|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-12-2018, 18:29 | #81 |
Reputacja: 1 | Efcia + Kerm Słońce przesunęło się nieco na nieboskłonie, gdy płachta VIP-owskiego namiotu Dot uchyliła się. Jak przystało na dżentelmena Peter przepuścił Dorothy i to ona miała przyjemność pierwsza zetknąć się z czekającą na zewnątrz rzeczywistością... która w sumie nie zmieniła się prawie wcale. Nadal w obozie kręciły się te same osoby, tu i tam ktoś siedział, właśnie gdzieś przechodził, drzemał, rozmawiano, w sumie wszystko jak przed godziną, nim Currain i Lie zniknęli w namiocie. Jedynie “T” siedząca w jednym z jeepów, wciąż bez butów, z nogami zarzuconymi na oparcie innego fotela, wpatrywała się właśnie prosto w Dorothy. A minę miała… w sumie obojętną. Rudowłosa, tym razem w kompletnym już stroju składającym się z damskich bojówek w kolorze khaki, czarnej podkoszulki bez rękawów i butów, obrzuciła swój “cień” w samochodzie podobnie beznamiętnym spojrzeniem kierując swoje kroki ku polowej kuchni. Peter nie miał w co się przebierać, ale że nie miał zwyczaju sypiać w ubraniu, to nie wyglądał na 'pognieconego'. Przynajmniej nie bardziej, niż po powrocie z wyprawy poszukiwawczej. Sierżant zignorował "T", a że uznał, że warto sprawdzić, jak się udał jego udział w tworzeniu obiadu, również skierował się w stronę kuchni. - Lubisz kuchnię egzotyczną? - spytał po paru krokach. - Kuchnia serwuje zupę z węża. - Na wszelki wypadek wolał uprzedzić Dorothy, z czym przyjdzie się zmierzyć jej żołądkowi. - Zupa z węża?- W głosie kobiety dało się wyczuć zainteresowanie.- Taka wietnamska? Uwielbiam kuchnię wietnamską. - Harry dwoił się i troił - zapewnił ją Peter. - Czy wyjdzie dokładnie jak wietnamska, tego nie wiem, ale pachniało smakowicie - dodał. - Czyli nadal migasz się od przyrządzenia kolacji, którą mi obiecałeś? - Dot z ukosa spojrzała na najemnika. - W zupie jest i mój wkład - odparł Peter. - Ten mięsny. A i trochę zostało na szaszłyki... Może być? Na steki chwilowo nie można niestety liczyć. Z węża niespecjalnie się udają. - Zupa też jest dobra. - Dot pomasowała się po brzuchu, który w tym momencie bardzo, ale to bardzo głośno dawał znać, że jest pusty. - O ho ho... To chyba znak, że powinniśmy szybciej iść - uśmiechnął się Peter. - Na szczęście nie mamy daleko... - dodał żartobliwym tonem. - Chyba nie dam rady - jęknęła cicho Dorothy i w stylu iście z niemego kina, przykładając rękę do czoła, zasymulowała, że upada. - Ratunku... na pomoc... - teatralnym szeptem powiedział Peter, poczym złapał i podtrzymał 'omdlewającą' dziewczynę. - Czy jest gdzieś doktor? - dodał takim samym tonem, równocześnie biorąc ją na ręce. Z nadzieją, że dziewczyna nie zacznie się wyrywać... Nie zaczęła. - Mój bohater - westchnęła teatralnie i pozwoliła spokojnie zanieść się do kuchni, gdzie Peter znalazł udającą krzesło skrzynkę. A gdy Dot zajęła w miarę wygodnie miejsce, podał jej pełną po brzegi menażkę. - Smacznego - powiedział. - Dziękuję - powiedziała zanim spróbowała potrawy. A że była naprawdę głodna, dzisiejszy wysiłek fizyczny wydatnie się do tego przyczynił, zupa Harrego mogła uchodzić za jedno z najlepszych dań, jakimi się delektowała.- Uznania dla szefa kuchni - rzuciła gdzieś w powietrze, szukając wzrokiem kuchmistrza. - Wspaniałe - dodał Peter. - Można się uzależnić... - dodał. Zapewne jedynie przez przypadek w tym właśnie momencie jego spojrzenie zahaczyło w przelocie o biust Dot. - Bo będziesz musiał na odwyk trafić.- Uśmiechając się Lie pokazała mu język.- A to ponoć bardzo nieprzyjemne. - Też słyszałem takie plotki. - Peter skinął głową. - To pewnie by było jeszcze gorsze, niż pół roku w szpitalu - dodał, z nie do końca szczerym uśmiechem. - Czyżbyś miał przyjemność spędzić pół roku w szpitalu? - zainteresowała się Dot. - Niestety, wypadki chodzą po ludziach... - Oczy Petera pociemniały nieco. - Nie omija to nawet SEALs - dodał cicho. Kobieta obrzuciła go badawczym spojrzeniem. - To, tam? - Wskazała na nogi. Blizny były dobrze widoczne i zdążyła im się przyjrzeć. Między innymi. - Tak... Helikopter w ogniu, można by rzec - odpowiedział. - Ale i tak miałem duuużo szczęścia. - I niczego cię to nie nauczyło? Ciągle pakujesz się w kolejne przygody? - powiedziała lekko żartobliwym tonem. - Najwyraźniej masz rację - odpowiedział. - Ale dzięki temu poznaję nowych ludzi... - dodał podobnym tonem. - Siedząc za biurkiem i przekładając papierki nie miałbym takich możliwości. -I masz możliwość zarobienia kolejnej pamiątki. Niektórym już się udało. - Mówiąc to przeniosła wzrok na siedzącą w samochodzie Cooke, która na moment tylko odwzajemniła spojrzenie. - Wiesz, że ona miała rację? - Peter spojrzał na "T", potem ponownie na Dot. - Niby byłaś bezpieczna, w obozie... To był dowcip, czy nie przemyślałaś tego do końca? - dodał cicho. Dorothy Lie powoli odwróciła głowę w stronę mężczyzny. Z beznamiętnym wyrazem twarzy lustrowała go przez dłuższą chwilę. - A teraz będzie to “O” z przodu, tak? - Nie... to 'o' sobie podarujemy. Ciekaw jestem tylko motywów. - To była zabawa - odpowiedziała, ale jej twarz wyrażała pełne niezrozumienie dla pytania. - To miej na uwadze, na drugi raz, biednego cienia, dobrze? Dorothy zamrugała kilkukrotnie. Zmarszczyła czoło. Przerzuciła kilkukrotnie spojrzenie z jednego najemnika na drugiego jakby szukając połączenie między nimi. - Czyli to wszystko moja wina? - Jak by to rzec... dyplomatycznie... Gdyby coś ci się stało, to byłaby to wina cienia. Poza tym to sprawa ambicji. Dobry cień stara się podwójnie, by podopiecznemu nic się nie stało. I to nie kwestia pieniędzy. - Peter na moment zamilkł. - Nie wiem, czy można mówić o twojej winie... chociaż "T" ma prawo mieć pewne pretensje. - Tak z boku patrząc... to było dość zabawne - dodał po chwili. - Mogła przeczytać kontrakt porządnie zanim go podpisała. - Dot próbowała zachowywać poważną minę, ale ciężko było. Ona sama uważała swój żart za bardzo dobry, chociaż Sosnkowsky zareagował przesadnie. Gdy kończyła swoją wypowiedź uśmiech wypłynął na jej twarzy. - Ciekawe czy byłbyś tego samego zdania będąc na miejscu blondyna? - Nie mam pojęcia... Raczej nie sądzę, bym był zachwycony. Chociaż... może bym zareagował mniej... impulsywnie. - Może kiedyś przekonamy się. - Puściła mu oko. - Już się zaczynam bać... - Spojrzał na Dot z udawanym zaniepokojeniem. - Nie znasz dnia, ani godziny. - Czuwajcie więc... - dodał. - Cóż warte byłoby życie bez odrobiny ryzyka. - A nawiązując do tematu... co powiesz na kąpiel? - Chętnie - odpowiedziała z zadziornym błyskiem w oku. - Sprawdzę tylko, czy nigdzie nie jestem potrzebny - stwierdził Peter - i już jestem. Ulitujesz się nad 'T' i powiesz jej, jakie masz plany? -Ty chyba żartujesz sobie.- Ruda spojrzała na Currana wzrokiem pełnym oburzenia.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-12-2018 o 18:43. |
06-12-2018, 18:39 | #82 |
Administrator Reputacja: 1 | - Ja bym pewnie tak zrobił... - odparł, sądząc, że słowa Dot dotyczą ostatniego zdania. - Zaraz zrobię im odprawę. I każę przygotować swojej sekretarce plan dnia - odpowiedziała mu z przekorą w głosie. - to na którą mam pana, panie Curran, wciągnąć w swój grafik? - Proszę przysłać do mnie sekretarkę, gdy... jeśli - poprawił się - znajdzie pani dla mnie, milady, parę chwil. - Wykonał całkiem udaną parodię dworskiego ukłonu. - Sam tego chciałeś. - Westchnęła ciężko. Odwróciła się do niego plecami i pomaszerowała w kierunku Cooke. Peter zaś przez moment spoglądał za nią, po czym umył obie menażki a potem ruszył, by sprawdzić, jak się sprawują jego podwładni. Skontrolował posterunki, rozejrzał się za naukowcami, a gdy doszedł do wniosku, że wszystko jest w porządku, zabrał swój ręcznik i wybrał się na poszukiwanie Dorothy. Jakiś czas później z namiotu Dorothy wyszedł wyraźnie wkurwiony Kaai, a sama Dot i “T” jeszcze przez chwilę w nim przebywały… Peter, podążający w stronę wspomnianego namiotu, zatrzymał się na chwilę. - Coś się stało? - spytał. - Pani Lie życzy sobie więcej luzu i żebyśmy wszędzie za nią nie chodzili. Chyba chce więcej chwil sam na sam z tobą, sierżancie. - Marcus Kaai z kamienną twarzą i spokojnym głosem wyjaśnił Peterowi. -I jakoś jej nie interesują efekty, gdybyśmy tak postąpili, a coś by się stało - dodał, po czym już poszedł dalej. - Jak znaczna część 'podopiecznych' - odparł Peter. - I nie sądzę, by to miało ścisły związek ze mną. Pani Lie jest baaardzo samodzielna... I z pewnością była taka, zanim dołączyła do tej wyprawy. Po chwili z namiotu wyszła “T”, za nią Dorothy wychyliła tylko głowę i zawołała za odchodzą Cooke - Ale jak się już umyjesz to wrócisz? Peter spojrzał najpierw na Dorothy, potem na "T". - Coś się stało? - spytał najemniczkę. - Marcus nie wyglądał na zachwyconego... - dodał, które to sformułowanie było wielkim niedopowiedzeniem. - Zastanowię się - powiedziała “T” na odchodne do Dorothy, po czym odezwała się do Currana. - Pogadaj z nią, to się dowiesz… Nie brzmiało to zbyt optymistycznie, ale, jak powiadają, do odważnych świat należy. - Coś się stało? - Gdy znalazł się koło namiotu powtórzył pytanie, tym razem kierując je pod innym adresem. Dorothy nadal wystawiała tylko głowę z namiotu, trzymając jedną ręką jego poły, by nie dało zajrzeć się do środka. - Fiasko w rozmowach. Peter spojrzał na nią pytająco. - A co usiłowałaś wynegocjować? Dzień bez cienia? - Odrobinę prywatności - powiedziała Dot. - Chcesz powiedzieć, że prywatność będziesz miała tylko w namiocie? - mówiąc to rozejrzał się dokoła, wypatrując pilnującej Dot dwójki. - Niestety. - Jej głos zrobił się piskliwy i bardzo przepełniony smutkiem. Podobne emocje wyrażała twarz. - Czyli zostajesz tutaj i jesteś niedostępna dla świata? Na znak protestu? - Słowa były może i troszkę kpiące, ale ton, w jakim zostały wypowiedziane, sugerował jednak współczucie. - Nie. Zaraz wyjdę. - Goła jesteś czy co? - spytał bardzo cicho, być może nawet za cicho, by Dot go usłyszała. Uśmiechnęła się figlarnie i powiedziała - A coś ty taki ciekawy? - Widać przemawiają przeze mnie ukryte pragnienia. - Uśmiechnął się. - W taki sposób chciałaś ich przekonać do zmiany zdania? - zażartował. - Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Ale może trzeba było… - Zastanawiała się poważnie. - To by nic nie dało. - Sądząc z tonu Peter był tego pewien. - Są bardzo uparci, prawda? - Niestety. - Przyznała mu smutno rację. - Idziemy, czy chcesz jeszcze się poużalać? - spytał. - W jednym i drugim przypadku służę swoją osobą. - Daj mi kilka chwil.- Powiedziała chowając się w namiocie. Peter skinął głową, po czym uzbroił się w cierpliwość. Kilka minut w wersji kobiecej mogło trwać i trwać... Nie trwało to zbyt długo. Dorothy wyszła z namiotu z ręcznikiem w ręku. Była w tych samych rzeczach, w których widziała ją ostatnio. - Gotowa. - Masz już jakiś ulubiony kawałek rzeczki? - spytał Peter, żartobliwym tonem, gdy już się oddalili kawałek od namiotu. - Wiem, którego nie chcę odwiedzić. - Palcem wskazała miejsce, gdzie poprzednio pluskała się z Kiku i Sarą. - Dlaczego nie tam? - Spojrzał na swą towarzyszkę. - Co jest nie tak w tamtym miejscu? - Byłam już tam.- odpowiedziała patrząc na mężczyznę z ukosa. - W takim razie chodźmy wyżej, pod prąd - zaproponował, kierując się w tamtą stronę, a Dorothy podążyła za nim od czasu do czasu zerkając przez ramię. Marcus Kaai dreptał jakieś 20 kroków za nimi… - A ręczniczek i kąpielówki masz?- rzuciła przez ramię. - Czy bez niczego wolisz? - Ręczniczek mam - powiedział. - Mówisz? - obdarzyła najemnika uśmiechem, który niósł za sobą wspomnienie kilku chwil, które razem spędzili. - Skoro wszystko wiemy, to teraz wystarczy znaleźć ładny kawałek plaży. - Spojrzał na dziewczynę, najwyraźniej jej pozostawiając wybór miejsca. - Masz coś upatrzone? Pokręcił głową. - Nie miałem czasu, by się rozejrzeć - odparł. - Może tam? Wskazanego miejsca nie było widać z obozu, a był tam i piasek, i parę krzewów, i trochę trawy, a sam strumień wyglądał na w miarę głęboki - prócz miejsca, gdzie ze środka nurtu wystawał kawałek skały, otoczony gromadką mniejszych głazów. Kobieta z uznaniem pokiwała głową. Szybkim ruchem zdjęła koszulkę, buty oraz spodnie, została tylko w samej bieliźnie. Złożyła swoje ubrania i położyła na butach, a na nogi ponownie założyła specjalne buty. - Też sobie kiedyś takie sprawię - powiedział Peter. Rozbierał się nieco wolniej, niż Dot, bowiem przyglądał się, jak dziewczyna pozbywa się odzienia. Lubił, jak kobiety zrzucały swe szmatki, a Dot, nie da się ukryć, warta była podwójnej uwagi. Po chwili jednak i on został w samych bokserkach. - Kto pierwszy…!?- krzyknęła rudowłosa, rzucając się jednocześnie, w ewidentnie nieuczciwy sposób, do przodu W kierunku wody, by wygrać te zawody. I wśród pisków wbiegła do rzeki, chlapiąc jednocześnie na wszystkie strony. Zanurzyła się szybko, by po chwili wyskoczyć spod błękitnej toni. Woda spływa po całym jej ciele. Dot naturalnym i swobodnym ruchem przesunęła dłońmi po włosach, by zetrzeć nadmiar wody z nich. Głowę miała przy tym lekko uniesioną do góry, a oczy przymknięte. - Wygrałaś - powiedział Peter, który znalazł się przy niej ładnych parę sekund później. - Co chcesz jako nagrodę? - Później ci powiem - Dot obdarzyła Petera wymownym spojrzeniem, a następnie zaczęła chlapać w jego kierunku wodą. - Ja ci zaraz pokażę wodną wojenkę - obiecał Peter, który nie do końca zdołał się uchylić przed bryzgami wody. Wbrew jednak obietnicy nie przystąpił do kontrataku, tylko dobrnął do najbliższego wystającego z wody kamienia, na którym położył pistolet. - No, teraz zobaczymy... - powiedział, obracając się w stronę dziewczyny. Dorothy, nie przestając chlapać szła powoli w jego kierunku śmiejąc się przy tym. Peter, również szeroko uśmiechnięty, zrewanżował się, posyłając w jej kierunku niewielką falę wody. I zaraz potem kolejną. W pewnym momencie kobieta zaprzestała uderzeń w wodę, głośno śmiejąc się i dysząc ciężko. - Zawieszenie broni!- krzyknęła. Peter w ostatniej chwili powstrzymał ręce i tworzony przez niego prysznic przestał istnieć zanim zdążył się na dobre rozwinąć. - Zawieszenie... - zgodził się, nie do końca jednak dowierzając dziewczynie. - Chwila przerwy na spokojną kąpiel? - zażartował, idąc w jej stronę. Pani Lie stała lekko pochylona z rękoma opartymi o nogi, oddychając głośno. Widok był ciekawy, jako że górne partie ciała były dość wyeksponowane, więc Peter przez moment przyglądał się dziewczynie. - Bez tych... szmatek... można się lepiej umyć... Dokładniej... - dodał. - Raczej utrudniło… - powolnym ruchem ręki przesunęła po ramieniu strącając ramiączko. - Pomóc ci? - zapropował uprzejmie, równocześnie jednak odruchowo spojrzał w stronę brzegu, gdzie powinien się czaić 'cień' dziewczyny. Jej wzrok podążył w tym samym kierunku. Przez dłuższą chwilę Dorothy beznamiętnie przyglądała się Hawajczykowi. - Raczej spasuję.- Powiedziała poprawiając ramiączko. Wyprostowała się. - Co to za zabawa, gdy jedna ze stron pozostaje pasywna?!- krzyknęła w stronę Kaaia...który nie zwracał na to uwagi, siedząc oddalony od parki o jakieś dobre 15 metrów, oparty bokiem o jakieś drzewo. No i siedział również plecami do kąpiących się... - Z pewnością bym wolał, żeby on był pasywny, tam - uśmiechnął się Peter. - Ale gdybyś się obróciła do niego... plecami, to mógłbym ci plecy umyć. - Ja tu do towarzystwa jestem. Popatrzę jak ty myjesz się.- przychyliła się lekko do tyłu i opadła plecami na wodę. - Tylko mi nie odpłyń w siną dal - złożył swe zastrzeżenie Peter, po czym ściągnął bokserki i położył je na najbliższym głazie. - Co najwyżej do oceanu. - Powiedziała unosząc się na powierzchni. - Pomacham ci na pożegnanie - odparł - a potem zbuduję tratwę i popłynę za tobą - dodał, nim Dorothy zdążyła spopielić go spojrzeniem. Kobieta pozwoliła unieść się nieco prądowi, ale niezbyt daleko. Następnie zwróciła i używając siły mięśni popłynęła w stronę Currana, ocierając się o niego gdy go mijała. - Igrasz z ogniem - powiedział żartobliwie, chwytając ją lekko za stopę i natychmiast puszczając. - Czyli przy tobie również nie mogę czuć się bezpiecznie?- Dot, nadal płynąc na plecach zwróciła i przepłynęła koło Petera. - Zależy, co rozumiesz pod pojęciem 'bezpiecznie' - odparł, wyciągając rękę w jej stronę, z wyraźnym zamiarem pochwycenia. - Aaa…- pogroziła mu palcem, jednocześnie odpływając poza jego zasięg. Peter obrzucił ją spojrzeniem godnym rybaka widzącego złotą rybkę, nie pogonił jednak za nią, tylko zaczął się myć. - Grzeczny chłopiec. - powiedziała przepływając raz jeszcze koło niego. 'Grzeczny chłopiec' nie odrywał od niej wzroku, przechodząc równocześnie do mycia skrytych pod wodą części ciała. Dorothy przepłynęła koło niego jeszcze dwa razy i wyszła z wody. Rozścieliła swój ręcznik na piasku i położyła się na nim, pozwalając by słońce osuszyło jej ciało. - Po kąpieli wodnej - słoneczna - zażartował Peter, żałując trochę, że wspólna kąpiel była nieco inna, niż on sobie tego wymarzył. Ale rozumiał, że Dot mogli się nie podobać świadkowie wodnych igraszek. Zanurkował, a po chwili wynurzył się obok głazu, na którym suszyły się jego bokserki. Ubrał się, zabrał pistolet i ruszył w stronę brzegu. Wiedział oczywiście, że facet w gaciach i z bronią może wyglądać dziwnie (jeśli nie śmiesznie), ale bezpieczeństwo było ważniejsze. - Trochę olejku do opalania? - zażartował. Dorothy podniosła głowę. Przesunęła wzrokiem po ciele mężczyzny. - A masz?- w jej głosie dominowała wesołość. - Byłem pewien, ze, jak zawsze, masz wszystko co trzeba... - Peter udał zawiedzionego. - Może… - Rudowłosa podniosła się. Sięgnęła po swoje rzeczy. -... Ale teraz mamy inne rzeczy do zrobienia.- zaczęła powoli ubierać się. - To w tobie cenię - powiedział, po czym zaczął się wycierać, chcąc iść jak najszybciej w jej ślady. Parę minut później byli już w drodze do obozu. Z 'cieniem' podążającym kilkanaście metrów za nimi. Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-01-2019 o 15:44. |
06-12-2018, 20:46 | #83 |
Reputacja: 1 | Woods powoli wybudzał się z narkozy, którą podano mu przed zabiegiem. Wokoło panował półmrok, mógł się więc domyślać, że zbliżał się wieczór. W gardle czuł suchość, co było normalne po zabiegu. Przy jego łóżku, siedziała ostatnia osoba, której mógł się spodziewać, a jednak nie sądził by widok kogokolwiek innego bardziej go ucieszył. - Lyssa? - powiedział cicho zachrypniętym głosem. Zdziwił się jak mało siły znalazło się w jego słowach. Szczerze powiedziawszy, gdy się bardziej zastanowił, zauważył, że ledwie mógł się poruszać. Nie wiedział czy byłby w stanie nawet się podnieść. Siedząca już jakiś czas dziewczyna, nie zauważyła jak się zbudził. Rozlała się policzkiem i sylwetką wtulona w swoją wyciągniętą rękę którą oparła na brzegu łóżka Alana jakiś czas temu. Zdążyła już się rozleniwić, błądząc w świecie swoich myśli i patrząc gdzieś w gąszcz na horyzoncie. Na jego słowa drgnęła i jakby nastroszyła się, dopiero teraz budząc swoją czujność, jakby niepewna czy rzeczywiście to usłyszała. Nie czekając jednak dłużej, po prostu podniosła się i już kątem oka dojrzała że się obudził. Jej twarz rozświetlił ciepły uśmiech. - Hej Ikarze! - Zażartowała sobie z niego i wstała, by zbliżyć się bardziej i dobrze mu przyjrzeć. - Jak się czujesz? - Jakbym umarł i poszedł do raju - Mężczyzna odpowiedział wciąż jeszcze słabo. Nie był wstanie nie odwzajemnić jej uśmiechu. Była piękna. Jej twarz niczym oblicze anioła, jej smukła jasna szyja, jej… - Krew?! Nic ci nie jest?! - szarpnął swym ciałem mocniej niż zamierzał, gdy tylko zauważył czerwoną plamę na jej sportowym topie. Próba podniesienia się, sprawiła, że grawitacja przypomniała mu o sobie bezlitośnie i bezsilnego niczym dziecko powaliła z powrotem na łóżko. - Zgłupiałeś?! Leż! - Lyssa uniosła się nieco aż, zaskoczona tym jak bezmyślnie mężczyzna sprawił sobie sam ból. - Nic mi nie jest. - Rzuciła krótko, po czym sięgnęła tabliczki czekolady z blatu i dość mało delikatnie położyła ją mu na piersi, jakby ta skromna czekolada, miała sprawić że się drugi raz nie podniesie. Jej oczy były zawieszone w nim dość szorstko, jakby chciała zaznaczyć że to ona tutaj rządzi, a wszelkie wstawanie jest zabronione. - To dla Ciebie. Alan zamrugał i wpatrywał się w nią jeszcze by upewnić się, że rzeczywiście nic jej nie jest. Możliwe, że przyglądał się nieco zbyt długo… - Wybacz. Gdy chciałaś się ze mną skontaktować przez krótkofalówkę, a ja nic nie mogłem zrobić, czułem… Potwornie się o ciebie martwiłem. A gdy Peter opowiedział, że zaatakowały was dinozaury… - urwał nagle gdy uzmysłowił sobie, że powiedział “o ciebie”. Język utknął mu w gardle. - A więc słyszałeś? Czemu nie odpowiedziałeś? - kobieta zmrużyła oczy, próbując go przeanalizować. - O mnie..? - przechyliła głowę na bok, patrząc pytająco, a jej włosy rozlały się niczym tafla wodospadu. Spojrzenie Alana początkowo uciekło od tych pięknych, ciemnych oczu. - Chciałem odpowiedzieć. Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku. Niestety podczas upadku krótkofalówka uległa uszkodzeniu. Nie mogłem zrobić niczego oprócz słuchania - zdobył się na odwagę i spojrzał na nią. Uśmiechnął się słabo - Będę musiał ci ją odkupić, jak tylko wszystkich was stąd zabiorę. Słysząc to Kiku wywinęła oczami, a mężczyzna raz jeszcze wziął głęboki oddech. Nie chciał już niczego w życiu żałować. - Podobno w ostatnich chwilach, tuż przed końcem, człowiek widzi to na czym najbardziej mu zależy… Gdy spadając zbliżałem się do ziemi, zobaczyłem ciebie - No nic. Wreszcie to powiedział. Teraz mógł jedynie spodziewać się widoku pięści, zbliżającej się stronę jego twarzy. Przez moment Azjatka patrzyła na niego tak zaskoczona, jakby to ona zaliczyła przed chwilą szybki kontakt z ziemią. Rozchyliła lekko usta, chciała coś powiedzieć ale jej nie wyszło. Zamiast tego jej policzki nieco się zaczerwieniły. “Co on wygaduje?” - jedna myśl za drugą zaczęły plątać się w jej głowie, aż zatrzepotała rzęsami. Chwila zrobiła się trochę niezręczna i spanikowała, czując że musi jakoś zareagować. Wybrała że obróci to wszystko w żart. Lewą dłoń oparła na jego leżącej na łóżku ręce, nachylając się nad nim i prawą dotykając do jego czoła, jakby sprawdzała mu temperaturę. - Alan? Bredzisz. - Jej dotyk był nieco niepewny, nawet po tym mógł wyczuć jaką niepewność i burzę wywołał w jej emocjach. Mimo to spróbowała się zaśmiać, odwrócić od niego przy okazji twarzą gdzieś w tył i powiedzieć tam. - Kim? Pacjent chyba potrzebuje zastrzyku na tężec! Zaopatrzeniowiec spróbował ująć jej dłoń w swoją. Dotyk Kiku działał na niego niczym leczniczy balsam. - Zostaniesz, proszę, odrobinę dłużej i opowiesz co dokładnie się wam przydarzyło? - zapytał, nie chcąc by ta chwila tak szybko się skończyła. Gdy tylko palce mężczyzny zaczęły wspinać się po jej ręce ku dłoni, ta cofnęła się spłoszona. Mimo wszystko sama Kiku jeszcze nie uciekła, choć rozejrzała się pospiesznie jakby rzeczywiście rozważała czy Alanowi nie potrzeba pomocy, albo sprawdzając czy ktoś mógł tą jej ‘ucieczkę’ zobaczyć. - Musisz leżeć i nie możesz się przemęczać, Kim ciężko pracowała by Cię pozszywać.. - Wydała polecenie, jakby sama dla siebie, by poczuć że ma nad nim większą kontrolę. Mimo to poczuła że zrobiło jej się jakoś gorąco, bardziej niż zwykle w tej dżungli. - No.. więc.. siedziałam sobie na masce jeepa, kiedy nagle wyskoczył na nią obok, dinozaur wielkości kucyka i wyszczerzył zęby.. - zrobiła małą pauzę na złapanie głębszego oddechu bo samo przypomnienie sobie tego było dość straszne. - Był niegrzeczny i brzydko pachniało mu z ust, więc dostał prawym prostym prosto w nos. - Przekazała ten koniec dość rozbawiona, ale jej ręka zadrżała lekko, w skrytym gdzieś za uśmiechem lęku. Alan leżał wpatrzony w nią z otwartymi z niedowierzania ustami. Ta dziewczyna była pełna niespodzianek. -I… i co potem? - Chyba pękła mu kość.. no ale dosiadł się bez pozwolenia. Pewnie i bym uciekała, ale wystraszył mnie. Taki odruch. Poza tym w aucie siedział Collins, nie mogłam go tak zostawić. Oczywiście ten cudowny okaz natury nie był sam, wyskoczyło jeszcze kilka. Ledwo daliśmy radę je ustrzelić z moim łukiem i bronią palną. Major i Honzo zostali ranni, ale się wyliżą. Na początku wyglądało to gorzej, albo Kimberlee jest aż tak dobra w swoim fachu. - Westchnęła i oparła się łokciami o jego łóżko, kontynuując swoją opowieść. Teraz mógł zobaczyć że na nieco poszarpanej skórze jej kostek u dłoni zastygła krew. Po tej niedawnej deklaracji Alana, trochę unikała jego spojrzenia zwrócona bardziej profilem. - Było ich więcej, ale Bloody rzucił granat i zaczęliśmy uciekać. Wtedy też usłyszeliśmy o Tobie. Wystraszyłeś mnie, bo nie brzmiało to za dobrze, ale udało się i jesteś cały, więc.. Przyszłam, bo się martwiłam. - Zakłopotała się nieco, odgarnęła włosy spiesznie i dodała miękko. - Cieszę się że żyjesz. Alan delektował się każdą chwilą, w której mógł słyszeć jej głos. W myślach próbował wyobrazić sobie jak przebiegała akcja jej opowieści. Jej ostatnie słowa sprawiły, że jego serce zabiło mocniej, tak że EKG aż szybciej zapiszczało. - Jesteś niesamowita! - powiedział w końcu z uśmiechem - Już drugi raz dzięki Tobie udało się komuś przeżyć… Za to ja znowu zawiodłem, zostawiając “Bear’a” i Marco samych, Ale to się zmieni! Od teraz zrobię wszystko, byśmy wszyscy bezpiecznie wrócili do domów! - ”Tyle, że ty nie masz domu” - usłyszał w myślach swój własny głos. Zerknął z troską na jej zranione dłonie. - Kim powinna rzucić okiem na te rany. Brew dziewczyny uniosła się, ze znanym mu grymasem gdy powiedział coś głupiego. - Tobie rzeczywiście chyba stało się coś z głową. - Spojrzała na niego krytycznie, a jednocześnie troszkę po staremu, być może uznając że gdy mówił o jakimś uczuciu do niej, majaczył bez sensu. - Bądź realistą. Póki co to leżysz ranny, a my musimy się Tobą zajmować. Nie rzucaj tu obietnicami na wiatr, bo możesz kogoś zranić, rozniecając płonną nadzieję. Kiku wyraźnie straciła nastrój, a dłonie schowała przy biodrze, gdzie nie mógł ich zobaczyć. - Nie mam zamiaru cofać swoich słów - mężczyzna starał się zabrzmieć stanowczo, chociaż wątpił, że mógłby wywrzeć teraz takie wrażenie. Już zdecydował. W odpowiedzi ona jeszcze raz dotknęła jego czoła, spoglądając na niego z góry. - Nie zgrywaj bohatera, tylko wyzdrowiej. Ja.. nie byłabym tak szlachetna. - Obiecuję, że ani się obejrzysz, a już będę na nogach. Już nie raz byłem tak połamany, więc wiem co mówię - Alan odpowiedział, uśmiechając się. - Uhh.. Serio? Przykro mi. - Lyssa zmarszczyła brwi, choć tym razem chyba rzeczywiście współczując. Zmieniła zdanie i ujęła jego dłoń, w obie swoje. - Potrzeba Ci czegoś? - zapytała patrząc mu w oczy, choć jej wzrok często wydawał się nieobecny, oddalony. Przez moment przeszło jej przez myśl pytanie, które przez drobny moment odciągnęło ten wzrok na bok. Zaopatrzeniowiec zamrugał kilka razy, spoglądając na swoją dłoń w jej objęciach. - W tym momencie nie wyobrażam sobie, bym mógł chcieć czegoś więcej - wypalił chyba bardziej do siebie, nieświadomy, że te słowa opuściły jego usta - Eee… tego… nie musi ci być przykro. Każde nowe doświadczenie sprawia, że stajemy się silniejsi. Uczymy się na własnych błędach, widzimy co musimy w sobie poprawić. Nie zastanawiałaś się nigdy nad tym? Czerwona twarz Kiku jednak uświadomiła go że urzeczywistnił te słowa, a dłonie które trzymały go ześlizgnęły się, umykając dyskretnie. Odwróciła spojrzenie, przeciągając dłonią przez włosy i nieco speszona drapiąc się po głowie. Zaraz potem spojrzała na niego znów, wysiliła na trochę kwaśny uśmiech i zająkała krótko. - Am.. Wiesz, zapomniałam zdjąć cięciwy z łuku.. muszę iść. - Powiedziała machając palcem już w stronę wyjścia, po czym odwróciła się niemrawo, prawie wpadając na jakąś skrzynkę. Nie wiedziała czemu jeszcze odwróciła się idąc, pomachała palcami z głupim uśmiechem i czmychnęła poza zasięg jego wzroku. - Dziękuję… - mężczyzna rzucił jeszcze za Azjatką, wątpił jednak, by ta mogła go usłyszeć. Zaczął zastanawiać się nad tym co właściwie się teraz stało. Jego serce biło szybciej, nie miał pojęcia co dziewczyna będzie o nim myślała, po tym co jej powiedział. Położył się i zamknął oczy. Okazało się, że był jeszcze słabszy niż mu się wydawało. Dziś jeszcze pozwoli sobie na odpoczynek. Z jakiegoś powodu wiedział, że będzie miał piękne sny. Gdy ponownie się obudził panowała już noc. Był już odłączony od wszelkich monitorów i kroplówek i potrafił nawet w miarę się poruszać, nie wiedział jednak, czy zoperowana noga utrzyma jego ciężar. Rozejrzał się wokoło za kimś, kto pomógłby mu wstać. - Halo… Jest tam kto? Jakiś duży cień zakrył mu pole widzenia. Masywny mężczyzna wszedł do środka i syknął cicho. - Czego chcesz? - O, cześć! Miałem nadzieję, że wypiszą mnie ze szpitala wreszcie - odparł przyjacielsko Woods - Warunki tu są pierwsza klasa, ale jednak wolałbym wygodne zacisze namiotu. O ile się jakiś dla mnie znajdzie. - Ty wolałbyś, ale ty tu nie masz nic do gadania. Kim ma… a teraz śpi. Więc pójdź za jej przykładem i zamknij grzecznie oczka.- stwierdził stanowczo Sosnowsky. - Stary zlituj się. Przecież widzisz, że jestem poodczepiany od aparatury. Do tego nie chcę ryzykować, że coś w nocy do mnie podpełznie - odparł Alan. - Bo oczywiście twój namiot ma nalepkę z napisem: “Pajączkom wchodzić nie wolno”. I ona działa, co?- odparł ironicznie blondyn spoglądając na mężczyznę.- Twój namiot i twój śpiwór nie jest wygodniejszy od tego łóżka, a wysilając się możesz otworzyć te rany, które ci Kim pozszywała, więc… nie kozacz, tylko grzecznie połóż się i śpij. Rano spytasz się lekarki, czy ci pozwoli hasać. Dziś i tak nie masz po co. Zaopatrzeniowiec zdecydowanie nie dopuszczał do siebie żadnego z argumentów blondyna. Wciąż jednak starał się utrzymać uśmiech na twarzy. - [i]Sorry, ale według mnie jakiś pierwszy lepszy wąż będzie miał większe problemy z dostaniem się do namiotu, niż z dobraniem się do posiłku wystawionego na talerzu. Przynajmniej pomóż mi znaleźć coś do picia i może coś do przegryzienia, to sam poczekam do rana, aż Kim się obudzi… proszę? - ostatni wyraz wypowiedział już ze szczerą prośbą w głosie. - Żarcie i wodę ci przyniosę. Nie ma sprawy. Ale zostajesz tutaj i leżysz grzecznie. Węże wkradną się każdego namiotu, jeśli chcą… a raczej nie chcą. Nie marnują jadu na posiłek za duży do zjedzenia.- wzruszył ramionami Doug i opuścił namiot, zapewne by przynieść coś do jedzenia i picia Alanowi. - O ile nie chcą Cię zeżreć w całości… - wymamrotał cicho Alan wspominając swoje ostatnie spotkanie z łuskowatym zwierzaczkiem. Sosnowsky wrócił po kilkunastu minutach z racjami żywnościowymi i wodą w manierce. - Pij, jedz i kładź się spać. Już późno, a rekonwalescencja wymaga snu.- stwierdził krótko i dobitnie. - Wielkie dzięki - odparł ze szczerym uśmiechem Alan przyjmując manierkę. W gardle zaschło mu niemiłosiernie - Coś mnie ominęło gdy spałem? Co z innymi rannymi? Podobno Major i Alazraqui też oberwali dzisiaj. - Przeżyją. O resztę trzeba było spytać Kim, jak była okazja. - odparł najemnik. - I tak miała już przy mnie sporo roboty - powiedział zaopatrzeniowiec, po czym pociągnął porządny łyk wody z manierki - Wolałbym piwo. Ale chyba minie trochę czasu nim znowu będę mógł się jakiegoś napić. - Jeśli nie mamy w zapasach, to tak. Trochę to potrwa. Ewentualnie wcześniej trafią się chińskie szczyny.- wyjaśnił spokojnie Douglas.-To co oni nazywają piwem… nie zasługuje na to miano. Woods zamyślił się na wzmiankę o Chińczykach. - Myślisz, że mogą się tu szybko pojawić? Szczerze wątpię, że jeśli ich spotkamy, skończy się to wymianą uprzejmości. - Wiem jak działają w Afryce. Tu pewnie też tak zrobią, a to oznacza brak fair play. W ich interesie jest byśmy skończyli w paszczach dinozaurów. Nie ma wyprawy, nie ma dowodów na to, że pierwsi odkryliśmy i objeliśmy kontrolę nad wyspą. Nie wbitej korpoflagi w grunt… więc chińska będzie pierwsza.- odparł posępnie Douglas.-I wyspa ich. ”Gdyby to tylko było takie proste jak skończenie w paszczach dinozaurów” - pomyślał Alan. Jeśli zapamiętał chociaż jedną rzecz ze swoich kontaktów z Chińczykami, to to że byli bezwzględni i niezwykle zdyscyplinowani. Cóż, inny kraj - inne obyczaje. - Jeszcze raz dzięki za przyniesienie prowiantu. Jakoś sobie już poradzę. - To znaczy… położysz się i grzecznie pójdziesz spać. Nie potrzebujemy tu kolejnych kłopotów z wykrwawiającym się pacjentem. Wątpię by Kim miała tu pod dostatkiem woreczków krwi do transfuzji.- mruknął w odpowiedzi “Bloody” spoglądając podejrzliwie na mężczyznę. - Jak skończę jeść to się położę. Spokojnej nocy - powiedział z miną niewiniątka Woods, po czym zabrał się za pochłanianie racji żywnościowych. A Sosnowsky oddalił się w milczeniu, by wrócić na wartę. |
06-12-2018, 23:06 | #84 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=i6OtF7daIPM[/MEDIA] Bez większych niespodzianek czas w obozie przesączył im się przez palce, aż do nastania nocy. Większość poszła spać, niektórzy mieli ochotę na seks, a zapewne jeszcze inni tak jak Kiku, nie mogli zasnąć. Siedziała tam gdzie zwykle, na masce Jeepa i patrzyła w gwiazdy. Kiedyś uwielbiała spędzać czas na łonie natury, czując się spokojniej i regenerując z ran które sprawia miejskie życie. Teraz było inaczej, znów czuła się nieswojo, a do głowy przychodziły jej myśli do których nikomu by się nie przyznała. Ból, żal i zawiść mieszały się w niej niczym paskudna mikstura gotowana w kotle przez wiedźmę. Okropne wizje które ją nachodziły nie dotyczyły dinozaurów, czy też tego że nigdy nie wrócą. Widziała, czuła siebie inną niż chciała, niż akceptowała. Coś kazało jej zapomnieć o dobrym wychowaniu którego nauczyli jej rodzice w rodzimych Stanach. Ta sama obca siła mówiła jej że może zabijać innych, że powinna egoistycznie brać co swoje. Lyssa uniosła butelkę wina, dopijając resztkę która jej została. Przyjemna słodycz zmieszała się z goryczą jej uczuć. Coś mówiło jej że i tak wszyscy zginą, że nie warto tego przeciągać. To samo “coś” stwierdziło że powinna wysadzić w powietrze ich zapasy paliwa. “Nikt się nie spodziewa, zanim się zorientują wszystko będzie płonąć” - Usłyszała głos w głowie - “Jeśli wysadzisz ich zapasy, będą musieli zrezygnować z badania wyspy.. ocalisz ich, przed tym co inaczej nieuniknione..” Lyssa zlękła się trochę, ujmując dłonią swoje palce, chociaż nie było chłodno. Oddech niebezpiecznie przyspieszył, a ona wiedziała że miałaby odwagę. Omiotła obóz wzrokiem, który w jakiś chłodny, ale emocjonalny niczym dotyk lodu sposób przywoływał obrazy innych osób. Obok niej, przy Jeepie, leżał spakowany plecak z jej rzeczami i… ukradziony pistolet Woodsa. Przygotowała wszystko wcześniej, bo czuła że tak musi. Pakując się nie wiedziała jednak dokładnie co zrobi potem, a wszystko równie dobrze mogła zarzucić, zapomnieć jeszcze. Mogła? Niektórych nie darzyła sympatią, a jednak inni niczym jej nie zawinili. Przypomniała sobie Collinsa który przyniósł jej herbatę. Czy jeśli wysadzi zapasy paliwa, przyczyni się do jego śmierci? Wewnętrzna walka o wpływy zaczęła rozdzierać ją od środka. Gdzieś głęboko w sobie, czuła że jest w niej osoba która nie zawaha się wyciąć sobie maczetą drogi przez tłum ludzi. Byle tylko przetrwać. Gdzieś tam była jakaś okrutna strona która nie bała się rozlewać krwi, a ze zwycięstwa nad słabszym czuła satysfakcję. Gdy wspominała siebie jeszcze w Stanach, widziała grzeczną i ułożoną osobę. Tylko że nawet taki aniołek, musiał raz na jakiś czas zejść w głąb podziemnej krypty. Ubrudzić skrzydełka i sprawdzić czy zło które tam więzi, dalej jest spętane. Co było złe, a co dobre? Granica zaczęła się jej zamazywać. Przez moment schowała twarz w dłoni, skupiając myśli i siłę do walki. “Nie tego uczył mnie mój ojciec!” - krzyknęła w tych myślach, niczym zaszczute zwierzę i poczuła jak ramiona unoszą jej się w skórzanej kurtce. W jednej chwili jej myśli niczym wzburzona woda opuściły podziemia umysłu, zostawiając to co tam pogrzebane i nastała pustka. Dżungla i nieme niebo przyglądały jej się, a Lyssa czuła dziwny wstyd. Oczy dziewczyny powiodły znów po obozie, ale tak jak wcześniej nie czuła się jego częścią. Teraz jednak zrozumiała, że zamiast wyrżnąć wszystkich i wykorzystać ich zapasy by przetrwać, musi odejść by ich chronić przed samą sobą. Od dłuższego czasu i tak nikt nie zwracał na nią uwagi, więc wymknięcie się teraz było z jej umiejętnościami łatwe jak ogranie dziecka w Monopoly. Opięty przez skórzane spodnie tyłek Azjatki zsunął się z solidnej maski Jeepa, a ta sięgnęła po swój plecak. Zabrała tylko tyle, by dać sobie złudzenie że ma szansę przetrwać, ale jak było naprawdę? “Przecież dobrze wiesz że tu zginiesz” - znów odezwał się w jej myślach głos, o którym chciała zapomnieć. - Zamknij się. - warknęła pod nosem do “ducha”. Ostatnie spojrzenie jakim obdarzyła obóz, nie miało przywołać żadnej konkretnej myśli. Chciała ten widok zachować, zapamiętać i pielęgnować.. choć nie wiedziała jeszcze w jakim celu. Im więcej rozważała i dumała tym trudniej było działać, więc przestała i skupiła się na jednym. Uciekać. Miała latarkę i światła chemiczne, ale póki była blisko obozu nie używała ich by nie zwrócić na siebie uwagi. Być może światła gwiazd dadzą jej dość dobrą widoczność by w ogóle ich nie użyć i nie rzucać się w oczy także innym stworzeniom zamieszkującym wyspę. Początkowy entuzjazm i adrenalina dawała jej nieziemską szybkość, gdy dobiegła w stronę skąd słyszała rzekę. Pobiegła wzdłuż niej kawałek, w stronę w głąb wyspy, by nie narobić hałasu rozbijając nogami taflę wody. Dopiero gdy oddaliła się trochę od obozu, bez żadnego oporu weszła w rzekę i zaczęła pospiesznie maszerować pod prąd. Nie wiedziała jeszcze kiedy, ani w którym kierunku wyjdzie, ale nie chciała zostawiać za sobą śladów. Nad samą rzeką, nie było drzew więc nie potrzebowała dodatkowego oświetlenia oprócz tego jakie dawały jej gwiazdy. Jej buty były niezwykle solidne, ale nie przystosowane do brodzenia w wodzie i zaraz poczuła jak jej stopy zalał i otulił chłód wody. W ręce, na wszelki wypadek już miała wyciągniętą maczetę, ale liczyła na to że nie będzie musiała jeszcze jej użyć. Początkowy plan zakładał dotarcie w jakieś bardziej skaliste i górskie rejony wyspy, gdzie liczyła na to że większość drapieżników które do tej pory widziała, nie poradzi sobie ze wspinaczką. Ignorując brak komfortu, zacisnęła zęby i jeszcze bardziej przyspieszyła, forsując większy pośpiech. Musiała zejść z rzeki na ląd gdzieś, gdzie nie zostawi śladów i iść dalej. W pewnym sensie poczuła się lepiej, choć mogło to wydawać się absurdalne. Jej los zależał teraz tylko od niej samej, lub przeznaczenia, a nie od decyzji Majora. Ta iluzja wolności dodała sił, by w końcu znaleźć brzeg który nie był zarośnięty, ani zasypany piaskiem. Z lekkim wysiłkiem, bo przecież miała na sobie bagaż, wspięła się na jakieś usypane nad wodą głazy. Dała sobie tylko minutę, by wylać wodę z butów, upić łyka z manierki i iść w nieznane...
__________________ In the misty morning, on the edge of time We've lost the rising sun |
08-12-2018, 19:18 | #85 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Wieczór/noc w obozie… i nie tylko Kimberlee po dwugodzinnej drzemce w końcu udała się nad rzeczkę celem kąpieli. Towarzyszyła jej z kolei “T”, której stopę doglądnęła blondyneczka, nie mając zbytnich zastrzeżeń co do opatrunków założonych przez Dorothy. Wykąpały się obie, a najemniczka robiła jednocześnie i za ochronę lekarki podczas tej czynności… Nikt jakoś również nie miał ochoty na dalsze badanie wyspy, znajdując sobie ciekawsze zajęcia w samym obozie… no właściwie to nikt, poza Sarah, która zniknęła na 2 godzinki z “Sosną”. Taaaak, badania wyspy, akurat. Badali to oni się wzajemnie, z dala od obozu. Wieczorem Major pozwolił nieco uszczknąć z zapasów Whisky, napito się więc wspólnie alkoholu, uszczuplając zasoby o cztery flaszki. ~ Dorothy spędziła całą noc pracowicie we własnym namiocie, i to sama. Badała znaleziska jakich dokonała na wyspie, ich skład chemiczny za pomocą wielu testów, wszystko skrupulatnie spisywała, katalogowała próbki, mówiąc więc krótko, była w swoim żywiole. A żeby to wszystko wytrzymać, używała swych prywatnych “wspomagaczy”, które pozwalały jej się skupić i wytrzymać wszystko przez ten czas bez zmęczenia i ewentualnego snu… I coś jak wspomagaczy użyła chyba i “T”, bowiem w pewnym momencie w namiocie pani Lie zjawiła się najemniczka, ot tak po prostu sobie wchodząc. Tym razem już bez karabinu, bez kamizelki i całego tego sprzętu bojowego na sobie, jedynie z pistoletem w kaburze na biodrze. W koszulce na ramiączkach, shortach i klapkach, z dziwnie iskrzącymi oczami, zamknęła za sobą zamkiem wejście do namiotu, po czym zbliżyła się tak na pół metra do Lie. Będąc przed nią, spojrzała jej w oczy, przygryzając wargę. Czuć było od niej alkohol... ~ Gdzieś w nocy, naprawdę późną porą, do namiotu Lyssy i Kim wśliznął się półnagi “Bear”. Najemnik był napalony jak parowóz, poszukując mocnych wrażeń. Znalazł jednak jedynie wystraszoną Kimberlee, wyrwaną ze snu, bez Azjatki u swego boku. Grzecznie więc przeprosił za najście, po czym się wycofał, pozostawiając lekko zszokowaną dziewczynę samą. Ta przez chwilę dochodziła do tego, co właśnie zaszło, gdzie mogła być Lyssa, po czym… dalej położyła się spać. W końcu jej bodygardka mogła choćby pójść na chwilę na stronę, czy tam robić cokolwiek równie banalnego. ~ Sosnowsky, stojący w nocy na warcie, gdy nadeszła jego kolej, został z kolei odwiedzony przez Elsworth. Pani biolog była nadal “wygłodniała”, co też szybko dała mężczyźnie do zrozumienia, gdy jej sukienka opadła u jej stóp, a kobieta stała przed nim kompletnie nagusieńka. Lyssa uciekła. Gwizdnęła pistolet Alana, zabrała kilka swoich rzeczy w plecaku, a w nocy opuściła obozowisko. Wewnętrzne odczucia, uczucia, przemyślenia, masa myśli, kłębek w głowie. Postąpiła jednak jak postąpiła, to była jej decyzja... W nocy nic jej nie zeżarło, choć raz było blisko. Coś wielkiego przedzierało się przez dżunglę ledwie 15 metrów od niej, taranując drzewa i depcząc wszelkie krzaki. Schowana z dala od trasy tego posapującego czegoś, cichutko jak myszka przyczajona w ciemnościach, odczekała aż bydlę przejdzie, a potem jeszcze chwilę dłużej, by się upewnić. Wtedy też chyba, zdała sobie sprawę, iż może tu zostać pożarta przez bestię, której nawet dobrze nie zobaczy w mroku, a jeśli już zębaty pysk pojawi się w świetle jej latarki, może być za późno. …. “Kto nie ryzykuje, ten nie żyje”, czy jakoś tak. Maszerowała więc dalej, coraz bardziej i bardziej oddalając się od obozu, przez pohukującą, brzęczącą i wyjącą dżunglę, byle przed siebie, do obranego celu. W jednej dłoni latarka, w drugiej pistolet? Dopiero gdy świtało, zatrzymała się na odpoczynek. Wspięła na jedno z większych drzew, znalazła nadającą się do odpoczynku gałąź, po czym w pozycji półsiedzącej się do niej przywiązała. Widziała to w jakimś filmie… zdrzemnie się na chwilę w tym względnie bezpiecznym miejscu, unikając upadku. Będzie dobrze. Poranek następnego dnia, obóz Wszelkie krzątaniny i sprawy związane z wczesną porą, gdzieś tak pół godziny po tym jak wszyscy już wstali, przerwał jeden bardzo istotny fakt. Nigdzie nie było Lyssy. Kolejny kwadrans zabrało pozbieranie potrzebnych informacji co i jak: Azjatka zniknęła z obozu najprawdopodobniej w nocy, zabierając plecak, zniknął i Desert Eagle Woodsa. Bagaże Kiku zostały, wzięła więc tylko kilka najpotrzebniejszych (jej zdaniem) drobiazgów, a zostawiła nawet swoją krótkofalówkę. Van Straten po długim kręceniu się wokół obozu, odkrył pojedyncze ślady prowadzące do rzeki, które z drugiej strony już się nie pojawiły. Lyssa brnęła więc wodą, chcąc właśnie uniknąć wytropienia. Pytaniem jednak było, czy poszła z nurtem, czy pod prąd. Tego już “Myśliwy” ustalić nie umiał. Najważniejszym jednak pytaniem, z całego ich morza, nurtującym wszystkich w obozie, było proste “dlaczego?”. Co ją podkusiło, by opuścić ekspedycję, co ją pchnęło by samej gdzieś szwędać się po wyspie, w jakim celu, co doprowadziło Lyssę do takiej… głupoty? - A to ci pita - Skwitował wszystko po swojemu Honzo. Major - wyglądający już na kompletnie zdrowego po wczorajszych przejściach - przeklinał. Oj bardzo, bardzo, bardzo przeklinał. Oberwało się również słownie i Sosnowsky’emu. Najemnik bowiem był na nocnej warcie w okolicy terenu, którym Lyssa opuściła obóz… ~ - Frost i Larry biorą quada i jadą wzdłuż rzeki w kierunku plaży, może tam poszła Lyssa. “Sosna” i Van Straten w drugą stronę wzdłuż rzeczki, może ją znajdziecie, może nie, kto wie. Wołajcie ją głośno co pewien czas. A meldować się macie co kwadrans przez komunikatory - Baker wydał pierwsze rozkazy. Spoglądał również przez chwilę na Kimberlee, Dorothy, Petera i “T”. W końcu przywołał ich do siebie, podobnie jak i Kaaia. - Tylko ślepiec by nie zauważył pewnych rzeczy... - Dowódca ekspedycji zaczął dosyć nietypowo - Sprawy się nieco skomplikowały jak sami widzicie, jak i sami o pewnych rzeczach wiecie. Dlatego chcę zaproponować, żeby od tej pory ochroną panienki Kimberlee zajmowała się “T”, a pani Lie będzie pod czujnym okiem Kaaia i Currana. Czy tak może być? - Spojrzał po osobach stojących przy nim. Zasmucona Kim przytaknęła głową, “T” wzruszyła ramionami, a Kaai zrobił kwaśną minę przez chwilę milcząc. Z kolei Dorothy i Peter… ~ Benjamin Collins wraz z Ryotaro zrobili dla Alana prowizoryczne kule, by “Zaopatrzeniowiec” mógł się poruszać o własnych siłach. Co prawda, w tej chwili miał grację stetryczałego alkoholika, ale jako tako mógł człapać to tu, to tam. Same kule były wykonane z solidnych gałęzi, poskręcane do kupy wytrzymałymi linkami, a nawet powtykane w siebie. Całość jednak trzymała się niezwykle mocno, nie wyglądało to wszystko tragicznie, a co ważniejsze, funkcjonowało naprawdę dobrze. Sam Woods z kolei czuł się już o wiele, wiele lepiej niż poprzedniego dnia. Co prawda kolano nadal bolało i chodzić na tej nodze nie mógł, łykał całą armię różnych prochów, jakie Kimberlee podtykała mu pod nos, jednak było naprawdę o niebo lepiej. Alan szacował samego siebie na tak… hmm… 90% w pełni sprawnego? No dobra, nie przesadzajmy, 85%. Jakikolwiek wynik mężczyźnie nie wychodził, wyglądał jednak na takiego, co to go opierdol nie ominie. - Jak pilnujesz broni?! - Wrzasnął na niego Major - Teraz Lyssa lata po wyspie z pistoletem, mogąc być zagrożeniem dla samej siebie, jak i dla nas?! Szlag by cię trafił Woods!! …. - Uważaj na siebie - Powiedziała Sarah i pocałowała szykującego się do poszukiwań “Sosnę” namiętnie w usta. Kobieta miała chyba w poważaniu, kto to widział, i co o tym sobie ludzie pomyślą. Gdzieś na wyspie Lyssa ocknęła się na gałęzi z łomoczącym sercem w piersi. Miała dziwny sen, a właściwie to mały koszmar, śniły jej się wielkie, syczące węże… może to przez opowiastki Alana? Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia, którego na szczęście nie było, zjadła więc coś drobnego z racji jakie miała, oraz napiła się znowu wody z manierki. Wody, której została już tylko połowa, musiałaby więc już niedługo poszukać jakiegoś wodopoju. A słońce świecące przez dżunglę oznaczało, iż ten dzień również będzie upalnym. W trakcie swoich wędrówek przez dzicz natknęła się nagle na… gniazdo jakiegoś dinozaura? Jajek wielkości futbolówki było pięć. Pozostawione na pastwę losu i ewentualnych drapieżników, czy może mamuśka była gdzieś w pobliżu? Ta ostatnia myśl spowodowała, iż Azjatka postanowiła czym prędzej się stamtąd wynosić, nie czekając, by się przekonać kto jest ową matką… ~ Było gorąco, było parno, ubranie się do niej lepiło niemal na całym ciele. Woda w manierce prawie już się skończyła, nogi zaczynały nieco boleć od wędrówki przez ostatnie trzy godziny. Może już czas, żeby odpocząć nieco dłużej? A jakiegoś wodopoju jak nie odkryła, tak nie odkryła. Ale przynajmniej i nie natrafiła na żadną bestyjkę mającą zamiar zrobić sobie z niej posiłek. Ptaki ćwierkały, owady bzyczały, raz czy dwa widziała małe małpki skaczące po drzewach. Czasem coś gdzieś w oddali zaryczało, było to jednak zdecydowanie dalej niż bliżej, więc się tym nie przejmowała. Kilkanaście metrów od siebie widziała jakąś zieloną, metrową jaszczurkę powoli wspinającą się na drzewo… nic raczej nie zwykłego, nic niebezpiecznego. Co zmieniło się ledwie po kolejnych trzech krokach. Przechodząc ponad przewalonym drzewkiem o naprawdę małej średnicy, nadepnęła na coś butem, co dziwacznie zgrzytnęło pod podeszwą. I pojawiło się momentalnie bzyczenie. Kiku spojrzała natychmiast w dół i przygryzła wargę. Wdepnęła w coś, co wyglądało na otwór wylotowy podziemnego gniazda… os. Wdepnęła i w same duże, około czterocentymetrowe żółte osy, zgniatając ze dwie z nich. Rzuciła się biegiem w przód, wśród wyfruwających z gniazda, wkurwionych takich potraktowaniem owadów. Ale kilka z tych małych bestyjek, z całej chmury wyskakującej spod ziemi, było równie szybkich co ona. Trochę bolało. Przede wszystkim na górnych partiach nóg, do tego i raz na brzuchu, oraz i ze dwa na rękach. Ale uciekła małym skubańcom, gnając przez dżunglę ile tylko miała sił, bez zatrzymywania się przez kolejne dwie minuty, póki owe cholerne bzyczenie nie zostało daleko za nią. Bolało tu i tam, ale przynajmniej nic więcej jej nie było. Ani zawrotów głowy, jakiegoś drętwienia na ciele, nic co mogłoby wskazywać na potraktowanie jakimś jadem. A może jej organizm po prostu go zwalczył, nie dopuszczając do zadziałania? *** Komentarze "później"
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 09-12-2018 o 13:18. |
11-12-2018, 21:50 | #86 |
Reputacja: 1 | Dorothy nie mogła uwierzyć w to co powiedział Baker. Wyciągnął jakieś dziwne wnioski i z sobie tylko znanych powodów zaczął się czepiać. A Dot zaczęła się zastanawiać jak do tego doszło. Najpierwsz chciała porozmawiać ze swoją osobistą ochroną i powiedzieć im żeby się odpieprzyli. ~~~ Dorothy podeszła do jeepa, w którym siedziała Cooke.- Powinniśmy poważnie porozmawiać pani Cooke.- Zaczęła oficjalnie. - W trójkę. Pana Kaai też zaraz zaproszę.- rozejrzała się za Hawajczykiem.- To nam wszystkim ułatwi życie. “T” nie odezwała się słowem, spoglądając jedynie na Dorothy z lekko uniesioną, jedną brwią… a jak Lie powiedziała, tak też i zrobiła, i po chwili przybył również i Kaai. Oboje najemników spojrzało więc wyczekująco na swoją podopieczną… - Ale nie tu.- Kiwnęła głowa w kierunku swojego królestwa. ~ - Musimy ustalić jakieś zasady dotyczące naszej współpracy. I nie obchodzi mnie co pani Hughes wam powiedziała. Bo to nie jej tyłka pilnujecie i nie ona z wami musi być. No chyba, że nie chcecie mieć mniej zmartwień, co? - Zaczęła rozmowę Dorothy już we własnym namiocie. - O co chodzi tym razem? - Odezwała się gburowatym tonem “T”. - Nie jesteś naszym pracodawcą, i w sumie nie masz za bardzo co tu pozycji do negocjacji, no ale słucham... - Powiedział z kolei Kaai. -Ale współpraca ułatwi wam zadanie i zadowoli waszego pracodawcę. Prawda?- Przyjrzała się uważniej ich twarzą.- Ja nie chcę dostać zawału, bo któreś z was wyskoczy zza krzaka.- Wskazała na siebie kciukami. -A wy nie chcecie dostać zawału, gdy za tym krzakiem mnie nie będzie.- Palce wskazujące skierowała w ich stronę. - Mogę za to obiecać, że nigdzie nie będę chodziła sama. Co nie znaczy, że wszędzie z wami. - No ale my cię mamy pilnować! - Wypaliła “T”, podczas gdy Marcus nad czymś myślał… - I nigdzie się nie chowamy, i masz trochę luzu, ale łazić za tobą musimy! - Gadała dalej najemniczka, wyliczając na palcach co i jak. Hawajczyk z kolei nadal milczał, główkując. - Bo uwierzę, że jesteś taka sumienna.- Powiedziała Dot już mniej oficjalnym tonem. I ciężko westchnęła. Tym razem to Kaai odezwał się “w pół zdania”, niejako wymuszając na Cooke chwilę milczenia. - No to jak ty to sobie wyobrażasz? Opowiedz... - Zwrócił się do Lie. - Że w sytuacji jaka miała dzisiaj miejsce nad rzeką, nikt nie będzie się krył po krzakach i mnie podglądał.- Ruda spoglądała teraz tylko na najemniczkę. - Zachciało ci się flirtów z “Sosną”, a ja cię pilnowałam. W końcu byłaś poza obozem… a wyspa przyjazną nie jest, więc co się dziwisz? A zresztą… nie zawsze jest czas i miejsce na takie zagrania, nie jesteśmy tu wszyscy czasem żeby “pracować”? - “T” wzruszyła ramionami. Marcus spojrzał z kolei najpierw na nią, a potem na Dorothy. Pokręcił głową. - Jeśli coś ci się stanie, my za to bekniemy. Rozumiem, że nasze pilnowanie może być czasem natrętne, ale jak wspomniała “T”... - Czy ja, kurwa, jestem dzieckiem,żebyś ty mi to tłumaczył?- Lie weszła mu w słowo podnoszą głos. - ...czasem masz dziecinne zagrania! - Syknął Kaai - Chciałem powiedzieć, że możemy dojść do jakiegoś kompromisu, ale wiesz co, mam to w dupie - Najemnik wstał, po czym zaczął wychodzić z namiotu. “T” na moment zbaraniała… - Dobra, przepraszam.- Powiedziała Dorothy krzywiąc się.- To było niepotrzebne. Marcus jednak już nie zareagował, i po prostu wyszedł w cholerę i już go nie było. Cooke z kolei spojrzała na Dorothy z miną świadczącą iż chyba nie wie co robić. Wzruszyła ramionami, jak to miała w zwyczaju, głośno odetchnęła, po czym i ona się podniosła z miejsca, żeby chyba opuścić namiot. - I gdzie…- Ruda chciała coś powiedzieć ale machnęłą ręką. Odchrząknęła - Byłaś na zastrzyku?- Spytała starając się żeby jej głos brzmiał neutralnie. - Kimberlee jeszcze drzemie - Odpowiedziała “T” - ”Gdzie” co? Chciałaś coś jeszcze powiedzieć? - Dodała, spoglądając na Dorothy. Pani Lie popatrzyła ze zdziwieniem na najemniczkę. - A zresztą, i tak się nie dogadamy.- Uśmiechnęła się krzywo.- Gdzie cięta i błyskotliwa odpowiedź? - Hm - Zastanowiła się najemniczka będąc już przy wyjściu z namiotu. Przez chwilę wpatrywała się gdzieś w bok myśląc, i w końcu spojrzała na rozmówczynię - Chcesz sobie pobzykać w spokoju z Peterem, to trzeba było powiedzieć, albo zacząć te całe negocjacje i poważne rozmowy inaczej - Powiedziała “T” i… uśmiechnęła się do Dorothy. Tak zwyczajnie, tak normalnie, bez żadnego szczerzenia zębów, bez głupich uśmieszków. Ot zwykły, normalny uśmiech, tak zadziwiający obserwatora tej wiecznie poważnej i “macho” kobiety. -Tak naprawdę to chcielibyście żeby chodziło tylko o tego waszego sierżanta. - Rudowłosa puściła oko do najemniczki. - Po co tyle komplikować - “T” przechyliła głowę w bok, wpatrując się w oczy Dot. Oczy to ponoć zwierciadło duszy. Z oczu Dorothy nie dało się jednak za wiele wyczytać. Igrały w nich wesołe ogniki. Wesołość wypłynął również na jej twarzy gdy Dot przyciągnęła wzrokiem po postaci kobiety stojącej koło niej. -Jak sami to przyznaliście nie jestem waszym pracodawcą. - Nie wiem co ci jeszcze powiedzieć… - “T” znowu wzruszyła ramionami, po czym już wyszła z namiotu. Dorothy wychylila z namiotu tylko głowę i zawołała za odchodzą Cooke - Ale jak się już umyjesz to wrócisz? ~~~ Później… tak później, w nocy… gdy nastąpiły te odwiedziny~~~ ~~~ I tak oto, Dorothy Lie wdała się w słowną utarczkę ze starym piernikiem, który chyba całemu światu zazdrościł, że jeszcze może, a on nie. - Oczywiście nie potrafił pan sobie darować złośliwości? - Z wyraźną niechęcią w głosie odezwała się Dorothy Lie. - I w normalny sposób zapytać się o takie rzeczy? - Nie bardzo rozumiem o co chodzi - zdziwił się Major. - No i pytam normalnie? Czy taka zamiana personelu jest ok, czy ktoś ma jakieś “ale”, a może pomysły na inny skład personalny? - To co zauważył ślepiec? - Lie ani na jotę nie zmieniła tonu wypowiedzi . Peter chwilowo się nie wypowiadał. Ciekaw był, na taką oczywistą oczywistość powie major, na którego spojrzał z zainteresowaniem. - Będzie padało, bo boli mnie kolano - Major przewrócił oczami i przeniósł już spojrzenie na Petera. - Więc? - Na bolące kolano to pomogą okłady z… - tu Dot użyła kilku małozrozumiałych dla większości słów. Pater odchrząknął, mając przez moment wrażenie, że może się wpakować między młot a kowadło. - Zapewne pani Dorothy chodzi o to, by pan major sprecyzował, o co chodziło z tym ślepcem i jego związkiem z komplikowaniem się spraw - spróbował zgadnąć. - Pani Dorothy potrafi sama - Lie przeniosła wzrok na Currana i nie brzmiała już tak słodko jak poprzedniego wieczoru - za siebie mówić. Curran nie zareagował, bowiem to właśnie zdało mu się w tym momencie najlepszym wyjściem. Dorothy wzięła kilka głębszych wdechów skupiając się na jakimś odległym punkcie poza rozmówcami. - To pańscy podwładni.- odezwała się starając się by jej głos brzmiał neutralnie. - Nie rozumiem więc, po co te pytania. - Jak się okazuje Kaai i “T” to nie tak do końca moi podwładni. A ja chciałem iść tu co niektórym na rękę, odrobinę taktownie dać do zrozumienia, dlaczego tak mam zamiar postąpić. Ale nieeee, co niektórzy wolą dłubać i dłubać i się dopytywać o wszystko i wyjaśniać przy wszystkich, i szukać sensu w każdym moim powiedzianym słowie, i cała ta mała, cholerna próba zamaskowania owych decyzji poszła w pizdu… - Powiedział spokojnie Major, a Kimberlee poczerwieniała. “T” z kolei skrywała parsknięcie, a Kaai głośno sobie westchnął. - Jeśli nawet i Major daje taką propozycję odnośnie pani Lie, to możemy nieco odpuścić i zmniejszyć ochronę do jednej osoby, a kto to będzie, mnie obojętne - powiedział Marcus. - Przeszkadza to panu, majorze Baker? Czuję się pan z tym niekomfortowo? Któryś z pańskich ludzi zaniedbał się w obowiązkach służbowych przeze mnie? Czy o co chodzi?- Rudowłosa najpierw patrzyła prosto w oczy Majorowi, a później przeniosła wzrok na Kaaiego.- Ale dlaczego odpuścić? Przecież jeżeli coś mi się stanie, to wy będziecie za to odpowiedzialni. Baker pieprznął najprawdziwszego facepalma, przejeżdżając dłonią po twarzy. Pokręcił głową, wpatrując się w Dorothy. -Udajesz taką tępą, czy naprawdę jesteś? Z całym szacuneczkiem jaki do ciebie mam, ale nie chce mi się już nic tłumaczyć - Major zapalił sobie fajkę, nadal przypatrując się Dot i kręcąc głową. - Ja myślę, że ona sobie jaja robi… no albo to co pali po kątach jej faktycznie mózg wyżarło, Majorze - powiedział Kaai. -[i] W namiocie bowiem nalegała na danie jej więcej prywatności i luzu z naszej strony, a tu proszę, nagle “ooooch a jak mi się coś stanie to będzie wasza wina” - Marcus również pokręcił głową. “T” zaś już nie wytrzymała i zaczęła głośno z tego wszystkiego się śmiać. Skołowana Kim spoglądała to raz na tego, na drugiego, na tą, na tamtą… - Mogłabym to samo o tobie powiedzieć.- Dorothy dużo wysiłku musiała włożyć w to by nadal być poważną gdy odezwała się ponownie do Bakera. - Więęęc? - Major zagestykulował dłonią z papierosem do Lie -Jaką w końcu ostateczną decyzję jaśnie pani zaakceptuje? -Ależ skoro pan sir - Dorothy sparodiowała żołnierski sposób zwracania się do przełożonego - wydał taki rozkaz, to nie mogę go kwestionować. - Od tej pory Peter będzie robił za twoją ochronę, a do niego “T” czy Kaai? - spytał ją Baker. - Proszę spytać Kim, kogo ona woli, bo ja to nie mogę się zdecydować. - odpowiedziała mu z mocno przesadzonym rozdarciem. Peter zerknął, nieco zaskoczony, na Dorothy, ale nic nie powiedział. Kobieta pochwyciła jego wzrok. Ona również nie odezwała się. Major spojrzał więc na Kimberlee, a lekko speszona dziewczyna przez chwilkę się zastanawiała. - Emm… emm… “T”! - W końcu z siebie wydusiła. - Dobra, to ktoś coś jeszcze, czy się rozchodzimy? - dodał Baker. Dorothy pokręciła głową w geście zaprzeczenia, po czym odwróciła głowę w kierunku Marcusa. - Nasza miłość została cudownie ocalona, ukochany. - Puściła przy tym do niego oko. Peter stłumił uśmiech, chociaż, prawdę mówiac, nie rozumiał motywów, jakimi kierowała się Dorothy. Ale kobieca logika... To było poza jego zasięgiem. Głównodowodzący machnął niedbale dłonią, po czym odszedł od grupki, rozmowy zostały więc zakończone. Kim czmychnęła, za nią “T”, Kaai również odszedł gdzieś na bok. Wypadało więc zająć się swoimi sprawami… - Dlaczego on? - spytał cicho Pater, gdy zostali sami z Dorothy. - Kim wybrała “T”, to co miałam się kłócić? - odpowiedziała ziewając. - Miałaś prawo wyboru... - stwierdził, zanim zdążył się ugryźć w język. - Zresztą... to twój cień. Cóżeś robiła po nocach - zmienił temat. - Wiem. - Lie zignorowała pytanie bacznie przyglądając się rozmówcy. - Mogłam powiedzieć Cooke i byłoby po sprawie. Kaai poszedłby do Kim. Tylko że ona z jakiś powodów boi się mężczyzn. A ja mam nadzieję świetnie się zabawić, gdy on będzie miał mnie na głowie. Peter pokręcił głową i uśmiechnął się równocześnie, postanawiając, tak na wszelki wypadek, nie narażać się zbyt mocno pannie Lie. - W takim razie lepiej, że "T" tam poszła - stwierdził, nie dzieląc się myślą, iż osobiście wolałby, żeby Dot podjęła inną decyzję. - Masz jakieś plany, w realizacji których byłbym ci potrzebny? - Caaaaaałe mnóstwo. - Wymownie przewróciła oczami. - Tu - machnął ręką, gestem obejmując cały obóz - czy tam? - zdecydowanie mniej rzucającym się w oczy gestem wskazał namiot. - I jak to jest, że tylko mnie się oberwało, co? - Dot zadała to pytanie śmiejąc się. Nim Peter zdołał się zdecydować, jakiej odpowiedzi udzielić, rozpoczęły się niezłe cyrki z Alanem. Dot przez chwilę przyglądała się krótkiej ale jakże burzliwej wymianie zdań między Woodsem a Bakerem. A gdy Alan padł w objęcia Kurta Ellisona, kobieta przeniosła pytające spojrzenie na swojego towarzysza. - Ty to widziałeś?- Syknęła.- Temu staremu piernikowi odbiło. -Nazwałbym to humanitarnym sposobem rozwiązania sprawy. Wszak on oszalał... W takim stanie nie powinien się z łóżka ruszać. Dzielny rycerz na warczącym quadzie... - Pokręcił głową. - Na jego miejscu też bym tak zrobił. Znaczy ruszył na ratunek. I też by mnie trzeba było powstrzymać w dowolny sposób. Ale ja bym dostał w zęby i by mnie jeszcze przywiązali do łóżka. - Czyli nikt mu nic nie powie? - Dot ponownie spojrzała na trzech mężczyzn, którzy znajdowali się kawałek od nich. - Pewnie nikt. Zapewne każdy uważa tak jak ja, że Alana należało powstrzymać. A to był najmniej bolesny sposób. - Nie, nie każdy. - Rudowłosa kobieta powiedziała to całkiem głośno. - Pozwoliłabyś mu jechać? W takim stanie? - Peter nie był pewien, czy dobrze słyszy. - Chcę mieć pewność, że nikomu nie zrobi krzywdy.- Dorothy czuła już zmęczenie wynikające ze swojej nocnej aktywności. Ziewnęła raz jeszcze. Przemęczony umysł nie pracował już tak sprawnie i chyba dała ponieść się emocjom po wcześniejszej wymianie zdań z majorem. - Alan czy major? - Peter nie był pewien, kogo dziewczyna ma na myśli. - Baker.- odpowiedziała krótko. - [i]Nie... Jestem przekonany, że zrobi wszystko, by nikomu nic się nie stało.[/] - Przeniósł wzrok ze swej rozmówczyni na obiekt rozmowy. Dorothy popatrzyła na swojego rozmówcę wzrokiem pełnym wątpliwości. - Jasne. - To samo zwątpienie wyczuwalne było w wypowiedzi. W spojrzeniu Petera było zdecydowanie więcej pewności. - Do tej pory opinie o Bakerze nie są takie złe - powiedział. - Idź zbierz opinie od swojego nowego partnera o nowych obowiązkach.- Dot nagle zmieniła temat. - Ja będę u siebie. Przynajmniej powinnam tam być. . - Może powinnaś się trochę przespać? - Z ust Petera padło ni to pytanie, ni to sugestia. - Oczywiście. - Lie stłumiła chichot, jaki wywołany został skojarzeniami związanymi ze słowami mężczyzny. - W takim razie się połóż, a my z Marcusem wymienimy opinie o naszej wspólnej podopiecznej - uśmiechnął się Peter. Dorothy powlokła się do swojego królestwa, zapominając że miała przecież przeprowadzić z Bakerem konstruktywną wymianę zdań na temat tego, jak potraktował Woodsa. W namiocie zrzuciła z siebie niepotrzebne odzienie, pozostając jedynie w koszulce i majtkach i wysunęła się w swój śpiwór pachnący jeszcze wczorajszymi wydarzeniami.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 11-12-2018 o 22:06. |
12-12-2018, 17:13 | #87 |
Reputacja: 1 | Woods niezmiernie cieszył się z faktu, że wreszcie został “wypisany” z polowego szpitala. Wyspany za wszystkie czasy musiał przetestować efekty pracy Kim. A były one zdumiewające. Czuł się o wiele lepiej, niż w ogóle mógł oczekiwać po wczorajszym koszmarze. Zaopatrzony w kule, które otrzymał od innych życzliwych członków załogi, spokojnie udał się w poszukiwaniu jakiejś misy, w której mógłby podgrzać nieco wody do mycia. Wyczyszczenie się z potu i umycie zębów, było dla niego w tym momencie niczym spełnienie marzeń. Jeszcze jedynie przegryzł coś na szybko i był gotowy na obchód, by przyjrzeć się pracy innych przy stawianiu obozu. Nagłe zamieszanie, które zapanowało w około przyciągnęło jednak jego uwagę… *** Ignorując skierowane w jego stronę bluzgi Majora, Alan udał się w stronę swoich rzeczy i również zaczął pakować to co najpotrzebniejsze do swojego plecaka. - Wybierasz się gdzieś? - Obok krzątającego się Alana pojawił się nagle “Zapałka”. - Tak - odparł Woods nawet się nie odwracając - Dołączam do jednej z grup poszukiwawczych. - Major już wyznaczył skład? - Zdziwił się najemnik. - Każdy quad ma po dwa miejsca, więc mogę jeszcze jedno zająć - kontynuował drugi mężczyzna, pakując resztę rzeczy. - Jesteś pewien, że z tobą wszystko ok? - Parsknął śmiechem “Zapałka” - Bo chyba liczyć nie umiesz...na jednym quadzie Harry i Larry, na drugim Van Straten i Douglas. - Doprawdy? A Lyssa będzie wracać na piechotę? - zapytał zaopatrzeniowiec, obojętnym tonem. Wzrok miał pusty i zdawał się nawet nie patrzyć na najemnika - Powiedz mi proszę, co się stanie gdy jeden z quadów nawali? Czy ktokolwiek z tej czwórki zna się na mechanice? - Ledwie co chodzisz a rwiesz się o kulach do akcji poszukiwawczej, całkiem już chyba zgłupiałeś - Powiedział Kurt, odchodząc od Alana i zostawiając go już samego. [i]“Może i zgłupiałem, ale nie ma w moim postanowieniu niczego szalonego” - Alan zaczął myśleć intensywnie - ”Jedziemy quadami. Nawet gdyby doszło do szukania na piechotę, to nie dadzą rady jej wytropić w biegu. Jeśli będę ich spowalniał, to ostatecznie zostanę i będę pilnować quadów.” - skwitował w głowie i zarzucił plecak starając się utrzymać równowagę - ”Dam radę”. Wreszcie Woods udał się w stronę quadów, by sprawdzić poziom paliwa. - Hej Woods, co tu się wyprawia?! - Po chwili przed Alanem pojawił się Major, i nie wyglądał(ojej, serio?) na ucieszonego rozwojem sytuacji. - Dołączam do jednej z grup - odpowiedział Alan, zdziwiony jakby nie było to czymś oczywistym. - Aha! - Powiedział głośno Baker. W tym samym momencie Alana złapał ktoś za ramię od tyłu. - Alan! - Odezwał się pojawiający nie wiadomo skąd za nim ponownie “Zapałka”. - Puść mnie - powiedział nie odwracając wzroku zaopatrzeniowiec. Spokojnie i bez emocji. Nie stawiał oporu. Przygotował się jednak, by w chwili, gdy najemnik będzie chciał go unieruchomić, wydostać się używając jednej ze sztuczek, których się kiedyś nauczył. - Już tłumaczyłem “Zapałce”, że mój udział w wyprawie nie jest niczym nielogicznym. Powinniście wziąć jeszcze jedną dodatkową osobę. Najlepiej kogoś, kto zna się na mechanice. Jeśli któryś z quadów padnie w środku dżungli, wszyscy mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie. - Nigdzie nie jedziesz koniec, kropka - Powiedział Baker, po czym odwrócił się do Alana plecami i ruszył swoją stroną. W tym czasie “Zapałka” zabrał łapę z ramienia Woodsa. - Aha, i jeszcze jedno - Dodał nagle Major, odwracając się ponownie do “Zaopatrzeniowca” i... strzelając. Z dziwnego pistoletu, prosto w brzuch zbaraniałego Alana. Ostatnią rzeczą, nim Woods zemdlał, było wpatrywanie się w dziwną strzałkę wystającą z jego ciała, oraz świadomość, iż zanim pieprznął o ziemię jak długi, pochwycił go właśnie Kurt… *** Przebudzenie zostało wywołane jakimś naprawdę dziwacznym, penetrującym smrodem, który zdawał się dochodzić wprost z nosa Alana, a wwiercać się do najdalszych zakamarków mózgu mężczyzny. Otworzył więc oczy, potrząsnął głową, i ujrzał klęczącą przed sobą Kimberlee, która zabierała właśnie jakąś małą cuchnącą rzecz od jego twarzy. Pewnie jakiś medyczny specyfik, mający właśnie w taki sposób wybudzić nieprzytomnego… Woods siedział tyłkiem na ziemi przy jednym z jeepów, oparty plecami o prawe przednie koło. ”Cholera co to było?” Ostatnią rzeczą jaką Alan pamiętał był wymierzony w siebie pistolet Majora. Nikt mu nie powiedział, że coś takiego miało być na wyposażeniu najemników. I było to przeznaczone do radzenia sobie z ludźmi, co było jeszcze bardziej niepokojące. Jeśli dostałby dawkę przeznaczoną na większego zwierza, pewnie by się nie obudził. - Ja… dziękuję - spojrzał lekarce w oczy - Znowu masz przeze mnie dodatkową pracę. - Nic się nie stało. Jak się czujesz? - Spytała, podając mu wody. - Mdli mnie jak na ciężkim kacu. Czuję jakby ktoś mi wpakował w usta spaloną sierść krowy - odparł starając się ubrać w słowa swój obecny stan. Sięgnął prawą dłonią po wodę, i coś zazgrzytało i szarpnęło nieco jego ręką… zdziwiony spojrzał w bok i aż zamrugał oczami. Był w nadgarstku przykuty kajdankami do jeepa. - Niech cię szlag Baker! - wykrzyknął swoją frustrację w powietrze, a będąca blisko Kim minimalnie struchlała - Obiecałem jej, że wszyscy wrócimy cało do domów. Nie wybaczę Ci tego skurwysynu! NIE WYBACZĘ!!! Dlaczego właśnie go to spotkało? Dlaczego on musiał być teraz bezsilny? Nie wiedział czy bardziej wściekły był na Majora, czy na własną słabość. Ostatecznie opuścił głowę i wbił wzrok w ziemię. - Woda... - Powiedziała wyjątkowo cichutko Kim, podając tym razem manierkę do lewej dłoni Alana - Odjechali jej szukać dobre pół godziny temu - Dodała dziewczyna. Woods spojrzał w górę w troskliwą twarz blondynki. - Dziękuję - woda smakowała wspaniale - Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć... Zapomniałem, że musisz się strasznie o nią martwić. Lekareczka na słowa Woodsa przygryzła wargę i zaczęła nerwowo wyginać sobie palce dłoni. W oczach zaś zamigotały łezki… - Dlaczego ona uciekła? - Wydusiła z siebie. Mężczyzna ze współczuciem przypatrywał się zatroskanej twarzy Kim. - Miałem nadzieję, że ty będziesz wiedziała. Wydawałoby się, że w całym obozie to wy nawzajem jesteście sobie najbliższe - przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z Lyssą - Nie powiedziała ci niczego? - Nic. Ani słowem. Była... i jej... nie było... - Kimberlee w końcu załamał się głosik, a po policzkach poleciały łezki. Zaczęła je nerwowo ścierać dłońmi, unikając kontaktu wzrokowego z Alanem. - Spokojnie, nic jej nie będzie. Jest silniejsza niż ktokolwiek z nas tutaj. Chłopcy szybko ją znajdą i przywiozą całą i zdrową - Alan starał się ją pocieszyć. Sam chciałby wierzyć to co mówi. Odłożył manierkę na ziemię i lewą dłonią delikatnie przetarł jej policzek ze śladu po łzach. Dziewczyna na słowa Alana nie powiedziała nic… chyba jedynie minimalnie przytaknęła głową. Albo zwyczajnie ją akurat poruszyła? Tego nie był pewien. W każdym bądź razie, ma tu tak siedzieć przykuty cholerka wie jak długo, czy może coś się z tym faktem stanie? - Powiedz mi proszę, czy twoim zdaniem siedzenie w tym miejscu jest dobre dla mojego powrotu do zdrowia? - zapytał miękko mając nadzieję, że dzięki Kim będzie mógł się jakoś wydostać z tej sytuacji. Dziewczyna spojrzała na kajdanki trzymające Alana w miejscu. - No wiesz… - Zaczesała jakby nerwowo palcami kosmyk włosów za ucho - Nie że popieram, co Major zrobił, ale ty naprawdę nie powinieneś jechać żadnym pojazdem. Wszelkie wibracje, wertepy i dziury, to będzie katastrofa dla zoperowanego kolana i masa bólu dla ciebie… - Teraz już nigdzie nie pojadę - mężczyzna powiedział z odrobiną rezygnacji w głosie - Nasi najlepsi tropiciele są już daleko poza obozem. Do tego zdaję sobie sprawę z tego, że sam nie utrzymam się na quadzie. Zanim Kimberlee cokolwiek odpowiedziała, na horyzoncie pojawił się Major w towarzystwie “Zapałki”, który niósł kule Alana. - Co to wcześniej było za słownictwo? I to tak przy dziewczynie, tsk, tsk... - Baker z drwiącym uśmieszkiem pokiwał głową, po czym wyciągnął z kieszeni kluczyk do kajdanek. - Wiem że mnie w tej chwili nienawidzisz, ale ja mogę z tym żyć. I wiem, że pewnie masz to gdzieś, ale ja to zrobiłem dla ciebie. Jesteś ranny i nie nadajesz się do brania udziału w akcji poszukiwawczej. Przez własną brawurę czy i inne heroiczne dyrdymały nie tylko byłbyś obciążeniem dla szukających ale i narażał się na komplikacje odnośnie nogi. Inaczej nie było jak cię powstrzymać, a w dwojgu gorszych lepsza strzałka niż pięść na twarzy… dobra, ale mniejsza z tym już wyjaśnianiem. Wyluzowałeś i zajmiesz się czymś w obozie, czy nadal chcesz ganiać po dżungli? - Baker zamachał demonstracyjnie kluczykiem w kierunku Alana. Woods miał ochotę w tym momencie napluć na tą szczerzącą się mordę, ale się powstrzymał. - Mógłbyś przynajmniej najpierw wysłuchać inni mają jakieś ciekawe sugestie, zamiast od razu ich usypiać. Wysłałeś ledwie po dwóch ludzi na jednym quadzie w każdą stronę. Jak myślisz co zrobią jeśli ona nie będzie miała ochoty wr… - ugryzł się w język zdając sobie sprawę z obecności Kim. Spróbował szybko zmienić temat - Jak wygląda sytuacja w obozie, skoro tak potrzebujecie pomocy biednego rannego? Jestem jeszcze odrobinę do niedoinformowany, biorąc pod uwagę, że tyle wczoraj przespałem. - nie zamierzał prosić tego gnoja o rozkucie kajdanek. - Jemu chyba nie tylko na mózg, ale i uszy padło - Zwrócił się Baker do “Zapałki”, na co ten drugi chrząknięciem zdusił śmiech. - Nie potrzebujemy taaak bardzo pomocy rannego, iż jest konieczne jego wcześniejsze uwolnienie. Chyba masz za duże o sobie mniemanie słodziutki… ja po prostu pytam czy już ochłonąłeś i będzie ok, czy nadal potrzebujesz czasu żeby parę rzeczy przemyśleć. A co w obozie itd. to możesz wypytać zastępującego cię Miyazaki albo Colinsa. Teraz zrozumiałeś, czy mam ci to narysować? - Major schował klucz w pięści, po czym założył rękę na rękę, czekając co teraz powie Alan. W tym czasie Kim spakowała kilka medycznych drobiazgów na powrót do małej saszetki, którą zapewne wyciągnęła ze swojego czerwonego plecaka medycznego. Tego jednak nie było tu w zasięgu wzroku… - Jeśli oczekujesz ode mnie, że padnę ci do stóp i będę przepraszał za swoje zachowanie, to lepiej oszczędź nam obu czasu. W każdym razie i tak wyszło na twoje - nigdzie się już nie będę wybierał - powiedział zaopatrzeniowiec, patrząc na zaciśniętą pięść Majora. - Ta, oczywiście - Mruknął Baker - I jeszcze liczę, że mi w końcu zrobisz loda… - Mężczyzna pokręcił głową w niedowierzaniu, a Kim poczerwieniała. - No cóż… to narka - Major dwoma palcami wykonał do Woodsa niedbały salut, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Kurt z kolei wrzucił kule Alana na jeepa i również sobie poszedł. “Zaopatrzeniowiec” pozostał więc tam gdzie był, nadal na uwięzi, z posmutniałą Kim wpatrującą się jego osobę. Dziewczyna zdaje się nie wiedziała, co teraz zrobić czy i powiedzieć… Woods odwrócił się do niej z pocieszającym uśmiechem. - Poradzę sobie jakoś, nie przejmuj się. - Potrzebujesz czegoś, przynieść ci coś? - Spytała Kim. -Nie. Posiedzę tu sobie i trochę pomyślę - odparł mężczyzna - Dziękuję, że tak się mną zajęłaś. I nie chodzi mi tylko o opatrzenie ran. - No… nie ma za co - Blondyneczka znowu na małą chwilkę wpadła w zakłopotanie, po czym machnęła do Alana dłonią, i udała się już zająć czymś innym… |
13-12-2018, 21:12 | #88 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez waydack : 16-12-2018 o 20:50. Powód: dodatkowy fragment |
13-12-2018, 21:29 | #89 |
Administrator Reputacja: 1 | Peter przez moment jeszcze stał przed namiotem, czekając, czy Dot nie zmieni w ostatniej chwili zdania, a potem ruszył na poszukiwanie Marcusa, od czasu do czasu spoglądając jednak na VIP-owski namiot, z którego nikt nie wyłonił się przez dłuższy czas. |
15-12-2018, 19:19 | #90 |
Reputacja: 1 | - Dziecinada…- ziewnął Doug na warcie. Bądź co bądź tym było właśnie zachowanie Alana. Dziecinadą. Że też chciało mu się wysilać ciało, by zmienić jedno wyrko na drugie i to w środku nocy. Sosnowsky jakoś nie rozumiał tej logiki, w innej kategorii niż dziecinny upór. W dodatku mógł po prostu leżeć i odpoczywać, zamiast wytrzeszczać gały w mrok dżungli. Zresztą nasłuchiwanie było w tym przypadku lepszym wyborem. Po pewnym czasie, usłyszał więc w mroku nocy czyjeś w miarę ciche, drobne kroczki. A skoro miało to miejsce od strony obozu, a nie dziczy, nie oznaczało to raczej kłopotów… a wprost przeciwnie. Bardzo późną porą, w nietypowym stroju, zjawiła się bowiem u niego Sarah. A “Sosna” już się domyślał, po co kobieta się tu zjawiła… - Hej - Szepnęła miękkim tonem kobieta, zatrzymując się o dwa kroki przed nim. Kapelusik, bluzeczka, spódnica… nie, moment, to była sukienka, jako całość, z góry do dołu jej ciała...Sarah już zaczęła rozpinać guziczki na wysokości piersi, figlarnie się do Douglasa uśmiechając. - Hej…- Doug spoglądał jak odsłania swoje ciało, zupełnie zaskoczony tym co robiła. Czyżby sobie popiła? Nie wyglądało na to. - Szalona z ciebie wiewióreczka.- podsumował z uśmiechem. Wszak teraz była noc, na niebezpiecznej wyspie. A on był na warcie. Niemniej… podszedł bliżej i nie przeszkadzając jej w rozbieraniu, chwycił za piersi ugniatając je jeszcze przez sukienkę.- Lubię takie. - Wiem - Powiedziała cichym tonem Elsworth i zaśmiała się, jednocześnie zaś pacnęła dłoń mężczyzny, a gdy ten ją na moment zabrał, jednym wprawnym ruchem kobieta pozbyła się swojego odzienia, które wylądowało na kostkach jej nóg. Stała więc przed nim nagusieńka, w środku nocy, uśmiechając się milutko… - Więc… lubisz prowokować, co?- zamruczał Doug całując Sarah i przyciągając ją do siebie. Jego dłoń zacisnęła się na jej pośladku, a usta wędrowały po szyi, obojczykach… schodziły na biust. Sam blondyn zresztą osuwał się powoli w dół, co wywołało u kobiety lekkie drżenie ciała i przyspieszony oddech. Pogładziła jego głowę, jednocześnie minimalnie stając w rozkroku. Blondyn objął pośladki Sarah dłońmi zaczął muskać ustami jej podbrzusze. Pieścił ostrożnie kwiat kobiecości pani naukowiec mrucząc. - Daj znać jeśli będziesz chciała się położyć na trawce. - O tak, poproszęęę… - Przez ciało kobiety przeszła fala dreszczy. Doug poprowadził prawą nogę kobiety na swoje ramię i przywarł twarzą do jej podbrzusza. Teraz mógł się skupić na badaniu językiem jej intymnego zakątka i wrażliwych tam punktów, co w sumie nie trwało długo, gdyż Sarah wspięła się bardzo szybko na wyżyny rozkoszy. - To… teraz… ty? - Wysapała w końcu cichutko, palcami dłoni błądząc po głowie najemnika - Chcesz stać oparty plecami o drzewo, czy wolisz się położyć? - Dodała, dłonią gładząc krocze mężczyzny przez spodnie, składając również na ustach namiętny pocałunek z wirującym wśród niego języczkiem. - Lepiej o drzewo. Lepsze pole widzenia. - odparł najemnik podchodząc do najbliższego z nich i opierając się o nie plecami. Naga Sarah była tuż przy nim, i obsłużyła się szybko sama, klękając przed blondynem, rozpinając rozporek jego spodni, i zabierając się ochoczo za nabrzmiałą męskość… - Tylko się nie zakrztuś…- rzekł żartobliwie Douglas czując usta Sarah na swoim orężu miłości. -To nie jest zabawka dla początkujących.- droczył się z nią. - A czy ja taka jestem? - Powiedziała kobieta, przerywając na chwilę pieszczoty, i wymownie zacisnęła odrobinę mocniej dłoń na klejnotach mężczyzny - Nie pyskuj mi tu wojaku... - Uśmiechnęła się Elsworth, zerkając w twarz kochasia. - Dobrze dobrze… ale pamiętaj, że potem również nie będę miał litości dla twojego gorącego ciałka.- w ciemności błysnęły zęby blondyna niczym u drapieżnika, acz sama groźba była bardziej pobudzająca niż straszna. - Ale ja nie chcę żadnego potem, ja chcę teraz! - Szepnęła kobieta, cichutko się zaśmiała, po czym… wpakowała sobie męskość Douglasa głęboko w gardło. - Zaraz takiego dostaniesz… mocno… i porządnie…- ni to obiecywał, ni to groził Doug czując usta doświadczonej kochanki, bardzo wyraźnie na swojej dumie. Przez dłuższą chwilę Sarah miała uniemożliwioną jakąkolwiek rozmowę… gdy zaś w końcu mogła, i po wcześniejszym złapaniu oddechu, w końcu wstała z klęczek. - To bierz mnie dryblasie - Powiedziała zadziornym tonem. Doug chwycił ją w pasie i uniósł w górę niczym małą dziewczynkę. Zamienili się rolami, teraz to ona została przyparta do drzewa i dociśnięta do niego, dumą kochanka przeszywającą jej intymny zakątek… raz po raz, w brutalnym dzikim tempie. Doznania był tym intensywniejsze, że nie sięgała stopami ziemi, opierając cały swój ciężar na trzymających ją rękach i podbijającym ją orężu blondyna, który to na oślep całował jej szyję i podskakujący lekko biust. - O tak!! O mój Boże!! Fuck! Taaak mnie rżnij!! Och yea! - Sarah rozkoszowała się w pełni tym ostrym numerkiem i dosyć brutalnym potraktowaniem, ale była i przy tym stanowczo za głośna. Zdawała się jednak tego nie zauważać, podskakując na Dougu w zachwycie. - Powinienem… był cię zakneblować…- westchnął pod nosem blondyn nie przerywając zabawy, bo nie potrafił tego zrobić. Zamiast tego przycisnał usta do warg Sarah całując ją namiętnie i dusząc okrzyki w zarodku. Nie przerwał gwałtownych ruchów bioder, nie przerwał gwałtownego dobijania się taranem w głąb jej rozpalonego sytuacją ciała… bo to było niemożliwe. Sosnowsky był buhajem z natury, jeśli miał kobietę w łóżku to musiała znieść jego namiętną naturę… albo w ogóle nie wchodzić do tego łoża. Nie był delikatny i czuły, ale Sarah chyba to nie przeszkadzało. Po kilku gwałtownych ruchach bioder ciało Sarah napieło się jak struna i kobieta doszła, przez chwilę wisząc na kochanku całkowicie rozluźniona i półprzytomna od doznań. Po kilku ruchach i blondyn dotarł na szczyt. Po czym opuścił panią biolog na ziemię. - Dojdziesz do namiotu sama? Ja nie powinienem opuszczać posterunku. - wyjaśnił krótko. - Eeee… ehe... - Wymamrotała Sarah, podpierając się o drzewo. Nogi jej drżały, wyglądała na wykończoną, ale i na jej ustach czaił się uśmiech zadowolenia. - Podasz mi brutalu sukienkę? - Wskazała ubranie paluszkiem. - Tak… podam.- odparł z lekkim uśmiechem Doug i pochylił się, by sięgnąć po porzucony kawałek materiału. -Ciesz się, że nie jesteśmy tu na wakacjach, bo bym nie dał ci tak łatwo spokoju. W odpowiedzi otrzymał jedynie cichy śmiech kobiety, odbierającej sukienkę, którą po chwili założyła. Sarah jednak po chwili zmarszczyła nosek, po czym rozejrzała się po najbliższej okolicy. - Kurde, muszę siku... - Możesz w tamtych krzaczkach. Będę mógł cię podglądnąć, ale… i tak widziałem już twoją pupcię… a poza tym będę mógł szybko zareagować jakby coś ci groziło.- zaproponował Sosnowsky. - Coś groźniejszego od ciebie? - Zażartowała Elsworth, po czym ucałowała “Sosnę” i poszła w krzaczki. - Nie ma niczego groźniejszego ode mnie. - odparł z drapieżnym uśmiechem Douglas wodząc za nią wzrokiem i zerkając na jej zgrabne pośladki, gdy je odsłoniła przy tej okazji… osłonięta od strony obozowiska, ale nie z tej gdzie stał blondyn. Po kilku chwilach Sarah wróciła do najemnika, ponownie go pocałowała, choć tym razem już bardziej namiętnie, i nadszedł czas, by udała się do namiotu, a Doug do swoich obowiązków... O poranku brakowało kogoś… japoneczkę gdzieś wcięło. Nie została pożarta przez dinusie. Nie została porwana, bo nie było żadnego śladu takiej napaści. Wyglądało na to że wybrała się na samotną wycieczkę… i nie powiadomiła o swoim pomyśle nikogo. Czysta… lekkomyślność. I wywołała tym działaniem poruszenie o poranku. Douglas nie przejął się pokrzykiwaniem majora. Lyssa z pewnością była na tyle wyćwiczona, by umieć bezszelestnie się przemykać, a poza tym… spodziewali się głodnym dinozaurów, a te nie były aż tak subtelne w skradaniu. Kto by pomyślał, że ktoś z wyprawy postanowi odstawić taki numer? Obecnie… pilnował tyłka Stratena, nie najciekawsza robota. Ale cóż… on tu był ich tropicielem, Sosnowsky tak dobry w odczytywaniu śladów nie był. Choć w tej chwili chyba na gówienko to się przydało, ich “Myśliwy” bowiem kręcił się po okolicy bez większego sensu, najwyraźniej nie znajdując żadnych śladów, które można było powiązać z Lyssą. - I co?- stwierdził zniecierpliwiony jego markowaniem Doug. - No i nic - Wzruszył ramionami mężczyzna - Tu jej raczej nie było, brak jakichkolwiek śladów… wołamy ją na głos? - Ty mi powiedz. Widziałeś ślady, które powinny nas zaniepokoić? Jeśli nie… to wołamy.- stwierdził flegmatycznie Sosnowsky. Van Straten uśmiechnął się wyjątkowo perfidnie, i przeżuł nieco tabaki w gębie. - Nie, nie musisz się niepokoić - Powiedział w końcu. - No to wrzeszczymy…- stwierdził bez przekonania w głosie Douglas. - Nie krępuj się - Wenston splunął tabaką gdzieś w bok, i nadal milczał. - Lyssa! Lyssa! - wrzasnął dwa razy Sosnowsky wkładając w okrzyk całą swą siłę i płosząc kilka ptaków. Poza jednak tym efektem, nic więcej to nie przyniosło… - A nawet jak tu jest, to czy musi się odezwać? - Powiedział Van Straten - No i co ją ugryzło w dupę, że uciekła? - Komary… ten magiczny księżycowy okres w życiu kobiety, namolny adorator… diabli wiedzą. Równie dobrze mogła być agentką chińską, albo japońską, albo rosyjskiego wywiadu… ba nawet samego CIA.- wzruszył ramionami blondyn zerkając na Stratena.-Czy to nie twoja fucha… wiedzieć czy jest w okolicy? Rozejrzał się dodając.-I co dalej? Jedziemy dalej? Wracamy? Drzemy się jak stare gacie? - W okolicy 100 metrów jej nie ma… dalej się nie zapuszczałem, i z tego tu miejsca tego nie stwierdzę. No, ale teorie masz niezłe, może ten… jak mu tam... Woods coś nabroił? - Mężczyzna poprawił rondo kapelusza, przechylając go minimalnie na tył głowy - Albo ten czarny, też się do niej podstawiał… w sumie to raczej jedna wielka niewiadoma - Van Straten znowu splunął tabaką - Całkiem jak ta wyspa. Dobra, jedziemy... - Musiałby się bardzo postarać, bo ostatnio wyglądał jak kupka nieszczęścia, którą by nawet mrówka pokonała.- stwierdził blondyn i wzruszył ramionami.-Gdzie teraz? - No wzdłuż rzeczki nie? W kierunku pod jej prąd - “Tropiciel” omiótł spojrzeniem ostatni raz aktualną okolicę. - No to ruszajmy.- odparł flegmatycznie blondyn siadając na quada.-Ty tu jesteś specjalista, nie ja… Ty decydujesz. Po paru minutach jazdy, i przy kolejnym postoju, sytuacja się powtórzyła. Brak Azjatki i jej śladów, a nawoływanie nic nie dawało… Van Straten znalazł jednak coś “ciekawego”. -Chcesz zobaczyć coś obleśnego? - Spytał Douglasa, wpatrując się w coś za wielką kępą krzaków. “Sosnowski” wzruszył ramionami i gdy już tam podchodził, wyczuł smród padliny… a po chwili jego oczom ukazało się truchło zeżartego do połowy dinozaura wielkości słonia. Wszędzie pełno much, krwi, flaków, no i ten smród… - Zeżarło go coś dużego, patrz na ślady szczęki - “Myśliwy” wskazał palcem resztki bebecha dinozaura, choć w całym tym syfie Douglas niewiele potrafił wypatrzeć. - Pewnie tyranozaur, albo inny… tyranozaur…- ocenił po namyśle Sosnowsky.- I jeśli nie ma wielkopańskich manier to wróci do wyżerki, albo pojawią się inni amatorzy. Mięso się nie marnuje. Rozejrzał dookoła niespokojnie, choć pocieszając się tym, że padlinożercy rzadko bywają agresywni woląc nie narażać swojej skóry.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |