpół plując krwią. Utang cofnął się po czym z dwukrokowego rozbiegu wykonał potężne kopnięcie na głowę przeciwnika. Wychudzoną sylwetkę bandziora aż poderwało. Po okolicy poniosło się też paskudne chrupnięcie łamanego kręgosłupa.
Utangisila dalej trzymał w ręce kij z nabitą głową raidera. Potrząsnął nim w kolejnym zwycięskim geście. Zerwał czerep i cisnął w okolice gdzie znajdowało się główne zgrupowanie raiderów. Rozległ się dziki wrzask, najwyraźniej ktoś dojrzał co to przyleciało. Potem kolejne. Chwilę potem ogień bandytów urwał się, a sylwetki zaczęły w popłochu uciekać, zaś pozycje żołnierzy NCR wyraźnie przesunęły się do przodu. Najwyraźniej pozostali wojownicy też nie próżnowali.

- Dobra robota, Key. Jesteś dobrym psem. - rzekł z poważną miną czarnoskóry wycierając zakrwawione dłonie i buty o ubranie martwego Szakala.
- No pewnie, że jestem. I nie ma nikogo kto by zaprzeczył - przysiadł i uśmiechnął się na psi sposób. Połowa pyska ociekała krwią. Popatrzył w dół na łapy, uniósł jedną i obtrząsnął z krwi. - W chuj roboty będzie z czyszczeniem. Trzeba będzie poprosić o pomoc tą suczkę co mnie czyściła zanim wyszliśmy z obozu.
 
Mike jest offline