Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2018, 15:24   #561
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Ogrody przed domem Terrence'a

Harper patrzyła na niego w oniemieniu. Milczała przez chwilę, po czym spojrzała gdzieś w bok
- Mogłam uczynić to, albo zabić połowę naszego Kościoła. Jedno i drugie nie było dobrym wyborem. Ciekawe ile lepszych ty podjąłeś w swoim życiu - odpowiedziała zranionym tonem, po czym usiadła na parapecie i przeskoczyła, wyskakując na trawnik na zewnątrz. Był miękki dla jej stóp, ale nie miała czasu o tym myśleć. Koszula, którą miała na sobie poruszała się płynnie wokół jej smukłego ciała, czyniąc z niej niemal ducha, lub anioła. Nie była jednak ani jednym, ani drugim. Rozejrzała się za wizją Mary. Ruszyła w jej stronę.
- Alice…! - usłyszała jeszcze za sobą głos Joakima. Nie zawołał jej rozpaczliwie, nie wydawało się, że jej odejście było dla niego tak bolesne, że chciał ją zatrzymać. Chyba bardziej chciał jej coś jeszcze powiedzieć.
Kobieta zatrzymała się i odwróciła, by spojrzeć w stronę okna z którego wyskoczyła
- Tak, Joakimie? - zapytała przybitym tonem.
- Później będziemy musieli porozmawiać - rzekł. - O przyszłości Kościoła Konsumentów, gwiazd oraz tego, co zamierzam. Zamierzam poprosić Terry’ego, żebyśmy mogli poruszyć te kwestie podczas kolacji - dodał.
Alice kiwnęła głową
- Myślę, że to będzie odpowiednia pora na zaplanowanie kolejnych ruchów z naszej strony - zgodziła się z nim, tonem kompletnie nie pasującym do osoby w jej wieku. Czegoś jednak nauczyła się w ciągu tego tygodnia. Na pewno jej łagodny, spokojny charakter oszlifował się i nabrał pewnego kształtu, tylko jakiego. Tego sama musiała się jeszcze dowiedzieć
- Idziesz ze mną? - zapytała, po czym znów rozejrzała się za Mary. Ta jednak zniknęła… nagle i niespodziewanie. Jeszcze wcześniej, zanim obróciła się do Dahla, była tam. Ściskała misia, pochylając się nad rabatką bratków. Teraz w miejscu, w którym stała, ziała pustka. Zupełnie tak, jak gdyby mała była… no cóż… duchem.
- Porozmawiać z Terrym? Czy na spacer? - Dahl oparł się ciężko o parapet, patrząc na trawę.
Harper westchnęła, gdy Mary już tam nie było
- Na… Na spacer, jest jeszcze coś o czym chcę z tobą porozmawiać - powiedziała, krzyżując ręce pod biustem. Jeszcze jedna sprawa ją interesowała. Przyglądała się Joakimowi.
Dahl milczał przez chwilę.
- Jestem trochę zmęczony… myślę, że położę się chwilę i pomyślę. Przejdź się sama, to piękna posiadłość. Byłem tu wielokrotnie - wyjaśnił. - Porozmawiamy przed posiłkiem. Albo po, jeżeli nie uda się - obiecał.
Następnie podniósł wzrok i spojrzał na nią ze smutkiem.
Alice milczała chwilę
- W porządku. W takim razie, do później… - powiedziała. Przyglądała mu się i czuła ogromny żal. Sprawiła mu znowu ból. Czy to co uczyniła, było aż tak samolubne? Było. Nie mogła się okłamywać, nie miała usprawiedliwienia. Rozchyliła usta, jakby jeszcze chciała coś powiedzieć, ale spuściła wzrok w dół, odwróciła się i ruszyła jedną ze ścieżek. Nie podążała za de Traffordem, chciała pobyć chwilę sama. Z jednej strony czuła się głodna, no i może chciała się ubrać. Z drugiej jednak… Miała to wszystko gdzieś. Przechadzała się, póki była w stanie. W końcu jednak usiadła na jakiejś ławeczce, pod pięknym drzewem, koło pięknych kwiatów i zaczęła płakać. Pochyliła się do przodu, chowając twarz w dłoniach. Była szczęśliwa, że przeżyli, ale ta radość miała słodkogorzki smak. Jak trucizna. Piękna, smutna, rudowłosa panna, postanowiła zapłakać nad bólem Joakima w samotności. Nie oczekiwała, że się ucieszy na jej widok, no może tylko trochę. Może chciała, by mogli spędzić czas, który im dała spokojnie. Mogąc cieszyć się choć przez chwilę.
Takie miała wizje. Teraz jednak szczerze mówiąc, całe jej wypoczęcie i zachwyt okolicą uleciały, zastąpione tragedią.
Płakała przez pewien czas, w końcu zmęczyła się, ogarnęła ją depresyjna obojętność. Położyła się na ławce, spoglądając na przebijające się przez liście promienie słońca i nie czuła nic, poza smutkiem, tlącym się na dnie jej umysłu. Co miała teraz robić? Dokąd pójść? Kim się stać? Było tak wiele pytań, na które potrzebowała odpowiedzi…
Zamknęła oczy i słuchała śpiewu ptaków. Czas wokół niej płynął. Nie spała, pozwoliła jednak swoim myślom dryfować. Medytowała. Oderwała się od własnego umysłu. Niczym śpiąca królewna. Nie oczekiwała jednak żadnego księcia. Nie po tym wszystkim co się wydarzyło.

Na chwilę chyba nawet zasnęła. Jednak tylko na krótki moment. Znajdowała się z Kirillem na magicznym bizonie i lecieli nad morzem płatków lotosu. Przed czymś uciekali, a w każdym razie czuli pospiech. Następnie wokół nich pojawiło się mrowie śmigłowców, które zaczęły wypuszczać do siebie nawzajem rakiety. Lecieli we dwójkę pomiędzy tym całym hałasem, rozgardiaszem… piekłem… modląc się, aby nie dostać rykoszetem. Na samym końcu snu dolecieli bezpiecznie na miejsce. Jednak kiedy rozejrzeli się, okazało się, że ta kraina była jałowa i pozbawiona znaczenia…
- Może lepiej byłoby wtedy umrzeć - mruknął Kirill.
Wtem Alice obudziła się.
Znowu znajdowała się w Trafford Park.
Słyszała nucenie, które potem zmieniło się w wesołe pogwizdywanie. Niedaleko, za ogromnymi krzewami azalii, znajdował się mężczyzna. Wydawało jej się, że nie rozpoznawała jego głosu, ale nie była do końca pewna. Może gdyby coś powiedział lub zaśpiewał…
Śpiewaczka usiadła, rozbudzona i niespokojna po tym, co jej się przyśniło. Przytknęła dłoń do czoła, jakby to miało pomóc jej się uspokoić. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym słysząc czyjeś gwizdanie i nucenie ostrożnie wstała z ławki i wyjrzała za krzew. Nawet jeśli był to ktoś obcy, zapewne znał drogę do wnętrza posiadłości. Wyszła oknem, więc musiała wrócić drzwiami. Miała dość leżenia, musiała się czymś zająć. Spojrzała na niebo i słońce, by ocenić ile tak naprawdę czasu spędziła w ogrodzie.
Zdawało się, że niedużo. Słońce wciąż tkwiło mniej więcej w tym samym punkcie. Drzemka musiała trwać tylko kilkanaście minut. Kiedy przeszła dalej, ujrzała nieznajomego, którego wcześniej słyszała. Był to dość niski mężczyzna. Nieco zgarbiony i w starszym wieku. Nieliczne siwe włosy wystawały spod materiałowego kapelusza ochraniającego przed słońcem. Nieznajomy trzymał w rękach sekator i przycinał azalie.
- Dzień dobry! - przywitał się. - Czy jest pani gościem pana de Trafforda? Miło mi widzieć panią w Trafford Park!
Alice przez kilka sekund przyglądała się mężczyźnie, po czym zerknęła na kwiaty i wykrzesała z siebie delikatny uśmiech
- Witam. Dziękuję bardzo. Czy mógłby mi pan wskazać, którędy mam się udać, by dostać do wejścia do środka? Nieco się zakręciłam. Swoją drogą, przepięknie utrzymany ogród - pochwaliła kwiaty i wygląd okolicy, zgadując, że najpewniej mężczyzna musiał być tutejszym ogrodnikiem, albo po prostu lubił zajmować się roślinami.
Mężczyzna rozpromienił się.
- To bardzo miło z pani strony! Choć wiem, że to tylko uprzejmość, bo żywopłot taki nieprzecięty… - zwrócił wzrok na wspomnianą ozdobę ogrodu. Według Alice była utrzymana w bardzo dobrym stanie, jednak pracownik musiał być perfekcjonistą. - Connor i Eric, te nicponie, wałkonią się i każą staremu ojcu robić wszystko za nich - odchylił głowę do tyłu, przymknął oczy i zaśmiał się. Słowa mogły zdawać się nieprzychylne, ale wymówił imiona synów z uczuciem. - Wejście do środka czego? Rezydencji głównej, domu dla służby, stajni, basenu krytego, szklarni, domku przy stawie…? W taką piękną pogodę szczególnie polecam to ostatnie. Nasze jeziorko może nie jest bardzo duże, ale panuje w nim przyjemny chłodek w tak gorący dzień jak ten - jakby dla podkreślenia tych słów starł strużkę potu spływającą ponad brwiami.
Śpiewaczka zastanawiała się. Na spacer dokąd miała ochotę
- Oh, zdecydowanie chciałabym zwiedzić wszystkie te miejsca, najpierw jednak sądzę, że wypadałoby mi założyć coś bardziej odpowiedniego do spacerów - stwierdziła i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Dlatego potrzebuję znaleźć wejście do… - wskazała na budynek z którego okna nieco dalej, wcześniej wyskoczyła. Teraz, po jej spacerze, znajdował się nieco dalej. Przysłaniały go rzędy roślin i drzew, jednak sylwetka posiadłości wciąż odznaczała się swoją wspaniałością.
- Tego budynku… - zakończyła wyjaśnienia i ponownie spojrzała na starszego mężczyznę. Zdawał jej się niezwykle sympatycznym.
- Sam panią zaprowadzę, żeby nie zgubiła się. O dziwo, całkiem o to łatwo.
Ruszyli ścieżką wyłożoną kamieniami. Jej brzegi były wykończone nieco większymi i nierównymi. Wiła się pomiędzy najróżniejszymi krzewami i kwiatami, jak gdyby specjalnie zaprojektowaną ją w ten sposób, aby spacery były jak najdłuższe.
- Odkąd pani Esmeralda zachorowała, a było to dawno temu… - ogrodnik zagaił. - Dla pana de Trafforda ogród jest bardzo ważny. Bo to jedyna rozrywka jego dobrej małżonki. Często opiekunowie oprowadzają ją po terenach, aby mogła je podziwiać. Dlatego moje zadanie jest takie ważne - ogrodnik dumnie wypiął pierś. - Pan de Trafford kilka lat temu nawet wykupił otaczające posiadłość tereny, włącznie z jeziorem. Ten teren został zaprojektowany przez architekta terenów zielonych i jest również bardzo piękny. Może nawet bardziej, niż to, co tutaj pani widzi - mruknął, rozglądając się po przeuroczym otoczeniu. - Mam ręce pełne roboty, ale na szczęście pan de Trafford pozwala zatrudnić mi pomoc w krytycznym okresie wiosennym i jesiennym. Czy wie pani, że BBC wielokrotnie prosiło o przyjechanie tutaj z ekipą telewizyjną? - zerknął na nią. - Przez trzy lata mieli w ramówce program o pięknych, angielskich ogrodach. Pan de Trafford nie zgadzał się za każdym razem - ogrodnik rzekł głosem przesyconym takim żalem i bólem, jakby miał zaraz rozpłakać się. Ale zamiast tego nadal uśmiechał się, prowadząc Alice ku rezydencji.
Rudowłosa szła obok mężczyzny i z zainteresowaniem przysłuchiwała się jego opowieści
- Uważam, że ten ogród zasługuje na podziwianie, bo zaprawdę wygląda cudownie. Swoją drogą, przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłam. Jestem Alice Harper - powiedziała uprzejmie. Opowieść o ogrodzie de Trafforda zajęła jej umysł na tyle, że choć na moment mogła odsunąć od siebie myślenie o nieprzyjemnych, bolesnych rzeczach. Powrót do rzeczy przyziemnych, był jakby błogosławieństwem, którego teraz potrzebowała.
- O, jest pani może krewną Alana Harpera, tego biskupa? Pewnie nie, posiada pani za dużo urody - ogrodnik zarechotał. - A ja nazywam się Russel Windermere - przedstawił się. - Wyciągnąłbym do pani rękę, ale mam rękawice, a pod nią brudne dłonie. A to nic przyjemnego - zaśmiał się. - To nie moje sprawy i nie chcę wyjść na wścibskiego… ale czy na długo tutaj pani zostanie? Może jest pani przyjaciółką pani Esmeraldy? Nie licząc licznych opiekunów i fizjoterapeutów… to bardzo samotna kobieta… - Russel westchnął.
Harper uśmiechnęła się uprzejmie do Russela
- Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewna ile tutaj zostanę. A co do znajomości, jestem przyjaciółką pana domu. Chętnie oczywiście poznam i jego małżonkę - Alice odpowiedziała i poczuła w środku dziwne, skręcające uczucie. Żona Terrence’a była samotna… A jakby na to nie spojrzeć, ona sama była dla niego kim? Kochanką? Kimkolwiek była, współczuła biednej Esmeraldzie. Rozglądała się po otoczeniu, szukając wzrokiem, czy przypadkiem Terrence nie wyskoczy zza rogu. W końcu potrzebowała się w coś ubrać, nie miała nawet pojęcia, gdzie dokładnie był zajmowany przez nią pokój, ani czy były tam jakieś ubrania.

Windermere prowadził ją ku celu. Teraz byli już naprawdę blisko i Alice mogłaby dojść sama do celu. Rozglądała się po wspaniałym otoczeniu. Czuła się trochę tak, jak gdyby została zaproszona na dwór przez brytyjską rodzinę królewską. Stary, niesymetryczny budynek posiadał w sobie dużo uroku. Rzeźba niezwykle zadbanego ogrodu dopełniała go idealnie. Bez wątpienia de Trafford był najbogatszym człowiekiem, jakiego Alice w życiu spotkała. Tak w każdym razie pomyślała sobie, widząc roztaczający się wokoło przepych.


- Proszę ją poznać! - Russel zachwycił się taką chęcią ze strony śpiewaczki. - Pani Esmeralda przed chorobą była cudowną osobą. Teraz pozostało po niej jedyne zgaszone spojrzenie… oraz wspomnienie… choć nie powinienem tak mówić. Jednak… pani ma takie same smutne oczy - Windermere zerknął na nią ukradkiem. - Proszę wybaczyć mi szczerość i... spostrzegawczość. Mam nadzieję, że mój ogród przyniósł choć trochę szczęścia - uśmiechnął się do niej niepewnie.

Alice rozglądała się po otoczeniu, na swój sposób urzeczona. Była Amerykanką, z najzwyklejszego miasta. Wychowaną w najzwyklejszym domu na najzwyklejszych przedmieściach. Takie rezydencje oglądała co najwyżej w telewizji, w filmach, albo czytała o nich w książkach. Czuła się, bardzo dziwnie, jakby była w jakiejś bajce.
Spostrzeżenie Russela na temat jej smutnych oczu odwróciła jej uwagę od otoczenia. Znów spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się lekko
- Ależ nie szkodzi. Nie żebym się dziś za bardzo starała ukryć ten fakt. Tak. Ten ogród zdecydowanie jest magiczny. Pozwala odetchnąć i zapomnieć o tym, co znajduje się poza nim - kiwnęła głową w geście podzięki. Była jednak odrobinę zagubiona. Gdzie miała teraz iść, by znaleźć pomieszczenie, z którego wyszła oknem? Rozejrzała się z której strony przyszli. Musiało to być na parterze, tak więc o ile nie ma tam labiryntu korytarzy i tajnych przejść, powinna zdołać znaleźć drogę…
W drugiej chwili pomyślała, że to wcale nie było takie pewne. To, że potrafiłaby zlokalizować pomieszczenie po oknie, które widziała z zewnątrz jeszcze nie znaczyło, że dojście do niego z wewnątrz będzie oczywiste. Rezydencja Terry’ego sprawiała wrażenie budowanej stopniowo. Jakby przodkowie mężczyzny dobudowywali pokolenie po pokoleniu kolejne pokoje. Co prawda trzymali się oryginalnego stylu i estetycznie prezentowało się to ciekawie… jednak pod względem praktycznym mogło być mniej idealnie. Co innego, gdyby rezydencja w całości została zaprojektowana przez jednego architekta.

Windermere doprowadził Alice prosto do drzwi.
- To tutaj - rzekł. - Będę pielęgnował kępy azalii, przy których panią spotkałem. Gdyby potrzebowała pani czegokolwiek, to znajdzie mnie - uśmiechnął się do niej. - Służę chociażby rozmową. Nie żeby była ze mną zbyt ciekawa - zaśmiał się, spuszczając wzrok. - Ale, no tego…
Rudowłosa pokręciła głową
- Ależ jak najbardziej ciekawa. Dziękuję Russelu za wskazanie mi drogi. Jeśli będę czegoś potrzebować, z chęcią cię poszukam - powiedziała uprzejmie i uśmiechnęła się nawet jeszcze milej. Mężczyzna odpowiedział skinieniem głowy.
- Może następnym razem to ja opowiem coś o roślinach, które sama utrzymuję - obiecała, nim ruszyła w stronę wejścia do rezydencji. Szczerze powiedziawszy, trochę się bała. Przejście z rozgrzanego podwórza, do hali wejściowej wykonanej z kamienia sprawiło, że chłód przesunął się po jej skórze i Alice objęła ramiona rękami. Tego trochę nie przewidziała, ale wrażenie zimna po chwili minęło, kiedy przyzwyczaiła się do temperatury wewnątrz. Rozejrzała się za jakimś przejściem w stronę, w która powinna iść, żeby trafić do pomieszczenia skąd wyszła. Szła cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy, czuła się strasznie nie na miejscu. Jakby nie była tu gościem, tylko jakimś zagubionym na wycieczce dzieckiem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:25   #562
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Esmeralda i Martha

Wychodząc z przedsionka, weszła do korytarza ciągnącego się na kilkanaście metrów. Był bardzo szeroki - wydawało się, że mógłby zmieścić się w nim nawet samochód. Ozdobny, czerwony dywan ciągnął się na całej jego długości. Co kilka metrów znajdowało się wychodzące na ogród okno, a pod nim etażerka z flakonem kwiatów. Wszystkie wazony wyglądały dokładnie tak samo i różniły się jedynie wetkniętymi, świeżymi kwiatami. Na samym końcu korytarza stał de Trafford. Przy nim znajdował się wózek inwalidzki, na którym siedziała żona mężczyzny. Obydwoje spoglądali przez okno, choć w ogrodzie nie miało miejsca nic niezwykłego. Kobieta wydawała się kompletnie pozbawiona życia. Niegdyś mogła być całkiem atrakcyjna. Wciąż posiadała gęste, czarne włosy, jednak na tym zamykały się jej wszystkie obecne zalety. Blada skóra, zbyt szczupła twarz, chude ramiona, okryte workowatą suknią… Terrence znajdował się za nią i głaskał ramię Esmeraldy, spoglądając na nią ze smutkiem. Pomimo całego piękna zadbanego ogrodu, zdrowie kobiety wciąż pozostawało w bardzo kruchym stanie. Ciężko było mieć przy niej dobry nastrój… jak gdyby była tak delikatna, że mógłby ją złamać nawet uśmiech na twarzy przypadkowej osoby. Trudno było winić de Trafforda za to, że nie chciał zbyt często przebywać w swojej pięknej rezydencji. Zapewne popadłby w głęboką depresję bez zajmowania się sprawami Kościoła i stałym przebywaniu poza granicami Trafford Park. Nie żeby uczestniczenie w działaniach Konsumentów przynosiło dużo radości… jednak wiązało się z życiem, którego w tych murach brakowało.
Alice spojrzała po sobie… No nie była zbyt wyjściowo ubrana; biała koszula, w którą ktoś ubrał ją i położył w niej do pościeli wyglądała na niej co prawda dobrze, jednak nie nadawała się na spotkania towarzyskie. Zwłaszcza, że do tego wszystkiego Alice była zupełnie na boso i nieco potargana. Mimo tego, ruszyła korytarzem w stronę państwa de Trafford
- Macie przepiękny ogród - odezwała się spokojnie, nie chcąc spłoszyć Terrence’a o ile jeszcze nie zauważył jej obecności w korytarzu. Chyba rzeczywiście ją przeoczył, bo nagle drgnął i obrócił się w jej stronę.
- Chodzisz bezszelestnie - mruknął w pierwszym odruchu, po czym uśmiechnął się, choć dość niepewnie. Zdawało się, że nie czuł żadnych negatywnych uczuć względem śpiewaczki, ale ta zastała go w bardzo melancholijnym nastroju i ciężko mu było szybko wydostać się z zadumy, w której był pogrążony. - Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz? - zapytał.
Nie poruszył się ani na krok. Nawet nie przestał głaskać Esmeraldy. Może czuł względem niej wyrzuty sumienia… z kilku różnych powodów. Bo zostawiał ją tak często. Bo może gdyby kochał ją mocniej, to wciąż byłaby zdrowa. Bo zdradził ją z kobietą, która właśnie pojawiła się tuż obok nich.
Alice milczała przez chwilę
- Dobrze… - odpowiedziała, jednak jej ton wskazywał na to, że coś ją jednak gryzło. Tak czy inaczej, kobieta nie rozwijała tematu
- Próbuję trafić do pokoju, z którego wcześniej wyszłam… Oknem… Chciałam bowiem teraz znaleźć łazienkę i coś do ubrania, bo nie wypada biegać w koszuli w tak niesamowitym miejscu…
Na te słowa de Trafford roześmiał się, po czym opuścił głowę skromnie, jak gdyby to pochlebstwo zawstydziło go.

- Przy okazji, spotkałam pana Russela, wskazał mi drogę - Alice kontynuowała. - Uroczy człowiek. Miło mi również, pierwszy raz widzieć twoją żonę - powiedziała jak przystało na dobrze wychowanego gościa w czyimś domu. Czuła się jednak, jakby połknęła naraz całe winogrono, a to przepychało jej się nieprzyjemne przez przełyk. Esmeralda była żoną Terrence’a, a ona dla niego kim? Trochę była zmieszana… I jeszcze ta sytuacja z Joakimem. Zacisnęła usta i zatrzymała się parę kroków od właścicieli rezydencji.
Terry skinął głową.
- Podejdź bliżej - rzekł do śpiewaczki. Następnie nachylił się do żony i zaczął do niej mówić zupełnie innym tonem. Tak, jak mówi się do dziecka, kogoś upośledzonego umysłowo… lub też głęboko niepełnosprawnego. - Esmeraldo, poznaj Alice. To moja przyjaciółka.
Następnie zamilkł na moment, jakby nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Chyba dlatego, bo nie mógł zbyt wiele dodać. Zdawało się, że kobieta była niewtajemniczona w paranormalny świat Konsumentów. Czy mogła go w ogóle zrozumieć?
- To… - de Trafford zaczął, po czym znów zamilkł. - To bardzo miła osoba.
Alice bez słowa podeszła nieco bliżej, po czym zerkała to na Terrence’a, to na Esmeraldę. gdy de Trafford, trochę koślawo, ale jakoś ją przedstawił, uśmiechnęła się uprzejmie. Przechyliła się odrobinę w stronę ciemnowłosej kobiety
- Bardzo mi miło Esmeraldo. Masz wspaniały ogród, Russel już mi powiedział, że bardzo go lubisz… - zawiesiła głos nie do końca będąc pewną co powinna jeszcze powiedzieć. Starała się mówić spokojnie i uprzejmie, z uśmiechem. Bez spięcia. Tak się powinno rozmawiać z osobami chorymi. Zaraz splotła dłonie, zasłaniając prawą ręką swoją lewą i wyprostowała, spoglądając na Terrence’a
- Jednak do dłuższych spotkań towarzyskich mimo wszystko jednak wolałabym się bardziej przyzwoicie ubrać, bo aż mi tak głupio paradować bez butów… - zasugerowała grzecznie, że teraz Terrence mógłby ich uratować i wskazać jej pokój
- Zastanawiało mnie też, czy jest gdzieś w tej rezydencji pokój z instrumentami, może? - zapytała, bo przyszło jej coś do głowy. Wiedziała, że w ogrodach, choć na pewno chętnie wybrałaby się do stajni, to mogłaby się zgubić, ale w budynku? Na pewno odnalazłaby się dobrze choćby w jednym pomieszczeniu…

Esmeralda w ogóle nie zareagowała. Zdawało się, że nie dlatego, bo nie lubiła Alice… po prostu taka już była. Śpiewaczka zasugerowała jej, że podobał jej się ogród, ale czy niepełnosprawna mogłaby w jakiś sposób zasygnalizować, gdyby było inaczej? To wydawało się wątpliwe… Co, jeżeli nienawidziła tych samych klombów i ścieżek, którymi musiała jeździć każdego dnia każdego miesiąca każdego roku? Nie mając żadnej innej alternatywy, czy rozrywki?
- NIe masz butów? - zapytał de Trafford. - Niegodziwe. Mamy pantofle dla gości, jednak bardziej prawdziwe buty to jedynie z drugiej ręki… czy raczej drugich stóp. Nie mam nic przeciwko, jeżeli tobie to nie przeszkadzałoby. Niestety dość daleko jest do sklepu obuwniczego, a nie mam za bardzo kogo wysłać… Choć jeżeli będzie taka potrzeba, to oczywiście da się zrobić. Tylko podaj rozmiar i fason.
Zdawało się, że Terrence lubił neutralny temat obuwia.
- Nie posiadam sali koncertowej, ale w jadalni znajduje się fortepian. Jenny kiedyś próbowała nauczyć się na nim grać… ale to chyba za duże słowo. Bardziej zmuszałem ją do tego nauczycielami. Jest praktycznie nieużywany, a szkoda, bo to piękny instrument. Posiadam również skrzypce, ale to antyk - zastrzegł.
Oczy Alice zaświeciły się na moment bardziej żywo
- Fortepian… Ciekawe, czy się nie rozstroił… Chyba, że na nim grywasz? - zapytała obserwując Terry’ego.
- Co do butów i ubrania to co mi dasz, to ubiorę. Po prostu nie chcę iść na kolację w koszuli nocnej… - pokręciła głową i skrzyżowała ręce.
- Na kolację? - powtórzył Terrence. - Ah, jesteś głodna? Postaram się, aby kucharz przygotował coś specjalnego, w końcu jest co uczcić, prawda? - uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały smutne.
Następnie zapadła chwila ciszy, kiedy spojrzał w dół na Esmeraldę.
- Bo widzisz… Alice jest moim współpracownikiem i ostatnio udało nam się doprowadzić trudny projekt do końca - spróbował wyjaśnić żonie, o której obecności na krótki moment zapomniał. - Możesz zagrać na nim - podniósł wzrok na Alice. - Nie mam pojęcia, w jakim jest stanie, nie jestem zbyt dobrym pianistą. A ubraniami za chwilę również zajmę się. Jeżeli poczekasz w holu, to zaraz wyślę do ciebie jakąś miłą osobę, która znajdzie dla ciebie coś odpowiedniego. I pokaże ci jadalnię. O której chciałabyś zjeść kolację? - zapytał.
Śpiewaczka spojrzała gdzieś w podłogę, nie skomentowała słów Terry’ego w temacie tego, że byli współpracownikami. No w pewnym sensie byli.
- To jak sądzę, zależy od Joakima. Bo na razie odpoczywa. Rozmawiałam z nim jednak jakiś czas temu - wzięła krótki wdech
- A co do fortepianu, potem rzucę na niego okiem, strojenie nie jest takie trudne, o ile znajdzie się tu po prostu odpowiedniego rozmiaru klucz nasadowy… - zmieniła płynnie temat.
- Jeżeli to jakiś rodzaj klucza francuskiego… a nie sądzę… to może Russel będzie go posiadał - odpowiedział de Trafford. - Moja melomania ogranicza się tylko i wyłącznie do biernego słuchania. Bo widzisz, kochanie - Terrence nachylił się do żony - Alice jest sławną śpiewaczką operową i kocha muzykę. Niestety nigdy nie byłem na jej występie i też nie kupiłem kwiatów, którymi mógłbym docenić wspaniały kunszt artystyczny. Może kiedyś wybierzemy się razem na jej występ i dostanie coś od nas obojga.
Następnie rozległa się chwila ciszy, jak gdy de Trafford tak daleko odpłynął, że kompletnie stracił wątek i zapomniał, o czym wcześniej rozmawiał ze śpiewaczką.
Alice pokręciła głową
- Oj zaraz sławną… - rzuciła, jak przystało każdej osobie grającej w teatrze. Przecież nie była nigdy divą, grywała w przedstawieniach, a owszem, ale nie jako główny głos… tym samym jednak przerwała ciszę, która zapadła na korytarzu
- Tak czy inaczej, po tym jak się doprowadzę do ładu, zajrze do instrumentu, może Russel rzeczywiście będzie miał klucz, a wtedy… Może dam wam mały, prywatny koncert, kto wie… - zaproponowała, jakby kazała się prosić. Liczyła jednak na to, że Terry załapie, że byłoby miło, gdyby jednak przypomniał sobie, że chciałaby się ubrać.
- Umiesz grać na fortepianie? - zapytał Terrence. - Znaczy wywnioskowałem to z tego, że o niego pytałaś. Jednak wcześniej nie wiedziałem, że jesteś wirtuozem klawiszy - uśmiechnął się do niej. Tak jakby naturalnie i lekko… co wydało się nagle dziwne pośród tego wszystkiego. Jednak w tym dobrym sensie. - Znajdę Joakima i ustalę z nim godzinę kolacji, a ty w tym czasie przebierzesz się, dobrze? Trafisz z powrotem do holu?
- No, żaden ze mnie Chopin, ale w końcu skończyłam akademię muzyczną. Nie tylko śpiewam, potrafię grać na instrumentach i tak się złożyło, że jednym z nich jest fortepian. Wyprzedzając twoje pytanie, drugi to nie nerwy, tylko gitara - dodała i uśmiechnęła się do niego lekko, bo zażartowała.
- Kto wie… - de Trafford również uśmiechnął się. - Może w takim razie jesteś mistrzynią trzech instrumentów - zmrużył oczy żartobliwie. Następnie spojrzał gdzieś w bok, jak gdyby przyszło mu do głowy, że mogło to zostać niespodziewanie wzięte za jakiś nieprzyzwoity, sprośny żart, którego nie miał zamiaru wygłosić. - Znasz drogę?
- Jasne. Korytarz jest dość prosty… Choć obawiałam się tylko dotknąć jakiegoś świecznika, żeby nie trafić na tajne przejście, czy coś… - Alice dodała lekko rozbawiona taką wizją. Skinęła głową w tamtą stronę.
- Pójdę tam poczekać… - dodała, nim odwróciła się i ruszyła w stronę holu.
- Postaram się, żebyś nie musiała zbyt długo tam stać - usłyszała za sobą głos de Trafforda. - Kto wie? Może rzeczywiście przypadkiem dotkniesz czegoś, czego nie powinnaś i odkryjesz sekretną komnatę… wypełnioną tajemnicami…

Alice po powrocie do holu usiadła na rzeźbionym, eleganckim krześle. Było piękne, ale może nie tak wygodne, jak łóżko, które nie tak dawno opuściła. A ponownie odczuła senność, która zaatakowała ją w ogrodzie. Ta jednak została szybko rozproszona przez młodą kobietę. Mogła być nawet młodsza od śpiewaczki. Niska i może nie otyła, ale o pełniejszych kształtach. Posiadała harmonijne rysy twarzy, które nie były podkreślone makijażem, przez co wyglądała bardzo skromnie. Tak, jak pokojówka - a właśnie taką pełniła funkcję - powinna się prezentować.
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Harper? - zapytała.
Śpiewaczka zaczęła lekko odpływać myślami. Starała się jednak niczego szczególnie nie przesuwać i nie dotykać… Wolała jednak nie poznawać tajnych, sekretnych komnat de Trafforda.
Kiedy więc podeszła do niej jakaś kobieta, która wyglądała co najmniej jak pokojówka, Alice popatrzyła na nią najpierw zdumiona, a potem przewróciła oczami. No oczywiście, że Terrence na pewno miał tutaj pokojówki, przecież ta rezydencja to był prawie zamek.
- Tak, to ja - powiedziała, po czym wstała z krzesła, mając nadzieję, że ta młoda kobieta uratuje ją, zaprowadzi do jakiegoś pokoju, łazienki i da coś do ubrania.
- Pan de Trafford wspomniał, że oczekuje pani na mnie, jednak nie podał szczegółów. Czy chciałaby pani, żebym oprowadziła panią po posiadłości? A może ma pani jakieś szczególne prośby, które z chęcią spełnię? - pokojówka uśmiechnęła się do Harper.
Alice przytaknęła głową
- Po pierwsze, powiedz mi proszę jak mam cię nazywać? A po drugie, potrzebuję znaleźć pokój, który był mi przydzielony, ponieważ chciałam się doprowadzić do porządku… No i potrzebuję też czegoś do ubrania - wyraziła swoje prośby
- A potem chciałabym, żebyś wskazała mi proszę, gdzie jest jadalnia, macie tu bowiem ponoć fortepian, chciałabym mu się przyjrzeć - dodała na koniec również uśmiechnęła się do pokojówki.
- To bardzo ładny fortepian i to taki prawdziwy, nie żadne pianino - odpowiedziała pokojówka. - Mam na imię Martha. Może pani tak zwracać się do mnie - dodała. - Nie posiada pani przydzielonego pokoju. Myślę, że ma pani na myśli skrzydło szpitalne. Czy może raczej pomieszczenie - zagryzła wargę, gubiąc się w nomenklaturze. - Chciałaby pani tam znaleźć się z powrotem, czy też pójść ze mną do jednej z sypialni dla gości? Wiele z nich jest nieużywanych i myślę, że pan de Trafford nie będzie złościł się, jeżeli w którejś ulokuję panią. Mogłabym potem zaprowadzić panią do łazienki, a w tym czasie przyniosłabym coś odpowiedniego… - zawiesiła głos.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:28   #563
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Przygotowania do posiłku

Harper zastanawiała się chwilę
- Cóż, jako iż nie jestem już chora to myślę, że mogłabym przenieść się do jednego z pokoi gościnnych… W takim razie dobrze, potem łazienka. Twój plan jest bardzo dobry Martho, bardzo proszę w takim razie, prowadź - powiedziała śpiewaczka uprzejmie i czekała teraz dokąd zabierze ją ta młoda kobieta. Z jednej strony mogłaby wrócić do części szpitalnej, ale z drugiej, był tam na pewno Joakim, a na razie nieco stresowała się znów z nim zderzyć.
Martha ukłoniła się Alice, po czym poprowadziła ją schodami na wyższe piętro. Alice spoglądała na piękne obrazy, które wisiały po drodze. Czy przedstawiały członków rodu de Trafford? Całkiem możliwe. Choć równie dobrze mogły być niedawno zakupionymi ozdobami.
- Już wiem! - pokojówka klasnęła dłońmi. - Ubierzemy panią w coś panienki Jennifer! Tylko z którego pokoju? Pierwszego… czy drugiego? - zaśmiała się przy tym ostatnim słowie.
Alice uniosła lekko brew
- A czym różni się jeden od drugiego? - zapytała z zaciekawieniem w głosie. Znając Jenny, mogła się spodziewać wszystkiego, dlatego podział na numer jeden i dwa niezwykle ją zainteresował.
Martha cała spąsowiała.
- Miałam na myśli… - zająknęła się. - Jest tylko jeden pokój. Tak… i mogę go pani pokazać. Drugiego wcale nie ma. Po co miałby być. Czy ktoś potrzebuje dwóch pokojów? Chyba nie… Na pewno nie! - odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się nerwowo.
Bardzo szybko jej wesołość zgasła. Ruszyła schodami nieco szybciej. Tak, że Alice musiała starać się, aby dotrzymać jej kroku. Na krótki moment nawet zgubiła pokojówkę. Choć Martha nie była najszczuplejszą osobą na tej planecie, to potrafiła poruszać się zadziwiająco zwinnie i szybko.
- Tutaj mamy jeden z pokojów dla gości - odsłoniła pomieszczenie znajdujące się za jednymi z drzwi. Wyglądało bardzo przyzwoicie. Hotelowo. Podwójne łoże, szafa, komoda, dwa stoliki z lampkami, ozdobne, stojące lustro… dwa obrazy. Jeden przedstawiał konie w galopie, a drugi posępną kobietę, spoglądającą na wnętrze niebieskimi oczami. Wyglądała na co najmniej pięćdziesiąt lat. Nieco siwe, choć głównie brązowe włosy zawijała w ciasny kok i spoglądała na Alice bardzo srogo. Oceniała ją, choć była jedynie kilkoma warstwami pigmentu na płótnie.
- W co chciałaby się pani przebrać? - zapytała Martha.
Śpiewaczka była zaciekawiona, czemu Martha tak nagle zmieniła temat, kiedy zapytała o ten drugi pokój, o którym wcześniej sama pokojówka wspomniała. Nie dopytywała jednak, starając się za nią nadążyć. Kiedy więc dotarły do pomieszczenia, które było sypialnią dla gości, Alice rozejrzała się i kiwnęła głową. Podeszła do jednego z okien i wyjrzała na zewnątrz, ciekawa na którą stronę ma stąd widok
- Hmm… Może coś swobodnego? Byle niezbyt zwykłego, znaczy się… Jakaś koszula i spodnie byłyby w porządku, ale jakby znalazła się jakaś letnia sukienka, to również byłoby miło - Alice zaraz podała Marthcie w jakich rozmiarach zwykle chodzi i jaki miała rozmiar buta. Z tego co pamiętała, ten sam co Jenny, bo już raz pożyczała jej rzeczy w hotelu.
- To teraz tylko łazienka i potem, jak się już przebiorę… Fortepian - powiedziała, odwracając się od okna do młodej pokojówki.
- Bardzo musi pani lubić grę na tym instrumencie - Martha zauważyła.
Weszła do środka pomieszczenia i wyjęła z kieszeni ściereczkę, którą szybko zaczęła przecierać perfekcyjnie czyste lustro. Choć nikt nie mieszkał w pokoju dla gości, to jeszcze nie znaczyło, że był zaniedbany i zapomniany przez tutejsze osoby sprzątające. Następnie Martha schyliła się i zajrzała pod łóżko. Przesunęła po dywanie ręką i kiedy rękawiczka okazała się wystarczająco czysta, skinęła głową… bardziej do siebie, niż Alice… i ruszyła ku korytarzowi.
- Znajdę coś odpowiedniego, proszę tu poczekać. A ta sypialnia ma swoja własną łazienkę. Jest skromna, jednak posiada wszystkie najważniejsze uwygodnienia - Martha wskazała drzwi zlokalizowane tuż za parawanem, którego zdobił deseń w błękitne pawie. - Mam nadzieję, że sprosta pani wymaganiom. Powinny tam znajdować się czyste ręczniki oraz środki czystości. Nie muszę, rzecz jasna, wspominać o ciepłej wodzie. Tej w Trafford Park nigdy nie brakowało.
Alice obserwowała dziewczynę na swój sposób urzeczona… Tak naprawdę bowiem nigdy nie obcowała z prawdziwą pokojówką i naprawdę czuła się tu jakby spadła z palmy… Albo przyjechała z… Jakiegoś dzikiego kraju trzeciego świata. Pokiwała głową na słowa Marthy
- Cudownie, w takim razie od razu udam się zająć sobą. Dziękuję. Pokój wygląda również wspaniale. Zostanę tu… - obiecała, po czym skierowała się do tej ‘skromnej’ łazienki, w której spodziewała się co najmniej złotych kranów…
- Niedługo wrócę. Przyniosę kilka sukienek, skoro nie ma pani nic przeciwko nim - Martha powiedziała, zanim Alice zniknęła za drzwiami. - Szkoda marnować takiej figury w bufiastych spodniach - powiedziała nieco gorzko, jakby podziwiała talię śpiewaczki i chciała takiej samej. Nie było w tym zawiści, może raczej… zdrowa zazdrość, jeżeli coś takiego istniało. - Znajdę trzy odpowiednie. Pani w tym czasie zażyje kąpieli.

Kiedy Alice weszła do środka, ujrzała niewielkie pomieszczenie. Dwa metry na trzy, nie więcej. Bardzo estetyczne, beżowe płytki posiadały złote wykończenie, które podkreślały fugi o odpowiednio dobranym kolorze. Kran okazał się nie ze złota, lecz zwykłego metalu… jednak cieknąca z niego woda wpadała do pięknej, błyszczacej, porcelanowej umywalki. Zdawała się bardzo dobrej jakości. Tak samo jako wanna, która została umieszczona po drugiej stronie i zajmowała jedną trzecią powierzchni łazienki.
Śpiewaczce bardzo podobało się jak została urządzona ta wbrew pozorom nie taka znowu nieduża łazienka. Może i nie było w niej zbyt wiele przepychu, ale zdecydowanie wystarczyło. Alice wzięła czysty ręcznik, po czym położyła go w pobliżu wanny, do której od razu zaczęła nalewać wody. Następnie rozebrała się z koszuli i weszła do parującej kąpieli. Nie chciała siedzieć w wodzie zbyt długo, tylko tyle, by się umyć i zrelaksować.
Uważała, by nie zamoczyć bandaży na swej lewej ręce. Zerknęła na przestrzeń w której powinny znajdować się dwa palce, których tam niestety nie było… Alice obawiała się, że będa jej dokuczac fantomowe bóle, choć dokładnie w tym momencie ich nie odczuwała, to wiedziała, że nie jest to nic nadzwyczajnego i wcześniej, czy później spotka się z tym doznaniem. Milczała, po czym westchnęła, zmęczona.
W końcu umyła się, włącznie z włosami. Robienie tego tylko jedną ręką okazało się nie lada wyczynem, ale podołała. Wyszła z wanny i wytarła się ręcznikiem, który teraz owinęła wokół ciała i wyjrzała do sypialni, czy Martha już może wróciła z kreacjami…
Nie ujrzała w pomieszczeniu kobiety. Mogła więc położyć się przez chwilę na łóżku, które zachęcało do krótkiej drzemki. Zanurkowania pod miękkie, wzorzyste kołdry i skrycia się pod zwisającymi płachtami baldachimu. Alice mogła również podejść do okna i spojrzeć na ogród. Rozpoznać niektóre ścieżki, którymi przed chwilą przechadzała się z sympatycznym ogrodnikiem. A gdyby otworzyła okno, to powiew świeżego, ciepłego powietrza uderzyłby ją w twarz. A byłoby to niezwykle przyjemne doznanie, gdyż unosiłaby się w nim woń tych wszystkich kwiatów, które z taką troską, oddaniem i poświęceniem były pielęgnowane przez tutejszą załogę.
Śpiewaczka otworzyła okno, by wpuścić świeże, letnie powietrze z przyjemnym zapachem kwiatów do pokoju. Lubiła taką kompozycję, dobrze jej się kojarzyła. Zaraz jednak podeszła do łóżka i położyła się w nim. Chwila drzemki mogła pozwolić jej jeszcze trochę odpocząć, skoro i tak miała czekać na Marthę. Z drugiej jednak strony, nie chciała, by znów przyśniło jej się coś nieprzyjemnego. Owinięta w ręcznik wsunęła się pod chłodną, przyjemną pościel i słuchała śpiewu ptaków, czekając na pokojówkę. Odpoczywała w pięknym, niesamowitym pokoju, w cudownej, niemal magicznej rezydencji. Czemu więc czuła się taka smutna?
Pomieszczenie było przez taki długi czas nieużytkowane, że pustka unosiła się w powietrzu. Choć nie brakowało ozdób, a ciężko było dopatrzyć się chociażby śladu kurzu. Mimo to pokój gościnny sprawiał wrażenie niezwykle samotnego… tak jak cała ta posiadłość i wszystkie mieszkające w nim osoby. Może dlatego Harper czuła silnie melancholijny nastrój. Z jednej strony było w nim coś pięknego, lecz głównie smutnego i dołującego.
- Umyła się pani? - nagle rozbrzmiał głos Marthy oraz dźwięk pukania do drzwi. - Już jestem! - zapowiedziała.
Alice rozmyślała nad samotnością, gdy wreszcie rozległ się głos Marthy. Rudowłosa usiadła, wysuwając się spod kołdry i poprawiając łóżko, tak, by za moment usiąść na brzegu, zakładając nogę na nogę
- Tak. Umyłam. Wejdź… Już czekam - odpowiedziała uprzejmym tonem. Była ciekawa co udało się znaleźć dla niej pokojówce. Jakie sukienki mogła mieć w swojej kolekcji Jenny, które nadawały się i dla niej?
Wnet Martha weszła do środka. Trzymała w dłonie mały koszyczek, w którym znajdowały się starannie złożone ubrania. Postawiła go na łóżku tuż obok śpiewaczki i zaczęła wyciągać tkaniny.
- Przyznam, że wzięłam pierwsze trzy rzeczy, które napotkałam. I które były odpowiednie - dodała po chwili. - To pierwsza z nich - rzekła, podając Alice jedną z sukienek.
Była prostego kroju i cała biała. Lniany materiał sprawiał, że wyglądała na wygodną, jednak nieco odbierał jej elegancji.
- Tutaj druga…
Teraz ujrzała szmaragdową sukienkę z głębokim dekoltem oraz wycięciem na prawym udzie, która sprawiała wrażenie znacznie bardziej przebojowej. Byłaby dobra na imprezę… jednak czy na zwykłą kolację?
- No i ostatnia, trzecia.
Ta zdawała się najsmutniejsza. Czarna, bardzo zachowawcza, aż do kostek i bez dekoltu. Jedynie odsłaniała ramiona. Kiedy śpiewaczka przyjrzała się, ujrzała, że materiał posiadał deseń wyhaftowany nieco jaśniejszą nicią. Przypominał nieco liściasty, a nieco romboidalny kształt.
- I jeszcze jakieś buty? Zapomniałam o butach - Martha głośno westchnęła, uzmysławiając sobie to niedopatrzenie.
Alice przyglądała się sukienkom i zastanawiała. Białych ubrań miała chyba dość… W końcu w bieli ratowała świat… Czarna natomiast, choć pasowała do jej nastroju zdawała jej się wręcz… Za smutna. Zbyt by ją przygasiła. Z kolei ta szmaragdowa? Wyglądałaby w niej, jakby rzeczywiście wybierała się na imprezę… Albo na wojnę. Potrzebowała jednak animuszu do tej kolacji. Coś błysnęło w jej spojrzeniu, kiedy przyszła jej pewna myśl do głowy.
- Wezmę tą… - wskazała na szmaragdową
- Więc nie będziesz musiała szukać trzech par butów, gdyż będzie wystarczyć jedna… - stwierdziła uprzejmie rudowłosa, po czym podniosła suknię i ruszyła z nią do łazienki, by zaraz przebrać się w delikatny materiał. Nie miała bielizny, ale kogo to obchodziło? Głęboki dekolt i tak wykluczał posiadanie stanika, a suknia była długa, więc brak dolnej części bielizny również nie był problemem. Czekając na ponowny powrót Marthy, zabrała się za układanie włosów. Pozwoliła im opadać falami na plecy i ramiona, co uwydatniało ich urodę. Skoro miała zły nastrój, to chociaż zamierzała wyglądać wyjątkowo dobrze, w końcu wiadomo, że to poprawiało nastrój.
Sukienki Jennifer, choć bez wątpienia bardzo dobrej jakości, mimo wszystko ustępowały tym, które zaproponowała jej Sonia. Tak samo brakowało śpiewaczce wszystkich kosmetyków kobiety… I może również jej dorady. Czy przeżyłaby, gdyby śpiewaczka zdecydowała się na opcję Kirilla? Czy znajdowałaby się tutaj i teraz z nią i poprawiałaby jej makijaż? Czy rezydencja byłaby zapełniona radosnym śmiechem tych wszystkich osób, które oddały życie? Fabiena, Fernanda, Erika oraz innych przyjaciół, których śpiewaczka już nigdy nie zobaczy? Może tak, może nie… Jednak ciężko było nie zastanawiać się. I nie czuć smutku.
- Już jestem - Martha znowu zapukała. - Z butami.
Alice pozostawiona sama sobie co rusz pogrążała się w ponurych myślach. Ponowne pojawienie się pokojówki, znów ją uratowało. Wyszła z łazienki. Choć nie miała na sobie makijażu, nadal wyglądała i czuła się w sukni bardzo dobrze. Zerknęła na Marthę i uśmiechnęła się lekko. Spojrzała zaraz na jej dłonie, zaciekawiona jakie buty przyniosła jej młoda kobieta.
- Też trzy pary - rzekła pokojówka. - Podobno trzy to liczba magiczna i do niej lubię ograniczać się w wyborach. Dlatego przyniosłam tylko te pary - przedstawiła śpiewaczce obuwie. - Proste, czarne sandałki, ktore wydają się lekkie i pasujące do tak gorącej pogody. A także coś nieco bardziej odświętnego, brązowe lakierowane na niskim obcasie. Dobrze prezentują się, a brąz przecież zawsze będzie pasował do zieleni. To w końcu kolory natury. I trzecia para… zwykłe szpilki. Czarne, ale z zieloną kokardką, o tutaj na przodzie. A na boku złota klamerka. Trochę są jakby zużyte, bo panienka Jennifer dość często je zakładała, ale może to pani nie przeszkadza?
Harper chwilę zastanawiała się nad wyborem. Przyglądała się trzem parom i choć te szpilki zapewne dobrze komponowałyby się ze stylem sukienki, uznała że lakierki będą dla niej tym razem najlepsza opcją. Po pierwsze dlatego, że brąz faktycznie pasował do zieleni, a po drugie dlatego, że lubiła obcasy, ale wiedziała, że spędzi w nich cały wieczór, a w szpilkach mogłaby się za szybko zmęczyć
- Te będą idealne - skomentowała, ubierając wybraną parę butów, po czym splotła dłonie
- To teraz pomogę ci odnieść pozostałe rzeczy i pokażesz mi jadalnię - zaproponowała pokojówce takie rozwiązanie.
- Och, dałabym sobie radę sama! Ale że to po drodze… to rzeczywiście możemy ruszyć razem. Dobrze pani wygląda, przydało się pani trochę odpoczynku. Słońce też jest już nieco niżej, a z kuchni dobiegają nawet tu piękne zapachy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz Jeff przygotowywał tyle smacznych dań - Martha pokręciła głową. - Czuje pani?
O dziwo… rzeczywiście tak było. Może to było za sprawą nadnaturalnego węchu śpiewaczki, lub też intensywności potraw… jednak wnet poczuła się głodna. Z chęcią zobaczyłaby owego Jeffa, a jeszcze bardziej potrawy, które przygotowywał.
Alice zdecydowanie miała ochotę na tę kolację do której wszyscy wyraźnie się szykowali, jednak najpierw zaplanowała zająć się fortepianem i nie zamierzała zmieniać założeń. Zwłaszcza, że nie wypadało jej wpadać do kuchni w połowie przygotowań do kolacji. Była przecież gościem. Uniosła jednak lekko kąciki ust
- Faktycznie. Dzisiejsza kolacja zapowiada się wyjątkowo - stwierdziła tylko, enigmatycznie. sama nie była pewna co też będzie miało miejsce przy tym stole. Szczerze powiedziawszy stresowała się nieco, postanowiła więc na razie zająć myśli tym, co lubiła najbardziej, czyli muzyką.
Martha spojrzała na nią chwilę dłużej. Następnie uśmiechnęła się. Z jednej strony ciężko jej było odmówić urody… a z drugiej ta wydawała się tak jakby pospolita. Być może gdyby została wyrwana z tego otoczenia i wyniesiona do statusu choć trochę wyższego niż pokojówki… Jednak Martha zdawała się zbyt bardzo w nim zakotwiczona.
- Czy czegoś pani pragnie przed kolacją? - zapytała.
Alice pokręciła głową leciutko
- Dziękuję bardzo, zaczekam do kolacji. Może tylko napiłabym się herbaty, ale to już na dole - dodała, po chwileczce zastanowienia. Ciepły napój mógł wpłynąć kojąco na jej nerwy, wspólnie z muzyką...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:31   #564
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Fortepian

- Dobrze - Martha skinęła głową. - Czy zna pani drogę do jadalni? - zapytała. - A może w ogóle powinnam oprowadzić panią po posiadłości? Proszę mi wybaczyć, jeżeli mylę się, ale wydaje mi się, że jest pani tutaj po raz pierwszy. Być może zwiedzanie stanowiłoby jeszcze ciekawsze zagospodarowanie tego czasu, niż picie herbaty - zaśmiała się jakby niepewnie. Chyba nie wiedziała, czego spodziewać się po Alice. Nie miała pojęcia, kim była śpiewaczka i jaki był cel jej wizyty w Trafford Park. Z drugiej strony obyczaje nie pozwalały zapytać ją wprost.
Śpiewaczka przyglądała się chwilę Marthcie
- Cóż, niestety nie wiem gdzie dokładnie znajduje się jadalnia, więc możesz mnie zaprowadzić tam. Co do poznawania domu, chętnie go poznam jutro po śniadaniu - zaproponowała. Dziś nie miała nastroju na pałętanie się po rezydencji. Nie przed rozmową przy kolacji…
- Dobrze, chodźmy w takim razie - pokojówka uśmiechnęła się lekko. - Proszę mi wierzyć, posiadamy najlepsze możliwe herbaty - dodała, otwierając drzwi. Czekała, aż Harper przejdzie przez nie, po czym zamknęła je za śpiewaczką. Ruszyły korytarzem, a następnie schodami w dół. Alice podziwiała szereg pięknych portretów, które wisiały na ścianach. Każdy z nich przedstawiał mężczyznę w takiej samej pozie i w identycznym przybliżeniu. Byli bardzo podobni do siebie nawzajem oraz Terry’ego. Każde dzieło zostało wykonane trochę innym stylem, co sugerowało, że namalowali je różni artyści. Martha zauważyła jej spojrzenie.
- Piękne, prawda? - zapytała. - Mamy tutaj nawet małą galerię sztuki, choć to może za duże słowo. Znajdują się tam głównie trofea, rzeźby i różne pamiątki rodu, bo obrazy wiszą na korytarzach. To bardzo estetyczne miejsce pracy - uśmiechnęła się. - Choć zazwyczaj jest trochę cicho…
Zdawało się, że chciała dodać “...i smutno”, ale powstrzymała się.
Alice rozglądała się po obrazach chwilę w zadumie
- Tak, wyglądają wspaniale. W ogóle cała rezydencja wygląda cudownie - przyznała po chwili. Nie zamierzała drążyć tematu tego, jak zwykle było w rezydencji de Traffordów. Czuła się tu i tak już jak wieśniak, choć starała zachowywać jak najlepiej mogła. Szła obok pokojówki, rozglądając się z zaciekawieniem.
- Zapewne posiłek zostanie podany w małej jadalni, dlatego tam panią zaprowadzę.
Przeszły przez krótki pasaż, który łączył główną część rezydencji z dobudowaną częścią. Następnie skręciły w bok znacznie szerszym korytarzem, który kończył się łukiem. Przeszły przez niego i znalazły się na miejscu.


Pomieszczenie zostało urządzone w bardzo gustownym stylu. Dominowały ciepłe odcienie brązów i pomarańczy. Słońce - chylące się coraz niżej na niebie - wpadało do środka poprzez trzy długie, ustawione obok siebie okna. Na samym środku znajdował się prostokątny stół wykonany z ciemnego drzewa, przy którym stały dwa beżowe fotele i sześć krzeseł. Zastawa znajdowała się już na blacie wraz z wysokimi świecznikami i dekoracjami w postaci ozdobnych dyń. Świeże powietrze wpadało do środka przez drzwi wychodzące na ogród. Były lekko rozwarte, pozwalając kwiatowej woni wpaść do środka. Bez wątpienia rabaty zostały specjalnie posadzone tak blisko, aby uzyskać ten efekt. Choć może to tylko szczęśliwy zbieg okoliczności…

Nieco dalej stał wspomniany fortepian. Był wspaniały, cały czarny i błyszczący. Nie znajdowała się na nim ani odrobinka kurzu. Kiedy Alice na niego spojrzała… odniosła wrażenie, że kłębiły się w nim pod klapą niezmierzone pokłady niewykorzystanych muzycznych możliwości. Co za marnotrawstwo, że taki wspaniały instrument kompletnie marnował się i pełnił jedynie funkcję ozdoby.
- Proszę usiąść - rzekła Martha. - A ja przyniosę herbatę. Na jaką ma pani ochotę?

Rudowłosa ruszyła w stronę fortepianu
- Jakąś delikatną kwiatową. To jedyne wymogi mam w temacie herbaty. Poproszę… Wypiję tutaj - skinęła głową na fortepian. Ostrożnie uniosła klapę, która zasłaniała klawiaturę, po czym westchnęła. Był to wspaniały instrument. Miała nadzieję, że czas nie odbił się na nim zbyt mocno, bo strojenie go będzie wyzwaniem… Usiadła i położyła dłonie na klawiszach. W tym momencie coś do niej dotarło… Nie miała dwóch palców, przez co będzie jej trudno grać… W końcu uczyła się gamy na dziesięć, nie osiem palców. Delikatny uśmiech lekko spełzł z jej ust. Spoglądała w dół na swoje dłonie, nie naciskała jednak żadnego z klawiszy. W końcu jednak potrząsnęła głową i zagrała prawą ręką, chcąc sprawdzić stan strun fortepianu. Okazało się, że był w bardzo dobrym stanie! Zapewne ktoś mimo wszystko doglądał go od czasu do czasu i Terrence nie pozwolił instrumentowi na popadnięcie w ruinę. Śpiewaczka nacisnęła klawisze układające się w prosty, dźwięczny akord. O ile mogła grać główną linię melodyczną prawą, to akompaniowanie drugą wydawało się niemożliwe… Dobrze, że była śpiewaczką, a nie pianistką, gdyż jej kariera bez wątpienia skończyłaby się wraz z kalectwem.
- Napar z pączków róży irańskiej - rzekła Martha, wnosząc piękną filiżankę. Złotoniebieska, przedstawiała tuziny ptaków w locie. Alice odniosła wrażenie, że mogłaby spędzić dobre pół godziny na podziwianiu tego dzieła sztuki i nie nudziłoby jej się to ani przez chwilę. Pokojówka podeszła bliżej i postawiła herbatę na fortepianie.
Harper ucieszyła się, gdy odkryła, że fortepian był w dobrej kondycji. Usiadła więc na ławeczce, poprawiając suknię i odgarniając włosy do tyłu. Oparła stopy na pedałach i zaczęła od czegoś prostego. Musiała teraz w głowie przepisać ruch dłoni tak, by móc grać. Musiała się zastanowić, które piosenki zdoła, a których nie zdoła zagrać…
Gdy więc Martha weszła do jadalni, usłyszała rwany fragment ‘Stairway to Heaven’. Alice otworzyła oczy i przerwała grę, zerkając na nią. Popatrzyła na filiżankę i uśmiechnęła się lekko
- Dziękuję bardzo. Już nie będę cię zatrzymywać. Pewnie spędzę tu czas do kolacji - przyznała szczerze. Zaraz zerknęła znów na klawisze i wróciła do piosenki napisanej dawno temu przez Roberta Planta.
Nuciła cicho pod nosem, jakby nie mogąc powstrzymać się od śpiewania słów, choćby w głowie. Czekała jednak, czy Martha nie będzie chciała czegoś dodać, nim kompletnie zatraciła się w melodii…
- Bardzo ładnie pani gra - pokojówka powiedziała uprzejmie, choć tak naprawdę Alice wyglądała bardziej, jak gdyby dopiero uczyła się. Jej prawa ręka była w pełni sprawna i chciała zagrać normalnie, jednak lewa w tym przeszkadzała. Była zbyt wolna. Śpiewaczka spoglądała na nią, poświęcając całość uwagi na przełożenie muzyki granej przez pięć palców na tylko trzy. - Nothing Else Matters to bardzo wzruszająca piosenka - dodała jeszcze, myląc się i wyszła z jadalni.
Alice nie poprawiła Marthy, jedynie parsknęła, kiedy pokojówka opuściła pomieszczenie.
Westchnęła.
Znów spojrzała na swoje dłonie. To będzie trudne… Męczące. Chciała się zrelaksować, zamiast tego, będzie się męczyć, próbując nauczyć czegoś co potrafiła od lat, na nowo. Brakowało jej dwóch palców, co więcej jej lewa dłoń najwyraźniej potrzebowała teraz czasu na rehabilitację i odzyskanie sił. Od teraz będzie musiała bowiem robić wszystko trzema, nie pięcioma palcami… Do tego, przecież była leworęczna… Zamknęła oczy i słuchała chwilę ciszy.
Po czym zmieniła repertuar.
Teraz zaczęła grać ‘Jezioro Łabędzie’ Czajkowskiego. Powoli, nieco nawet wolniej, niż szło to we właściwej melodii, a to wszystko po to, by jej lewa dłoń, pozwoliła sobie na odrobinę relaksu i popłynięcie z melodią, oraz opanowanie nowego sposobu układania dłoni do gry. Musiała podrywać palce wcześniej, przekrzywiać dłoń inaczej. Poruszać się, tak jakby chciała dodać sama sobie otuchy. Wkrótce po jadalni i przyłączonych do niej korytarzach, zaczęły płynąć głębokie, spokojne, czasem rwane o jedną, czy dwie nuty, melodie… Od znanych utworów jak właśnie ‘Jezioro Łabędzie’, przez ‘Clair de Lune’, aż po ‘Shape of my heart’ Stinga…
Dopiero jednak ‘Mad world’ wycisnął z niej głos i nakłonił Alice do akompaniowania swojej grze śpiewem

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qePo_r1KXhQ[/media]

Piosenka sama w sobie była smutna. Natomiast spowolnienie jej sprawiło, że stała się naprawdę depresyjna. Pomieszczenie posiadało świetną, kameralną akustykę, która nieco ocieplała i łagodziła akordy. Wnet słońce zaszło i na jego miejscu pojawił się księżyc. Srebrny blask oświetlał bladą skórę Alice oraz klawisze. Jej głos dobrze akompaniował się z grą wspaniałego instrumentu. Wnet rozległo się powolne, głośne klaskanie. Ktoś nadchodził. Kiedy Alice obróciła się, ujrzała de Trafforda. Przybliżał się z uśmiechem. Nic nie powiedział, nie chcąc przerwać śpiewaczce występu. Zamiast tego podszedł do stołu i zapalił świece. Ciepłe światło rozlało się po otoczeniu, czyniąc je jeszcze bardziej przytulnym. Następnie de Trafford złapał jeden z foteli za oparcie i przybliżył go do instrumentu. Zasiadł wygodnie, zakładając nogę o nogę i trzymając w ręce filiżankę herbaty. Śpiewaczka widziała odblask płomyków w jego oczach, przez co te wydawały się bardzo żywe. To trochę kontrastowało z ponurą melodią, jednak de Trafford być może bardzo lubił taki klimat. Wyglądał w tej chwili bardzo… lordowsko. Nie wszyscy wysoko urodzeni ludzie posiadali prezencję, która pasowałaby do ich statusu. Jednak akurat Terrence’owi nie można było jej odmówić.
Klaskanie jedynie zwróciło uwagę Alice w inną stronę niż na klawisze. Muzyka załamała się tylko na kilka nut, gdy kobieta uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, po czym znów odwróciła się i kontynuowała piosenkę do samego końca. Po jej zakończeniu, zaczęła grać ‘The show must go on’ od Queen. Przez to, że musiała grać odrobinę wolniej, większośc piosenek wychodziła jej odrobinę smutniej. A skoro miała słuchacza, kontynuowała śpiewanie, układając linię melodyczną swego głosu tak, by pasowała do spowolnionej muzyki. Zerknęła przelotnie na Terrence’a. Mimo wszystko, skupienie na muzyce pomogło jej się rozluźnić. wyglądała, jakby mimo wszystko była na swoim miejscu. Nawet ta suknia, która miała na sobie, teraz pasowała. Trafford Park miało tego wyjątkowego wieczoru swoją własną divę…

Wnet do pomieszczenia weszła Martha i dwie kolejne dziewczyny, których Alice wcześniej nie znała. Za nimi wyłonił się drobny, niski mężczyzna ubrany cały na biało. Miał na głowie siatkę i zapewne był kucharzem. Zdawało się, że chcieli coś powiedzieć, ale nie chcieli przerywać występu śpiewaczki. Jak długo zamierzali stać, jeżeli Harper nie przerwie? Zdawało się, że posiadali nieskończone pokłady cierpliwości i odpowiedź na to pytanie zapewne brzmiała… wiecznie.
Śpiewaczka jednak nie chciała kazać im czekać tej wieczności i po tym utworze zrobiła pauzę. Uniosła filiżankę z chłodną już herbatą i dopiła jej ostatnie kilka łyków, znów odstawiając ją na spodek, który był ustawiony na fortepianie. Następnie zerknęła na kucharza, Marthę i pozostałe dwie kobiety, by na sam koniec spojrzeć na Terrence’a. W końcu to on musiał dać sygnał, jako pan domu. Przynajmniej tak to sobie Alice wyobrażała…
- Dania są już gotowe - kucharz nieśmiało zaczął. - Możemy je podać w każdej chwili. Przepraszam, jeżeli zbyt szybko wszystko zostało przygotowane…
De Trafford obrócił się w stronę mężczyzny i uśmiechnął się do niego uspokajająco.
- Oczywiście świeże są najlepsze. Proszę - gestem wskazał nakrycia ustawione na stole.
Martha i jej przyjaciółki skinęły głową, po czym wycofały się do kuchni.
- Czy powinienem zapowiedzieć menu? - zapytał kucharz, który został jako jedyny.
- Osobiście lubię niespodzianki - odpowiedział Terry. - A ty? - spojrzał na Alice.
Harper mruknęła
- Też lubię niespodzianki… - odpowiedziała i kiwnęła głową do Terry’ego, a następnie uśmiechnęła się lekko do kucharza. Zaczęła palcami grać delikatną, melodię, taką by nie przeszkadzała, gdyby mężczyzna chciał coś jeszcze dodać, a która była wytworem jedynie jej umysłu. Po prostu coś sobie komponowała prawą ręką. Było łagodniejsze, niż wcześniejsze głębokie, smutne piosenki. Wpasowywało się w przytulność wyglądu jadalni i w dokładnie tę chwilę, gdy rozmawiali.
- A więc zostanie podana niespodzianka - kucharz skinął głową z uprzejmym uśmiechem, po czym wycofał się, zostawiając ich samych.

De Trafford dopił herbatę, po czym odstawił pustą filiżankę na stół. Spojrzał w zadumie na śpiewaczkę. O czym myślał? Być może przypominał sobie coś. Lub też jego rozważania w ogóle nie były związane z Alice. Mogła jedynie domyślać się.
- Masz ochotę na coś mocniejszego od herbaty? - zapytał. - Zapewne zostanie podane wino do kolacji, jednak w barku są nieco bardziej intensywne napoje. Po tym wszystkim… należy nam się trochę świętowania. Moja żona poszła już spać - dodał jeszcze.
Alice zaczęła znowu grać obiema dłońmi, gdy tylko kucharz znów zostawił ich samych
- Na razie dziękuję. Po kolacji chętnie się czegoś napiję. Whiskey na przykład… - powiedziała spokojnym tonem. Zaczęła grać ‘Highway to Hell’, AC/DC. Nie śpiewała, po prostu grała linie melodyczną, odpowiednio przerobioną do fortepianu. I ona pogrążyła się na moment w zadumie.
- Masz piękny dom - skomentowała ni stąd ni zowąd.
- To tylko dom - odpowiedział mężczyzna. - Nawet nie przebywam w nim zbyt długo. To miejsce wydaje się trochę… - zastanowił się przez moment. - Złotą klatką. Najpiękniejsze były lata, kiedy Jennifer była jeszcze dzieckiem. Jej śmiech i bieg dało się słychać nawet z drugiego końca posiadłości. Nawet nie masz pojęcia, jak wiele środków musiałem wydać na przebudowy i naprawy po jej wybuchach… - zaśmiał się. Wspominał te czasy z prawdziwym sentymentem. - Wybuchach mocy, kiedy na początku nie potrafiła ich kontrolować, a potem wybuchów złości… też pewnie niekontrolowanej… Miała nawet dwa pokoje - mruknął.
Śpiewaczka uniosła brew i zerknęła z zaciekawieniem na Terrence’a
- Martha też coś dziś o tym wspomniała… Że Jenny miała dwa pokoje. Szybko jednak wycofała się z tematu, a ja nie naciskałam… - grała dalej, przechodząc płynnie w ‘Nothing else matters’. Sama Alice nigdy nie zastanawiała się nad tym, jakby to było mieć dom… Rodzinę. Hałasujące dzieci. Na swój sposób przerażały ją takie wizje. Były dla niej kompletnie obce. Jak opowieści o Kopciuszku i Królewnie Śnieżce… Jak obrazy za szklaną szybą telewizora. Były, ale nie w jej historii. Grała…
Terry już miał odpowiedzieć, ale weszły dwie kobiety z parującymi półmiskami.
- Zupa balijska z kurczakiem, krewetkami i sambalem - zapowiedziała Martha.
- O - de Trafford klasnął dłoniami. - Ostre!
- Tak, rzeczywiście, ale na złagodzenie jest bagietka z masłem.
- Pyszności! - Anglik uśmiechnął się uprzejmie do kobiety. Wydawało się, że nie był aż takim łasuchem, lecz bardziej zależało mu na miłej atmosferze.
- Tylko nie ma jeszcze wszystkich, prawda…? - Martha zaniepokoiła się nieznacznie.
Harper grała spokojnie kolejne melodie na razie nie śpiewając, bo w końcu rozmawiali. Temat zupy rozbawił ją, szczególnie dość domowa reakcja Terrence’a na ten temat. Ostre potrawy nigdy jej nie przeszkadzały, choć nie jadała ich znowu jakoś bardzo często. Lubiła nowe smaki.
Gdy temat zszedł na brakującą osobę, załamała jej się nuta w ‘Poison’ Alice’a Coopera. Wyprostowała się i opuściła wzrok na klawisze. Jej uwaga spoczęła na lewej ręce. Już nieco ją bolała od tego nadrabiania, jakie musiała uprawiać, by w miarę dobrze grać melodie tych wszystkich piosenek. Alice zamyśliła się, nuty zaraz wyprostowały się, ale nie podrywała wzroku.
- To bez znaczenia - odpowiedział de Trafford. - Na pewno nasz drugi gość zaraz pojawi się, więc nie musicie przejmować się tym.
- Pod kociołkiem z zupą są podgrzewacze, więc nie wystygnie jeszcze przez długi czas - rzekła Martha.
- Właśnie taki jest ich sens - Terry zgodził się i zamilkł, wpatrując się uprzejmie w kobietę. Ta drgnęła, skinęła głową, pożegnała się i wyszła.
- Zaczekamy na niego, a w razie wzmożonego głodu zaczniemy jeść bez niego - rzekł Anglik, kiedy zostali sami. - To może nie najładniej rozpoczynać w niepełnym składzie, jednak jeszcze gorzej jest spóźniać się, czyż nie? - zapytał i zaśmiał się. Następnie spojrzał na fortepian. - Zagraj ostatnią piosenkę - zaproponował. - Coś bardziej energicznego może!
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:40   #565
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pikantna kolacja - część pierwsza

Śpiewaczka zerknęła ostrożnie na Terrence’a i kiwnęła lekko głowa, zgadzając się z nim. W porządku. Jeśli on tak mówił. Zapewne rozmawiał już z nim.
Rudowłosa zastanawiała się moment nad wyborem ostatniej piosenki przed kolacją. Przesunęła palcami po klawiszach, odrobinę pieszczotliwie w zamyśleniu, przez sekundę nieobecna z de Traffordem. Jakby zapomniała się, zacisnęła usta, a po chwili rozwarła je lekko i spojrzała na swoje dłonie.
Zaczęła grać rytmiczną, przyjemną, ale jak sobie Terry zażyczył, bardziej energiczną melodię. De Trafford na pewno już wiedział co grała, pewności mógł nabrać stuprocentowej, gdy zaśpiewała
- It doesn’t hurt me…
Yeah, yeah, yo
Do you want to feel how it feels?

Melodia ‘Running up that hill’ wypełniła jadalnię, wraz ze śpiewem Alice. Nie była co prawda Kate Bush, potrafiła jednak całkiem ładnie oddać nastrój utworu i emocje, które w nim były zawiązane swoim własnym sopranem. Nadszedł refren i Harper zamknęła oczy.

- And if I only could,
I'd make a deal with God,
And I'd get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building.
Say, if I only could, oh…

Teraz po prostu pozwoliła sobie polecieć wraz z melodią koncentrując się, by lewa ręka mimo wszystko dawała radę. Zgubiła nutę, czy dwie, ale nadrobiła to śpiewem. Po takim czasie rozgrzewki, jaki miała od popołudnia do kolacji jej głos był rozgrzany. Brzmiał dobrze jak za czasu, gdy ćwiczyła codziennie do opery.

Była tak zajęta piosenką, że nawet nie zauważyła, kiedy de Trafford wstał i podszedł do niej. Znajdował się tuż za jej plecami. Wnet poczuła jego dłoń na swoim policzku. Przesunął bokiem palca wskazującego po nim, co wywołało odczucie dziwnie przyjemnego mrowienia. Lewą rękę umieścił na jej barku i zaczął go rozmasowywać, zaciskając kciuk i palec wskazujący. Nawet nie zauważyła, jak bardzo napięte były jej ścięgna w tym miejscu.
- Jesteś naprawdę dobra… - mruknął cicho, po czym zamilkł.
Patrząc na nich z boku można byłoby odnieść wrażenie, że Anglik był jej nauczycielem gry, czy kimś tego rodzaju. Jednak… pojawiło się dziwne, elektryzujące napięcie, które na pewno nie miało nic wspólnego ze zwyczajnymi relacjami pomiędzy mentorem i uczniem.

- Tell me, we both matter, don’t we?
Yeah yeah yo
You, it’s you and me.
It’s you and me, won’t be unhappy…

Alice nie przerywała piosenki. W końcu była ostatnią przed kolacją. Chciała pozwolić jej wybrzmieć do końca. Czując dłonie Terrence’a najpierw wyprostowała plecy, odrobinę wyginając je w łuk, a następnie odetchnęła, przy kolejnych słowach piosenki i rozluźniła się. Jej lewe ramię i ręka rzeczywiście ją bolały. Granie po kolacji będzie musiała bardziej oprzeć na swej prawej dłoni, na to wyglądało… Otworzyła oczy i spojrzała w górę. Ostatnie nuty piosenki wybrzmiewały. Śpiewała obserwując de Trafforda z dołu, uniosła lekko kącik ust i dokończyła piosenkę, znów profesjonalnie wyprostowana. Jak piątkowa pianistka.
- Jak mówiłem… jesteś bardzo dobra - mruknął.
Następnie schylił się i pocałował jej policzek. Przesunął wargami w dół po skórze Harper, chcąc napotkać jej usta. Alice mimowolnie zaczerpnęła powietrza, wyczuwając intensywny zapach jego perfum. Były nieco słodkie, ale głównie gorzkie… ciekawa woń, która była tak specyficzna, że nie wszystkim musiała podobać się. Jednak w jej gust trafiała.

Wtem usłyszała wręcz identyczny odgłos do tego, który rozbrzmiał chwilę temu, gdy Terrence wszedł do jadalni. Powolne klaskanie. Nieco odchyliła się, aby spojrzeć na drzwi. Zobaczyła w nich Joakima. Opierał się o framugę i wystarczyło rzucić na niego wzrokiem, aby upewnić się, że był pijany. Zarumienione policzki bardzo na to wskazywały. Pytanie brzmiało… jak wiele wypił.
- Widzę, że zaczęliście beze mnie - uśmiechnął się dość okrutnie. Wręcz drapieżnie. - Mam nadzieję, że nie spóźniłem się na najlepsze… - mruknął.

Harper nie zdejmowała jeszcze dłoni z klawiszy, gdy Terrence nachylił się do niej i musnął ustami jej policzek. Przeszedł ją dreszcz i westchnęła cicho, niemal niesłyszalnie. Mężczyzna mógł zauważyć, w końcu nachylał się tuż nad nią. Wdychała perfumy de Trafforda i aż przymrużyła oczy. Odwróciła nawet minimalnie głowę, chcąc wyjść mu naprzeciw i wtedy jej serce niemal stanęło, gdy po jadalni rozniosło się klaskanie. Ktokolwiek to był, nie dobrze by widział ją i pana domu w jakiejkolwiek wzbudzającej nieścisłości sytuacji. Odsunęła się sztywno i spojrzała w stronę stołu, po to tylko, by po drugiej stronie ujrzeć Joakima. Zdawało jej się, że serce stanęło jej po raz drugi, ale potem dostrzegła, że był pijany. To odrobinę ostudziło jej niepokój. Słysząc jego słowa, odwróciła się i zamknęła klapę fortepianu, czekając aż Terrence przejmie inicjatywę. Ona w tym czasie zacisnęła dłonie, prostując i zaciskając palce. Następnie wstała z ławeczki i wyprostowała prostym ruchem dłoni suknie w którą była ubrana
- Czekaliśmy, jak widzisz - dodała od siebie i wskazała na stół.
- Widzę - Joakim zgodził się, patrząc na zastawiony blat. - Wszystko na swoim miejscu. Niestrącone na podłogę. Ale gdybym przyszedł kilka minut później… - pokręcił głową, śmiejąc się.
Następnie podszedł do drugiego fotela, który wciąż stał przy stole. Usiadł na nim. Falujące włosy opadały mu po części na czoło, ale nawet ich nie odgarnął. Zamiast tego nachylił się do stołu i spojrzał na pozostawione przez Marthę wino. Następnie jego wzrok przesunął się na korkociąg będący obok. Wybuchnął śmiechem, jakby sama obecność narzędzia była dla niego żartem. Wziął je oraz butelkę, po czym zaczął drążyć w korku.
- Kontynuujcie - rzekł. - Chcę to zobaczyć.
De Trafford poruszył się.
- Co chcesz zobaczyć? - zapytał. Wydawał się lekko zażenowany sytuacją… jednak nie do końca. Jak gdyby cieszył się z tego, że Dahl ich przyłapał. Może pomyślał, że wzbudzi tym w nim zazdrość? Jednak igranie z Joakimem nie było wcale rozsądne.
Dahl przymrużył oczy, spoglądając na nich.
- Chcę być przy tym, jak się… - zamilkł na moment, który trwał chyba wieczność. - Całujecie - dokończył.
Rudowłosa czuła się natomiast potwornie zażenowana. Począwszy od tego co zasugerował Dahl, przechodząc przez to, że o tym pomyślała, a kończąc na tym, że wziął wino i korkociąg i zaczął nękać biedny korek… I jeszcze to, że Terrence zdawał się nakłaniać go do sformułowania swojej myśli, zamiast ominąć ten temat. Spojrzała na Joakima, potem na Terrence’a i wzięła głębszy wdech, nim się odezwała
- Nie żartuj - przybrała ton mamy pouczającej dziecko przy stole. Była jednak napięta jak cięciwa łuku, kiedy odsunęła się od fortepianu i ruszyła w stronę miejsca, które dla niej przyszykowano. Panowie zajmowali dwa końce stołu, jej przypadło jedno z miejsc na środku. Ktoś przemyślał sprawę i ustawił po jednej ze stron pojedyncze krzesło. Miała wrażenie, że to będzie ciężkostrawna kolacja. Światło świec i kinkietów w jadalni ładnie igrało na zieleni sukni, która miała na sobie, zwłaszcza gdy szła a materiał poruszał się na jej skórze. Zamierzała usiąść.

Joakim uśmiechnął się do niej i pokiwał głową. Chyba uspokoił się. Takie odniosła wrażenie, lecz w następnej chwili mężczyzna chwycił talerz i cisnął nim o ścianę niczym frisbee. Rozległ się brzęk tłuczonej porcelany. Czy służba usłyszała go? Alice nie miała pojęcia, jak daleko znajdowała się kuchnia.
- Ależ ja wcale nie żartuję - Dahl nie przestawał się uśmiechać. - Wszyscy już mają to, co jest dla nich przyszykowane. Ja posiadam korkociąg - podniósł wyżej butelkę z wbitym narzędziem, aby Alice mogła go sobie dokładnie obejrzeć - a wy macie siebie.

Terry zaczął iść w kierunku mężczyzny, ale ten zatrzymał go nagłym obróceniem się i wyciągnięciem dłoni w geście “stop”.
- Nie. Nie do mnie. Do niej - wskazał na kobietę, po czym kontynuował wiercenie. - Już.
- A potem dasz nam spokój? Nie będzie więcej tłuczenia antycznej zastawy? - de Trafford westchnął.
Joakim nic nie odpowiedział. Nie zamierzał dyskutować. Terry patrzył na niego przez chwilę, po czym westchnął i ruszył w stronę Alice. Nawiązał z nią kontakt wzrokowy.
- Może to nie będzie wcale takie koszmarne… - mruknął.
Śpiewaczka była blada niczym ściana… Prawie tak, jak wtedy gdy jej ciało było martwe. Źle reagowała na tłuczenie naczyń w swoim otoczeniu. Do tego cała ta scena wywracała jej żołądek na drugą stronę. Spojrzała na korkociąg w butelce z winem i miała wrażenie, że się zaraz udławi niewidzialną piłką tenisową w przełyku. Czemu musiał to wypominać. Akurat tego użyć jako broni przeciw niej. Alice była jednocześnie bardzo głodna i momentalnie straciła apetyt. Przeczuwała, że kolacja może być ciężką, ale nie sądziła, że aż tak. Mieli omawiać sprawy Kościoła. Chciała się dowiedzieć różnych rzeczy… A teraz jedyne czego chciała to napaść barek Terrence’a i zaszyć się gdziekolwiek. Spojrzała na Terry’ego w panice. Dłonie jej drżały, gdy oparła je na blacie. Czy naprawdę zamierzał podejść i pocałować ją przy nim? Serce jej pękało i miała hałas w głowie. Spojrzała na Joakima z niemym pytaniem czemu to robi…
Ten nie dał jej żadnej odpowiedzi.

Terry tymczasem usiadł na krześle obok Alice.
- Udajmy, że to jakaś licealna gra - zażartował. - Nie przejmuj się - szepnął ciszej, po czym nachylił się, aby ją pocałować. Ich wargi zetknęły się tak prędko, że śpiewaczka nie zdołała zareagować. Wnet poczuła język de Trafforda, który wślizgnął się i przesunął się po jej własnym. Zdawało się, że Terry zamierzał dać z siebie wszystko. Położył dłoń na jej potylicy i dociskał jej głowę do swojej własnej, nie pozwalając jej wycofać się. Mijała pierwsza sekunda… druga… trzecia… czwarta…
Rudowłosa nie była co do tego przekonana, ale nie dał jej czasu na odpowiedź. Wyprostowała się w swoim krześle, odrobinę zaskoczona, odrobinę spięta. W pierwszej chwili zesztywniała, w drugiej chciała się cofnąć, ale Terrence jej nie dał. Miała wrażenie, że się załamie, ale nie mogła zrobić nic, więc spróbowała rzeczywiście pomyśleć o tym jak o grze. Poruszyła swoim językiem, drażniąc ten de Trafforda i odpowiedziała mu. Jej wzrok jednak przesuwał się, to po jego twarzy, to na Joakima i na stół z kolacją.
W końcu Terry odsunął się.
- Usiądź na fotelu. Nie godzi się, żeby mężczyźni siedzieli na dwóch najlepszych siedzeniach, a dama na krześle.
Alice spojrzała na Terrence’a i uniosła kącik ust
- To miłe, ale nie uchodzi by pan domu siedział na krześle. Dziękuję - odezwała się do niego cicho, po czym przysunęła się bliżej, dając mu znać, że zostanie gdzie siedzi. Zajęcie miejsca na przeciw Joakima chyba by ją zabiło… A ledwo co odzyskała życie. Słowa Kirilla z popołudniowego snu kołatały jej się po głowie.
Tymczasem Joakim gapił się na nich z kieliszkiem wina w ręce. Wydawał się osłupiały. Stracił cały pijacki rezon, zamiast niego tkwił w wielkim zaskoczeniu. Zdawało się, że fakty dochodziły do niego w spowolnionym tempie. Spojrzał na Alice, na Terrence’a, a potem znowu na Alice… i pokręcił głową.
- Wy… wy już pieprzyliście się - szepnął. - Jak to się stało?
W jego oczach tkwiły wielkie znaki zapytania.
Słysząc wypowiedź Dahla, Alice niemal opadła szczęka. Spojrzała na niego jakby ją uderzył. Skąd to wydedukował? Co miała powiedzieć? Była w szoku.
- Czy to czasem nie jest tak, że powiedziałeś Terrence’owi, żeby mnie pocałował? Zaraz weźmiesz za zakładnika jego porcelanę, żeby zrobił więcej rzeczy? Jak chcesz się pobawić w gry, to po kolacji… Joakimie - w jej tonie pojawiła się poważna nuta głosu. Podniosła łyżkę i spojrzała na talerz przed sobą. Miała zamiar zjeść tę przeklętą kolację. Za to więc się zabrała.
Tuż przy niej znajdował się de Trafford, który nalał jej zupy do talerza. Przepięknie pachniała. Włączając w to głód śpiewaczki oraz widok chrupiącej bagietki… na ułamek sekundy zapomniała o nerwowej atmosferze.
Harper podziękowała gdy Terrence nalał jej zupy, a następnie zaczęła swoja doprawdy smutną walkę… Otóż okazało się, że jej nowym wrogiem były od dzisiaj sztućce… Utrzymanie łyżki w lewej dłoni okazało się niezwykle problematyczne. Koncentrowała się na tym, kiedy jej nadgarstek drżał. Zmęczyła dłoń grą na fortepianie.
- Mi też nalej, przyjacielu - powiedział Joakim.
De Trafford bez słowa komentarza podszedł do mężczyzny z chochelką. Kiedy nalewał danie do talerza mężczyzny, Joakim spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Myślałem, że wolisz mężczyzn. Ale ty chyba jesteś taki, jak ja, co nie? Kręci cię potęga… - Dahl nachylił się z uśmiechem, nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną. - Powiedz to. Powiedz.
- Mam powiedzieć, co mnie kręci?
Joakim pokręcił głową.
- Przyznaj, że spaliście ze sobą.
Rozległa się krótka chwila ciszy, która wnet zaczęła się przeciągać. Terrence zastygł nad Joakimem z chochelką w dłoni i spojrzał głęboko w jasnobłękitne oczy mężczyzny.
- I to nie raz - odpowiedział.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 08-12-2018 o 15:59.
Vesca jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:54   #566
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pikantna kolacja - część druga

Następnym co rozbrzmiało w jadalni, po odpowiedzi Terrence’a, był brzęk metalowej łyżki o talerz, kiedy Alice ją upuściła. W żaden sposób nie miało to związku z jego słowami. Śpiewaczka nawet nie patrzyła na mężczyzn. Wyglądała jakby miała zaraz rzucić talerzem o drugą ścianę, jak Joakim wcześniej. Trzema palcami trudno było jej utrzymać łyżkę, znowu jednak ją złapała, walcząc o to, by móc zjeść
- Przepraszam… - powiedziała, bo narobiła trochę huku i była tego świadoma…
Wzrok mężczyzn skierował się na nią. Niezdarność kobiety rozproszyła nieco napiętą atmosferę między nimi. Terry usiadł na swoim miejscu i nalał sobie zupy. Alice kontynuowała spożywanie swojej. Kurczak, krewetki… to wszystko idealnie pasowało do siebie i integrowało z sobą. Danie okazało się jednak okropnie ostre i śpiewaczka poczuła strużkę potu spływającą po skroni. Tak intensywna potrawa okazała się czymś zaskakująco dobrym… bo walka z nią skutecznie rozpraszała również pozostałych mężczyzn. W pewnym momencie jednak Joakim osuszył usta serwetką i spojrzał na śpiewaczkę.
- Alice, opowiedz mi o tym - rzekł.
Rudowłosa niemal skończyła swoją zupę. Szło jej dużo wolniej ze względu na utrudnienia, ale po pewnym czasie załapała jak powinna teraz trzymać łyżkę i dawała sobie radę bez kolejnych wpadek. Bagietka pomagała jej przełknąć ostrą potrawę, jednak po wszystkim kobieta była spragniona. Rozejrzała się czy w jej otoczeniu nie stał jakiś dzbanek z wodą. Butelka wina była zbyt blisko Joakima. Spostrzegła drugą bliżej de Trafforda, jednak ten w chwili obecnej nie był nią zainteresowany. Niestety wody nie dostrzegła.
- O czym? - zapytała ostrożnie, spoglądając w jego stronę i zaciskając na moment usta. Tak. Zdecydowanie chciało jej się pić. Otarła wierzchem dłoni pot, który łaskotał ją po skórze szyi.
- Czy powinno mi być głupio, że chcę wtargnąć w waszą intymność? - Dahl odparł zjadliwie, szczególnie podkreślając dwa ostatnie słowa. - Właśnie o niej mi opowiedz. Jak do tego doszło? Co się stało? To najmniej prawdopodobna rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć…
Następnie wrócił do spożywania zupy.
Harper westchnęła.
- Opowiem ci, jak nalejesz mi wina - postanowiła połączyć pożyteczne z problematycznym. Przesunęła swój kieliszek w jego stronę. Zawiesiła spojrzenie na Joakimie i czekała. Wyglądało na to, że nie zamierzała powiedzieć mu nic, póki tego nie zrobi. Teraz to on czegoś od niej chciał, więc ona mogła brać zakładników i dokładnie to mówiło jej lekko spłoszone i zdenerwowane spojrzenie. Czuła się zapędzana w jakiś nieprzyjemny róg przez Dahla i zamierzała wywalczyć sobie z niego wyjście.
- Dobrze. Skoro na wino masz ochotę, to naleję ci je - Joakim zgodził się.
Wstał i od razu podparł się ręką, kiedy zakręciło mu się w głowie. Następnie ruszył w stronę Alice i stanął za nią. Nachylił się tak, że jego twarz znajdowała się od tyłu przy jej prawym policzku. Zupełnie tak, jak było to przed chwilą, kiedy grała na fortepianie, a Terry znajdował się za nią. Joakim wyciągnął rękę i zaczął nalewać lekko drżącą ręką alkohol do jej kieliszka.
- Podoba ci się to, prawda? Kiedy mężczyźni znajdują się tuż za tobą… i są tak blisko… - zawiesił głos. Bez wątpienia on również pamiętał sytuację, w jakiej zastał ich dwoje.
Śpiewaczka obserwowała go, gdy się podniósł i podszedł do niej. Usiadła prosto i czekała aż naleje jej wina. Było jej gorąco od zupy, którą przed sekundą jadła, a także od tego że mężczyzna stanął teraz tak blisko, i choć jej plecy były oddzielone od niego oparciem krzesła na którym siedziała, kiedy się pochylił, poczuła się osaczona.
- To zależy jakie mają intencje… - powiedziała obracając głowę by spojrzeć na niego przez ramię.
Joakim uśmiechnął się do niej. Nie przestawał nalewać wina i to zaczęło się przelewać poza krawędź kieliszka, brudząc piękny obrus.
- Rozumiem, że im bardziej niecne, tym lepiej?
Wycofał rękę i spojrzał na bałagan na stole.
- Myślę, że to wystarczająco wina.
Następnie wrócił na swoje miejsce.
- Dziękuje… - powiedziała Harper sztywno, gdy Joakim skończył nalewanie i odszedł. Skupiła wzrok na plamie na obrusie...

Terrence drgnął, patrząc na plamy wina.
- Nic się nie stało - mruknął. Następnie wstał. - Pójdę po jakiś ręcznik.
Chwilę potem już go nie było w pomieszczeniu.
Alice była bardziej, niż świadoma faktu, że została teraz sama z Joakimem. Oparła się o oparcie krzesła, biorąc kieliszek do prawej ręki i gasząc pragnienie. Wino było smaczne, przesycone słodyczą i odrobiną typowej goryczy. Zapanowała cisza, bo kobieta na razie nic nie mówiła. Po chwili odstawiła kieliszek
- Nadal słyszysz Arkadię? - zapytała z zamiarem zmiany tematu i odwrócenia uwagi Joakima od tego, na co tak usilnie teraz naciskał.
- Arkadię to ja widzę - Dahl parsknął. - I chcę ją zrozumieć, dlatego nie zmieniaj tematu - rzekł. Był pijany, jednak na pewno nie mógł tak prędko zapomnieć o tym, co powiedział de Trafford. - Czy to było jakieś wyzwanie? Chciałaś sprawdzić, czy jesteś w stanie obudzić w nim zainteresowanie kobietami? A może rzeczywiście spodobał ci się? - Joakim rozłożył ręce, po czym spojrzał na gustowną jadalnię. - Ciężko odmówić mu stylu, bogactwa i rodowodu. Czy też ci się nudziło? A może to zwykła, głupia, zwierzęca potrzeba zaspokajania swoich… no cóż, potrzeb? - zawiesił głos, spoglądając na nią. - Terry’ego jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Odkąd mnie spacyfikowałaś, zabrakło mu jakiejś gwiazdy jako obiektu pożądania. Tylko ty byłaś w pobliżu.
Alice w międzyczasie wzięła łyżkę i chciała dokończyć posiłek, ale widząc, że Joakim zamierza jednak kontynuować, opuściła ją i odsunęła od siebie talerz. Milczała chwilę, po czym wyprostowała się i spojrzała na niego
- To był rytuał. Żeby spotkać się z żoną Ukka jednym z warunków był seks. Okoliczności wrzuciły nas w tę sytuację, a my byliśmy zdeterminowani, żeby osiągnąć założony wcześniej cel - powiedziała podchodząc do tematu jakby to była misja wojskowa. Nie chciała odsłonić przed Joakimem emocji, bo wiedziała, że w tym stanie na pewno w nie uderzy. Obserwowała go bardzo uważnie, mierząc się z jego jasnoniebieskimi oczami.
Te starały się wedrzeć do jej umysłu. Choć Joakim dużo wypił, to jego oczy wciąż pozostawały bystre. Po wypowiedzi Alice przez chwilę myślał, po czym roześmiał się.
- Jakie to… - zastanowił się, próbując znaleźć słowo - ...ciekawe - powiedział z braku lepszych wyrazów.
Chyba nie do końca jej uwierzył. Albo uważał, że było w tym znacznie więcej, niż mu powiedziała.
- To ile razy ten rytuał musiał zostać przeprowadzony? - zaśmiał się.
Alice przymrużyła oczy
- Wystarczyłby raz. Najpierw jednak jak wiesz, musiałam przekonać Terrence’a, żeby w ogóle mnie chciał. A potem chciał mnie aż cztery razy, wyobraź sobie… - odbiła w niego tym samym tonem, jakim on mówił do niej. Napiła się wina. Miała wrażenie, że jeśli Terry za moment nie wróci, albo nastąpi w tym pomieszczeniu jakaś eksplozja i to bez udziału Jenny, albo ona stąd zwieje, bo nie wytrzyma napięcia.
- Potem cztery razy… czyli w sumie pięć? - Joakim zastanowił się. Wyciągnął przed siebie rękę i spojrzał na palce, których było dokładnie tyle samo. Wydął wargi, patrząc na nie. - Ach…
Chyba nie do końca wiedział, co powiedzieć. Był zbytnio… zaskoczony? Pewnie niewiele rzeczy mogło sprawić, aby Dahl zapomniał języka w gębie, ale Alice właśnie napotkała jedną z nich.
- No cóż, pewnie nie powinno mnie to obchodzić. Dusza mojej córki została chwilę temu zniszczona, przy tym wielki fuckfest osób, których uważałem za bliskie… może w jakiś sposób… To chyba nie ma znaczenia - wzruszył ramionami, po czym oddarł trochę bagietki i wytarł nią resztkę zupy balijskiej na talerzu.
W pierwszej chwili Alice zamierzała coś jeszcze powiedzieć. Kiedy jednak Joakimowi zabrakło słowa, spasowała. Wypiła całą zawartość kieliszka, jaką jej nalał i odstawiła go na stół. Nie powiedziała już nic. Było jej przykro z powodu wielu spraw. Rozejrzała się po stole, jakby szukając jakiegoś zajęcia. Nie miała już ochoty na jedzenie.
- Wiesz o tym, że i ja i on uważamy cię za bliską nam osobę… - powiedziała w końcu, trochę przyciszonym tonem. Po czym podziękowała i podniosła się od stołu. Wróciła do fortepianu. Po pierwsze stworzyła większy dystans między sobą, a Dahlem, a po drugie instrument pozwalał jej się rozluźnić. Nie grała jednak nic konkretnego. Po prostu spokojne nuty prawą dłonią.
Usłyszała kroki na korytarzu dzięki wyostrzonym zmysłom. Terry, a może ktoś z obsługi posiadłości przybliżał się.
- Cokolwiek. Nieważne - odpowiedział Dahl. Następnie pociągnął duży łyk wina. - Z kim było ci lepiej? - zapytał. - Z Kaverinem czy Terrym? Bo występ z Rosjaninem widziałem, natomiast ten z de Traffordem… przybyłem za wcześnie. Jak sama zresztą wiesz.
Alice nie odpowiedziała mu w pierwszej chwili. A w następnej westchnęła
- Nie odpowiem ci na to pytanie. Tamten tydzień był dla mnie pełen przeżyć, o których dziś, w dokładnie tej chwili nie chcę myśleć. A temat Kaverina to coś, czego nie powinieneś ruszać. Pośrednio jesteś temu winny. Gdyby nie wasze prywatne niesnaski tamto by się w ogóle nie wydarzyło - warknęła, po czym zamilkła i grała dalej. Już milcząc. Teraz była zła na siebie, bo odsłoniła emocję. Joakim zranił ją tym pytaniem.
- Och, czyli nie możesz się zdecydować - odpowiedział Dahl. Zagryzł wargę i zamyślił się. - Skoro tak… no cóż, Rosjanin, z tego co pamiętam, sprawił ci dużą przyjemność. Jeżeli wahasz się, kto był lepszy, to znaczy, że Terry również posiada pewne umiejętności. A kto by się tego spodziewał po tych jego latach poszczenia… - zamyślił się. - A może to właśnie dzięki nim był taki dobry.

Akurat wtedy de Trafford wszedł do środka z zastępem dziewczyn z obsługi.
- Och - mruknęła Martha, patrząc na pozostałości po talerzu.
- Niestety mieliśmy mały wypadek - Terry uśmiechnął się niezręcznie.
- Tak, zupełnym przypadkiem uderzyłem nim o ścianę - Joakim skinął głową.
- Już sprzątam - rzekła jej koleżanka i ze zmiotką oraz szufelką zaatakowała okruchy porcelany.
Tymczasem Martha ruszyła do stołu i zaczęła wszystko ściągać.
- To dobrze się składa, że już państwo zjedli, podamy akurat następne danie - rzekła, bardzo szybko uwijając się.
Słysząc o następnym daniu, Harper miała wrażenie, że ktoś zaraz poprosi, żeby wyszła z sali, a potem wrzuci ją do pieca, za namową Joakima Dahla. Zaczęła cichutko jedną dłonią grać ‘Master of puppets’. Skoro i tak czekali teraz na kolejne danie, a nie zamierzała kontynuować tej rozmowy z Joakimem.
Chciała uspokoić się muzyką, to jednak nie pomagało. Była na swój sposób zdruzgotana. Pytanie mężczyzny jej dosoliło. Z kim było jej lepiej? Na Boga, przecież nie powinna się nad tym nawet zastanawiać. Nie powinna decydować, bo nie porównywała. Nuty jej się załamały, kiedy się zamyśliła. Potrząsnęła jednak głową i wróciła do poprawnej gry.
- Już wszystko zmienione - rzekła Martha, zwijając poprawiony obrus.
Alice rzuciła wzrokiem na blat. Oślepiająco białe nakrycie zastąpiło wcześniejsze. Talerze znalazły się na swoim miejscu, podobnie jak świeczniki i dynie.
- Już przynosimy - rzekła jej koleżanka, po czym we trzy wyszły.
Wnet z powrotem zostali sami.
- Nawet o tym nie myśl - de Trafford zaśmiał się, patrząc na Joakima. Ten od razu cofnął rękę, którą przybliżał do pełnego kieliszka wina, zupełnie jak gdyby jego ciało same chciało znowu rozlać alkohol.
- Tak, to byłoby dziecinne, czyż nie? - zapytał Dahl.
Śpiewaczka przestała grać. Podniosła się z ławeczki i ruszyła w stronę stołu. Nim Joakim mógł coś zrobić, zgarnęła butelkę wina, do której zdążył się przykleić w ciągu ostatniego pół godziny. Tym razem nalała sobie sama, stając koło krzesła, które wcześniej zajmowała. Była skupiona, bo robienie tego prawą ręką, nie było czymś dla niej naturalnym, jednak w butelce było już na tyle mało alkoholu, że nie sprawiło jej to wielkiego kłopotu. Nie rozlała. Odstawiła butelkę, patrząc na nią chwilę w zamyśleniu, kiedy inne naczynie wypełnione winem przebłysnęło jej przez myśl. Zaraz jednak napiła się wina z kieliszka, topiąc myśli i gasząc ponownie pragnienie.

- Czy wybaczycie mi, jeżeli sam naleję sobie whiskey? - zapytał Terry, pokazując butelkę wypełnioną złocistym płynem, którą z sobą przyniósł. - To znaczy, wam również oczywiście nie odmówię. Ale skoro już pijecie wino… to podobno nie jest dobrze mieszać? - zapytał. - A zresztą… - westchnął. - Od tego nie umrzecie… pewnie…
Usunął nakrętkę, po czym nalał do szklanki i włożył z pojemnika kilka kostek lodu. Nachylił się i powąchał woń alkoholu i uśmiechnął się delikatnie. Ciężko go było winić za to, że chciał w ten sposób nieco rozładować nerwową atmosferę, którą odczuwał.
Z drugiej strony ten nastrój już nie był aż taki ciężki, jak na samym początku. Może to dzięki winie, którego Alice skosztowała. A może Joakim nie był już tak zjadliwy, jak na samym początku. Chyba ciągle tkwił w pewnego rodzaju szoku.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-12-2018, 15:59   #567
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pikantna kolacja - część trzecia

- Ja się chętnie napiję… Ale to po kolacji. O ile nie zamierzasz dziś przytulić całej tej butelki - powiedziała rudowłosa spoglądając na Terrence’a nieco zmęczonym wzrokiem. Wino jednak rzeczywiście pomogło jej się rozluźnić. Drugi kieliszek wykwitł lekkim rumieńcem na jej policzkach. Kobieta usiadła na krześle i odstawiła puste naczynie.

W pomieszczeniu pojawiły się trzy kobiety, nosząc kolejne dania. Alice spostrzegła zapiekankę z zarumienionymi brzegami, tartę szpinakową, a także pieczeń. Oprócz tego zostały podane ziemniaki pieczone i duszone oraz kilka różnych lekkich sałatek. Ten zestaw był znacznie bardziej tradycyjny niż egzotyczna zupa.
- Smacznego - rzekła Martha.
Joakim spojrzał na nią nieco dłużej. Alice spostrzegła, jak taksował wzrokiem kształtne ciało kobiety.
- Wiesz, że mógłbym was wszystkie zgwałcić? - Dahl zapytał spokojnie i uprzejmie. Następnie przesunął wzrok na Alice i Terrence’a. - I was też?
Harper najpierw uśmiechnęła się do Marthy w podzięce, gdy ta pożyczyła im smacznego. Jej uprzejmy uśmiech jednak spełzł z jej ust na słowa Joakima. Powoli odwróciła głowę w jego stronę
- Wiesz, że mogłabym wbić ci korkociąg, tym razem z własnej woli? - odpowiedziała, niemal perfekcyjnie imitując ton jego wypowiedzi. Terrence wiedział, że potrafiła pożyczać sobie charaktery innych osób. Alice splotła palce przed sobą i dokładnie to uczyniła. Pożyczyła...
- Nie zrobisz tego. Bo jesteśmy ci potrzebni - powiedziała
- Poza tym, co to za zabawa, kiedy wszyscy robią dokładnie to, czego od nich oczekujesz - dorzuciła na sam koniec i… uśmiechnęła się lekko do Joakima.

Martha zaśmiała się bardzo nerwowo. Jej koleżanki dołączyły się. Razem stworzyły dziwny chór wymuszonej wesołości.
- A pan Dahl to tak lubi żartować - rzekła, po czym obróciły się w perfekcyjnym zsynchronizowaniu i wspólnie opuściły jadalnię.
Terry odezwał się, kiedy zostali sami.
- Nie byłbyś w stanie tego zrobić - odpowiedział, opierając przedramiona na stole i nachylając się w stronę Joakima, choć wciąż dzielił ich duży dystans i mnóstwo parujących półmisków.
- A niby dlaczego? - Dahl zapytał, patrząc na niego.
- No cóż, nie mogę wypowiadać się za Alice, więc mówię tylko za siebie - rzekł Anglik. Chwycił szklankę alkoholu i upił bardzo duży łyk. - Ale żeby kogoś zgwałcić, to ta osoba musi najpierw się opierać.
- A to swoją drogą… - dodała Alice, dusząc w sobie nie swój charakter i oparła się o krzesło. Westchnęła, nieco zmęczona, zrobiła to jednak cichutko. A następnie zabrała się do nałożenia sobie odrobinę sałatki, która stała najbliżej niej. Denerwowało ją to, że zdenerwowało ją, jak Joakim patrzył na pokojówki. Nie powinno jej to w ogóle obchodzić, a jednak obchodziło. Dusiła jednak swoje przemyślenia w sobie.
Joakim coś wymruczał pod nosem, nabierając sobie zapiekanki.
- To może jak tacy chętni, to resztę kolacji spędzicie, siedząc na moich kolanach? - rzekł niezadowolony. - Mam akurat dwie nogi, dla wszystkich wystarczy.
Terry spojrzał na niego znad kawałka tarty.
- Twoje kolana nie są tą częścią ciebie, która mnie najbardziej interesuje - popił wypowiedź alkoholem. - Nie są nawet w pierwszej piątce.
Tym razem Harper znowu upuściła widelec, ale nie z powodu nieumiejętnego obsługiwania się z sałatką. Pomyślała o jedną myśl za dużo i gdy ręka jej zadrżała, sztuciec grzmotnął o talerz w sałatkę. Spojrzała na Terrence’a zmieszana. Czemu znowu zaczynał taki temat? Nie… Czemu kontynuował? Czemu zamierzali rozmawiać o seksie przy stole?
Przypomniało jej się skojarzenie, którym de Trafford zastrzelił ją gdy byli w Puszczy Bogów… Właśnie o stole i posiłku. Podniosła prawą dłonią kieliszek wina i dopiła duszkiem zawartość. Może dzięki temu będzie jej łatwiej zdzierżyć te rozmowy…
Joakim westchnął.
- Alice, czy tobie też tak się narzucał? Ktoś by pomyślał, że mężczyzna w tym wieku nie będzie taki niewyżyty… - pokręcił głową.
- Przecież ty wcale nie jesteś ode mnie młodszy, choć może tak wyglądasz - de Trafford zmrużył oczy.
- Mimo wszystko… - Joakim skrzywił się, nalewając sobie ostatek wina z butelki. - Im bardziej jesteś chętny, tym mniej jestem tobą zainteresowany. A odkąd usłyszałem o tych pięciu razach… - zamilkł na moment, po czym wyciągnął przed siebie rękę z właśnie taką ilością palców - ...już nawet zacząłem o tym myśleć.
Rudowłosa nie miała czego się napić… Rozejrzała się po stole. Whiskey planowała na potem. Mruknęła cicho i zaczęła dziubać sałatkę
- Nie narzucał się… W gwoli ścisłości, to pierwszy raz możnaby zaliczyć, jakobym to ja brała jego… - uniosła kącik ust.
- Zaliczyć - powtórzył Joakim. - Ciekawy dobór słów.
- W końcu Dubhe jest łowczynią, czyż nie? Zabawne… - mimo wszystko alkohol już lekko i jej się udzielił. Była drobna, nie trzeba było jej wiele.
- Ale… To ciekawe, bo wychodzi na to, że mimo wieku obaj jesteście jurni. Zabawna sprawa, nigdy się nad czymś takim nie zastanawiałam. Człowiek najwyraźniej uczy się całe życie… Jednego dnia jak strzelać komuś w głowę, innego jak skakać z set metrów do wody… Jeszcze innego o jeszcze innych rzeczach - pokręciła dłonią w powietrzu, jakby przewijała płytę.
- Na przykład jak przyjąć w siebie pięć razy…
- Joakimie! - przerwał mu de Trafford. - Ty chyba jednak nie jesteś dżentelmenem!
Dahl parsknął śmiechem. Spojrzał na talerz stojący obok i chwycił. Spojrzał na niego przez chwilę, jakby nie mogąc się zdecydować.
- A zresztą… - westchnął, po czym rzucił nim o ścianę. Naczynie rozbiło się dokładnie tak samo i w tym samym miejscu.
- Wiesz, że nie robi to na mnie wrażenia? - zapytał de Trafford. - Ja w tym domu wychowywałem Jennifer. Jej nie przebijesz.
- Czy to wyzwanie?
- Co ci te talerze zawiniły? - zapytała śpiewaczka, marszcząc lekko brwi
- Jak ci się nudzi, to na pewno znajdzie się tu jakaś gra w którą można pograć, zamiast ‘Walenie naczyniami, pewnie droższymi niż meble w moim mieszkaniu, o ścianę’ - dorzuciła. Rozumiała wagę wartości przedmiotów. Denerwowało ją, że Joakim tak lekką ręką rozwalał rzeczy Terrence’a i pewnie dla nich to było nic, ale ona poczuła się jakoś zraniona w sposób niewytłumaczalny. Najwyraźniej jej psychika miała jakieś ale w całej sprawie.
- Jakąś grę… co masz na myśli? - zapytał de Trafford. - To musiałaby być jakaś bardzo agresywna gra, żeby upuścić parę z naszego druha - spojrzał na mężczyznę.
- Ty uważaj… i nie patrz na mnie w ten sposób - warknął Dahl. - Bo to nie parę będziemy zaraz upuszczać.
- Och… - de Trafford uśmiechnął się lekko.
- Krew. Miałem na myśli krew! - Joakim pokręcił głową i odsunął się od stołu, jakby miał ochotę opuścić pomieszczenie, jednak pozostał na miejscu.
- Cholera, a już myślałam, że będę musiała wyrzucić puste butelki przez okno… - powiedziała Alice. Spojrzała po stole, kończąc jedzenie sałatki.
- A tak w sumie… Jaki mamy dziś dzień? - zapytała ni stąd ni zowąd. Myślenie o seksie, upuszczaniu krwi i butelkach przyciągnęło do niej myśl o tym, że nie miała pojęcia jaka jest data i ile czasu temu to wszystko się działo.
- Minął tydzień - odpowiedział Joakim.
- Dokładnie tydzień i jeden dzień - dodał de Trafford.
- Wracając do tej gry… - mruknął Dahl. - Lepiej w nic nie grajmy. Bo coś mi mówi, że zasady będą dążyć do tego, aby mnie rozebrać.
- Tylko jeśli ja będę je układał - Terrence wzruszył ramionami.
Alice przez moment coś mruczała pod nosem…
- Przepraszam, czy ma ktoś fajerwerki? - zapytała nieoczekiwanie
- Bo dziś święto Niepodległości… - zauważyła, co zabawnie się zgrywało z ich rozmową, na co zaśmiała się cicho.
- Myślę, że obydwoje mamy, co nie, Joakim? - zapytał de Trafford. - Wystarczy tylko je odpalić i…
Joakim zakrył twarz dłonią.
- Jesteś żenujący - westchnął. - Przestań. Proszę. Przestań… - kręcił głową, na co Terry roześmiał się.
Następnie Anglik obrócił się do Alice.
- Miałem na myśli to, że mamy fajerwerki w…
- Terry! - Dahl warknął. - Myślałem, że jesteś dżentelmenem!
- Jestem Terrence, żaden Terry… - de Trafford odpowiedział machinalnie.
Alice zrobiła się cała czerwona na twarzy
- Nie no… Ja miałam na myśli takie kolorowe… znaczy się… Fajerwerki. Bo święto… Czy ty sugerujesz mi… Terrence, proszę… Co ty sobie wyobrażasz? Ja pamiętam, że chciałeś dziś świętować, ale nie że tak… - odezwała się, krzyżując ręce pod biustem. Grała rolę kraju niepodległego?
- Uważam, że obaj nie jesteście dżentelmenami, ale czasem jesteście jak trzeba. O… Chwileczkę, ale czy to znaczy, że skoro nie jesteście to ja nie jestem damą, że tak się zachowujecie? Powinnam się poczuć urażona? - zapytała wyraźnie zaskoczonym tonem.
- To na pewno skomplikowane sprawy - mruknął Terry. - A co do tego, co sobie wyobrażałem… - przesunął wzrok na Joakima. - To wyobrażałem sobie różowe, tłuste, ciężkie fajerwerki, które…
Dahl nagle wstał.
- Już najadłem się - powiedział. - Jestem pełny.
- Jeszcze nie. Jeszcze nie jesteś peł… - de Trafford zaczął, ale przerwał w pół słowa. - Joakim, zostaw do cholery ten talerz! - krzyknął.
Alice przesunęła wzrokiem od jednego, do drugiego
- Tak zwykle wyglądają obrady w Kościele, czy to dziś taka wyjątkowa okazja? - zapytała. Sama również wstała
- Odłóż, proszę talerz Joakimie… - poprosiła obserwując mężczyznę teraz uważnie. Nastrój na żartowanie przeszedł i został zastąpiony przez powagę, choć oczy miała zaszklone i nadal była zarumieniona, to wyglądało na to, że zamierzała opanować sytuację. A przynajmniej spróbować.
Dahl jednak nie usiadł.
- Myślę, że powinnaś pójść z twoim kochankiem na szósty raz, bo w tym stanie, w jakim znajduje się, nie będziemy mogli porozmawiać o niczym konstruktywnym.
- Na litość boską, Joakimie… - de Trafford westchnął. - Przecież cały najebałeś się jak świnia, jak ty zamierzasz poruszać jakieś konstruktywne tematy w tym stanie?
Dahl spojrzał na zarumienione policzki Anglika.
- Wolałem, kiedy byłem jedyną wstawioną osobą w tym towarzystwie - mruknął.
Harper spojrzała to na jednego, to na drugiego
- Usiądźcie obaj - buchnęła na nich.
- Nie będzie żadnych razów, ani rzucania talerzami, ani wykorzystywania korkociągów, utaczania krwi, czy czegokolwiek innego.
Terry spojrzał na nią ze smutkiem.
- Proszę. Jak cywilizowani ludzie zjedzmy tę kolację. Najwyżej rozmowy o tematach konstruktywnych przełożymy na jutro, jak wszyscy wytrzeźwieją i mam na myśli wszyscy, ciebie również Joakimie - powiedziała tonem godnym osoby, która umiała zarządzać ludźmi. Nie usiadła jednak, czekając aż oni to uczynią. Albo cokolwiek innego co zrobić zamierzali.
Joakim westchnął.
- Ale tylko dlatego… bo jeszcze nie było deseru - mruknął, po czym usiadł z powrotem na fotelu.
De Trafford rzucił wzrokiem w stronę drzwi prowadzących na korytarz.
- Martha! - wydarł się. - A co się stało z deserem?!
Oczywiście nikt mu nie odkrzyknął. Nawet jeżeli pokojówki stały na korytarzu i podsłuchiwały, to nie zdradziły się z tym błyskawiczną odpowiedzią.
- Tak naprawdę nie jestem głodny, ale deser to tradycja - mruknął, na co Joakim pokiwał zgodnie głową.
Harper kiwnęła głową, po czym sama usiadła
- Dobrze. To zjemy deser - zgodziła się. Wyostrzyła na moment zmysł słuchu, by sprawdzić czy pokojówki były w pobliżu, czy nikogo poza nimi w okolicy nie było. W sumie to co działo się w jadalni mogło być naprawdę podżegającą plotki kopalnią informacji.
Ciężko jej było stwierdzić na pewno, ale chyba nikt nie stał pod drzwiami. Jednak nie musiał. Przecież drzwi na ogród cały czas były otwarte i wystarczyło skryć się za pierwszym lepszym krzakiem, aby być niezauważonym. A jednocześnie wszystko dokładnie słyszeć. Jednak ani de Trafford, ani Dahl nie zdawali się tym przejmować. Zapewne obsługa musiała być choć trochę przyzwyczajona do dziwnych zachowań gospodarza oraz jego gości. Co najgorszego mogło wyniknąć z wiedzy pokojówek na temat ich rozmów? Przecież Esmeralda i tak nie rozwiodłaby się ze swoim mężem, nawet gdyby chciała… W jaki sposób mogłaby to zakomunikować? Było w tym coś strasznego…

Wnet ktoś zapukał do drzwi i Martha pojawiła się się w pomieszczeniu.
- Czy ktoś mnie wołał? - zapytała, patrząc niepewnie po zebranych osobach.
- Chcemy deseru - Joakim odpowiedział, patrząc na nią przeszywająco.
Kobieta zarumieniła się.
- A pan znowu żartuje, a ja…
- Na litość boską, Martha, chcemy deseru - de Trafford westchnął.
Pokojówka drgnęła.
- Ach, deseru… no tak - powiedziała, po czym obróciła się i zamknęła za sobą drzwi.
Alice przeniosła spojrzenie na Joakima
- Przerażające jak działasz na ludzi w swoim otoczeniu… - zauważyła. Szczerze to rozumiała co w nim widzieli. Najwyraźniej jednak tylko ona miała dość uprzejmości by przysłowiowo nie padać mu do nóg. Westchnęła i spojrzała na pusty kieliszek przed sobą
- Napiłabym się jeszcze… - zakomunikowała ni to do siebie, ni to do ‘dżentelmenów’ w pomieszczeniu.
- Wino czy whiskey? - zapytał de Trafford.
- Może i to, i to? - dodał Joakim. - Zanim powiecie, że moja obecność jest jedynym alkoholem, jakiego potrzebujecie - przewrócił oczami.
Terry zagryzł wargę.
- Cholera - mruknął.
- Czy to pytanie podchwytliwe i ktoś poczuje się urażony jak wybiorę tylko jeden trunek? - Alice zapytała zerkając to na de Trafforda, to na Joakima. Przez sekundę miała wrażenie, że jest pytana o coś głębszego niż wybór alkoholu jaki chce wypić, ale odgoniła tę myśl.
- Może po prostu wszyscy napijmy się whiskey? - zaproponowała dyplomatycznie.
- Jest parę toastów za które wypadałoby wypić, albo warto wypić… W sumie jest mnóstwo rzeczy, za które powinnam dziś wypić, ale nie mogę się upić, bo zgubię się w tym przeklętym labiryncie - machnęła ręką ogarniając ogół domu Terrence’a.
- Ważne, żebyś odnalazła drogę do jego sypialni, o resztę się nie martw - Joakim mruknął, machając ręką i wypijając trochę wina z drugiej butelki, którą otworzył w międzyczasie.
- To za co warto wypić najbardziej? - de Trafford spojrzał na nią, ignorując słowa Dahla. - Według mnie za to, że obydwoje przeżyliście! - krzyknął, podnosząc w górę szklankę whiskey.
Alice w tym czasie wstała i nalała sobie alkoholu do wolnej szklanki.
- To jest faktycznie coś o co walczyliśmy zaciekle. Ja bym raczej wypiła za te wszystkie osoby, które nam pomagały, a których więcej nie zobaczymy… - popatrzyła w szklankę w zamyśleniu. Przez chwilę była nieobecna myślami, zawieszając się. Stała tylko i błąkała się po swojej głowie.
- A co do jego sypialni… - nagle przemówiła znowu
- Nie mam bladego pojęcia gdzie się ona znajduje. Chcesz mi pokazać? - rzuciła, marszcząc brwi i spojrzała na Joakima, jakby rzucała mu wyzwanie. Myślenie o zmarłych chyba wyzwoliło w niej nowe pokłady siły do starć. Albo może to alkohol i zazdrość przez nią przemawiały.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-12-2018, 16:01   #568
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pikantna kolacja - część czwarta

Dahl spojrzał na nią, potem na Terry’ego i znowu na nią.
- Wy naprawdę jesteście mnie spragnieni - mruknął. - Mam ochotę wypić jeszcze więcej, ale jeżeli stracę przytomność… Cholera… Nie chciałbym pozbywać jej się akurat w tym domu - pokręcił głową.
- Nie wiem, czy pamiętasz… - mruknął de Trafford. - Ale przez dość długi czas znajdowałeś się w śpiączce. Tylko do naszej dyspozycji.
- Chyba nie byłem wtedy specjalnie atrakcyjny.
- Lubię cię również w twoim starszym wydaniu…
- Cholera, miałem na myśli te wszystkie kroplówki i rury do intubacji - Dahl skrzywił się.
Śpiewaczka usiadła
- Widzisz… nawet nie wiesz co i jak już mogliśmy z tobą robić. Zamiast się dowiedzieć, wolałeś się zalać - westchnęła, zamykając na moment oczy. Napiła się alkoholu. Miała teraz lepszy smak i węch, mogła się nim więc delektować.
- Wolałem się zalać? Alice, pewnie to wszystko może się już mieszać w głowie, ale znalazłem się w śpiączce nie dlatego, bo korkociągiem otworzyłem jedną butelkę wina za dużo, tylko z tego powodu, że ktoś wkręcił mi go w szyję. To tak jakby różnica, czyż nie?
De Trafford skrzywił się.
- Przecież to nie jej wina. Po co to wyciągasz…
- Ty nie byłeś z tego powodu torturowany przez Tuonetar.
- Ale ona była. Miała przez cały czas ją z tyłu głowy. Dosłownie - dodał. Po czym zastanowił się. - W sensie… nie dosłownie tak fizycznie… - zrobił ręką nieokreślony gest w powietrzu, po czym spojrzał na Harper. - A zresztą wytłumacz mu to sama.
Rudowłosa spojrzała na Joakima
- Wiesz on tego nie wyciąga. Raczej wkłada. W końcu korkociąg mu wkręcono, no nie? - rzuciła z przekąsem
- Nie mam zamiaru bawić się w to kto był bardziej torturowany. Joakim swoje przecierpiał w Tuoneli, ja swoje przecierpiałam na Ziemi. Koniec tematu. No chyba że żądasz jakiegoś zadośćuczynienia? Nie wiem? Mam sobie wbić ten korkociąg, żebyś mi odpuścił i wybaczył? - zapytała wskazując ręką narzędzie.
- Pewnie chciałby w ciebie wbić, ale nie korkociąg… - de Trafford spojrzał z zaczepnym uśmiechem na Joakima. - Inaczej nie męczyłoby go to tak bardzo, że spaliśmy ze sobą.
Dahl spojrzał na niego ciężko.
- Wracając do głównego tematu… czy może w ogóle zaczynając go… - rzekł. - Planuję odejść z Kościoła Konsumentów.
Alice uniosła brwi, chwilę wcześniej skarciła Terrence’a wzrokiem za to, że znowu poruszał taki temat, a teraz Joakim zaserwował szokującą informację
- Co? Jak to? Dlaczego? - zapytała nie mogąc tego poukładać w głowie.
- Joakim… to nie jest śmieszne - odpowiedział de Trafford. - Jesteś pijany, idź spać.
Dahl uśmiechnął się półgębkiem, ale potem spoważniał i ciężko westchnął.
- To właśnie chciałem wam powiedzieć na tej kolacji. Chciałem wam oddać kontrolę. Sam muszę zniknąć, przynajmniej na jakiś czas. Potem może wrócę. Zaszyć się w jakiejś chatce na Syberii. Nie jestem w stanie, w którym mógłbym dalej toczyć moją wojnę.
- Naszą wojnę - de Trafford mu przerwał.
- Cokolwiek - Joakim wzruszył ramionami. - Potrzebuję odpocząć. I wszystko poukładać sobie w głowie.
Alice siedziała i w pierwszej chwili nie do końca wiedziała co ma powiedzieć
- Chcesz sam ze sobą dochodzić do jakichś konkluzji? Ponoć ludzie to zwierzęta społeczne, przecież… Nie wyjdzie ci to na zdrowie, jak będziesz Bóg wie gdzie, całkiem sam… Rozumiem, że potrzebujesz odpocząć, ale do diabła… To po to była ta cała zabawa z Soumenlinną, żebyś teraz znowu znikał na miesiąc, rok, cokolwiek? - zapytała poważnym tonem
- Z tego co już rozumiem i co mówiłeś na wyspie zoo, nie było cię i tak już rok… - zauważyła jeszcze. Potarła nerwowo dłonią kark.
- To może mnie nie być drugi - Joakim prędko odpowiedział, popijając słowa winem. - Rok torturowało mnie IBPI, potem zginąłem, trafiłem na tortury do świata umarłych, a wskrzeszony zostałem z poświęceniem duszy mojej córki. Ja chcę być sam. Tylko tyle. To… - westchnął - …to pożegnanie. Nie zobaczymy się przez dłuższy czas po tym, jak…
- Kurwa - przeklął Terrence. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby upewnić się, że był rozwścieczony. - Ty cholerny… gnoju… - warknął. Przy ostatnim słowie wydał się zraniony.

Nagle otworzyły się drzwi i wszyscy podskoczyli na ten hałas.
- Deser! - Martha zaśpiewała wysokim głosem.
- Cholernie kurwa słodki ten deser - de Trafford warknął, patrząc z wyrzutem na Dahla.
- Terrence! - Alice pouczyła go tonem, by się miarkował przy pokojówkach. Rozumiała, że był wzburzony. Sama była wstrząśnięta słowami Joakima, ale przecież nie mogli go zatrzymywać na siłę, to była jego decyzja. Spojrzała na Marthę z przepraszającą miną. Miała nadzieję, że kobiety szybko się uwiną i czmychną stąd, nim padną kolejne słowa z ust Dahla, lub de Trafforda.
Martha głośno przełknęła ślinę, ale nie przestawała się uśmiechać.
- Mamy pudding czekoladowy polany karmelem oraz świeży waniliowy sernik polany sosem malinowym, takim cieplutkim - chyba chciała wesołym tonem egzorcyzmować napięcie panujące w pomieszczeniu. Nieskutecznie. Postawiła dania na stole, po czym zebrała na wózeczek brudne naczynia i puste półmiski. Chyba chciała już wyjść, ale przystanęła. - Czy powinnaś coś jeszcze przynieść państwu? - zapytała ostrożnie. Nie patrzyła się ani na Joakima, ani na Terry’ego, tylko na Alice. Chyba miała nadzieję, że śpiewaczka jest jednak nieco mniej niebezpieczna od mężczyzn w tym pomieszczeniu.
Rudowłosa pokręciła głową
- Nie, to wszystko. Bardzo dziękujemy. Jeśli czegoś będzie potrzeba, to po prostu zawołamy, albo weźmiemy… Proszę, Martho… - odezwała się do niej uprzejmie, dając kobiecie do zrozumienia, że może się ewakuować bezpiecznie z jadalni. Sama tymczasem spojrzała na deser. Wyglądał fantastycznie, na pewno tak samo smakował, jednak cała atmosfera w jadalni rozwalała jej chęć spróbowania słodyczy.
Chyba nie tylko ona tak miała.
- Kompletnie straciłem apetyt - rzekł Terry po tym, kiedy Martha zniknęła za drzwiami. Mężczyźni nie mogli tego usłyszeć, jednak pokojówka wydała westchnienie ulgi, gdy tylko zniknęła im z oczu.
- Joakimie… na serio? Chcesz, żebyśmy cię błagali? Już i tak za długo byliśmy bez ciebie. Obiecuję, że nie będzie cię nikt torturował. Aż tak mnie nienawidzisz, że nie chcesz mnie na oczy widzieć? Ta nasza rozmowa teraz… ja tylko żartowałem. Jeżeli aż tak działam ci na nerwy, to ja odejdę. Ale nie ty. Proszę… Jak bardzo chcesz, żebym się upadlał, aby cię zatrzymać?
- Nie chcę, żebyś w ogóle się upadlał, Terry - Dahl westchnął cicho. - To nie jest twoja wina. Jak mówiłem… to we mnie jest problem. Czy może raczej w moich przeżyciach. Nie zamierzam zniknąć na zawsze. Tylko na trochę… Proszę… pozwól mi odejść…
Alice przenosiła spojrzenie to na Joakima to na Terrence’a
- Cóż… To nie jest tak, że ktoś go zamknie, porwie, czy rozpłynie z powierzchni planety. Co ty na to, abyśmy utrzymywali kontakt. Jeśli tego Joakim potrzebuje? No przecież go nie zwiążemy i nie zamkniemy w piwnicy… - zauważyła. Może wszyscy potrzebowali odrobiny czasu, żeby ochłonąć po Helsinkach…
De Trafford spojrzał na nią uważnie, jak gdyby zastanawiał się nad tym poważnie.
- Mógłbym to zrobić - szepnął cicho. - Na serio - przesunął wzrok na Dahla.
- Szczerze, to przyzwyczaiłem się do takiego traktowania mnie. Nie zdziwiłbym się, gdybyś naprawdę to zrobił - odpowiedział Joakim. - Naprawdę nie byłbyś jedyny.
De Trafford miał coś rzec, ale zrezygnował. Zamiast tego posmutniał. Natomiast Alice przerwała ciszę.
- W tym czasie zajmiemy się szukaniem reszty Gwiezdnego towarzystwa. Nie brzmi to aż tak groźnie jak kolejna zabawa w sprzymierzanie, czy walki z bóstwami… - kontynuowała, rzucając propozycję. Dziubnęła pudding widelczykiem.
- Tak, to dobry pomysł - odpowiedział Dahl. - Mogę wysłać od czasu do czasu wiadomość. Jednak nie będę cały czas przy telefonie. To mogę od razu obiecać.
Terry splótł palce.
- Dlaczego mam wrażenie, że chcesz nas za coś ukarać? Bardziej niż odpocząć? Od czego chcesz odpocząć? Od nas? Przecież Alice dopiero co poznałeś. A ja… jestem twoim najbliższym przyjacielem.
- A może nawet jedynym - Joakim westchnął. - Co nic nie zmienia.
Śpiewaczka spojrzała na Joakima uważnie
- Faktycznie, chyba tylko Terrence nic nie stracił w Finlandii…
- Jak już to zyskał - Dahl spojrzał na nią z półuśmiechem.
- Dlatego zamierzasz mu dosolić i zniknąć na następny rok? Ja rozumiem, że potrzebujesz pobyć sam, nie wiem… Złowić wielką rybę. Cokolwiek. Zdobyć Mount Everest… Fajnie. Kiedy planujesz zniknąć, jutro? Jak skończysz pudding? - zapytała. Nie podobało jej się, że Dahl ranił przyjaciela. Choć rozumiała, że pewnie potrzebował odpocząć i nie zabroni mu tego. Szkoda tylko, że robił to w takim nastroju.
- Nie mam jeszcze dobrze skrystalizowanych planów - odparł Dahl. - Nie spieszy mi się tak bardzo. Mogę pobyć tu jeszcze kilka dni i…
- Jak masz odejść, to może powinieneś zniknąć już dzisiaj? - Terry wtrącił się. - Może najlepiej teraz - obrócił się w stronę otwartych drzwi na ogród i wskazał je ręką. - Wyjdź, Joakimie. Przejdź przez próg, opuść nas i poczuj w tym orgazmiczne uniesienie. Nie ma powodu odwlekać nieuniknionego - de Trafford był bez wątpienia wzburzony. Jeszcze raz wskazał drzwi dłonią. - Wyjdź - powtórzył.
Tymczasem to Alice wstała
- Terrence. Nie. Proszę. Uspokójmy się. Przedyskutujemy to jutro. Dziś nikt nie będzie stąd wychodził - powiedziała poważnym tonem. Wypiła whiskey ze swojej szklanki, po czym odeszła od stołu, biorąc pudding. Usiadła przy fortepianie i postawiła talerzyk na stoliczku obok.
- Po prostu dajmy dziś spokój wszystkiemu - poprosiła teraz ich obu.

Terrence również wstał i ruszył w stronę Joakima. Kiedy już znalazł się przy nim, zastygł w bezruchu. Przez kilka sekund nie wiedział co uczynić. Patrzył z góry na Dahla, który uparcie wpatrywał się przed siebie w kieliszek z winem i ignorował bliskość przyjaciela.
Cisza jakby narastała i gęstniała, aż wreszcie de Trafford złapał Joakima za jego długie włosy i mocno pociągnął tak, żeby oczy mężczyzn się spotkały.
- Miałbyś chociaż na tyle przyzwoitości, aby na mnie spojrzeć - Anglik wycedził.
Dahl milczał przez kilka sekund, chyba nie do końca wiedząc, jak się zachować. Nieco odsunął się od stołu i szerzej rozstawił nogi. Następnie klepnął się mocno w prawe udo.
- Jeżeli poczujesz się dzięki temu lepiej, to możesz na nim usiąść - rzekł.
Na co Terry puścił jego włosy i spoliczkował go.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-12-2018, 16:05   #569
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Afterparty

Harper grała coś spokojnego, jednak słysząc co działo się między Joakimem i Terrencem grzmotnęła palcami w klawisze, wydając nieprzyjemny, chaotyczny dźwięk.
- Do diabła! Musicie się ranić nawzajem? Nie macie już dość? Czy to jakaś samcza potrzeba pokazania czyje jest bardziej na wierzchu? Odpuśćcie. Jeden nie musi drugiego prowokować… A drugi nie musi się unosić. Znacie się od lat, czy to ja muszę próbować was jakoś zbierać? Albo może to ja czegoś nie rozumiem i to między wami normalne? Może stąd wyjdę, żebyście mogli sobie porozmawiać? - zapytała spoglądając na nich obu. Czuła się zagubiona i lekko wyobcowana. Mieli swój świat, ona była nowym jego elementem i to takim, który wprowadził mnóstwo chaosu. Wieczór kończył się tym, że Alice za wszystko zaczęła obwiniać siebie.
- Nie - powiedzieli zgodnie, obracając głowy w jej stronę. - Zostań tam, gdzie jesteś.
Na chwilę zapadła cisza. Może rzeczywiście trochę zrobiło im się głupio z powodu tej całej sceny, którą zrobili. Terry wycofał się i oparł się o stół, spoglądając na Joakima. Ten tym razem nawiązał z nim kontakt wzrokowy.
- Nie chcę cię stracić znowu… i to jeszcze z twojej własnej woli.
Joakim westchnął.
- Ale ty nie słuchasz, co mówię - rzekł, po czym zawahał się i wstał. Przybliżył się do de Trafforda i objął go niezręcznie. - Wcale nikogo nie tracicie. Wrócę.
Następnie Dahl wycofał się, ale jeszcze nie usiadł.
- Obiecujesz? - zapytał de Trafford ciężko.
Joakim pokiwał głową.
- Obiecuję - uśmiechnął się do niego, a potem do Alice.
Alice poczuła się dziwnie. Uśmiechnęła się, po czym zaczęła się śmiać i pokręciła głową, gdy oczy jej się zaszkliły od łez
- No… No wiesz co… Używać tych samych słów… - odezwała się w końcu i przyglądała Joakimowi. Przecież powiedziała dokładnie to samo, gdy zdejmowała go z koła w Tuoneli…
Terry obrócił się w jej stronę i posłał jej pytające spojrzenie.
- Tych samych? - powtórzył.
Harper spojrzała na Terry’ego na moment
- Nie wiesz, bo byłeś wtedy w wodzie, ale gdy skonsumowaliśmy koronę, rozmawiałam z Ukkiem. Zabrał mnie do Tuoneli, bo o to go poprosiłam. Myślałam, że Joakim nie zareaguje, że jest nieobecny myślami. Ale powiedziałam, że wrócę do niego. To był moment, kiedy przesądzonym było, że umrę za parę chwil… A on zareagował - nie kontynuowała, spojrzała tylko uważnie na Dahla, ciekawa czy to pamięta.
Jednak spojrzał na nią jakby nie do końca pewnym wzrokiem.
- I co powiedziałem? - zapytał. - Ja… na szczęście… część tego wszystkiego, co się tam wydarzyło… zaciera mi się. Jednak to, co pamiętam, i tak więcej, niż wystarczy - westchnął.
Rudowłosa przyglądała mu się chwilę
- Zapytałeś mnie czy wrócę z paletą różnych emocji. A potem zadałeś inne pytania… A potem przedyskutowaliśmy kwestię tego jakie są twoje odczucia w stosunku do mnie… uciszyłam cię gestem i musiałam wrócić, żeby się pożegnać - Alice odpowiedziała, lekko wymijająco. Nie umiała jednak mówić otwarcie na temat tego co powiedział, albo tego, że w akcie desperacji pocałowała go tak jak to zrobiła… Odwróciła wzrok na bok.
- Przykro mi - Joakim mruknął. Zostawił de Trafforda, po czym ruszył w jej stronę. Uśmiechnął się niepewnie. - Ale pamiętam, że byłaś ubrana w cienie. Mam ten widok przed oczami - dodał, po czym oparł się o fortepian. Wyciągnął rękę i dotknął palcem wskazującym czubka jej nosa. Bardzo szybko, trwało to tylko chwilę. Poczuła się przez to trochę tak, jakby była małą dziewczynką.
- Dasz sobie radę beze mnie? - zapytał, uśmiechając się delikatnie.
Alice uniosła brew
- Może to lepiej, że nie pamiętasz… Ja ubrana tylko w cienie to i tak już bardzo dużo - rzuciła lekko żartobliwie, ale widać po niej było, że o czymś cały czas myślała w tle.
- Dawałam dwadzieścia sześć lat, a potem najbardziej wybuchowy tydzień mojego życia jak stawałam na głowie by cię uratować. Myślę, że parę miesięcy to już nie tak wiele. Tylko faktycznie pisz co jakiś czas i może wysyłaj zdjęcia, czy coś - rzuciła i westchnęła, jakby Joakim był marynarzem i właśnie zakomunikował jej, że opuszcza ją by wyruszyć w rejs.
- A ty w tym czasie czekaj na mnie wytrwale - Joakim zażartował. - Terry’ego jeszcze jakoś zniosę, ale nie oddawaj się nikomu więcej, dobrze? - spojrzał na nią bezczelnie.
- Hej! - de Trafford krzyknął gdzieś za ich plecami. - Ja tu nadal jestem! I ona też - dodał po chwili nieco ciszej.
Alice skrzyżowała ręce
- O ile nie masz więcej nieprzyjaciół, których zgwałciłeś i wykastrowałeś, których los rzuci mi pod nogi to nie musisz się martwić - powiedziała równie bezczelnie co on, przechylając głowę na bok.
- Chyba między nogi - Joakim ją poprawił.
Harper przewróciła oczami
- Między nogi, za plecy, w biust, usta… Gdziekolwiek. Nieważne - machnęła ręką w powietrzu.
Przy każdej wymienianej przez Alice pozycji, Joakim liczył na palcach. Następnie na nie spojrzał.
- Raz, dwa, trzy, cztery… a ten piąty raz to jak wyglądał? - lekko przymrużył oczy, śmiejąc się.
Śpiewaczka uniosła kąciki ust
- Niech ci Terrence opowie. Jaki był pomysłowy… - rzuciła i zerknęła na de Trafforda wyzywająco.
- Mężczyzna ma swoje potrzeby - ten tylko powiedział.
Joakim westchnął i przewrócił oczami.
- Nie, żeby mi to było aż tak obce. Ale wiesz co… - spojrzał na Alice i westchnął. - Nie daje gwarancji, że nikogo w tym czasie nie poddam torturom i nie zgwałcę. Jednak ciężko jest pozbyć się starych nawyków.
Śpiewaczka mruknęła
- Tak, potrzeby… Cztery metry nad ziemią… Czy wtedy jak to ja… - skwitowała, mamrocząc koniec tak cicho, by nikt nie usłyszał, wypowiedź Terrence’a. Kiedy Joakim zaczął nowy temat, westchnęła
- Cóż. Myślę, że następnym razem będę mniej naiwna niż w Petersburgu. Wtedy jeszcze myślałam, że jak ktoś wydaje się uprzejmy, to nic mi nie zrobi, nawet jeśli ma przykrą historię z kimś na kim mi zależy… Teraz poćwiczę strzelanie i może zostanę godnym tymczasowym szefem Kościoła… ciekawe ile jeszcze powinnam nabroić, żeby trafić do podręczników IBPI… - pokręciła głową.
- O, w tym mogę ci szybko pomóc i doradzić - Dahl strzelił palcami. - Porwij, zgwałć i wykastruj któregoś Egzekutora. Ja bym tak zrobił. Choć w twoim przypadku… może pomiń gwałt i przejdź od razu do kastracji. Tak żeby nie było dla nich aż tak przyjemnie.
- Oj, bez przesady z tą przemocą - de Trafford wtrącił się. - Lepiej, jeżeli będziecie pełnić rolę dobrego i złego gliniarza.
- Czyli ja będę gwałcił i kastrował, a ty uśmiechała się i koiła słowem - Joakim zagryzł wargę, zanstanawiając się. - Mogę się na to zgodzić.
Harper uniosła brew
- No… Nie wiesz, ale doprowadziłam do współpracy Konsumentów i IBPI celem pokonania Valkoinen… Nawet mieliśmy oficjalna konferencję… - rzuciła z uśmiechem
- To może niech rzeczywiście zostanie, że ty jesteś karzącą ręką, a ja ładną ikoną… Co… - parsknęła rozbawiona. Na chwilę zapomniała o bolesnych uczuciach i było słychać w jej śmiechu tę melodyjną, pogodniejszą nutę.
- A ja? - wtrącił się de Trafford. - Czy ja będę miał jakieś zadanie?
Joakim spojrzał na niego ukradkiem.
- Możesz spełniać zachcianki ważnych osób w kościele… oraz ich potrzeby… Co już i tak robisz…
De Trafford zwiesił wzrok.
- Tyle dzielnych, trudnych lat na służbie. I po tym wszystkim zostałem jedynie niewolnikiem dla przyjemności - dodał smutno.
Alice spojrzała na niego
- No przecież nie dam rady zapanować nad wszystkim sama. Nie mam tyle charyzmy co on - tyknęła palcem w ramię Joakima
- Czy tyle prezencji i wiedzy co ty - skinęła głową w jego stronę i znów oparła dłonie na klawiszach, łechcząc ego de Trafforda by nie czuł się uprzedmiotowiony.
- Jakieś specjalne zamówienia? - zapytała zaczynając powoli naciskać klawisze
- Tylko niezbyt skomplikowane, jeszcze nie radzę sobie do końca na osiem… - dodała.
- A na dwóch? - zapytał Joakim. - Myślisz, że dałabyś radę?
- Dahl! - Terry krzyknął. - Na litość boską… wracaj do stołu. Malinowy sos już wystygł na serniku.
- Czy to jakaś metafora? - mężczyzna spojrzał na niego.
Rudowłosa zerknęła na Joakima
- Na dwóch… Hm… Zobaczymy - powiedziała zagadkowo pod nosem, po czym zaczęła grać ‘Wicked game’ Chrisa Isaaka. Nuciła pod nosem.
- Malinowy sos na serniku… - powtórzył de Trafford.
- Idę! - Joakim westchnął ciężko. - Ale ty graj.
Alice ujrzała kątem oka, jak Dahl odwrócił się, odsunął jedno z krzeseł i usiadł na nim po turecku, biorąc porcję ciastka.
- No - de Trafford skinął głową. - Dobrze.
- ...What a wicked game you played to make me feel this way
What a wicked thing to do to let me dream of you
What a wicked thing to say you never felt this way...

Alice zaczęła cicho śpiewać. Gdy burza w jadalni została opanowana, a wszyscy i tak byli dość wstawieni, postanowiła sobie trochę pośpiewać. Grała dalej. Potem przerzuciła się na ‘Zombie’ od The Cranberries i również całkiem ładniej jej szło, choć przez brak dwóch palców nadal rwała niektóre nuty.
- Alice - szepnął de Trafford. - On chyba zasnął.
Rzeczywiście, kiedy Alice odwróciła wzrok, ujrzała odchylonego do tyłu Joakima. Teraz nie wyglądał już na dwudziestolatka. Oddychał spokojnie i powoli, jak gdyby nie śniły mu się żadne koszmary.
- To dobry znak, że nie boi się przy tobie zasnąć ponownie - dodał Terry. Następnie obciął się. - Nie miałem na myśli tego… no wiesz, w negatywnym sensie.
Harper zaczęła grać coś spokojnego
- Tak… Myślałam, że to nie nastąpi. Hm… Damy mu tu tak spać, czy zabierzemy go może do jakiejś sypialni? Na łóżku byłoby mu wygodniej niż na krześle… - zauważyła, kompletnie bez podtekstów.
- Tak. I rozbierzemy go, bo to głupio tak spać w ubraniach - de Trafford skinął głową. - Ale chyba musimy go obudzić najpierw… Przecież nie przetransportujemy go jak ratownicy medyczni poszkodowanego na miejscu zdarzenia. Chociaż to… - spojrzał na roztrzaskany talerz - ...bez wątpienia jest miejsce zdarzenia.
Alice uniosła brew
- Terrence, pamiętasz, że masz moc telekinezy, no nie? - przypomniała mu leciutko się śmiejąc
- Przecież możesz go po prostu przetransportować, a potem wrócisz i pogram ci dalej. Skończymy tę whiskey… - zaproponowała.
- Chyba, że jesteś tak pijany, że to niebezpieczne, to lepiej go obudźmy i zaprowadźmy… - dodała jeszcze.
- Przypadkiem mogę mu zmiażdżyć organy. Ale nie, żeby na to nie zasługiwał, co nie? - Terry uśmiechnął się po czym wstał i skoncentrował. Krzesło z Joakimem podniosło się. I zaczęło szybować w stronę drzwi.
- Ale może lepiej ty je otwórz. Żarty na bok… wolę koncentrować się jedynie na nim - mruknął.
Rudowłosa skrzywiła się
- To skup się, by nie zmiażdżyć mu nic… - poprosiła i wstała. Ruszyła do drzwi
- Do którego? Ja zajęłam ten z łazienką na piętrze… - rzuciła ruszając korytarzem.
- Położymy go może w jednym z pokoi Jennifer. Który będzie lepszy? Ten pierwszy, oficjalny, czy drugi i prawdziwy?
Zaczęli iść korytarzem. Pierwszy drzemiący Joakim. Alice w pierwszej chwili obawiała się, że zsunie się i spadnie na podłogę, ale najwyraźniej Terry poruszał nie tylko krzesłem, ale również samym ciałem mężczyzny.
- A czym różni się jeden od drugiego? Może w tym prawdziwym? Widziałam już ten normalny… - zaproponowała śpiewaczka. Miała cały czas na oku, czy Joakim faktycznie nie spadnie. Sama jednak słabo trzymała się na nogach po alkoholu.
- Dobrze, chodźmy tam - rzekł. Przeszli przez pasaż i znaleźli się w starej części budynku. Następnie zaczęli iść po schodach na górę. - Mam nadzieję, że nikt nas nie zobaczy. Nikt z domowników nie wie o moich szczególnych zdolnościach - mruknął. - Do tej pory sądzą, że mała Jenny biegała po korytarzach z dynamitem.
Harper zapowietrzyła się powietrzem i zaczęła parskać, zasłaniając usta dłonią. Zajęło jej chwilę nim się pozbierała, bo wyobrażała sobie małą Jenny z dynamitem… Szli korytarzami. Alice nasłuchiwała, czy ktoś nie idzie.
Zdawało się, że nie. Kiedy tylko znaleźli się na wyższym piętrze, Terry stracił na moment równowagę i otarł się o ścianę. Ale w porę odzyskał kontrolę nad krzesłem z Joakimem. Mężczyzna jedynie cicho jęknął przez sen.
- Um… wszystko już dobrze - mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.
Śpiewaczka przysunęła się do de Trafforda, by go podeprzeć, gdyby znowu zachwiała mu się równowaga
- Pomogę ci. Chodźmy… Spokojnie - uśmiechnęła się lekko i ruszyła dalej, teraz obok Terrence’a.
Szli dalej ciemnym korytarzem, który oświetlał jedynie blask księżyca padający z okien znajdujących się po drugiej stronie korytarza.
- Myślę, że to te drzwi… nie, jeszcze nie. Dalej… o tak, to tu - mruknął de Trafford, po czym postawił Joakima na podłodze i otworzył je. Alice weszła do środka pierwsza.

Zobaczyła pokój utrzymany w odcieniach fioletu, czerni i różu. Na ścianach tkwiło najróżniejszego rodzaju graffiti, układające się głównie w niecenzuralne napisy i mało estetyczne obrazki. Panował tu dziwny zapach. Niby nie był nieprzyjemny… jednak nie kojarzył się z niczym odpowiednim dla młodej damy de Trafford. Duże, podwójne łózko wyglądało przynajmniej na czyste. Alice stanęła obok niego i spojrzała ślady po ogniu na drewnianej podłodze. Bez wątpienia wszyscy poprzedni ojcowie rodu Terry’ego przewracaliby się w grobie, gdyby ujrzeli to pomieszczenie w rodzinnej posiadłości.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-12-2018, 16:09   #570
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Afterparty - część druga

De Trafford położył krzesło na środku, a potem przetransportował samego Joakima na łóżko. Najpierw dotknęły go falujące, czarne włosy mężczyzny, a potem reszta jego ciała. Terry przybliżył się do niego.
- Pomóż mi go rozebrać - rzekł.
Śpiewaczka rozglądała się w tym czasie po pokoju
- Ja nie miałam takich pomysłów za czasów buntu młodzieńczego… Wystrzałowo - skomentowała, po czym podeszła do łóżka, na którym teraz leżał pogrążony we śnie Joakim. Ostrożnie zaczęła rozpinać mu koszulę
- Byłaby straszna lipa, gdyby się teraz obudził i posądził nas o molestowanie… - rzuciła, zerkając na Terrence’a z lekkim uśmiechem.
- Nie przeżylibyśmy takiego wstydu - mężczyzna pokręcił głową, uśmiechając się równie szeroko.
Najpierw zdjęli koszulę Joakima. Następnie de Trafford rozpiął guzik spodni i rozporek, a Alice ściągnęła buty. Wtem zsunęli spodnie, a Joakim pozostał w samych bokserkach. Choć obecnie znajdował się w swojej właściwej, starszej postaci, i tak wydawał się bardzo atrakcyjny… A może to przez alkohol…
- Myślę, że nie wyśpi się w takim stanie - de Trafford pokręcił głową. - Zawsze mnie uczono, że jak coś robię, to mam dać z siebie wszystko… i zrobić to do końca - mruknął, patrząc na bieliznę Joakima. Mężczyzna miarowo oddychał przez usta, nie budząc się pomimo bycia rozbieranym.
Harper przechyliła się i złapała Terry’ego za ramię
- Serio… Masz zamiar ściągnąć mu bokserki? Chociaż w sumie… A dobra. Ściągaj. Niech ma za swoje w ramach żarciku - wywróciła oczami i zdjęła rzeczy, które wcześniej Joakim miał na sobie, po czym zaniosła do stojącego w pobliżu krzesła i zawiesiła na nim. Po chwili wróciła do łóżka i zerknęła na pogrążoną we śnie twarz Dahla. Uniosła lekko kąciki ust.
De Trafford uśmiechnął się, po czym złapał krawędź materiału spodenek z obu stron i zaczął powoli obniżać go. Najpierw ukazając owłosienie, potem początek penisa… który przedłużał się i przedłużał… w końcu ukazała się żołądź. Terry dalej powoli ściągał bokserki mężczyzny, jednak nie na nich miał zogniskowany wzrok. Alice nie widziała nigdy wcześniej tak dużego rozmiaru, ani u Terry’ego, ani u Kirilla. A przecież Joakim wcale nie był w wzwodzie…
- O jasna cholera… - kobieta skomentowała tylko szeptem to co widziała.
Wreszcie de Trafford całkowicie ściągnął materiał spodenek i zmiął go w pięści.
Alice potrząsnęła głową i spojrzała na Terrence’a
- Tylko nie kradnij mu gaci jak jakaś fanka. Rzuć je tam na krzesło… - zasugerowała cicho, po czym zaczęła się rozglądać za jakimś kocem, którym mogła przykryć nagie ciało Dahla, od którego mimo wszystko i jej było trochę trudno oderwać wzrok.
Alice otworzyła szafę, w której znajdował się cały szereg tak krótkich spódniczek, że początkowo wzięła je za opaski na głowę. Spojrzała na samą górę, gdzie była złożona w równą kostkę pościel. Stanęła na palcach i ściągnęła ją z góry. Następnie obróciła się i podeszła do łóżka.
- Skoro mamy go teraz zobaczyć po raz ostatni, to dobrze, że przynajmniej zobaczyliśmy go całego - Terry uśmiechnął się, spoglądając na nią z rozbawieniem. Następnie ponownie spojrzał na ciało Joakima. - Dobrze, że żyje - rzekł.
Przez chwilę zastygł w bezruchu, po czym usiadł na łóżku obok nóg mężczyzny pogrążonego w alkoholowej śpiączce.
- Cholera… - mruknął. - Tak myślę… że chyba jestem pieprzonym, starym zboczeńcem - mruknął.
Następnie podniósł rękę i położył ją na męskości Joakima. Zaczął ją ugniatać. Dahl cicho mruknął przez sen, ale nie obudził się. Terry spoglądał na jego twarz, aby się co do tego upewnić. Następnie ponownie zwrócił spojrzenie na krocze mężczyzny. Chwycił jego penisa i ściągnął napletek, ukazując powoli nabrzmiewającą żołędź. Następnie przesunął po niej kciukiem. Zdawało się, że tak mocno, że mogło to sprawić ból… Jednak Joakim wcale nie obudził się. Terry zaczął go masturbować, powoli ściągając i naprowadzając napletek.
Alice obserwowała całą scenę w milczeniu z lekko rozchylonymi ustami. Na swój sposób była świadoma, że to niewłaściwe i że powinna odciągnąć Terrence’a. Z drugiej strony nie miała serca odebrać mu tej przyjemności. Samo obserwowanie tego co robił na swój sposób… podobało jej się. Może to dlatego, że sama sporo wypiła, a może po prostu dlatego, że lubiła ich obu, a patrzenie na tę scenę w jakiś sposób ekscytowało ją. Stała więc w pobliżu łóżka i przyglądała się to Terrence’owi, to jego dłoni na męskości Dahla, to twarzy Joakima.
- Mhm… Jesteś… - powiedziała szeptem, ale z lekkim uśmiechem.
- Jestem - mężczyzna potwierdził. - Widzisz… to naprawdę dziwne, ale przyjemne uczucie… kiedy pod twoim dotykiem… napełnia się krwią…
Rzeczywiście, penis Joakima ciągle rósł. Terry zgiął go nieco i spojrzał na niego z boku.
- Dobre dwadzieścia centymetrów, albo więcej… - mruknął. Alice ujrzała rumieńce na jego twarzy. Uśmiechnął się niepewnie. - Czy to źle, że nie czuję wyrzutów sumienia? - zapytał, spoglądając na nią. - Należy się skurwysynowi za te wszystkie drogie talerze. Wiesz, że przywiozłem je z Indii? - zapytał, uwalniając męskość mężczyzny, która zawisła obrzmiała. Zdawało się, że domagała się kolejnych pieszczot. Podobnie jak sam Dahl, który coś jęknął przez sen, kiedy de Trafford wycofał dłoń.
- A myślałam, że to tylko mity z pornhub… - sama wyostrzyła wzrok by lepiej widzieć w ciemności i przechyliła głowę by lepiej przyjrzeć się Joakimowi
- Wow… - zerknęła na Terrence’a
- Z Indii? Kupimy ci nowe jak zrobimy sobie jakąś wycieczkę - zaproponowała i uśmiechnęła się do niego. Po czym przełożyła pościel do jednej ręki i pogłaskała de Trafforda po policzku. Po czym podeszła do Joakima i ostrożnie okryła go, nachylając się nad nim. Uważała by go jednak nie zbudzić, zerkając na jego twarz.
Mężczyzna musiał wlać w siebie naprawdę dużo alkoholu, skoro po tym wszystkim wciąż spał. Z drugiej strony, jednocześnie reagował na bodźce, które wcześniej dostarczał mu Anglik.
- Nie kupimy, bo były naprawdę limitowane. Ozdoby ręcznie malowane przez Amshu Anand, która umarła dwanaście lat temu. Słyszałaś o niej? Na pewno słyszałaś - rzekł, choć Alice na pewno nie słyszała. Następnie spojrzał na ciało Joakima okryte kołdrą. Wznosiła się na środku w górę niczym namiot. Terry zwrócił na to uwagę, po czym parsknął śmiechem i spojrzał na Alice.
- Pocałuj mnie - poprosił.
Śpiewaczka sama spojrzała na ‘namiocik’ i cicho parsknęła. Po czym podeszła do Terrence’a
- Nie ładnie robić sobie jaja z nieprzytomnych - zauważyła, stając przed nim. Przeczesała palcami prawej dłoni włosy Terrence’a, lekko odginając jego głowę do tyłu, po czym pochyliła się i pocałowała go. Nie pozwoliła jednak by trwało to długo, bo zaraz uciekła, robiąc krok w tył
- Chodź. Dajmy mu odpocząć - powiedziała i uśmiechnęła się zadziornie, odwracając i ruszając do wyjścia z sypialni.
Mężczyzna skrzywił się.
- Psujesz zabawę - rzekł, ale wstał i ruszył w stronę wyjścia. - Mógłbym zrobić z nim dużo więcej - rzekł, po czym potknął się i walnął o ścianę. Następnie osunął się po niej i spoczął na podłodze. - Cholera… ja też spiłem się niemożliwie… - jęknął, próbując podeprzeć się lewą ręką i wstać. W następnej sekundzie jednak zaprzestał wysiłków i tylko położył się na podłodze, spoglądając na sufit. Oraz na twarz Alice, która patrzyła na niego z góry. - Jesteś bardzo ładna - rzekł. - Ktoś ci to kiedyś powiedział? - zapytał.
Alice pokręciła głową, po czym podeszła do niego. Ściągnęła buty, które były na lekkim obcasie i tylko teraz by jej przeszkadzały
- Jest ciemno Terrence i jesteś pijany… Wiem, że jestem ładna, ale to miłe, że mimo mroku tak mówisz. Nie możesz spać na ziemi, co z ciebie za pan domu. Chodź - powiedziała, pochylając się, by pomóc mu się podnieść do siadu, a potem ciągnąc by wstał. Sama była pijana, więc wychodziło im to… No jak pijanym. Pojedynczo koślawo, ale wspólnymi siłami mogli do czegoś dojść.
Terry podźwignął się z trudem.
- Dopiero teraz to wszystko mi uderza - pomasował skroń. - Ale cieszę się, że upadłem. Wiesz, dlaczego?
Wyszli na korytarz, po czym ruszyli nim do przodu.
- Halo? - rozległ się z dołu kobiecy głos. To chyba była Martha. - Jest tu kto?
Chyba wchodziła po schodach.
- O kurwa - szepnął de Trafford. - Chowajmy się - rzekł. Zupełnie tak, jakby nie był panem tego domu, lecz synem złapanym w trakcie imprezy przez matkę, która wróciła do domu przedwcześnie.
Alice rozejrzała się… Po czym, niczym rasowy przestępca, wciągnęła go za ozdobną zasłonę sięgającą ziemi i przytknęła palec do ust. Dopiero po chwili zmarszczyła brwi
- Czemu się chowamy? - zapytała cichutkim szeptem, gdy dotarło do niej, że to jego dom i jego służba…
Terry odciągnął jej palec, po czym wpił się w jej usta. Po kilku sekundach odchylił się i spojrzał na nią.
- Właśnie dlatego - rzekł. - Nie chcemy, żeby była tego świadkiem - powtórzył, po czym przesunął wargami po jej szyi. - Wiesz co chciałem powiedzieć? - szepnął. - Czemu cieszyłem się, że upadłem?
Głos Marthy był teraz jakby bliżej.
- Halo? Czy to złodzieje? - zapytała niepewnie. Zabrzmiało to tak komicznie, że Terry z trudem zdusił śmiech, przytykając twarz do szyi śpiewaczki.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172