Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2018, 12:38   #27
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Wojny się nie zmieniają.

W czasach starożytnych cesarz Mariusz kazał swoim żołnierzom taszczyć wojskowy sprzęt na ich własnych grzbietach. Przez wieki żołnierze taszczyli na plecach zasoby wojny, kreślonej ręką strategów i taktyków na ich kolorowych mapach. Jeden ruch ołówka był lekki, ale oznaczał hektolitry potu i gówna wyciskanego z każdego żołnierza wykonującego rozkaz. Logika na wojnie jest pojęciem obcym. Abstrakcyjnym. Jest płynna i dostosowuje się do sytuacji. Dwa brahminy na ponad tuzin ludzi. Kiedy nie będzie już żarcia i wody na grzbietach ludzi, sięgnie się do juków bramina, a potem zje się zwierzęta juczne. Kilkunastu chłopa. Wróć. I dwie kobiety. Tego nie mógł przewidzieć żaden geniusz strategii. Wysyłać kobiety na wojnę. Ale na Mojave panowało równouprawnienie, i wielka mrówa czy szpon śmierci nie miał nic przeciwko przekąszeniu facetki od czasu do czasu zamiast jakiegoś chłopaczka. Co do raidersów, dla nich to byłaby gratka, gdyby choć jedna wpadła im w ręce.
Max nie wiedział, czy ich obecność poprawiała morale. Na pewno przynajmniej dwóch żołnierzy z ich plutonu miało podwójną motywację walcząc z rajdersami i w tym przypadku był w tym pewien sens. Reszta facetów w oddziale najpewniej czyniła wszystko, by się przed kobietami popisać, co było gorsze, choć pewnie też miało swoje plusy. Po prostu do pewnych numerów nie zachęci żołnierza nawet skurwysyńsko twardy dowódca z autorytetem, który mógłby zatrzymać szpona śmierci. Ładne cycki i nieco gorzały zachęcą do wszystkiego.

To oznaczało, że ludzie również się nie zmieniają. Jedynie okładają się coraz to lepszymi pałami. Albo gorszymi.
Mrówki pał nie miały. Miały za to wielkie szczękoczułki, i cielska wielkości sporego psa. Max nie był ułomkiem i bicek miał zacny. Ale nie chciałby siłować się na rękę z którąkolwiek mrówą. Była spora szansa, że wygrają.
Nieco lepiej wyposażeni byli raidersi. Nieco samoróbek, pałki, jakieś żelastwo w łapach. Wyglądali, jakby obrobili jakieś składowisko ze złomem. Albo chociażby spory śmietnik. Zdawało się, że próbowali też wygrać jakieś zawody o to, kto uzbroi się durniej niż reszta. To zabawne, że w świecie w którym zasobów było tak mało, drugi człowiek w pierwszej kolejności próbuje odebrać je innemu człowiekowi. Widać skurwysyństwo jest ponadczasowe. Głupota też.

Sztucer Maxa miał sporo roboty tego dnia. "Szczęściarz" spokojnie zajął bezpieczne stanowisko za kawałkiem sporej skały i mierząc spokojnie, niemal leniwie, strzelał mrówom prosto w ich wielkie łby. Chityna pryskała na boki, kiedy pociski 0,32mm rozbijały pancerz tych zmutowanych zwierząt. Max nie zrozumiał narzekania kamratów na kwaśne mięso mrówek. Proteina to proteina, a mrówki, jak każdy owad świetnie radził sobie z radiacją. Wystarczyło tylko użyć noża a cukier ze sfermentowanego mutowoca zabije każdy smak...

Szakale to zabawni goście. Dostali ładnie po tyłku i wojsko NCR rozproszyło ich po całej okolicy. Zamiast się jakoś zebrać do kupy, ci pobiegli na złomowisko i "dozbroili" się. O ile kątownik oblepiony na jednym końcu smołą i z zatkniętymi trzema tulipanami można byłoby nazwać bronią. Za to głowa tego szakala zniknęła po strzale Maxa, który znów leżąc na szerokiej skale spokojnie wybierał cele i co durniejszych raidersów. Jeden, trzymający coś w rodzaju olejarki a co z daleka wyglądało prawie jak peem zdołał uchylić się w momencie, kiedy Max ściągnął spust i oberwał jedynie w bark. Uderzenie kuli obróciło szakala, posyłając go na ziemię. Broń którą trzymał w ręku uderzyła o jakiś kamień i Max mógłby się założyć z kimkolwiek o dobrą butelkę księżycówki, że słychać było jak się mu ten przedziwny wynalazek rozpada. Głośny, delikatny, zawodny i całkowicie bezużyteczny. "Chyba mamy zwycięzcę" uśmiechnął się lekko pod nosem ładując kolejny nabój do komory i trzaskając ryglem zamka.
Poprawił kolejnym strzałem, z satysfakcją obserwując strugę krwi, miarowo opuszczającej tętnicę, kiedy pocisk z jego sztucera przestrzelił raidersowi gardło. "Jak w ogródku mamuśki. Strzelamy do szakali i pięknie jest" pomyślał i spokojnie repetował broń, szukając celu.
Pajac z kantownikiem i kawałkiem nawiniętego na niego drutu kolczastego. Strzał. Zamek przyjemnie grzechotał, a łuska zadzwoniła o skałę.

Koleś z grabiami do których końca była przymocowana tarcza do krajzegi. Strzał. Zapach balistytu podrażnił lekko nozdrza. Kolejne brzęknięcie łuski.

Facet przeładowujący coś w rodzaju garłacza z rury wydechowej. Strzał.
Upadł płasko niczym worek piasku, rozrzucając szeroko ramiona.

Sylwetka wynurzająca się zza skały. Strzał. Znikła w czerwonej chmurce krwi, która niczym mgiełka jeszcze unosiła się przez chwilę w powietrzu.

Dzikus wywijający nabitą na patyk głową.Strz...
Max w ostatnim momencie puścił język spustu. Przez chwilę tylko patrzył na cieszącego się Utangsilę przez szczerbinkę swojego sztucera. Samoróbki mark pierdylion.

Ogólnie zabawa była przednia, i nawet nie zauważył, jak też oberwał jakimś odłamkiem skalnym. Najpewniej jakiś raiders zdołał strzelić z jakiegoś wynalazku, bo widział ciemną smugę na skale obok siebie. Kilkanaście cali bliżej i miałby przestrzelony kark.

Po prostu przez chwilę stał jak baran, patrząc na cieknącą z ramienia krew. Nie odezwał się, bo to jakoś nie pasowało do sytuacji, kiedy reszta jego towarzyszy mordowała resztę raidersów. Po prostu poczekał do końca walki i pozwolił się spokojnie opatrzyć.

Ferajna sprawiła się całkiem nieźle. Oficer mógłby być z nich nawet dumny. Gdyby tyle nie trzepali ozorami. Plotki miały to do siebie, że z reguły były tylko pieprzeniem bez pokrycia. Oni musieli brnąć przez pustkowie, i najpewniej tak samo Legion musiałby brnąć do nich, gdyby w ogóle wiedzieli, że ich radosna ferajna się do nich zbliża. Ale nie wiedzieli, więc Max gadanie i plotkowanie zostawił innym, samemu piekąc resztę mrówy i podziwiając przepiękny, przedwojenny plakat. Kino samochodowe. Samochody to nawet widział wiele razy. Wszystkie nie działały. Podobno jak strzelali na wojnie atomówkami, całą elektrykę wysmażyły bomby. Pobocza dróg czasami zaścielały brunatne od rdzy wraki samochodów, które jak kiedyś czytał warte były czasem więcej, niż człowiek mógł zarobić przez całe życie. Kino to inna sprawa. W NCR widział nawet działający projektor. Patrząc na stalowy ekran z którego odeszło kilka arkuszy blach, przez co całość sprawiała przygnębiające wrażenie rozkładu, wyobrażał sobie, że ten projektor musiał być kurewsko duży. Pozostawało jedynie zająć się bąblami na nogach na popasie. Przecinana nożem skóra pękała z trzaskiem a ropa wypływała z przekłuwanych bąbli, przynosząc na moment kojącą ulgę. Można by nawet polubić kwaśny smak zmutowanej mrówy, wzbogacony oleistym smakiem księżycówki z mutowoca, wdychając opary z ogniska rozpalonego z kilku sparciałych opon znalezionych na poboczu drogi, i rozkoszując się smrodem niedomytego ciała towarzysza siedzącego po lewej. Za to niebo było przepięknie rozgwieżdżone. Dobra pogoda na oglądanie filmów.

"Chyba pójdę poszukać tego projektora" pomyślał i zebrał graty, kierując się do ruin budynku będącym najpewniej budką operatora tego urządzenia. "Może jeszcze nie wszystko rozkradli"
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline