Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2018, 15:25   #562
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Esmeralda i Martha

Wychodząc z przedsionka, weszła do korytarza ciągnącego się na kilkanaście metrów. Był bardzo szeroki - wydawało się, że mógłby zmieścić się w nim nawet samochód. Ozdobny, czerwony dywan ciągnął się na całej jego długości. Co kilka metrów znajdowało się wychodzące na ogród okno, a pod nim etażerka z flakonem kwiatów. Wszystkie wazony wyglądały dokładnie tak samo i różniły się jedynie wetkniętymi, świeżymi kwiatami. Na samym końcu korytarza stał de Trafford. Przy nim znajdował się wózek inwalidzki, na którym siedziała żona mężczyzny. Obydwoje spoglądali przez okno, choć w ogrodzie nie miało miejsca nic niezwykłego. Kobieta wydawała się kompletnie pozbawiona życia. Niegdyś mogła być całkiem atrakcyjna. Wciąż posiadała gęste, czarne włosy, jednak na tym zamykały się jej wszystkie obecne zalety. Blada skóra, zbyt szczupła twarz, chude ramiona, okryte workowatą suknią… Terrence znajdował się za nią i głaskał ramię Esmeraldy, spoglądając na nią ze smutkiem. Pomimo całego piękna zadbanego ogrodu, zdrowie kobiety wciąż pozostawało w bardzo kruchym stanie. Ciężko było mieć przy niej dobry nastrój… jak gdyby była tak delikatna, że mógłby ją złamać nawet uśmiech na twarzy przypadkowej osoby. Trudno było winić de Trafforda za to, że nie chciał zbyt często przebywać w swojej pięknej rezydencji. Zapewne popadłby w głęboką depresję bez zajmowania się sprawami Kościoła i stałym przebywaniu poza granicami Trafford Park. Nie żeby uczestniczenie w działaniach Konsumentów przynosiło dużo radości… jednak wiązało się z życiem, którego w tych murach brakowało.
Alice spojrzała po sobie… No nie była zbyt wyjściowo ubrana; biała koszula, w którą ktoś ubrał ją i położył w niej do pościeli wyglądała na niej co prawda dobrze, jednak nie nadawała się na spotkania towarzyskie. Zwłaszcza, że do tego wszystkiego Alice była zupełnie na boso i nieco potargana. Mimo tego, ruszyła korytarzem w stronę państwa de Trafford
- Macie przepiękny ogród - odezwała się spokojnie, nie chcąc spłoszyć Terrence’a o ile jeszcze nie zauważył jej obecności w korytarzu. Chyba rzeczywiście ją przeoczył, bo nagle drgnął i obrócił się w jej stronę.
- Chodzisz bezszelestnie - mruknął w pierwszym odruchu, po czym uśmiechnął się, choć dość niepewnie. Zdawało się, że nie czuł żadnych negatywnych uczuć względem śpiewaczki, ale ta zastała go w bardzo melancholijnym nastroju i ciężko mu było szybko wydostać się z zadumy, w której był pogrążony. - Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz? - zapytał.
Nie poruszył się ani na krok. Nawet nie przestał głaskać Esmeraldy. Może czuł względem niej wyrzuty sumienia… z kilku różnych powodów. Bo zostawiał ją tak często. Bo może gdyby kochał ją mocniej, to wciąż byłaby zdrowa. Bo zdradził ją z kobietą, która właśnie pojawiła się tuż obok nich.
Alice milczała przez chwilę
- Dobrze… - odpowiedziała, jednak jej ton wskazywał na to, że coś ją jednak gryzło. Tak czy inaczej, kobieta nie rozwijała tematu
- Próbuję trafić do pokoju, z którego wcześniej wyszłam… Oknem… Chciałam bowiem teraz znaleźć łazienkę i coś do ubrania, bo nie wypada biegać w koszuli w tak niesamowitym miejscu…
Na te słowa de Trafford roześmiał się, po czym opuścił głowę skromnie, jak gdyby to pochlebstwo zawstydziło go.

- Przy okazji, spotkałam pana Russela, wskazał mi drogę - Alice kontynuowała. - Uroczy człowiek. Miło mi również, pierwszy raz widzieć twoją żonę - powiedziała jak przystało na dobrze wychowanego gościa w czyimś domu. Czuła się jednak, jakby połknęła naraz całe winogrono, a to przepychało jej się nieprzyjemne przez przełyk. Esmeralda była żoną Terrence’a, a ona dla niego kim? Trochę była zmieszana… I jeszcze ta sytuacja z Joakimem. Zacisnęła usta i zatrzymała się parę kroków od właścicieli rezydencji.
Terry skinął głową.
- Podejdź bliżej - rzekł do śpiewaczki. Następnie nachylił się do żony i zaczął do niej mówić zupełnie innym tonem. Tak, jak mówi się do dziecka, kogoś upośledzonego umysłowo… lub też głęboko niepełnosprawnego. - Esmeraldo, poznaj Alice. To moja przyjaciółka.
Następnie zamilkł na moment, jakby nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Chyba dlatego, bo nie mógł zbyt wiele dodać. Zdawało się, że kobieta była niewtajemniczona w paranormalny świat Konsumentów. Czy mogła go w ogóle zrozumieć?
- To… - de Trafford zaczął, po czym znów zamilkł. - To bardzo miła osoba.
Alice bez słowa podeszła nieco bliżej, po czym zerkała to na Terrence’a, to na Esmeraldę. gdy de Trafford, trochę koślawo, ale jakoś ją przedstawił, uśmiechnęła się uprzejmie. Przechyliła się odrobinę w stronę ciemnowłosej kobiety
- Bardzo mi miło Esmeraldo. Masz wspaniały ogród, Russel już mi powiedział, że bardzo go lubisz… - zawiesiła głos nie do końca będąc pewną co powinna jeszcze powiedzieć. Starała się mówić spokojnie i uprzejmie, z uśmiechem. Bez spięcia. Tak się powinno rozmawiać z osobami chorymi. Zaraz splotła dłonie, zasłaniając prawą ręką swoją lewą i wyprostowała, spoglądając na Terrence’a
- Jednak do dłuższych spotkań towarzyskich mimo wszystko jednak wolałabym się bardziej przyzwoicie ubrać, bo aż mi tak głupio paradować bez butów… - zasugerowała grzecznie, że teraz Terrence mógłby ich uratować i wskazać jej pokój
- Zastanawiało mnie też, czy jest gdzieś w tej rezydencji pokój z instrumentami, może? - zapytała, bo przyszło jej coś do głowy. Wiedziała, że w ogrodach, choć na pewno chętnie wybrałaby się do stajni, to mogłaby się zgubić, ale w budynku? Na pewno odnalazłaby się dobrze choćby w jednym pomieszczeniu…

Esmeralda w ogóle nie zareagowała. Zdawało się, że nie dlatego, bo nie lubiła Alice… po prostu taka już była. Śpiewaczka zasugerowała jej, że podobał jej się ogród, ale czy niepełnosprawna mogłaby w jakiś sposób zasygnalizować, gdyby było inaczej? To wydawało się wątpliwe… Co, jeżeli nienawidziła tych samych klombów i ścieżek, którymi musiała jeździć każdego dnia każdego miesiąca każdego roku? Nie mając żadnej innej alternatywy, czy rozrywki?
- NIe masz butów? - zapytał de Trafford. - Niegodziwe. Mamy pantofle dla gości, jednak bardziej prawdziwe buty to jedynie z drugiej ręki… czy raczej drugich stóp. Nie mam nic przeciwko, jeżeli tobie to nie przeszkadzałoby. Niestety dość daleko jest do sklepu obuwniczego, a nie mam za bardzo kogo wysłać… Choć jeżeli będzie taka potrzeba, to oczywiście da się zrobić. Tylko podaj rozmiar i fason.
Zdawało się, że Terrence lubił neutralny temat obuwia.
- Nie posiadam sali koncertowej, ale w jadalni znajduje się fortepian. Jenny kiedyś próbowała nauczyć się na nim grać… ale to chyba za duże słowo. Bardziej zmuszałem ją do tego nauczycielami. Jest praktycznie nieużywany, a szkoda, bo to piękny instrument. Posiadam również skrzypce, ale to antyk - zastrzegł.
Oczy Alice zaświeciły się na moment bardziej żywo
- Fortepian… Ciekawe, czy się nie rozstroił… Chyba, że na nim grywasz? - zapytała obserwując Terry’ego.
- Co do butów i ubrania to co mi dasz, to ubiorę. Po prostu nie chcę iść na kolację w koszuli nocnej… - pokręciła głową i skrzyżowała ręce.
- Na kolację? - powtórzył Terrence. - Ah, jesteś głodna? Postaram się, aby kucharz przygotował coś specjalnego, w końcu jest co uczcić, prawda? - uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały smutne.
Następnie zapadła chwila ciszy, kiedy spojrzał w dół na Esmeraldę.
- Bo widzisz… Alice jest moim współpracownikiem i ostatnio udało nam się doprowadzić trudny projekt do końca - spróbował wyjaśnić żonie, o której obecności na krótki moment zapomniał. - Możesz zagrać na nim - podniósł wzrok na Alice. - Nie mam pojęcia, w jakim jest stanie, nie jestem zbyt dobrym pianistą. A ubraniami za chwilę również zajmę się. Jeżeli poczekasz w holu, to zaraz wyślę do ciebie jakąś miłą osobę, która znajdzie dla ciebie coś odpowiedniego. I pokaże ci jadalnię. O której chciałabyś zjeść kolację? - zapytał.
Śpiewaczka spojrzała gdzieś w podłogę, nie skomentowała słów Terry’ego w temacie tego, że byli współpracownikami. No w pewnym sensie byli.
- To jak sądzę, zależy od Joakima. Bo na razie odpoczywa. Rozmawiałam z nim jednak jakiś czas temu - wzięła krótki wdech
- A co do fortepianu, potem rzucę na niego okiem, strojenie nie jest takie trudne, o ile znajdzie się tu po prostu odpowiedniego rozmiaru klucz nasadowy… - zmieniła płynnie temat.
- Jeżeli to jakiś rodzaj klucza francuskiego… a nie sądzę… to może Russel będzie go posiadał - odpowiedział de Trafford. - Moja melomania ogranicza się tylko i wyłącznie do biernego słuchania. Bo widzisz, kochanie - Terrence nachylił się do żony - Alice jest sławną śpiewaczką operową i kocha muzykę. Niestety nigdy nie byłem na jej występie i też nie kupiłem kwiatów, którymi mógłbym docenić wspaniały kunszt artystyczny. Może kiedyś wybierzemy się razem na jej występ i dostanie coś od nas obojga.
Następnie rozległa się chwila ciszy, jak gdy de Trafford tak daleko odpłynął, że kompletnie stracił wątek i zapomniał, o czym wcześniej rozmawiał ze śpiewaczką.
Alice pokręciła głową
- Oj zaraz sławną… - rzuciła, jak przystało każdej osobie grającej w teatrze. Przecież nie była nigdy divą, grywała w przedstawieniach, a owszem, ale nie jako główny głos… tym samym jednak przerwała ciszę, która zapadła na korytarzu
- Tak czy inaczej, po tym jak się doprowadzę do ładu, zajrze do instrumentu, może Russel rzeczywiście będzie miał klucz, a wtedy… Może dam wam mały, prywatny koncert, kto wie… - zaproponowała, jakby kazała się prosić. Liczyła jednak na to, że Terry załapie, że byłoby miło, gdyby jednak przypomniał sobie, że chciałaby się ubrać.
- Umiesz grać na fortepianie? - zapytał Terrence. - Znaczy wywnioskowałem to z tego, że o niego pytałaś. Jednak wcześniej nie wiedziałem, że jesteś wirtuozem klawiszy - uśmiechnął się do niej. Tak jakby naturalnie i lekko… co wydało się nagle dziwne pośród tego wszystkiego. Jednak w tym dobrym sensie. - Znajdę Joakima i ustalę z nim godzinę kolacji, a ty w tym czasie przebierzesz się, dobrze? Trafisz z powrotem do holu?
- No, żaden ze mnie Chopin, ale w końcu skończyłam akademię muzyczną. Nie tylko śpiewam, potrafię grać na instrumentach i tak się złożyło, że jednym z nich jest fortepian. Wyprzedzając twoje pytanie, drugi to nie nerwy, tylko gitara - dodała i uśmiechnęła się do niego lekko, bo zażartowała.
- Kto wie… - de Trafford również uśmiechnął się. - Może w takim razie jesteś mistrzynią trzech instrumentów - zmrużył oczy żartobliwie. Następnie spojrzał gdzieś w bok, jak gdyby przyszło mu do głowy, że mogło to zostać niespodziewanie wzięte za jakiś nieprzyzwoity, sprośny żart, którego nie miał zamiaru wygłosić. - Znasz drogę?
- Jasne. Korytarz jest dość prosty… Choć obawiałam się tylko dotknąć jakiegoś świecznika, żeby nie trafić na tajne przejście, czy coś… - Alice dodała lekko rozbawiona taką wizją. Skinęła głową w tamtą stronę.
- Pójdę tam poczekać… - dodała, nim odwróciła się i ruszyła w stronę holu.
- Postaram się, żebyś nie musiała zbyt długo tam stać - usłyszała za sobą głos de Trafforda. - Kto wie? Może rzeczywiście przypadkiem dotkniesz czegoś, czego nie powinnaś i odkryjesz sekretną komnatę… wypełnioną tajemnicami…

Alice po powrocie do holu usiadła na rzeźbionym, eleganckim krześle. Było piękne, ale może nie tak wygodne, jak łóżko, które nie tak dawno opuściła. A ponownie odczuła senność, która zaatakowała ją w ogrodzie. Ta jednak została szybko rozproszona przez młodą kobietę. Mogła być nawet młodsza od śpiewaczki. Niska i może nie otyła, ale o pełniejszych kształtach. Posiadała harmonijne rysy twarzy, które nie były podkreślone makijażem, przez co wyglądała bardzo skromnie. Tak, jak pokojówka - a właśnie taką pełniła funkcję - powinna się prezentować.
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Harper? - zapytała.
Śpiewaczka zaczęła lekko odpływać myślami. Starała się jednak niczego szczególnie nie przesuwać i nie dotykać… Wolała jednak nie poznawać tajnych, sekretnych komnat de Trafforda.
Kiedy więc podeszła do niej jakaś kobieta, która wyglądała co najmniej jak pokojówka, Alice popatrzyła na nią najpierw zdumiona, a potem przewróciła oczami. No oczywiście, że Terrence na pewno miał tutaj pokojówki, przecież ta rezydencja to był prawie zamek.
- Tak, to ja - powiedziała, po czym wstała z krzesła, mając nadzieję, że ta młoda kobieta uratuje ją, zaprowadzi do jakiegoś pokoju, łazienki i da coś do ubrania.
- Pan de Trafford wspomniał, że oczekuje pani na mnie, jednak nie podał szczegółów. Czy chciałaby pani, żebym oprowadziła panią po posiadłości? A może ma pani jakieś szczególne prośby, które z chęcią spełnię? - pokojówka uśmiechnęła się do Harper.
Alice przytaknęła głową
- Po pierwsze, powiedz mi proszę jak mam cię nazywać? A po drugie, potrzebuję znaleźć pokój, który był mi przydzielony, ponieważ chciałam się doprowadzić do porządku… No i potrzebuję też czegoś do ubrania - wyraziła swoje prośby
- A potem chciałabym, żebyś wskazała mi proszę, gdzie jest jadalnia, macie tu bowiem ponoć fortepian, chciałabym mu się przyjrzeć - dodała na koniec również uśmiechnęła się do pokojówki.
- To bardzo ładny fortepian i to taki prawdziwy, nie żadne pianino - odpowiedziała pokojówka. - Mam na imię Martha. Może pani tak zwracać się do mnie - dodała. - Nie posiada pani przydzielonego pokoju. Myślę, że ma pani na myśli skrzydło szpitalne. Czy może raczej pomieszczenie - zagryzła wargę, gubiąc się w nomenklaturze. - Chciałaby pani tam znaleźć się z powrotem, czy też pójść ze mną do jednej z sypialni dla gości? Wiele z nich jest nieużywanych i myślę, że pan de Trafford nie będzie złościł się, jeżeli w którejś ulokuję panią. Mogłabym potem zaprowadzić panią do łazienki, a w tym czasie przyniosłabym coś odpowiedniego… - zawiesiła głos.
 
Ombrose jest offline