Konto usunięte | Angelo Gabriel Martinez, Juan Maria Alvarez i Hernan Juan Selcado Hernan próbował złapać oddech. Z obrzydzeniem patrzył na siedzącego obok z czarnucha. Jego krew wsiąkła w tapicerkę i siedzenia a co gorsza koszulę i spodnie sicario, który wyglądał teraz jakby wracał właśnie z rzeźni. W sumie faktycznie tak było. To była jedna, wielka pierdolona rzeźnia.
- Federales. Gliny… – szepnął Selcado odpowiadając na pytanie Ede by po chwili wybuchnąć gniewem w jaki rzadko kiedy wpadał. Zaczął bić pięścią w sufit – PIERDOLONE, ZAFAJDANE, SPEDALONE FEDERALES!!!
Hernan odbezpieczył broń i włożył lufę w usta czarnucha.
- Mów kurwo prawdę to cię może nie zastrzelę! Wystawiliście nas tym pedałom!?
- Gahhaghahahafa ghhh - odpowiedział Murzyn.
Z lufą w ustach nie bardzo można było go zrozumieć.
Hernan wyciągnął lufę licząc, że był wystarczająco sugestywny i pedzio wszystko im teraz grzecznie wyśpiewa .
- Co tam pierdolisz!?
- Nieee myyy. Puta. Oberwałem.
- Co chciał powiedzieć nam Brzytwa? Kto poluje na Węże!? Odpowiadaj! - krzyczał Salcedo. Po chwili trochę się uspokoił - Wyrzucimy cię pod szpitalem, ale najpierw informacje.
- Wyrzucimy albo nie wyrzucimy. Zależy od infa. - dodał ponuro Angelo, też celując do czarnucha. Ponieważ jednak Hernan ogarniał sprawę, jego myśli zajmowała raczej treść rozmowy, którą udało im się odbyć u Czarnuchów. Szczególnie teraz - w zestawieniu z informacją, że to federalni do nich strzelali.
Przystojniak odsunął się tylko na ile mógł od Murzyna, żeby jego jucha nie zakrwawiła też jego ubrania.*
Juan cały czas wahał się czy powiedzieć o wszystkim swoim companeros.
- Jedź do gniazdka, skoro federales dopadli nas tutaj to tam też może być gorąco. Obym się mylił…
- Zostawiliśmy moją brykę. - poskarżył się Martinez.
- Widzieliśmy typów - powiedział Toedde jęcząc niemiłosiernie. - Walili do waszych w samochodzie z motorów. To byli Aztekowie. Mamy z nimi kosę o prochy przy bulwarze la Sol. Może… pomożemy sobie wzajemnie…
- Walili do was, skąd informacje że to na nas polują? - zapytał Juan.
- Widzieliśmy, ja, Brzytwa i kilku boys, jak do was napierrdalali. Tych kurtek, puta, nie pomylisz z niczym innym. To te zjeby z Aztec MC. Na własne, fuck, eyes, jakby to powiedział Brzytwa. Fuuuuck. Jak boli. Wieźcie mnie do lekarza…. puuuta….*
- Puta, Aztecowie na nas polują, a Pies skumał się z nimi…. Śmierdzi w chuj. Coś czuje że nasz szef rzucił nas na pożarcie w jakiejś większej rozgrywce… Jedziemy do nas, kurwa, mam złe przeczucie.
Angelo siedział naburmuszony. Nie lubił, gdy ktoś inny siedział za kierownicą. Poza tym nie lubił wysnuwać oczywistych wniosków.
- Czemu Pies miałby nas zdradzić? Bez sensu. To do niego nie pasuje. Czasem z niego cipa i milczek, ale... zawsze o nas dbał. Może to my wciąż nie rozumiemy o co tak naprawdę toczy się stawka. Trzeba pogadać z Psem. Bez ściemniania. Dobra, jedziemy do gniazdka. Tito się tobą zajmie - zwrócił się do dyszącego czarnucha - Jeśli mówisz prawdę, postawi cię na nogi, jeśli jednak robisz nas w el chujoso, może sprawić, że będziesz marzył o tym, by kostucha już cię zabrała. I długo do tego nie dopuścić...
Nagle mężczyzna przypomniał sobie o planowanej randce i wysłał krótkiego sms’a z informacją, że popsuło mu się auto i nie dojedzie, ale jego język osobiście przeprosi za ten fakt, gdy tylko będzie sposobność.*
- To nie Pies zdradził tylko Cammilo spierdolił sprawę strzelając do jebaki na motorze. Potem Orozco im uciekł z bazy to się pewnie wkurwili i wzięli odwet na naszych - próbował rozkminiać Hernan. Wiedział, że ich el comendante nie gra czysto a mniej zaufanych członków SV traktuje na równi z gównem, ale Angelo i Juan wyciągali zbyt daleko idące wnioski. Pies nie pozwoliłby Aztekom strzelać do swoich…chyba. Salcedo po dzisiejszym parszywym dniu niczego już nie był pewien.
- Słyszałeś co powiedział kolega? - zwrócił się do czarnucha - Jeśli nas okłamałeś nie chcę być w swojej skórze.
__________________ Konto zawieszone. |