Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2018, 21:02   #51
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Telefon zostawiony przez Psa zadzwonił zaraz po ósmej. Na wyświetlaczu pojawiło się HERNAN.

- ¿Cómo estás, Hernan? - odebrał Javier. - Pies wybył z Grubym Alfredo, tylko ja, Tito i bliźniaki jesteśmy na chacie.
- Kurwa - usłyszał w słuchawce a potem nastała krótka cisza - Potrzebuję skołować pięć kawałków zielonych dla czarnuchów. Masz jakiś pomysł?
- Ale że co? Na teraz? Za co chcesz im płacić taką górę dineros?
- Gówno! Słuchaj mnie smarku...czarnuchy wiedzą, kto na nas poluje. Chcą pięć kawałków i muszę je skombinować na teraz.
- Narwańcy na nas polują - powiedział Orozco. - Ale podobno gliny ich przydupiły, jak kroili własnych kolegów piłami.
- Cristiana i Flagencio też zajebali Narwańcy? Są na to dowody?
- Nie ma - przyznał Xavi. - Pies nie odbiera prywatnego numeru?
- Kurwa Orozco, co z tobą!? To jest jego prywatny numer!
- Tak, tak… czekaj, nie wiem gdzie Pies trzyma gotówkę, zobaczę ile mamy na koncie z kamerek. Oddzwonię zaraz.
- Poczekam.

Javier się rozłączył, po czym zalogował na konto dolarowe, na który wpływały zyski z „Naughty Mex Maids”. Równocześnie wybrał na komórce prawdziwy prywatny numer Psa. A w każdym razie ten przeznaczony do kontaktu z Javierem w pilnych i delikatnych sprawach. To była za duża kasa, by bez zgody szefa nią dysponować.
Telefon milczał. Stan konta Węży, na dzień dzisiejszy wynosił nieco powyżej 12 tys. dolarów. Orozco wiedział, że to nie wszystko, bowiem sporo większe dochody z analogowego kurewstwa i haraczy wpływały w gotówce. Poczuł się uprawniony do podjęcia decyzji. Inaczej po co Pies zostawiałby mu tego gorącego kartofla?

Oddzwonił do Selcado i gdy ten odebrał, oznajmił:
- Robię przelew na twoje konto, Hernan. Wypłać to sobie w pesos albo idź do banku jeśli chcą w zielonych.
- Czekaj kurwa Xavi, czekaj…gdzie ja znajdę o tej porze bank? Ćpałeś coś!? Przyznaj się!
Po chwili Hernan ochłonął i kontynuował
- Spytam tego czarnego zasrańca czy ma jakieś konto, które może obsługiwać przez telefon. Kasa może być w naszej walucie. Jak ci podam numer przelejesz mu dwadzieścia tysięcy pesos albo pięć kawałków zielonych.
- Dobra, czekam.

I chuja się doczekał. Selcado nie oddzwonił a Javier nie chciał przeszkadzać w negocjacjach, czy cokolwiek tam się działo.

A zaraz potem telefon znów zadzwonił, a wyświetlacz pokazał TEN KUTAS, UCHO. Xavi zaklął pod nosem i odebrał.
- Hola, Alvaro. Myśleliśmy już, że nie żyjesz.
Przywitanie Javiera utonęło w potoku słów.
- Ty chuju złamany! Wystawiłeś mnie kutasie! Od kiedy wiesz co się dzieje? Ten jebany pedał prawie mi odgryzł głowę! Tłumacz się chuju!
Oreja prawdopodobnie nawet nie usłyszał, że telefonu nie odebrał Pies.
- Ucho, co ty pierdolisz?! - zaskoczony tym wybuchem Javier uniósł głos, znacznie cieńszy niż Psa i tym razem bez trudu dało się rozpoznać, że to on.
- Xavi? Xavi to ty? - agresja w głosie mężczyzny zniknęła. - Gdzie Pies?
- Pojechał załatwiać jakieś sprawy z Grubym Alfredo. Co się dzieje?
- Skurwysyn - skomentował Alvaro i nie czekając na odpowiedź Javiera zaczął opowiadać, w pośpiechu ale w miarę dokładnie jego obserwację składu Narwańców, wejście do magazynu, krąg z obciętymi głowami, znalezioną monetę, jak wziął el Manivela za zakładnika. - Tam na wzgórzu - kontynuował Oreja, - Darrivano powiedział mi, że zamordowanie braci Ucozz zlecił im jakiś indianiec… Elsombre, tak się przedstawił. - Zamilkł na chwilę, wahając się czy podzielić się z tą informacją z kumplem z SV. W końcu podjął decyzję. - Wiem, że to zabrzmi jakbym się naćpał amigo, ale wtedy ten pojebaniec el Manivela zamienił się w jakiegoś pierdolonego wilkołaka, kurwa nie wiem co i zaatakował mnie bez powodu. Wpakowałem w niego pół magazynka a ten syn jebanej w dupę kurwy dalej biegał jak jakiś napompowany amfą nieśmiertelny. Nie wiem co to było, ale jestem pewien, że Pies o tym wiedział. Przez niego prawie mnie zajebali. Uważaj na niego el nino. I poszukaj tego Elsombre. To może być klucz, który pomoże nam się wydostać z tego gówna nim zaczniemy się nim zachłystywać.
- Aha - ton głosu Javiera sprawiał wrażenie, jakby przyjmował tą niewiarygodną historię jako coś zupełnie normalnego. - Elsombre… - powtórzył - jeśli ty o nim nie słyszałeś to internet raczej też nie. Indianin… to by pasowało. Wierzę ci, Alvaro, nie naćpałeś się, to wszystko dzieje się naprawdę. Bracia Uccoz są skończeni, polują na nich węże. Prawdziwe węże, nie my. Nie minie doba a wszyscy będą martwi. Nie szukaj tego Elsombre, on znajdzie nas, jeśli będzie chciał. Zostaliśmy wybrani, tylko nie wiem jeszcze do jakiej roli. Pies coś wie, ale udaje głupiego. Wracaj do Gniazda, trzeba z nim pomówić jak wróci.

Po drugiej stronie przez chwilę trwała cisza. Tak jakby Ucho bił się z myślami. Xavier pomyślał już nawet, że połączenie zostało przerwane, gdy usłyszał głos Pereza.

- Nie zamierzam wracać do gniazda. Nie teraz. - Czyżby wyczuł w głosie Alvareza strach? Czy było to tylko wahanie? - Mam coś do załatwienia. Poszukaj Elsombre - dodał pewniejszym głosem, - lepiej znaleźć niż być znalezionym. Podłub w tym internecie i... - znowu cisza, odgłosy ulicy. - Uważaj el nino. Wściekły pies może zaatakować nawet najlepszego przyjaciela. - A potem dodał jeszcze niepewnie. - Wiesz... te węże... - nie wiedział jak ubrać to w słowa, - to nie są prawdziwe węże. One są jakby utkane z dymu, jakby nie były z tego świata i wiesz... kurwa, one czegoś od nas chcą. One nas rozumieją, tak mi się zdaje. Kurwa, el nino, gadam jak popierdolony. Co masz na myśli, że zostaliśmy wybrani?

- Wybrani, by służyć ich panu, kimkolwiek jest - odpowiedział Xavi. - Tito twierdzi, że to szatan zmusił go by zabił Eusebio Uccoza. Ale jeśli nawet to szatan, to nie życzy nam źle. Mi chyba uratował życie. Rozmawiałem z nim, powiedział, że dowiemy się wszystkiego w swoim czasie, myślę, że na razie nas przygotowuje, sprawdza. Mnie ukąsił w czoło, jestem już naznaczony.

- Że kurwa jak? Uratował cię? Rozmawiałeś z wężem? Naznaczył cię?

- Tak, to wszystko - potwierdził spokojnie Orozco. Jego głos brzmiał dziwnie, ale nie jakby był pijany czy naćpany, nie jąkał się, mówił składnie i względnie logicznie, nawet jeśli była to logika absurdu. - Wiem, że to brzmi kurewsko niedorzecznie, ale przypomnij sobie co właśnie mi opowiedziałeś o Darrivano. Nawet gdybym ja się naćpał i miał haluny, albo szok pourazowy to węże widzieli też Hernan, Juan i Tito. Nie wiem co się dzieje, Alvaro, może trafiliśmy do jakiejś pojebanej rzeczywistości, gdzie takie posrane rzeczy się odpierdalają, ale albo przyjmiemy do wiadomości, że to wszystko prawda, albo zwariujemy. Rozumiesz?

- Rozumiem el nino. Rozumiem. Tyle, że ja nie zamierzam siedzieć na dupie czekając aż mi ją ktoś odstrzeli. Nie zamierzam czekać aż mnie ktoś znajdzie. To ja zamierzam szukać i ja zamierzam strzelać. Rozumiesz? I tobie radziłbym to samo. Weź się w garść! Elsombre!

- Dobrze, dobrze, powęszę - zgodził się Javier. - Ale wróć do Gniazda jak będziesz mógł, będziesz tu potrzebny - ściszył głos. - Musimy zmusić Psa, żeby powiedział nam wszystko co wie i przestał wreszcie lecieć z nami w kulki.

Ucho nie odpowiedział. Połączenie zostało przerwane.
Javier wrócił do salonu i usypał sobie kreskę. Pogadał jeszcze z Tito, po czym otworzył laptopa i zaczął szukać, zaczynając od policyjnych baz danych i kończąc na podziemnych forach meksykańskiego darknetu. Elsombre. Ksywka to niewiele, ale kto wie...
 
Bounty jest offline  
Stary 25-11-2018, 17:46   #52
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, wieczór

Noc zaczynała się szaleńczym tańcem.

Niczym napęczniały wrzód rosnący na ciele, przemoc wybuchła i wylała się na ulice Mazatlan. W ciągu godziny doszło do kilku strzelanin, dwóch wybuchów i serii wypadków z udziałem ludzi, których policja federalna znała jako zaufanych sicarios braci Uccoz.

Wszyscy w mieście wiedzieli, że świat najbogatszych biznesmenów, oficerów policji i wojska, polityków i prawników siedział w kieszeniach kartelu Sinaloa. Ale w takiej sytuacji, nawet tłuste łapówki, nie mogły w tej chwili zapewnić płatnej protekcji. Bracia Uccoz zostali osaczeni, niczym zwierzyna łowna. Ale nie byli roślinożercami, stojącymi na samym dole ekosystemu półświatka Meksyku. Byli drapieżnikami. El lupo.

Przyciśnięci do muru, zapędzeni pod ścianę, tracąc swoich bliskich nie działali rozsądnie. Znani z brutalności stosowanych rozwiązań na atak odpowiedzieli tym samym.

Uzbrojone bojówki kartelu Sianloa wspierane przez skorumpowane grupy uderzeniowe policji wyruszyli na ulice, atakując wskazane przez braci Uccoz cele. Bracia nie tracili czasu na rozpoznanie. Nie bawili się w sady.
Wybrali prostszą metodę. Brudniejszą i krwawszą.

Terror.

A terror zawsze budzi niepokój prawdziwych graczy narkobiznesu.
Dla tych, którzy potrafili patrzyć szeroko i daleko, było oczywiste, że po tym, do czego dopuścili w mieście, Uccoz wylecą z kartelu. Znikną. Zapadną się pod ziemię. Dosłownie.

Sinaloa liczyła zyski. Rok rocznie konta szefów kartelu pęczniały okrągłą sumką sześciu, siedmiu miliardów dolarów. A przemoc, niestety, zmieniała ten bilans. A na to żaden biznesmen, nawet taki, który czerpie zyski z kokainy, nie mógł sobie pozwolić.

Było pewne, że odwet braci Uccoz – ślepy i bezsensowny – spotka się ze stanowczą reprymendą reszty kartelu. I wtedy, w Mazaltan, potrzebny będzie nowy narcos. Baron narkotykowego imperium, który zapewni odpowiednią protekcję interesów, bezpieczeństwo transakcji i będzie działał bardziej skutecznie.


Alvaro J. F. Perez "Oreja"


Telefon do Javiera zupełnie nie poprawiła mu humoru. Jose Amanyo okazał się być rozsądnym człowiekiem. A takich kontaktów na ulicy Ucho potrzebował. Znający się na starych fantach antykwariusz mógł w przyszłości, gdyby Węże poszły na przykład w rozbój lub kradzieże, okazać się cennym sojusznikiem. A jego problemy rodzinne, o których niechcący wygadał się między słowami, dobrą dźwignią nacisku.

Federales, na co Oreja szybko zwrócił uwagę, od wieczora mieli ostry zapierdziel. Samochody z policją na sygnale jeździły w tę i nazad, niczym szalejące psy myśliwskie, bezskutecznie szukające zwierzyny. Gorsze były jednak ciężarówki i dżipy, w których siedzieli uzbrojeni w broń długą gliniarze. Bojówki, niewiele różniące się od szwadronów śmierci, które na ulice spuszczano wtedy, gdy naprawdę byli potrzebni. Tych facetów w zielonych mundurach od sicarios z ulicy i żołnierzy kartelu różniło tylko to, że siedzieli w kieszeni największego i najbardziej skorumpowanego gracza narkotykowych interesów w Meksyku – rządu. Nie raz do opinii publicznej docierały fakty o torturach stosowanych na złapanych żołnierzach kartelu czy samosądach dokonywanych przez policję na bezbronnych, schwytanych przestępcach. Kula w głowę czy w twarz od policjanta była bardzo prawdopodobnym scenariuszem dla tych, którzy podczas próby zatrzymania odpowiadali ogniem. Takie działania przypominały obu stronom narkotykowej wojny, która przez kilkanaście lat pociągnęła za sobą śmierć blisko ćwierć miliona ludzi, że określenie „wojna” w tym przypadku było jak najbardziej na miejscu.

- Coś się dzieje na mieście – niepotrzebnie zwrócił uwagę Jose, gdy jechali na umówione spotkanie z facetem ukrywającym się pod nickiem „Bacab”. Do jednej z bardziej eleganckich restauracji w całym Mazaltan. Ucho wiedział, że będzie tam pasował jak pięść do nosa, ale nie miał czasu na przebieranie się. Ani głowy do tego.

Trafili na blokadę. Jedna z ulic została odcięta i policjanci kierowali ruch objazdem.

- Coś poważnego – Jose najwyraźniej lubił sobie pogadać, nawet kiedy nikt nie słuchał. – Policja dostała mocnego pierdolca, jak widać.

Miał rację. A Oreja czuł, nie – wiedział, że nadaktywność policji i wydarzenia związane z atakiem na braci Uccoz są ze sobą powiązane. Nie miał jednak pojęcia jak bardzo i to powodowało jego narastającą frustrację. To i świadomość, że wokół niego dzieją się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca.

Mimo niepokojów na mieście w „Costa loma”, jak zawsze, było sporo ludzi. Sala była pełna ludzi – ubranych elegancko, zajadających się przysmakami lokalnej kuchni, zadowolonych, spędzających czas w przyjemnej atmosferze. Oreja nie pasował do tego miejsca. Jego naturalnym środowiskiem była ulica, nie eleganckie restauracje dla eleganckich ludzi. Wszystko można było powiedzieć o Alvaro J.F. Perezie, ale na pewno nie to, że pasuje do tak zwanej klasy średniej.

Jose prowadził przez salę w restauracji szukając wzrokiem „Bacaba” pomiędzy gośćmi. W końcu najwyraźniej wypatrzył specjalistę od spraw historii prekolumbijskiej Ameryki, bo skierował się do jednego stolika, gdzie siedział samotny, postawny mężczyzna ubrany w szyty na miarę garnitur. Siwa broda kontrastowała ze śniadą cerą „Bacaba”, a kiedy podeszli bliżej i Ucho spojrzał w oczy mężczyzny, ujrzał inteligencję powiązaną z czymś drapieżnym, niebezpiecznym i twardym. Ten facet pasował mu bardziej na handlarza prochami, ukrytego pod nieskazitelną maską, niż kolekcjonera dzieł sztuki. Zresztą jedno nie wykluczało drugiego, a pewność siebie, którą emanował „Bacab” wydawała się być naturalną postawą.

- Dobry wieczór, senior Bacab – Jose spojrzał na krzesła, a „Bacab” długo przyglądał się Orejo i antykwariuszowi nim wskazał im miejsce naprzeciwko siebie. Gdy tylko usiedli przyskoczył do nich kelner z nieskazitelnym uśmiechem jasnych zębów podając menu i zachwalając dzisiejsze danie dnia – homara w sosie imbirowo-kokosowym z dzikim ryżem.

„Bacab” zamówił zupę z małży po sinaloańsku i krewetki w maśle cytrynowym podawane z jaśminowym ryżem. Jose poprosił o piwo i krewetkowe paluszki do niego, czym wywołał lekko ironiczny cień uśmiechu na twarzy „Bacaba”. Gdy Alvaro złożył zamówienie, kelner odszedł i mogli spokojnie porozmawiać.

- To ten twój klient? – brodacz spojrzał na Oreję wzrokiem, jakim on obdarzyłby najgorsze gówno przyczepione do buta. Jose miał rację. Bacab był irytującym, aroganckim dupkiem, co było czuć i widać od razu. Ale było w nim coś jeszcze. Coś, co kazało zachować dystans.

Orejo często pracował z bandziorami w garniturach. I czuł, swoim ulicznym szóstym zmysłem, że ten cały Bacab jest jednym z nich. Tylko, co było jeszcze dziwniejsze, nie wiedział dla kogo pracuje.

- Chętnie zobaczę ten rzekomy dublon z Wielkiej Armady. Masz go przy sobie?
Pytanie zawisło w powietrzu, posród

Tito Alvarez

Kiedy Javier zajął się swoimi sprawami przy komputerze, Tito miał w końcu czas, by ogarnąć się trochę po feralnej operacji. Większość członków SV miało w gniazdku rozkoszy zapasowe ubrania i różne duperele na wypadek niespodziewanych sytuacji. Tito nie należał do wyjątków.

W ich siedzibie był też prysznic, który teraz stał się marzeniem starego bandziora, więc skorzystał z niego spłukując z siebie strach i krew.
Szum wody pomógł ukoić zdewastowane nerwy i pokierował myśli w stronę jaskini ze świątynią. Wydawał się ważnym przesłaniem, ale jego znaczenia nie potrafił w tym momencie zrozumieć.

Wokół SV działo się wiele popierdzielonych rzeczy. I to ostro popierdzielonych. Mega ostro.

Twarz Indianina, uczucie bezsilności gdy szaman kierował jego dłońmi składając ofiarę z Uccoza, huk strzałów i kule rozrywające ciała żołnierzy kartelu. Wszystko spłynęło z wodą, przez odpływ, rurami w głąb ziemi, jak grzechy Mazaltan.

Odprężony prysznicem ubrał się i poszedł zobaczyć, co robią „młodzi” z gangu.

Kiedy otwierał drzwi łazienki, nagle w całym domu zajmowanym przez gang zrobiło się ciemno.


Javier Orozco


Javier zaczął metodycznie, pobudzony kokainą, pełen pasji, że znajdzie Cień. Elsombre. Odnośników do tego słowa było naprawdę sporo. Głównie w prawidłowym zapisie. El sombra.

Zespoły muzyczne – te znane i mniej znane, kawiarenki, knajpki, nicki sieciowe. Jak szukanie ziarnka piasku na pustyni. Ale Javier nie poddawał się. Pobudzony wciągnął jeszcze jedną kreskę i wtedy trafił na coś, co omal nie wyrwało mu serca przez gardło.

To było zdjęcie. Ujęcie pokazujące jakiś wypadek. Samochód wydawał się Javierowi dziwnie znajomy. Po chwili dotarło do niego, że to wóz Psa. Ten sam, którym zawiózł postrzelonego Azteca do jego bandy pojebów. I zobaczył siebie samego, leżącego obok samochodu, w kałuży krwi. Widział swoje martwe oczy wpatrzone gdzieś w niebo w daremnej próbie poszukiwania Boga.

Na zdjęciu, obok jego trupa ktoś stał. Niewyraźna postać. Rozmyty kształt. Niczym cień pochylający się nad ciałem Orozco.

I nagle ów cień poruszył się i odwrócił w stronę monitora. Javier widział, jak dym wokół głowy obserwatora układa się w zwijające, skręcone ze sobą symbole. Wydawały się one zarówno obce jak i dobrze znane Orozco. Jakby część jego duszy dobrze wiedziała, co znaczą, ale druga część natychmiast wyparła to z pamięci.

- Nie szukaj, jeśli nie chcesz poznać odpowiedzi. Nie szukaj, jeśli to co znajdziesz będzie ostateczną prawda, jaką poznasz.

Światła zgasły pogrążając pokój, w którym pracował Javier w ciemnościach, jeśli nie liczyć światła monitora jego laptopa, który działał na wewnętrznej baterii.

Gniazdko rozkoszy pogrążyło się w ciemnościach.

Javier Orozco, Tito Alvarez

Kilkanaście sekund po tym jak zgasło światło usłyszeli strzały na dole. Przy wejściu. Ostre, maszynowe stacado – głośne i szybkie, jak rytm szalonego perkusisty.

Ktoś strzelał co najmniej z dwóch pistoletów maszynowych. Ktoś odpowiedział ogniem pistoletowym. Chyba Bliźniacy, bo nikogo innego raczej nie było w siedzibie Węży.

Byli atakowani! Przez kogo i dlaczego, w tej chwili nie miało to większego znaczenia.

Angelo Gabriel Martinez, Hernan Juan Selcado, Juan Maria Alvarez

Jadłodajnia zmieniła się w pole walki.

Klienci, padali na ziemię. Ci, którzy byli zbyt wolni lub zbyt głupi, robili to ścięci pociskami zamaskowanych banditos.

Ołów zbierał spore żniwo. Juan strzelił do jednego z wrogów, ale jakiś debil wbiegł mu na linię ognia i zamiast trafić gościa z AK, trafił jakiegoś spanikowanego czarnucha.

Drugiej szansy nie miał. Kule świsnęły mu nad głową. W ostatniej chwili zdążył wskoczyć za bar, za którym schowała się już kucharka z balonami, niczym dorodne melony. Zajmowała chyba połowę wolnej przestrzeni.

- Puta! – Juan wychylił się i otworzył ogień w stronę przeciwnika zmuszając go do znalezienia sobie ochrony.

Hernan i Angelo nie pozostali dłużni. Odpowiadając ogniem dostali się za bar, a potem, pod gradem kul, na zaplecze. Tood podążał za nimi. Nie musieli mu nawet trzymać noża przy gardle.

Kiedy przeciwnicy przeładowywali swoje AK-acze, Węże przedostali się do kuchni, w której przerażani Murzyni, próbowali zejść im z drogi. Przeciwnicy radzili sobie dość sprawnie i po chwili kule uderzały o garnki i rykoszetowały na patelniach w kuchni, rozwalając kafelki w kawałki.

Udało im się wybiec na podwórko, na którym wcześniej czaił się Juan.

Ktoś tam był. Otworzył ogień w stronę wybiegających Węży, ale nim dobrze się wstrzelił, Hernan trafił go w szyję i twarz, kładąc trupem.

- Biegiem! Biegiem! Na ulicę!

To była jedyna szansa i wiedzieli o tym. Wrogowie, kimkolwiek byli, mieli przewagę uzbrojenia. I działali dość sprawnie. Trafili, jak się okazało, jednego z uciekających. Tooda. Murzyn oberwał serię po piersi i zdążył przebiec kilka kroków, nim upadł na ziemię.

Angelo dopadł do zabitego przez Hernana wroga zrywając kominiarkę i pośpiesznie przeszukując kieszenie. Twarz zmasakrowała kula, a facet nie miał przy sobie nic, co by pozwalało go zidentyfikować, poza jedną, pieprzoną rzeczą – policyjną blachą zawieszoną na pasku.

- Federales!

Wszyscy wiedzieli, że policja federalna siedzi w kieszeni kartelu Sinaloa, czyli braci Uccoz. Coś utaj nie grało.

Wybiegli na ulicę, ostrzeliwując wyjście w kuchni, gdzie pojawił się kolejny gość z karabinem, który ostrzelał uciekające Węże. Kule cięły nisko, rykoszetowały po betonie, o mało nie dziurawiąc im nóg.

Samochód pojawił się jak spod ziemi.

To był Dario i Ede. Cali i zdrowi.

- Wskakujcie, puta!

Dwa razy nie trzeba było ich namawiać.
Dario ruszył z piskiem opon.

Strzelano do nich, ale niezbyt celnie i zdecydowanie i po chwili pędzili już, ile fabryka dała, boczną drogą prowadzącą w stronę promenady nad oceanem. Tood jęknął.

- Dokąd, puta!? – zapytał Dario.
- Co to były za pedzie? – dodał Ede spoglądając nerwowo przez tylną szybę.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-11-2018, 15:24   #53
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Angelo Gabriel Martinez, Juan Maria Alvarez i Hernan Juan Selcado

Hernan próbował złapać oddech. Z obrzydzeniem patrzył na siedzącego obok z czarnucha. Jego krew wsiąkła w tapicerkę i siedzenia a co gorsza koszulę i spodnie sicario, który wyglądał teraz jakby wracał właśnie z rzeźni. W sumie faktycznie tak było. To była jedna, wielka pierdolona rzeźnia.
- Federales. Gliny… – szepnął Selcado odpowiadając na pytanie Ede by po chwili wybuchnąć gniewem w jaki rzadko kiedy wpadał. Zaczął bić pięścią w sufit – PIERDOLONE, ZAFAJDANE, SPEDALONE FEDERALES!!!
Hernan odbezpieczył broń i włożył lufę w usta czarnucha.
- Mów kurwo prawdę to cię może nie zastrzelę! Wystawiliście nas tym pedałom!?
- Gahhaghahahafa ghhh - odpowiedział Murzyn.
Z lufą w ustach nie bardzo można było go zrozumieć.
Hernan wyciągnął lufę licząc, że był wystarczająco sugestywny i pedzio wszystko im teraz grzecznie wyśpiewa .
- Co tam pierdolisz!?
- Nieee myyy. Puta. Oberwałem.
- Co chciał powiedzieć nam Brzytwa? Kto poluje na Węże!? Odpowiadaj! - krzyczał Salcedo. Po chwili trochę się uspokoił - Wyrzucimy cię pod szpitalem, ale najpierw informacje.
- Wyrzucimy albo nie wyrzucimy. Zależy od infa. - dodał ponuro Angelo, też celując do czarnucha. Ponieważ jednak Hernan ogarniał sprawę, jego myśli zajmowała raczej treść rozmowy, którą udało im się odbyć u Czarnuchów. Szczególnie teraz - w zestawieniu z informacją, że to federalni do nich strzelali.
Przystojniak odsunął się tylko na ile mógł od Murzyna, żeby jego jucha nie zakrwawiła też jego ubrania.*
Juan cały czas wahał się czy powiedzieć o wszystkim swoim companeros.
- Jedź do gniazdka, skoro federales dopadli nas tutaj to tam też może być gorąco. Obym się mylił…
- Zostawiliśmy moją brykę. - poskarżył się Martinez.
- Widzieliśmy typów - powiedział Toedde jęcząc niemiłosiernie. - Walili do waszych w samochodzie z motorów. To byli Aztekowie. Mamy z nimi kosę o prochy przy bulwarze la Sol. Może… pomożemy sobie wzajemnie…
- Walili do was, skąd informacje że to na nas polują? - zapytał Juan.
- Widzieliśmy, ja, Brzytwa i kilku boys, jak do was napierrdalali. Tych kurtek, puta, nie pomylisz z niczym innym. To te zjeby z Aztec MC. Na własne, fuck, eyes, jakby to powiedział Brzytwa. Fuuuuck. Jak boli. Wieźcie mnie do lekarza…. puuuta….*
- Puta, Aztecowie na nas polują, a Pies skumał się z nimi…. Śmierdzi w chuj. Coś czuje że nasz szef rzucił nas na pożarcie w jakiejś większej rozgrywce… Jedziemy do nas, kurwa, mam złe przeczucie.
Angelo siedział naburmuszony. Nie lubił, gdy ktoś inny siedział za kierownicą. Poza tym nie lubił wysnuwać oczywistych wniosków.
- Czemu Pies miałby nas zdradzić? Bez sensu. To do niego nie pasuje. Czasem z niego cipa i milczek, ale... zawsze o nas dbał. Może to my wciąż nie rozumiemy o co tak naprawdę toczy się stawka. Trzeba pogadać z Psem. Bez ściemniania. Dobra, jedziemy do gniazdka. Tito się tobą zajmie - zwrócił się do dyszącego czarnucha - Jeśli mówisz prawdę, postawi cię na nogi, jeśli jednak robisz nas w el chujoso, może sprawić, że będziesz marzył o tym, by kostucha już cię zabrała. I długo do tego nie dopuścić...
Nagle mężczyzna przypomniał sobie o planowanej randce i wysłał krótkiego sms’a z informacją, że popsuło mu się auto i nie dojedzie, ale jego język osobiście przeprosi za ten fakt, gdy tylko będzie sposobność.*
- To nie Pies zdradził tylko Cammilo spierdolił sprawę strzelając do jebaki na motorze. Potem Orozco im uciekł z bazy to się pewnie wkurwili i wzięli odwet na naszych - próbował rozkminiać Hernan. Wiedział, że ich el comendante nie gra czysto a mniej zaufanych członków SV traktuje na równi z gównem, ale Angelo i Juan wyciągali zbyt daleko idące wnioski. Pies nie pozwoliłby Aztekom strzelać do swoich…chyba. Salcedo po dzisiejszym parszywym dniu niczego już nie był pewien.
- Słyszałeś co powiedział kolega? - zwrócił się do czarnucha - Jeśli nas okłamałeś nie chcę być w swojej skórze.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-12-2018, 20:37   #54
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- Wodę - rzucił Alvaro do kelnera. - Nie zostanę długo - wyjaśnił.

Czuł się nieswojo. To nie była jego piaskownica i nie miał możliwości użyć tutaj swoich zabawek. Musiał bawić się w to co inni.

Bacard nie sprawiał wrażenia sympatycznego gościa. Oreja dokładnie wyczuwał dlaczego Jose darzy go taką awersją i dlaczego przylgnęło do niego przezwisko Dupek. Lecz Fernandez Perez nie był tutaj po to, żeby go polubić.

- Pokaż mu - powiedział do antykwariusza.

- Zobacz - Jose podał monetę Bacabowi.

Ten wyjął rękawiczki, takie cieniutkie, z miękkiej skóry i dopiero gdy je nałożył, wziął monetę do ręki i uważnie obejrzał, mrużąc przy tym oczy jak kot. Długo, spokojnie, niemal z religijnym namaszczeniem.

- I co sądzisz?

- Wygląda przekonująco - powiedział spokojnie. - Ale to podróbka.

- Jesteś pewien? - zdziwił się Jose. - Mi wydaje się być autentyczna.

- Nie jest - krótko uciął Bacab. - Jest naprawdę dobrze zrobiona ale to kopia. Drobne różnice w szlifie i zdobnictwie. Chociaż złoto jest prawdziwe i wykonanie też nie nowoczesne. Myślę, że kopia pochodzi z XIX wieku. I chyba nawet wiem, kto mógł ją zrobić. Hose Juan Maria Olvidados. Jestem pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Przykro mi amigos. Na wolnym rynku dostaniesz za to z dwa tysiące, nie więcej.

Oreja nie wiedział dlaczego, ale sądził, że sukinsynek w garniturze kłamie. Sprawdza ich? Liczy na to, że oskubie czy może coś ukrywa - nie było ważne. Ale, jakby powiedział to ten cały Bacab, Ucho był niemal na dziewięćdziesiąt dziewięć procent przekonany, że brodaty elegancik chce ich okantować.

Alvarez podrapał się po bliźnie.

- Dobrze, że się z panem skonsultowaliśmy - powiedział zabierając monetę. - Jose mówił, że można polegać na pana znajomości tematu, senior. W takim razie nic tu po nas. Dziękujemy za poświęcony czas. Więc te pozostałe monety to też podróbki - rzucił wstając do sklepikarza. - Do widzenia senior Bacab.

- Pozostałe? - niemal jednym głosem zapytali Bacab i Jose.

- Masz ich więcej, senior? - Bacab wyraźnie chwycił przynętę. - Nawet jeżeli to kopie Olvidadosa, można całkiem nieźle na nich zarobić.

- To prawda - przytaknął Jose. - Chociaż ja uważam, senior Bacab z całym szacunkiem, że mamy do czynienia z oryginałem z Wielkiej Armady.

Alvaro machnął zniecierpliwiony ręką.

- Nieważne. Myślałem, że to oryginał ale… Podrzucić cię gdzieś amigo - zwrócił się do Jose, - czy…

- Powiedziałem, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to dzieło Olvidadosa - powiedział Bacab i Alvaro już wiedział, że kłamał. - Tutaj jest słabe światło. Nie mam swoich rzeczy do ekspertyzy. Mogę się mylić. Powiedzmy, na potrzeby naszej konwersacji, że to oryginał. Ile by pan za niego chciał, senior?

Alvaro westchnął. Przez chwilę trzymał jeszcze Bacaba w niepewności po czym zdecydował się spokojnie usiąść.

- A więc dopuszcza pan myśl, że one - specjalnie użył liczby mnogiej - mogą być oryginałami. TA tutaj należy do Jose. Dałem mu ją. Pozostałe są u mojego przyjaciela Elsombre. - Nie spuszczał wzroku z brodacza rejestrując czy zareaguje na imię. Ten jednak albo był pierdolonym mistrzem kamiennej twarzy, albo imię Elsombre nic mu nie mówiło, bo nawet brewka mu nie tykła. - Na pewno zechce pan zbadać dokładniej to cacko, jeśli jednak mamy rozmawiać o interesach, szukam informacji. Kto jeszcze próbował handlować oryginałami z Wielkiej Armady?

- Hahaha - zaśmiał się brodacz spoglądając na Jose’a tak, jakby przyprowadził na spotkanie kompletnego idiotę. Antykwariusz miał rację. Bacab był pretensjonalnym dupkiem zadzierającym wypachnionego nosa. I nawet specjalnie tego nie ukrywał.

- Nikt legalnie. - Wyjaśnił w końcu. - A nielegalne źródła to nie jest coś, czym bym się interesował monsieur. Wielka Armada to było kilka okrętów. Ówczesna duma floty. I dwa z nich przepadły. Zaginęły bez wieści. Najprawdopodobniej padły łupem piratów, bo dublony znalazły się potem na Karaibach. Dlatego uważam, że ma pan do czynienia z podróbką Olvidadosa. A tak się składa, że uczestniczyłem ostatnio w transakcji w której częścią sprzedawanej kolekcji było dziewięć dublonów zrobionych przez tego mistrza kopiowania historycznego.

- No trudno. Gdyby pan jednak słyszał o kimś kto handluje oryginałami, proszę zadzwonić - napisał numer telefonu na chusteczce, - wtedy wrócimy do rozmowy. Teraz czas już na mnie, zmarnowałem już wystarczająco wiele pańskiego cennego czasu senior.

- Rozumiem, że mam kontaktować się z panem przez seniora Jose?

- Ma pan mój numer, proszę dzwonić - rzucił Alvaro wychodząc.

Znowu był w ślepej uliczce zwanej czarną dupą. Myślał, że złapał trop, że znajdzie kogoś, kto podrzuca oryginalne dublony pod martwe, bezgłowe ciała ale nie. Chyba, że ten dupek Bacab wie więcej niż chciał powiedzieć i złapie przynętę.

Stan rozdrażnienia nie mijał. Musiał wykonać dwa telefony. Od Hoyosa chciał się dowiedzieć czy mają Manivela. Chciał jeszcze spróbować złapać Gonzaleza Zamora. Nieuchwytność gryzipiórka wzmagała irytację. A później odłożone w czasie spotkanie ze Śliskim.

Podrapał się w miejsce, w którym było kiedyś ucho. Blizna zaczynała go coraz bardziej swędzieć, jakby pod zabliźnioną raną poruszał się jakiś mały, nerwowy czerw. Drapanie jednak dawało tylko chwilową ulgę i jeszcze zwiększało nieprzyjemne, drażniące uczucie swędzenia.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 02-12-2018, 20:52   #55
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Tito & Javier

Profesjonaliści. Najpewniej oddziały szturmowe Sinoala... może Zetas.. w zasadzie w tej chwili nie miało to znaczenia. Zadarli ze złym gangiem.

Tito opuszczając swój kąt złapał jeszcze butelkę z medycznym spirytusem i kawałek bandaża. Najszybciej jak umiał rzucił się w stronę szafki z bronią. Mógł to, kurwa, przewidzieć, dowodził gniazdem pod nieobecność Psa, który najpewniej właśnie ich wystawił. Powinien był odesłać kurwy do domu, kazać wszystkim uzbroić się po zęby i czekać w pogotowiu. Kurwa jego w dupę pierdolona mać.

Robisz się stary. Stary, rozlazły, nieostrożny idiota.

Złapał jedną z masywnych MP5tek wraz z dodatkowym magazynkiem. Upewnił się że jest sprawna. Następnie zatknął bandaż w butlece. Rozejrzał się za Javierem.

Dostrzegł go dopiero ostrożnie wyglądając zza rogu górującej nad salonem antresoli. Orozco był tam na dole, kulił się schowany za kanapą, od strony wyjścia na ogród. Ekran jego stojącego na stole laptopa stanowił teraz, poza błyskami wystrzałów oraz słabym blaskiem latarni na ulicy, jedyne źródło światła. Xavi w dłoni ściskał kurczowo pistolet, ale nie strzelał. Mierzył tylko w kierunku z którego mogli nadejść napastnicy, kiedy wejdą do środka. Na razie salon demolowały tylko wlatujące przez okna kule.

Młody jeszcze żył, to już coś. Tuż przed wstąpieniem w strefę wojny Alvarez machinalnie się przeżegnał i w tej samej sekundzie uświadomił sobie, że w zasadzie ma do kogo się pomodlić.

- No dobra, Wężowaty, el Diablo, Elsombre, czy jak ci na imię ty w dupę wężami pierdolony indiańcu. W twoje imię skurwysynu! - wymamrotał Tito i ruszył do ataku.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 09-12-2018, 10:50   #56
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, wieczór

Wieczór trwał dalej. Ciemność dopiero obejmowała Mazaltan swoimi mrocznymi objęciami. A wraz z nią przyszła śmierć. Dzisiejszej nocy miała zebrać spore żniwo.

Javier Orozco, Tito Alvarez

Ich sytuacja była naprawdę trudna.

Nie wiedzieli ilu jest napastników i czego chcą.

Tito rzucił swój zaimprowizowany koktajl Mołotowa, gdy tylko usłyszał jakieś poruszenie na dole.

Płomień wystrzelił w górę, rozlewając się łapczywym, żarłocznym jęzorem po ścianie . Ktoś tam stał więc Tito nie namyślając się otworzył ogień w stronę ubranej na czarno postaci.

Bliźniacy, odcięci na dole, zrobili to samo.

Postać cofnęła się odpowiadając ogniem.

Coś potoczyło się po podłodze w stronę ostrzeliwujących się braci bliźniaków.

Granat! Puta! To byli federales, czy co? Jednostki specjalne?

Tito nie był głupcem. Wiedział, że część narcobosów ma w kieszeni nawet jednostki specjalne. Płacąc, wskazywali cele – najczęściej konkurencję. Rząd miał sukcesy w walce z narkotykową plagą, a narkobaronowie jednego konkurenta mniej. W ten sposób przecież słynny Jaquin „El Chapo” Guzman, szef największego niegdyś kartelu z Sinaloa, którego stolicą był właśnie Mazaltan, zbudował swoje obejmujące niemal cały Meksyk imperium. Imperium, które dawało mu zarobek w postaci kilkunastu milionów dolarów dziennie.

Jeśli to były jednostki specjalne, to on i chłopaki byli martwi.

Granat wybuchł. Huk przeszył uszy broniących się sicarios, Fala uderzeniowa zdewastował dół. nawet w echach wybuchu słyszeli pękające ściany i tłukące się szkło.

Kiedy Tito strzelał obok niego, Javier starał się ze wszystkich sił, by przełamać swój strach. Oddał nawet dwa strzały, ale tak bardziej na pokaz, na ślepo, niż efektywnie. Większość jednak czasu z tych kilkunastu sekund, minut, godzin czy lat, jakie trwała już walka, Orozco spędził ukryty za biurkiem, próbując nie oberwać.

Ostry ostrzał, jaki przeciwnicy skierowali w stronę ich kryjówki, zmusiło Tito do skulenia się za wątłą osłoną. Słyszał, jak kule walą w drewno, widział jak prują ściany, zasypując tynkiem podłogę.

I nagle, tak samo szybko jak się zaczęło, tak samo szybko wszystko ucichło. Gdy, wypatrując zasadzających się przeciwników Tito węszył podstęp, usłyszeli jak z piskiem opon spod domu ruszają dwa, może trzy samochody.

Wyglądało na to, że wrogowie wycofali się.

- Jesteście cali – któryś z Bliźniaków też wyszedł z tej piekielnej strzelaniny obronną ręką.

- Tak. A wy? – odkrzyknął Tito.

- Obaj w porządku.

To był cud. Pieprzony cud.

Cudem okazało się być dodatkowo jeszcze jedno. Hamujące z piskiem auto, z którego wytoczyli się uczestnicy zasadzki na Czarnuchy.


Angelo Gabriel Martinez, Hernan Juan Selcado , Juan Maria Alvarez

Jechali przez miasto najszybciej ale zarazem jak najostrożniej, jak potrafili. Policja dostała po czymś zajoba. Zabicie Uccoza? Możliwe. Wybuch w szpitalu? Jeszcze bardziej prawdopodobne. Faktem było jednak to, że blokady wróciły na ulice Mazatlan, jak podczas polowania za Guzmanem. Co więcej, przecież słynny El Chapo został ujęty właśnie tutaj. I deportowany do USA, gdzie dostał wyrok w postaci chyba stu lat. Tak skończył człowiek, który w jeden dzień zarabiał kilkanaście milionów dolarów.

jakoś udało im się uniknąć problemów. Policja, poza kilkoma dupkami z ulicy, to nie była liga Węży i dobrze o tym wiedzieli. Zresztą SV robili małe rzeczy. Nie siedzieli w narco-biznesie, więc byli – przynajmniej teoretycznie – poza celownikiem federales. Aż do dzisiaj, jak się wydawało.

Już podjeżdżając pod Gniazdko poczuli że coś jest nie tak. Widzieli jakiś furgon, znikający za rogiem – ciemny, paramilitarny pojazd, jakim często poruszają się żołnierze karteli, gdy chcą gdzieś przejechać większą grupą. I widzieli płomienie w oknie na parterze – chyba w ich salonie.

Hamując z piskiem, wyskoczyli z bronią gotową do użycia. Węże były gotowe bronić swojego gniazda. Jedynego miejsca, które w tym momencie dawało im pewien dochód.

Wyszli. Ktoś pomógł wydostać się z samochodu Toede, czy jak nazywał się ten gruby czarny jełop. Murzyn wyglądał coraz gorzej. Starcił sporo krwi. Plusem tego było tyle, że nie kłapał już jęzorem, tylko cicho pojękiwał, jak mała cipka, a nie twardy cabrone.

- Co tu się, puta, stało? – zapytał Dario, chociaż nie liczył na odpowiedź.

Potłuczone szyby, łuski na chodniku i ulicy, plamy krwi na schodach przed domem i na podjeździe. Twarze sąsiadów za firankami. Nikt z nich nie zakapuje. Wiedzieli, że SV będą w porządku dla nich, jeśli sąsiedzi będą w porządku dla gangu. W Meksyku taka symbioza była czymś normalnym. naturalnym.

- Puta! – w wejściu pojawił się jeden z Bliźniaków. – Jakieś dupki rozjebali nam gniazdo. Ale otrzymali to, na co zasłużyli.

W środku zastali Bliźniaków, Tito i Xaviego.

Byli wszyscy, poza „Uchem”.

Ogarnęli trochę Gniazdko. Chociaż burdel był niewąski, jak by to powiedziała młodzież. Ich przyjemna willa, w której każdy z nich nie raz przetestował panienki występujące potem przed kamerkami, teraz wyglądała jak dom z planu filmu wojennego. Zadymiona, podziurawiona, pokiereszowana.

Siedli wkurwieni w tym co zostało z salonu i parteru. Wszyscy, poza Dariem, który poszedł urabiać policję. Nawet tutaj słychać było jak opierdala krawężników, że nie chronili ich lokalu jak trzeba, chociaż koperty akurat brali jak trzeba.

Nie trzeba było być mistrzem psychologii, żeby odczytać to, co działo się w duszach sicarios z gangu Węży. Mieli alkohol, z resztek ocalonego barku. Trochę koki. Na tyle, by pomogła zebrać myśli, lecz nie pozwoliła odlecieć. I mieli w głowie ogromny mętlik.

- Puta – warknął w końcu jeden z Bliźniaków. – Ktoś wie, co tutaj się odpierdala.

- To jasne, puta – warknął Ede. – Pies się odpierdala. Ten kontrakt dla Uccoz był jebanym nieporozumieniem.

Ich kumpel dopił tequilę z rozbitej butelki i odrzucił pusty już kawałek szkła z wściekłością, rozbijając je o podziurawioną kulami ścianę.

- Pies – warknął Dario. – To oczywiste, że musi nam wszystko wyjaśnić. Ja mam dość tego jego kurewstwa. A wy, chłopaki?

To było oczywiste nawoływanie do buntu. Czy jednak mieli takie kontakty, jak ich patrone? Dojścia do ludzi? Szacunek na ulicy? Reorganizacja w gangu to zawsze była poważna sprawa. Na ulicy, takie zmiany, nie pozostawały bez echa. Sicarios byli co prawda bandziorami, ale gangi oczekiwały tylko dwóch rzeczy: skuteczności i lojalności. Kto nie miał tego w swoim „przestępczym CV” odpadał z gry. Czasami ostatecznie.

Tito, najstarszy z nich, widział to już nie raz. Wiedział, co się dzieje. Ludzie byli przestraszeni i nie dziwił się im. Krwawili, kąsani przez nieznanych wrogów. Co prawda Murzyn, ten paskudny jak ropucha czarnuch, którego położyli półprzytomnego na piętrze, w jednym z pokojów dziewczyn, po tym jak Tito opatrzył go najlepiej jak potrafił, wskazał jeden z celów. Ale przydałoby się potwierdzenie. Czarnuch mógł kłamać, mógł widzieć jakaś mistyfikację. Może dlatego jeszcze nie zdecydowali co zrobią z tym dupkiem. Jeśli szykowała się wojna, każdy sojusznik był potrzebny.

Potrzebowali dowodów. Cokolwiek. Jedno słowo nie powinno być początkiem wojny. Szczególnie z takim silnym gangiem, jakim byli motocykliści. To, że klub Aztec MC w Mazaltan liczył niespełna trzydziestu ludzi, nie oznaczało że w całym pierdolonym Meksyku, pod barwami tej bandy jeździło dobre dwa, trzy tysiące ludzi. Prawdziwa jebana armia, która zdmuchnęłaby takich SV i nawet tego nie zauważyła.

- Mam rację, mis hermanos? – Dario nie odpuszczał. – Pies musi nam wyjaśnić, w co nas wjebał. Tak sądzę. A wy?

Alvaro J. F. Perez "Oreja"

Powietrze było chłodne i przyjemne. Z restauracji, w której spotkał się z tym dupkiem, Bacabem, było blisko nad ocean, więc Alvro wybrał ten kierunek.
Po burzy wiał przyjemny, silny wiatr, który przepłoszył wielu gringo z plaż, więc mimo dość wczesnej pory, promenada i sama plaża była znośnie niezaludniona.
Szum fal pozwalał złapać oddech, uspokoić rozgorączkowane myśli.

Zadzwonił do Hoyosa, lecz odpowiedź jaką usłyszał, nie spodobała mu się aż tak bardzo.

- Mamy kilku z tych dupków. Ale Szjbusa nie.

Szajbusa nie. Puta!

Przypomniał sobie, jak dziurawił dupka kulami, a ten zmienił się w jakieś jebane zwierzę. Dosłownie. Jak w tanim, gównianym horrorze. Tego Ucho nie potrafił ani wyjaśnić, ani zrozumieć.

- Co jest, kuzynie – w końcu pieprzony Gonzales się znalazł. – Wybacz, że nie odbierałem, ale kurewsko dużo się dzieje w mieście i w moim zawodzie nazywamy to „draka-sraka”. Wszyscy biegamy, dzwonimy i pierdzielona komórka mi się rozładowała. Wal. Co tam potrzebujesz? Mam nadzieję, że walnąć jakiegoś szotos, jak ton mówią gringos. Bo ja cholernie potrzebuję tequili. W domu Rose truje mi od kilku tygodni, dzieciaki jeden wielki chuj, a w pracy „draka-sraka”.

Jak Gonzales się rozgadał, ni było jak wejść mu w słowo. Jego kuzyn wkurwiał go, jak nikt inny, i dlatego Perez korzystał z tego kontaktu najrzadziej, jak się dało.

Podał miejsce i godzinę spotkania, a kuzyn przystał na to bardzo chętnie. Zdążył się tylko rozłączyć, kiedy zadzwonił Śliski.

- Jestem, amigo. Przepraszam, że czekałeś.

Ten pedzio przynajmniej wiedział, jak rozmawiać z poirytowanym Alvarezem. Ucho zatrzymał się zerkając z wysokości ulicy na plażę. P drugiej stronie ulicy neonami i wystawionymi towarami zachęcały go sklepy z pamiątkami, hotele i hostele, oraz lokale z żarciem i drinkami czy też salony z grami elektronicznymi. Pulsowały zachęcając naiwniaków, by weszli i zostawili swoje pesos.

- Mam coś, co na pewno cię zaciekawi. Gdzie i o której?

Nim zdążył odpowiedzieć Ucho zobaczył, jak na ulicy tuż przy nim zatrzymuje się Jaguar FX z 2018 roku. Przyciemniana szyba była opuszczona i ucho poznał Bacaba.

- Senior – zawołał do niego kolekcjoner. – Nie chciałam mówić przy Jose. Nie ufam mu. Chętnie ubiję z panem interes. Dublon jest prawdziwy. Pochodzi z Wielkiej Armady. I wiem, kto miał go w swojej kolekcji. Niech pan wsiada - zachęcił.

- Hej. Ucho. Słyszałeś? Gdzie i o której? - Śliski próbował uzyskać od niego odpowiedź. Nico zbyt nerwowo, jak wydawało się Perezowi. Zbyt natarczywie, jak na tego pedzia. I to go zaniepokoiło podobnie jak wystudiowana twarz Bacaba, który wpatrywał się w niego z zainteresowaniem. Ciemne oczy zdawały się odbijać światła latarni i skrywać jakieś sekrety, których Ucho niekoniecznie chciał stawać się powiernikiem. A to co go najbardziej niepokoiło w Bacabie, to fakt, że nie bał się Ucha. Do tego sicarios nie przywykł, aby pedzie w garniturach nie czuły przed nim lęku. On był drapieżnikiem z ulic, oni ofiarami. Nie odwrotnie.
 
Armiel jest offline  
Stary 14-12-2018, 10:09   #57
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
post wspólny

Angelo przyglądał się jak Tito łata czarnucha, paląc jedną fajkę za drugą. Był cichy, a to oznaczało, że jego śliczny łebek pracuje na najwyższych obrotach.

- Pies i informacje co tu się, puta, dzieje to jedno - odezwał się w końcu tak, żeby wszyscy go słyszeli - Nie możemy dać się rozpierdolić tylko dlatego, że nie wiemy co tu do chuja pana boga się dzieje. Jakieś panienki przeżyły? Niech Bliźniaki je zabezpiecza i to, co zostało z interesu. Potrzebna nam melina, gdzie będziemy mogli spać i opatrywać rannych. Tito, Javier, Hernan, Juan, macie coś, co by się nadawało? Melina o której... nawet szef nie będzie wiedział, ani nikt, kogo tu nie ma.

Mężczyzna obrócił się na pięcie.
- Kolejna sprawa - jak stoimy z bronią? Mogę załatwić u Sępa jakieś dodatkowe giwery dla nas i... - popatrzył na czarnucha - dla was, jeśli ściągniesz tu swojego szefa i zawiążemy jakiś sojusz. Przypuszczam, że za ten atak też będzie wkurwiony. Możemy się dogadać.

Zgasił papierosa i rozejrzał się po twarzach kumpli z gangu.
- I ostatnia sprawa, niech nikt, puta, ale to nikt nie łazi teraz w pojedynkę. Chodzimy wszędzie kupą, a przynajmniej we dwóch. Mamy wojnę i grunt, to nie dać rozpierdolić szeregów. Jeśli mamy umierać, to wszyscy, jak jebani bohaterowie, a nie po kątach jak... psy. - splunął. Metafora i ksywa ich szefa zbiegły się nie przez przypadek. Angelo był naprawdę wkurwiony na swój psychotyczny sposób

- Pukawki mogę załatwić - powiedział Ede. - Mam kuzyna, który zna gościa, który ma dojścia do broni wojskowej. Kilka karabinów i wiadra amunicji nikomu nie zawadzą, jakby coś.

Rewolucja się zaczęła. Hernan z uwagą słuchał głosów niezadowolenia. Pies był skończony, nieważne czy umrze przed świtem, czy dożyje późnej starości, jako el patrone Serpientes Valientes był skończony. Stracił dwie najważniejsze rzeczy jaką może cieszyć się przywódca. Zaufanie i posłuch. Nikt już nie miał wątpliwości, że jest umoczony w gównie po same uszy i nikt już nie bał się na głos wyrazić swojej opinii. Wszyscy za to domagali się odpowiedzi. Selcado nie dołączył do tego chóru, przysłuchiwał się rozmowie bawiąc się monetą, którą przekładał między palcami. Gdy Angel skończył mówić jeszcze przez chwilę dusił w sobie potok słów, jaki cisnął mu się na usta
- Ok, kurwa, chcecie iść na wojnę z pierdolonymi federales, kartelem, familią Uccoz a i pewnie Aztekami, jeśli Toudi mówi prawdę – spojrzał na dogorywającego czarnucha a potem znów na companieros – Na wojnach giną prawdziwi bandtios, ale ja umierać nie zamierzam. Mazaltan jest zbyt małe by się ukryć a wrogów jest zbyt dużo by się z nimi strzelać, nawet jak ma się wojskowe karabiny i wiadro amunicji. Czas rozpatrzyć inne rozwiązanie. W tym mieście nie czeka nas nic prócz trzymetrowego dołu. Wiem, że to nasz dom, ale nie chcę żeby stał się naszym grobem. Jestem zbyt młody i piękny, żeby umierać. Kocham życie, kocham cipki, pesos i dolary. A śmierć jest przerażająco ostateczna. Czas spojrzeć prawdzie w oczy. SV są w tym mieście spaleni.

- Jeśli to gówno między kartelami, nie ma na Ziemi dość głębokiej dziury byś się przed nimi schował, Herman. Widziałem to o parę razy za dużo. Ale drzwi są otwarte, droga wolna. - igła z nicią w rękach Tito Alvareza wbiła się w skórę pacjenta nieco głębiej niż tego wymagało szycie. - Piękniś ma rację, nie powinniśmy się rozłazić. I trzeba znaleźć tego durnia Ucho zanim ktoś go odstrzeli. Z panienkami wszystko w porządku. Poza Dolores. Póki co nasi azteccy "przyjaciele" spowodowali więcej szkód niż wrogowie z furgonetki. Broń to nie problem. Melina pewnie też się znajdzie. Znam człowieka, który zna człowieka... możemy zacząć wykonywać telefony zaraz po zakończeniu tej rozmowy - Tito skończył kolejny niechlujny szew stworzony przy pomocy zwykłej nici krawieckiej. Machinalnie odsunął powiekę Murzyna by sprawdzić, czy na pewno dobrze go uśpił i mogą swobodnie kontynuować rozmowę. Następnie podniósł się znad rannego, wyprostował, wyciągnął papierosa i powiódł wzrokiem po obecnych. - No dobrze, też jestem wkurwiony, ale Pies jest jednym z nas. Intrygowanie za jego plecami to tworzenie sobie kolejnego frontu i pozbycie się resztek sojuszników. Nie mówię, że powinniśmy mu pozwolić dalej przewodzić Wężom, ale pogadajmy z nim i wtedy albo bierzemy go do zespołu albo odstrzelimy mu ten durny łeb. Powinien sobie zdawać sprawę, że po tym co tu zaszło, jego wiarygodność wisi na włosku. Mam nadzieję że będzie miał dość cojones by się tu zjawić.

- Pies nas nie zostawi - powiedział jeden z Bliźniaków. - Zawsze stawał za nami murem. Musimy z nim pogadać. Szczególnie teraz. On zna ludzi na ulicy. Buja się z innymi gangami. Jeśli to przejęcie terenów, powiedzmy robione przez inny kartel, trzeba wykombinować czemu walą do nas jak do pierdolonych szczurów. Może ktoś z was ma jakiś telefon do kuzyna Psa. Tego, co siedzi u Uccozów? Może on będzie coś wiedział?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-12-2018, 10:51   #58
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Alvaro Jesus uniósł w górę wskazujący palec, tym gestem dając znać kierowcy jaguara, żeby poczekał i nie opuszczając ręki, odwrócił się tyłem do drogi i luksusowego samochodu, żeby rzucić do telefonu:

- Za kwadrans, na molo na Playa Cerritos!

...po czym nie czekając na odpowiedź przerwał rozmowę.

Podszedł wolno do lBacaba z rękami za plecami, w prawej trzymając chłodną klamkę zatkniętą za paskiem. Wydarzenia ostatnich dni nauczyły go nie ufać nikomu, szczególnie pedziom w drogich samochodach, z wymuskanymi brodami, którzy nie bali się takich drapieżników jak Fernandez Perez. Coś tutaj kurewsko nie grało a Oreja nie miał ochoty spotkać się twarzą w twarz z kolejnym wilkocudakiem. Pierdolony świat.

- Buenos tardes segnior Bacab. Przykro mi ale właśnie umówiłem się z potencjalnym kupcem. Muszę iść na spotkanie Ale… - milczał przez chwilę, - jeśli jest pan zainteresowany, możemy spotkać się jutro, na MOICH warunkach.

- W porządku. Tylko proszę do jutra nie sprzedawać fanta. Postaram się złożyć odpowiednio dobrą ofertę. Bez pośredników.

- Mówił pan, że kto miał go w swojej kolekcji?

- Porozmawiamy jutro, segnior. Na pana warunkach - odpowiedział Bacab powoli włączając się ponownie do ruchu.

Alvaro odetchnął głębiej patrząc na odjeżdżający samochód. Nieznośne napięcie zelżało. Tylko blizna swędziała jak wcześniej. Poprawił daszek czapki i sięgnął po telefon.

- Hola Jose! - uśmiechnął się odruchowo, gdy w słuchawce usłyszał głos Gonzaleza. - Tak. Potrzebuję cię na molo Playa Cerritos. Za dziesięć minut. Wszystko wytłumaczę ci na miejscu.

Playa Cerritos była wiecznie zatłoczoną plażą a molo jedną z atrakcji turystycznych. Jego niewątpliwą zaletą były położone przy brzegu drewniane bary i restauracyjki, z których roztaczał się malowniczy widok na ocean. Był z nich też doskonały widok na wszystkich, którzy wchodzili i wychodzili z molo a pod samym molo, mroczne, zarośnięte miejsce, w którym można było nieniepokojonym przez nikogo przeprowadzić rozmowę. A przede wszystkim wszystko było tuż obok.

Perez zajął miejsce w jednym z barów oferujących piwo, tequillę i śmieciowe jedzenie, z balkonu którego miał świetny widok na wejście na molo oraz blisko do zejścia. Czekał. Ludzie płynęli leniwie w te i z powrotem niczym fale przyboju.

Jose Gonzalez pojawił się punktualnie i Alvaro w krótkich, szybkich słowach przedstawił mu co od niego oczekuje. Rozumieli się doskonale. Pracowali ze sobą nie od dziś.

Śliskiemu zeszło trochę więcej niż dziesięć minut. Niemal dwadzieścia, ale to akurat u niego było normalne. Oreja wypatrzył go od razu, samotnego, rozglądającego się niepewnie wokół. Wybrał jego numer.

- Jesteś? Dobrze. Odwróć się w tyłem do brzegu. Ok. Zejdź pod molo, tam się spotkamy.

Te z pozoru nieistotne polecenia pozwoliły Jose, stojącemu w tłumie turystów dostrzec i rozpoznać Victora Lobo Escolara. Nie zszedł jednak za nim na dół. Jego rolą było wypatrywanie ewentualnego ogona.

Zdyszany, śmierdzący papierosami i przepoconym ubraniem Victor wyglądał na zmęczonego.

- Hola, Alvaro - uśmiechnął się wyciągając rękę. - Korki. Coś taki ostrożny. Paranoja nie doleczona, jak zawsze?

- Nie pierdol - Oreja nie był w nastroju. Oddał uścisk. - Mów.

Pod molem było ciemno i śmierdziało rybą i szczynami ale było spokojnie choć nad głową przechodziły tłumy.

- Złoty strzał, Ucho. Miałem, puta, złoty strzał. Wiem kto siedzi za przejęciem Mazaltan. Cenne i pewne informacje. Tylko, puta, kosztowne i szybko tracą ważność.

Lobo Escolar wprowadzał zazwyczaj Fernandeza Pereza w stan głębokiej irytacji. Dzisiaj jednak nie był zwykły dzień. Dzisiaj Lobo Escolar był pierdolonym linoskoczkiem, który balansował nad przepaścią zwaną śmiercią szarpany podmuchami furii Alvaro.

Dwie rzeczy zadziały się jednocześnie. Lewa ręka Oreja złapała Śliskiego za kamizelkę, podczas gdy prawa wepchnęła lufę colta M1911 w rozdziawione zaskoczeniem usta Victora.

- Jak dobrze zauważyłeś - wysyczał przez ściśniętą szczękę Alvarez odbezpieczając powoli broń i wpatrując się w szeroko otwarte oczy handlarza, - jestem dzisiaj paranoikiem i do tego kurewsko nie w humorze, i mam jakieś takie kurwa jebane uczucie, że ten twój “złoty strzał”, to strzał kulą w płot, a ja od rana się kręcę jak gówno w przeręblu więc przestań pierdolić, żebym nie zaczął liczyć rachunku zysków i strat, bo ze mnie żaden pierdolony buchalter i na końcu może mi wyjść, że mam pociągnąć za cyngiel, a nie chciałbym żałować źle podliczonego słupka!

To wszystko wyrzucił z siebie na jednym wydechu i teraz dyszał ciężko szczerząc zaciśnięte zęby i napierając na adwersarza.

- Uglghgh - Śliski zakrztusił się lufą wepchaną w gardło. Wybałuszył gały niczym człowiek na skraju apopleksji.

Oreja splunął iwyjął lufę tylko po to by przyłożyć ją Victorowi pod brodę.

- Mów kurwa i nie testuj mojej cierpliwości.

- To… nowi…. gracze…. z … Mexico City….. poważnikhekhe… Wiem, że ...dogadali się… z Aztekami…. i …. z …. kartelem …. jakimś… nie …. wiem….. którym….

- Nie wiem, kurwa, nie wiem - przedrzeźniał Oreja, - to ma być kurwa informacja? - syczał opluwając rozmówcę śliną - Przychodzisz do mnie rozanielony chcąc mi sprzedać to gówno za grubą forsę? Jaja sobie że mnie robisz?! Kto się kurwa dogadał z tymi pojebańcami? Gdzie go znajdę? Coś sobie kurwa przypomnisz czy już cię mogę zajebać?

- Miałem… dostarczyć … im… trochę towaru… broni… - wycharczał już nieco wyraźniej. - Mam ustawioną dostawę na jutro.

- Gdzie? O której?

- Mają zadzwonić… dwie godziny przed, potwierdzić wymianę i podać miejsce. Są ostrożni robiąc ze mną interesy. Transakcja ma odbyć się jutro. O szóstej wieczorem.

Alvaro schował spluwę, puścił ubranie Victora i poklepał go po obślinionym i zakrwawionym policzku.

- Widzisz? - powiedział przyjaźnie. - Po co były te nerwy? Ktoś ci pomaga przy rozładunku?

- Eugenio. Znasz?

Przytaknął.

- Eugenio się rozchorował - stwierdził z całą pewnością Oreja. - Pomoże ci Jose. Entender?

- Tak

- I doprowadź się do porządku bo wyglądasz jak roztrzęsiona kupa gówna.

Jose Gonzalez odjechał z Lobo Escolarem. Miał go pilnować i dać znać gdzie ma dojść do transakcji. Przyszedł czas na spotkanie z Psem. Pora się rozmówić z sukinsynem, dać znać chłopakom o jutrzejszej wieczornej transakcji. Jeśli chcą się zmierzyć z Aztekami i nowymi graczami z Mexico City muszą być przygotowani. Wracał do gniazda.

W głowie układał już jutrzejszy plan dnia. Spotkanie z kuzynem, Bacab, Śliski... Jak znał życie to plany i tak wezmą w łeb. Pierdolony świat.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 16-12-2018, 12:36   #59
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
ciag dalszy w gniazdku:

Hernan przypomniał sobie o telefonie Psa, który ten zostawił el nino zanim sobie poszedł w cztery diabły.
- Sprawdź jego komórkę Xavi – polecił.
Juan słuchał co mówią jego towarzysze, jego bracia, jego rodzina… przynajmniej do niedawna tak było. Czy mógł teraz na nich liczyć? Był święcie przekonany, że Pies wystawił ich wszystkich po kolei, począwszy od braci Uccoz na wężach skończywszy. Pozostawał jeszcze aspekt “nadprzyrodzony”, o którym jak widać starali się nie myśleć… ale tak się nie da, nie można zignorować tych sił które nimi się teraz bawią.
- A co z wężami? Wiem, że nie tylko ja je widziałem. Wiecie, że rozgrywa się tu coś grubszego, coś czego federales, Aztecowie i cały ten szajs jest jedynie zobrazowaniem. Za murzyńską knajpą dopadła mnie jedna puta. Gadała, że Wąż, kimkolwiek, czy czymkolwiek jest chce nas wykorzystać. Ona reprezentowała jakąś drugą siłę… to ona ostrzegła mnie przed zasadzką federales… Zaproponowała spotkanie, dziś o północy przed Acuario Mazaltan. Ja…. myślę, że powinniśmy zorientować się co ona może nam zaoferować.

- Zastanawiałem się czy ktoś poruszy temat słonia w tym pokoju. Tak. Nie tylko ty to widziałeś. Wiem do czego strzelałeś w szpitalu. - mruknął Tito nie wyciągając papierosa z kącika ust - Nie wiem co zaoferuje ta twoja "puta", ale na mój chłopski rozum Wąż chce głów Ucozzów. Oni w tej chwili serdecznie nas nienawidzą. Nie do końca rozumiem jak to działa, ale to może nie być zły sojusznik. Myślę że może warto porozmawiać z jednymi i drugimi. - staruszek słuchał swojego głosu i sam nie wierzył z jakim spokojem mówi o tym obłędzie. - Komuś ten Wąż czy Indianiec powiedzieli coś więcej niż “ty służyć, my rządzić światem”?
Hernan słuchał swoich amigos z niedowierzaniem. O czym oni pierdolili? Sam miał wątpliwości co do węży, sam stał się ofiarą jakichś chorych halucynacji, ale przecież można to było wyjaśnić w racjonalny sposób. Narkotyki, hipnoza, albo inne gówno. Nie było innej możliwości. Nie istniał żaden inny świat, po za tym ich padołem łez. Wszystkim rządziły proste zasady biologii, chemii i fizyki a nie żadne pierdolone indiańce i zjawy.
Ale czy taki stary wyga jak Tito mógłby zwariować? Czy taki oprych jak Juan opowiadałby o zjawiskach paranormalnych z takim przekonaniem? Selcado był niewiernym Tomaszem, sam musiał dotknąć chrystusowych ran, ale świadectwo jego braci było cholernie przekonujące.
- A wy mieliście jakieś wizje? – spojrzał na Bliźniaków i Ede.
- Nie wiem o czym wy pierdolicie, chłopaki - powiedział Ede.
- My mieliśmy - powiedzieli, jak na komendę, Bliźniaki. - Wczoraj w nocy i dzisiaj w biurze, przed atakiem. Widzieliśmy węża pełzającego po ścianie. Z dymu i sadzy, taki jebaniec.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 17-12-2018, 17:03   #60
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
- Tezcatlipoca - odezwał się nagle milczący dotąd Xavi. - Aztecki bóg ciemności, nazywany czasem dymiącym zwierciadłem i przedstawiany z wężem zamiast prawej nogi. Wcześniej myślałem, że to Quetzalcoatl, bo jego przedstawiano jako pierzastego węża, ale Quetzalcoatl był tym dobrym. Zrodzony z dziewicy, miał grupę uczniów, sprzeciwiał się ofiarom z ludzi i był prześladowany, ofiarował swoje życie za ludzkość spalając się na stosie i ma kiedyś powrócić w chwale. Brzmi znajomo? Ale tak naprawdę to za chuja nie wiem z czym mamy do czynienia, bo wszystkie te podania o starych azteckich bogach są zniekształcone przez stulecia i przez misjonarzy, którzy je spisali. Ale tego, że to dawni bogowie Meksyku obudzili się teraz i tutaj, w Mazatlan, tego jestem pewien. Część z nas powinna spotkać się z tą kobietą, o której mówił Juan… ale będziemy musieli wybrać po której stoimy stronie. Ja wiem kto stoi po naszej. Tito wezwał go dzisiaj, gdy nas tu oblegali i w tej chwili napastnicy uciekli. Zostaliśmy wybrani, hermanos, powiedział mi to wąż z dymu i ciemności. Czuję, że Aztekowie, ci na motocyklach, nie ci sprzed pięciuset lat, też mu służą. Pomyślcie o nazwach, nazwy nie są bez znaczenia, są muy importante! Aztekowie i Węże. Nie jestem taki pewien czy Pies nas wystawił, powinniśmy z nim pogadać. Spróbuję się dobić na jego drugi numer i powiedzieć, żeby przyjechał, bien?

Angelo skinął głową. Nie wierzył w to całe gadanie o misjonarzach i wężach, ale nie chciał obrażać chłopaków. Sporo przeszli. On sam raczej czekał wyniki toksykologii Tarantuli.

- Tak zrób. - Tito zwrócił się do Xaviego, wydawał się wyraźnie zakłopotany. - Co do Węża i furgonetki... tak, pomodliłem się do samego diabła, ale wstrzymałbym się z uznaniem tego co było dalej za cud. Dzieje się dużo popierdolonego gówna, ale nie wiemy jak było. Napierdalaliśmy ze wszystkiego co mieliśmy, może myśleli że spierdolimy jak szczury po pierwszej salwie. Mogli oberwać bardziej niż się spodziewali, mogły im się skończyć kule, mogli też chcieć po prostu nas nastraszyć i zrobić demolkę. Chuj wie...

- Czyli co, sprzęt, nowa lokalizacja i próba kontaktu z psem? Ktoś wybierze się ze mną na to spotkanie o północy?

- Wolałbym pogadać najpierw z Psem. Jeśli nie pojawi w ciągu dwóch godzin mogę z tobą jechać, przyda ci się obstawa. Xavi, co z tym telefonem do chuja? Znalazłeś już numer tego kuzyna? – spytał zniecierpliwiony Selcado.

- Też chciałbym spotkać się z Psem. - powiedział ponuro Angelo, odpalając kolejnego szluga - Jak nikt nie będzie miał pomysłu na nową miejscówę, mogę pociągnąć kilka wici. Może coś znajdę.

- To chyba ten numer... znaczy do kuzyna Psa. - Xavi przesłał wizytówkę Hernanowi.
Gdy inni gadali przeszukiwał telefon zostawiony mu przez szefa: wiadomości, logi, historię połączeń, próbował też odzyskać skasowane sms-y i pliki. A przede wszystkim hasła do komunikatorów i maila. Psu tak jak im wszystkim brakowało cierpliwości do zmieniania urządzeń. Javier szukał brudów. Był niemal pewien, że je znajdzie.
Do szefa wysłał wiadomość:
Cytat:
"Jefe, zaatakowano nas, przyjedź tu rápido!"
W międzyczasie próbował reanimować swojego laptopa, który podczas strzelaniny spadł na podłogę i się wyłączył. Siedząc z tyłu, tak że ekran był niewidoczny dla pozostałych, chciał jeszcze raz zobaczyć stronę ze zdjęciem, które oglądał tuż przed atakiem. Chciał i nie chciał jednocześnie. Tak naprawdę najmocniej chciał, by to wszystko okazało się przywidzeniem.
 
Bounty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172