Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2018, 20:46   #83
Koime
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Woods powoli wybudzał się z narkozy, którą podano mu przed zabiegiem. Wokoło panował półmrok, mógł się więc domyślać, że zbliżał się wieczór. W gardle czuł suchość, co było normalne po zabiegu. Przy jego łóżku, siedziała ostatnia osoba, której mógł się spodziewać, a jednak nie sądził by widok kogokolwiek innego bardziej go ucieszył.
- Lyssa? - powiedział cicho zachrypniętym głosem. Zdziwił się jak mało siły znalazło się w jego słowach. Szczerze powiedziawszy, gdy się bardziej zastanowił, zauważył, że ledwie mógł się poruszać. Nie wiedział czy byłby w stanie nawet się podnieść.

Siedząca już jakiś czas dziewczyna, nie zauważyła jak się zbudził. Rozlała się policzkiem i sylwetką wtulona w swoją wyciągniętą rękę którą oparła na brzegu łóżka Alana jakiś czas temu. Zdążyła już się rozleniwić, błądząc w świecie swoich myśli i patrząc gdzieś w gąszcz na horyzoncie. Na jego słowa drgnęła i jakby nastroszyła się, dopiero teraz budząc swoją czujność, jakby niepewna czy rzeczywiście to usłyszała. Nie czekając jednak dłużej, po prostu podniosła się i już kątem oka dojrzała że się obudził. Jej twarz rozświetlił ciepły uśmiech.
- Hej Ikarze! - Zażartowała sobie z niego i wstała, by zbliżyć się bardziej i dobrze mu przyjrzeć. - Jak się czujesz?
- Jakbym umarł i poszedł do raju - Mężczyzna odpowiedział wciąż jeszcze słabo. Nie był wstanie nie odwzajemnić jej uśmiechu. Była piękna. Jej twarz niczym oblicze anioła, jej smukła jasna szyja, jej…
- Krew?! Nic ci nie jest?! - szarpnął swym ciałem mocniej niż zamierzał, gdy tylko zauważył czerwoną plamę na jej sportowym topie. Próba podniesienia się, sprawiła, że grawitacja przypomniała mu o sobie bezlitośnie i bezsilnego niczym dziecko powaliła z powrotem na łóżko.
- Zgłupiałeś?! Leż! - Lyssa uniosła się nieco aż, zaskoczona tym jak bezmyślnie mężczyzna sprawił sobie sam ból. - Nic mi nie jest. - Rzuciła krótko, po czym sięgnęła tabliczki czekolady z blatu i dość mało delikatnie położyła ją mu na piersi, jakby ta skromna czekolada, miała sprawić że się drugi raz nie podniesie. Jej oczy były zawieszone w nim dość szorstko, jakby chciała zaznaczyć że to ona tutaj rządzi, a wszelkie wstawanie jest zabronione. - To dla Ciebie.

Alan zamrugał i wpatrywał się w nią jeszcze by upewnić się, że rzeczywiście nic jej nie jest. Możliwe, że przyglądał się nieco zbyt długo…
- Wybacz. Gdy chciałaś się ze mną skontaktować przez krótkofalówkę, a ja nic nie mogłem zrobić, czułem… Potwornie się o ciebie martwiłem. A gdy Peter opowiedział, że zaatakowały was dinozaury… - urwał nagle gdy uzmysłowił sobie, że powiedział “o ciebie”. Język utknął mu w gardle.
- A więc słyszałeś? Czemu nie odpowiedziałeś? - kobieta zmrużyła oczy, próbując go przeanalizować. - O mnie..? - przechyliła głowę na bok, patrząc pytająco, a jej włosy rozlały się niczym tafla wodospadu.

Spojrzenie Alana początkowo uciekło od tych pięknych, ciemnych oczu.
- Chciałem odpowiedzieć. Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku. Niestety podczas upadku krótkofalówka uległa uszkodzeniu. Nie mogłem zrobić niczego oprócz słuchania - zdobył się na odwagę i spojrzał na nią. Uśmiechnął się słabo - Będę musiał ci ją odkupić, jak tylko wszystkich was stąd zabiorę.

Słysząc to Kiku wywinęła oczami, a mężczyzna raz jeszcze wziął głęboki oddech. Nie chciał już niczego w życiu żałować.
- Podobno w ostatnich chwilach, tuż przed końcem, człowiek widzi to na czym najbardziej mu zależy… Gdy spadając zbliżałem się do ziemi, zobaczyłem ciebie - No nic. Wreszcie to powiedział. Teraz mógł jedynie spodziewać się widoku pięści, zbliżającej się stronę jego twarzy.
Przez moment Azjatka patrzyła na niego tak zaskoczona, jakby to ona zaliczyła przed chwilą szybki kontakt z ziemią. Rozchyliła lekko usta, chciała coś powiedzieć ale jej nie wyszło. Zamiast tego jej policzki nieco się zaczerwieniły. “Co on wygaduje?” - jedna myśl za drugą zaczęły plątać się w jej głowie, aż zatrzepotała rzęsami. Chwila zrobiła się trochę niezręczna i spanikowała, czując że musi jakoś zareagować. Wybrała że obróci to wszystko w żart. Lewą dłoń oparła na jego leżącej na łóżku ręce, nachylając się nad nim i prawą dotykając do jego czoła, jakby sprawdzała mu temperaturę.
- Alan? Bredzisz. - Jej dotyk był nieco niepewny, nawet po tym mógł wyczuć jaką niepewność i burzę wywołał w jej emocjach. Mimo to spróbowała się zaśmiać, odwrócić od niego przy okazji twarzą gdzieś w tył i powiedzieć tam. - Kim? Pacjent chyba potrzebuje zastrzyku na tężec!
Zaopatrzeniowiec spróbował ująć jej dłoń w swoją. Dotyk Kiku działał na niego niczym leczniczy balsam.
- Zostaniesz, proszę, odrobinę dłużej i opowiesz co dokładnie się wam przydarzyło? - zapytał, nie chcąc by ta chwila tak szybko się skończyła.
Gdy tylko palce mężczyzny zaczęły wspinać się po jej ręce ku dłoni, ta cofnęła się spłoszona. Mimo wszystko sama Kiku jeszcze nie uciekła, choć rozejrzała się pospiesznie jakby rzeczywiście rozważała czy Alanowi nie potrzeba pomocy, albo sprawdzając czy ktoś mógł tą jej ‘ucieczkę’ zobaczyć.
- Musisz leżeć i nie możesz się przemęczać, Kim ciężko pracowała by Cię pozszywać.. - Wydała polecenie, jakby sama dla siebie, by poczuć że ma nad nim większą kontrolę. Mimo to poczuła że zrobiło jej się jakoś gorąco, bardziej niż zwykle w tej dżungli.
- No.. więc.. siedziałam sobie na masce jeepa, kiedy nagle wyskoczył na nią obok, dinozaur wielkości kucyka i wyszczerzył zęby.. - zrobiła małą pauzę na złapanie głębszego oddechu bo samo przypomnienie sobie tego było dość straszne. - Był niegrzeczny i brzydko pachniało mu z ust, więc dostał prawym prostym prosto w nos. - Przekazała ten koniec dość rozbawiona, ale jej ręka zadrżała lekko, w skrytym gdzieś za uśmiechem lęku.

Alan leżał wpatrzony w nią z otwartymi z niedowierzania ustami. Ta dziewczyna była pełna niespodzianek.
-I… i co potem?
- Chyba pękła mu kość.. no ale dosiadł się bez pozwolenia. Pewnie i bym uciekała, ale wystraszył mnie. Taki odruch. Poza tym w aucie siedział Collins, nie mogłam go tak zostawić. Oczywiście ten cudowny okaz natury nie był sam, wyskoczyło jeszcze kilka. Ledwo daliśmy radę je ustrzelić z moim łukiem i bronią palną. Major i Honzo zostali ranni, ale się wyliżą. Na początku wyglądało to gorzej, albo Kimberlee jest aż tak dobra w swoim fachu. - Westchnęła i oparła się łokciami o jego łóżko, kontynuując swoją opowieść. Teraz mógł zobaczyć że na nieco poszarpanej skórze jej kostek u dłoni zastygła krew. Po tej niedawnej deklaracji Alana, trochę unikała jego spojrzenia zwrócona bardziej profilem. - Było ich więcej, ale Bloody rzucił granat i zaczęliśmy uciekać. Wtedy też usłyszeliśmy o Tobie. Wystraszyłeś mnie, bo nie brzmiało to za dobrze, ale udało się i jesteś cały, więc.. Przyszłam, bo się martwiłam. - Zakłopotała się nieco, odgarnęła włosy spiesznie i dodała miękko. - Cieszę się że żyjesz.

Alan delektował się każdą chwilą, w której mógł słyszeć jej głos. W myślach próbował wyobrazić sobie jak przebiegała akcja jej opowieści. Jej ostatnie słowa sprawiły, że jego serce zabiło mocniej, tak że EKG aż szybciej zapiszczało.
- Jesteś niesamowita! - powiedział w końcu z uśmiechem - Już drugi raz dzięki Tobie udało się komuś przeżyć… Za to ja znowu zawiodłem, zostawiając “Bear’a” i Marco samych, Ale to się zmieni! Od teraz zrobię wszystko, byśmy wszyscy bezpiecznie wrócili do domów! - ”Tyle, że ty nie masz domu” - usłyszał w myślach swój własny głos.

Zerknął z troską na jej zranione dłonie.
- Kim powinna rzucić okiem na te rany.
Brew dziewczyny uniosła się, ze znanym mu grymasem gdy powiedział coś głupiego.
- Tobie rzeczywiście chyba stało się coś z głową. - Spojrzała na niego krytycznie, a jednocześnie troszkę po staremu, być może uznając że gdy mówił o jakimś uczuciu do niej, majaczył bez sensu. - Bądź realistą. Póki co to leżysz ranny, a my musimy się Tobą zajmować. Nie rzucaj tu obietnicami na wiatr, bo możesz kogoś zranić, rozniecając płonną nadzieję.

Kiku wyraźnie straciła nastrój, a dłonie schowała przy biodrze, gdzie nie mógł ich zobaczyć.
- Nie mam zamiaru cofać swoich słów - mężczyzna starał się zabrzmieć stanowczo, chociaż wątpił, że mógłby wywrzeć teraz takie wrażenie. Już zdecydował.

W odpowiedzi ona jeszcze raz dotknęła jego czoła, spoglądając na niego z góry.
- Nie zgrywaj bohatera, tylko wyzdrowiej. Ja.. nie byłabym tak szlachetna.
- Obiecuję, że ani się obejrzysz, a już będę na nogach. Już nie raz byłem tak połamany, więc wiem co mówię - Alan odpowiedział, uśmiechając się.
- Uhh.. Serio? Przykro mi. - Lyssa zmarszczyła brwi, choć tym razem chyba rzeczywiście współczując. Zmieniła zdanie i ujęła jego dłoń, w obie swoje. - Potrzeba Ci czegoś? - zapytała patrząc mu w oczy, choć jej wzrok często wydawał się nieobecny, oddalony. Przez moment przeszło jej przez myśl pytanie, które przez drobny moment odciągnęło ten wzrok na bok.

Zaopatrzeniowiec zamrugał kilka razy, spoglądając na swoją dłoń w jej objęciach.
- W tym momencie nie wyobrażam sobie, bym mógł chcieć czegoś więcej - wypalił chyba bardziej do siebie, nieświadomy, że te słowa opuściły jego usta - Eee… tego… nie musi ci być przykro. Każde nowe doświadczenie sprawia, że stajemy się silniejsi. Uczymy się na własnych błędach, widzimy co musimy w sobie poprawić. Nie zastanawiałaś się nigdy nad tym?

Czerwona twarz Kiku jednak uświadomiła go że urzeczywistnił te słowa, a dłonie które trzymały go ześlizgnęły się, umykając dyskretnie. Odwróciła spojrzenie, przeciągając dłonią przez włosy i nieco speszona drapiąc się po głowie. Zaraz potem spojrzała na niego znów, wysiliła na trochę kwaśny uśmiech i zająkała krótko.
- Am.. Wiesz, zapomniałam zdjąć cięciwy z łuku.. muszę iść. - Powiedziała machając palcem już w stronę wyjścia, po czym odwróciła się niemrawo, prawie wpadając na jakąś skrzynkę. Nie wiedziała czemu jeszcze odwróciła się idąc, pomachała palcami z głupim uśmiechem i czmychnęła poza zasięg jego wzroku.
- Dziękuję… - mężczyzna rzucił jeszcze za Azjatką, wątpił jednak, by ta mogła go usłyszeć. Zaczął zastanawiać się nad tym co właściwie się teraz stało. Jego serce biło szybciej, nie miał pojęcia co dziewczyna będzie o nim myślała, po tym co jej powiedział. Położył się i zamknął oczy. Okazało się, że był jeszcze słabszy niż mu się wydawało. Dziś jeszcze pozwoli sobie na odpoczynek. Z jakiegoś powodu wiedział, że będzie miał piękne sny.

Gdy ponownie się obudził panowała już noc. Był już odłączony od wszelkich monitorów i kroplówek i potrafił nawet w miarę się poruszać, nie wiedział jednak, czy zoperowana noga utrzyma jego ciężar. Rozejrzał się wokoło za kimś, kto pomógłby mu wstać.
- Halo… Jest tam kto?
Jakiś duży cień zakrył mu pole widzenia. Masywny mężczyzna wszedł do środka i syknął cicho.
- Czego chcesz?
- O, cześć! Miałem nadzieję, że wypiszą mnie ze szpitala wreszcie - odparł przyjacielsko Woods - Warunki tu są pierwsza klasa, ale jednak wolałbym wygodne zacisze namiotu. O ile się jakiś dla mnie znajdzie.
- Ty wolałbyś, ale ty tu nie masz nic do gadania. Kim ma… a teraz śpi. Więc pójdź za jej przykładem i zamknij grzecznie oczka.- stwierdził stanowczo Sosnowsky.
- Stary zlituj się. Przecież widzisz, że jestem poodczepiany od aparatury. Do tego nie chcę ryzykować, że coś w nocy do mnie podpełznie - odparł Alan.
- Bo oczywiście twój namiot ma nalepkę z napisem: “Pajączkom wchodzić nie wolno”. I ona działa, co?- odparł ironicznie blondyn spoglądając na mężczyznę.- Twój namiot i twój śpiwór nie jest wygodniejszy od tego łóżka, a wysilając się możesz otworzyć te rany, które ci Kim pozszywała, więc… nie kozacz, tylko grzecznie połóż się i śpij. Rano spytasz się lekarki, czy ci pozwoli hasać. Dziś i tak nie masz po co.

Zaopatrzeniowiec zdecydowanie nie dopuszczał do siebie żadnego z argumentów blondyna. Wciąż jednak starał się utrzymać uśmiech na twarzy.
- [i]Sorry, ale według mnie jakiś pierwszy lepszy wąż będzie miał większe problemy z dostaniem się do namiotu, niż z dobraniem się do posiłku wystawionego na talerzu. Przynajmniej pomóż mi znaleźć coś do picia i może coś do przegryzienia, to sam poczekam do rana, aż Kim się obudzi… proszę? - ostatni wyraz wypowiedział już ze szczerą prośbą w głosie.
- Żarcie i wodę ci przyniosę. Nie ma sprawy. Ale zostajesz tutaj i leżysz grzecznie. Węże wkradną się każdego namiotu, jeśli chcą… a raczej nie chcą. Nie marnują jadu na posiłek za duży do zjedzenia.- wzruszył ramionami Doug i opuścił namiot, zapewne by przynieść coś do jedzenia i picia Alanowi.
- O ile nie chcą Cię zeżreć w całości… - wymamrotał cicho Alan wspominając swoje ostatnie spotkanie z łuskowatym zwierzaczkiem.
Sosnowsky wrócił po kilkunastu minutach z racjami żywnościowymi i wodą w manierce.
- Pij, jedz i kładź się spać. Już późno, a rekonwalescencja wymaga snu.- stwierdził krótko i dobitnie.
- Wielkie dzięki - odparł ze szczerym uśmiechem Alan przyjmując manierkę. W gardle zaschło mu niemiłosiernie - Coś mnie ominęło gdy spałem? Co z innymi rannymi? Podobno Major i Alazraqui też oberwali dzisiaj.
- Przeżyją. O resztę trzeba było spytać Kim, jak była okazja. - odparł najemnik.
- I tak miała już przy mnie sporo roboty - powiedział zaopatrzeniowiec, po czym pociągnął porządny łyk wody z manierki - Wolałbym piwo. Ale chyba minie trochę czasu nim znowu będę mógł się jakiegoś napić.
- Jeśli nie mamy w zapasach, to tak. Trochę to potrwa. Ewentualnie wcześniej trafią się chińskie szczyny.- wyjaśnił spokojnie Douglas.-To co oni nazywają piwem… nie zasługuje na to miano.

Woods zamyślił się na wzmiankę o Chińczykach.
- Myślisz, że mogą się tu szybko pojawić? Szczerze wątpię, że jeśli ich spotkamy, skończy się to wymianą uprzejmości.
- Wiem jak działają w Afryce. Tu pewnie też tak zrobią, a to oznacza brak fair play. W ich interesie jest byśmy skończyli w paszczach dinozaurów. Nie ma wyprawy, nie ma dowodów na to, że pierwsi odkryliśmy i objeliśmy kontrolę nad wyspą. Nie wbitej korpoflagi w grunt… więc chińska będzie pierwsza.- odparł posępnie Douglas.-I wyspa ich.
”Gdyby to tylko było takie proste jak skończenie w paszczach dinozaurów” - pomyślał Alan. Jeśli zapamiętał chociaż jedną rzecz ze swoich kontaktów z Chińczykami, to to że byli bezwzględni i niezwykle zdyscyplinowani. Cóż, inny kraj - inne obyczaje.
- Jeszcze raz dzięki za przyniesienie prowiantu. Jakoś sobie już poradzę.
- To znaczy… położysz się i grzecznie pójdziesz spać. Nie potrzebujemy tu kolejnych kłopotów z wykrwawiającym się pacjentem. Wątpię by Kim miała tu pod dostatkiem woreczków krwi do transfuzji.- mruknął w odpowiedzi “Bloody” spoglądając podejrzliwie na mężczyznę.
- Jak skończę jeść to się położę. Spokojnej nocy - powiedział z miną niewiniątka Woods, po czym zabrał się za pochłanianie racji żywnościowych.
A Sosnowsky oddalił się w milczeniu, by wrócić na wartę.
 
Koime jest teraz online