Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2018, 23:11   #29
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Marsz do Cottonwood Cove - Dzień 1.

No pięknie, kurwa, pięknie...
Gdy czarnoskóry podoficer zakończył swój buńczuczny monolog rozkazem “przejścia szybkim tempem na miejsce zbiórki do wymarszu”, czyli mówiąc językiem wojskowym, kazał im wypierdalać za bramę, MJ prawie jęknął. Prawie. Usłyszawszy rozkaz, po prostu go wykonał. Szybko i sprawnie. Wolał nie narażać się tępakowi, którego sierżantem zrobili pewnie dlatego, że najgłośniej darł się na rekrutów. Albo wypił z komendantem. Albo udusił jego psa. Albo zrobił cokolwiek, co w tym popieprzonym wojskowym świecie imponowało tym na górze. W każdym razie pechem szeregowego Martina J. Lucasa było to, że trafił akurat do drużyny dowodzonej przez tą tępą małpę w mundurze. Teraz już zaczynał rozumieć, co Jackson miał na myśli, gdy z niego rechotał. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie miał racji.

Drużyna B ruszała na wojnę tak, jak się na nią zebrała - bez fanfar, bez ceremonii, za to wśród chaosu, obezwładniającego upału i przekleństw rzucanych w mowie i w myśli przez chyba wszystkich wokół.

Tuż za dwiema wielkimi figurami Rangersów stojącymi u północnego wylotu przełęczy teren zaczął opadać. Długa nitka międzystanowej piętnastki, usiana na tym odcinku wrakami wszelkiego jeżdżącego żelastwa, które zaskoczył tu wybuch wojny, opadała wraz z terenem w stronę widocznej jak na dłoni, spowitej kurzem niecki suchego jeziora Ivanpah. MJ wiedział, że międzystanówka prowadzi dalej na północ, przechodzi obok Primm, by w końcu zniknąć na przedmieściach Vegas - ponoć jedynego miasta, które jako tako przetrwało Wielką Wojnę. Ale oni nie szli do Vegas. MJ wiedział, że na dole drużyna skręci w prawo, na stanową sto sześćdziesiątkę czwórkę, która szeroką, rozpłaszczoną groblą między dwoma płatami wyjałowionej pustyni prowadzi do Nipton i dalej do Cottonwood Cove. MJ był już na patrolu w okolicach Nipton, więc wiedział również, że okolice jeziora Ivanpah nawiedzane są przez wielkie, zmutowane mrówki. MJ podejrzewał, że mają tam gdzieś coś w rodzaju gniazda. Ponoć Jackson szukał kiedyś jakiegoś łosia... znaczy się ochotnika, aby poszedł tam i sprawdził. Nikt się nie zgłosił. Nie to, żeby ktokolwiek się temu dziwił.



MJ stanął w cieniu przewróconej ciężarówki i podniósł do oczu lornetkę. Rzut oka na północ... wydało mu się, że gdzieś w oddali widział zabudowania Primm, z charakterystyczną pajęczą konstrukcją okalającą sporej wielkości budynek, wyglądający na jakiś hotel czy kasyno. Przeniósł wzrok w prawo, omiatając lornetką nieckę jeziora Ivanpah.
Faktycznie... tam coś chyba się rusza. Trzeba zameldować sierżantowi.
Młody żołnierz puścił się wzdłuż zbocza i dogonił sierżanta. Zarywszy butami w pył pustyni regulaminowe pół kroku po jego prawej, służbiście zasalutował.
- Panie sierżancie, strzelec Lucas melduje posłusznie, że na niecce jeziora Ivanpah coś się rusza. - wskazał dłonią kierunek.
Taylor podniósł na niego ciężkie spojrzenie.
- Sam się kurwa ruszaj, rekrucie! - ryknął na cały tubalny głos. - Co to kurwa jest, wycieczka krajoznawcza? Na szpicę zapieprzaj i ubezpieczaj szyk, a nie kurwa widoki podziwiasz! Jazda!
MJ położył uszy po sobie i jak niepyszny zbiegł zboczem, dołączając do idącego na szpicy Wilsona. Niech go szlag, klął dowódcę drużyny w myślach. Co za buc pieprzony. Zacisk dupy na dziewięć koma siedem. Największa popierdółka, jaka miała nieszczęście nosić mundur podoficera sił zbrojnych NCR.
Taa... NCR, pomyślał Lucas. Chyba "NCSKJR".
Czyli “No Chyba Sobie Kurwa Jaja Robisz”.

MJ znów się zaśmiał. W duchu. Powoli zaczynał być bardzo dobry w śmianiu się w duchu. Może dlatego, że była to jedyna umiejętność pozwalająca mu ze szczętem nie ocipieć.

Dotarłszy do Wilsona, półgłosem zreferował sytuację i opisał reakcję sierżanta. Wilson chyba podzielał jego zdanie - rzucił w stronę Taylora pełne politowania spojrzenie i rozdzielił zadania. On weźmie lewą flankę, a Lucas prawą. Obaj mieli podnieść alarm, jeśli kolumna zostanie zaatakowana z ich kierunku.

* * *

- Zmutowane mrówy na dziewiątej! - krzyk Wilsona przeszedł przez kolumnę jak elektryczny impuls.
No i kurwa nie mówiłem, pomyślał Lucas. Trzeba mnie było słuchać.

MJ przebiegł przez drogę i kucnął obok Wilsona, który już składał się do strzału z Garanda. Lucas również podniósł broń i spojrzał przez celownik. Trzy... nie, dwa żołnierze i grupa robotnic. Czyli większa ekspedycja, pewnie idą po zapasy albo napaść na radskorpiony po drugiej stronie drogi - MJ widział, jak kręciły się wokół rozbitego wojskowego samolotu, którego wrak zagrzebany był w piasku na południe stąd. Cóż, tym razem nigdzie nie pójdą.

Dwa karabiny grzmotnęły niemal jak na komendę. Dwa duże, złowrogo ruszające solidnymi szczękoczułkami owady zachwiały się nagle i opadły na odnóża, jakby odbiły się od bokserskiej taśmy. Jedna próbowała się jeszcze podnieść, ale kolejny, wystrzelony przez któregoś z innych żołnierzy pocisk, rozwalił jej łeb. Robotnice nie miały nawet takich szans - kanonada, jaka się wywiązała, ścięła je z nóg jak podmuch huraganu. Po prostu zniknęły w chmurze pyłu i odłamków chitynowych pancerzy, jaką wzbiły uderzające wszędzie wokół nich pociski.
- Przerwać ogień! - ryknął Taylor nad ich głowami. - Nie strzelać, kurwa!

Karabiny umilkły. Lucas spojrzał na Wilsona porozumiewawczo, po czym wyjął nóż i ruszył w kierunku mrówek. Zanim wrzaski Taylora wypłoszyły go z niecki, zdążył wykroić sobie z nich kilka porcji mięsa i spuścić nieco mrówczego nektaru do jednego z pojemników przy pasku. Miał tylko nadzieję, że drużynowe mięśniaki nie wpadną na pomysł, by mu to podwędzić. Niech tylko któryś tego powącha, to będą przewracać braminy gołymi rękami. Jeśli im pompy nie staną od tego cholerstwa.

***

Kilka godzin później, pod wieczór, sytuacja się powtórzyła - tylko zamiast zmutowanych mrów nadziali się na tych pojaranych Szakali. MJowi było ich niemal szkoda, gdy do nich strzelał. Naćpane głupole. Jakby im się wydawało, że mogą nawiązać równorzędną walkę z oddziałem armii NCR. Nawet tak trzeciorzędnie wyposażonym i wyszkolonym, jak Drużyna B. Problem w tym, że Szakale chyba faktycznie nie myślały. A już na pewno nie zawracały sobie naćpanych łbów takimi taktycznymi pierdołami. Jak ktoś im właził na teren, to po prostu rzucały się na niego. Było to trochę upierdliwe, ale chociaż upraszczało dyplomację... do jednej kwestii: kto ma lepszą broń i lepiej jej używa.

Drużyna B również rzuciła się na nowe zagrożenie z werwą, którą Lucas mógł tylko podziwiać. Większość żołnierzy instynktownie sięgnęła po broń i powitała naćpańców rzęsistą salwą. Key i Utangisila mężnie ruszyli na przeciwników pochowanych między rozpadającymi się ścianami budynków, które niegdyś stały po obu stronach drogi. Ten z kosą na plecach, Lee, dołączył do nich. White coś krzyknął do sierżanta, ale ten oczywiście zmył go warknięciem i spojrzeniem, od którego nawet konserwa ze sztabowca skwaśniałaby i rozsadziła wieko puszki. MJ wykrzywił twarz w grymasie złośliwego uśmiechu. Radź sobie sam, bohaterze, pomyślał.
Moment później śmiał się niemal na głos, gdy zobaczył, jak White sobie poradził. Granat rzucony przez rezolutnego zwiadowcę wypłoszył tych wariatów zza murów. To mu w zupełności wystarczyło. MJ podniósł broń i wziął na cel rosłego typa w resztkach czegoś, co wyglądało na samoróbkę pancerza złożoną z losowych kawałków metalu. Gość najwyraźniej zapomniał o ochronie łba... albo uznał, że nie ma tam czego opancerzać. Pewnie całkiem słusznie. MJ poczekał, aż wykrzywiona morda Szakala znajdzie się na przecięciu nitek celownika. Gnojek akurat podnosił poobijaną dziesiątkę i najwyraźniej szykował się do naszpikowania Keya gradem ołowiu. Nie tym razem, zasrańcu.
Kolba karabinu kopnęła MJa w bark. Twarz Szakala zniknęła w krwawej chmurze, gdy łeb bandyty pękł jak dojrzała tykwa potraktowana bejsbolem.
Booom. Headshot. I leżeć, gnoju jeden.
To była ta lepsza strona wojny.
Zbierając łuski po strzelaninie MJ zastanawiał się tylko nad jednym - jakim cudem granat White’a nie wybuchł. Pewnie facet zapomniał wyciągnąć zawleczki. Dobrze, że tylko zapomniał. Byłoby gorzej, gdyby zamiast tego rzucił zawleczką we wroga, a granatem sobie pod nogi. Nie byłoby co zbierać. MJ znał i taką historię od pewnego sierżanta.

***

W oddali majaczyło już Nipton. MJ już się cieszył na możliwość spędzenia czasu w mieście, ale gdy Taylor ogłosił, że żołnierze nocują poza miastem, na terenie opuszczonego kina samochodowego, młodzieńcowi zrzedła mina. No żeż kurwa. Mało, że dupy nam zmarzną na jakimś wygwizdowie, to jeszcze nie będziemy mogli zabawić się z miejscowymi. Czyli nici z wizyty u Rosie.

Taa... Rosie. MJ pamiętał ją z poprzedniego patrolu, kiedy sierżant Kilburn wspaniałomyślnie pozwolił drużynie zostać w Nipton na noc. Najlepsze cycki i usta po tej stronie przełęczy. MJ zostawił u niej niemal cały żołd, jaki wypłacili mu przed przeniesieniem, plus wszystkie zaskórniaki. Taka była cholera dobra. Nawet ten sztywniak Taylor by się przy niej wyluzował, gdyby mu zagrała na flecie. “Co trzeba zrobić, aby dwóch flecistów zagrało unisono? Zastrzelić jednego.” MJ zaśmiał się w duchu z żartu, jaki usłyszał kiedyś od członków orkiestry wojskowej uświetniającej zaprzysiężenie Aarona Kimballa na prezydenta NCR. Taa... Rosie wyglądała tak, że mogłaby obsłużyć nie dwa, ale nawet trzy flety naraz. I zakład o całe złoto w skarbcu w Redding, że zebrałaby owację na stojąco.

Gdy oddział dotarł na miejsce i rozłożył się pomiędzy wrakami samochodów, ławkami i ruinami tego, co zostało z samochodowego kina, MJ westchnął ciężko i rozejrzał się wokół. Zapowiadała się paskudna noc. A gdy do tego Taylor ogłosił, że żołnierze będą parami pełnić wartę, MJ, zupełnie zrezygnowany, pokręcił tylko głową. Nawet się, kurwa, nie wyśpi. Miał tylko nadzieję, że wartę przyjdzie mu pełnić z kimś normalnym. Dopiero gdy wślizgiwał się do śpiwora, zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony. Moment później już spał.
 
Loucipher jest offline