Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2018, 15:55   #30
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
(warta wspólna z Lou :) )

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mKltW6Thb24[/MEDIA]

Maszeruj albo zdychaj - prosty wybór jeśli nie dźwigało się na plecach masy sprzętu i nie drałowało przez upalną, płaską patelnię pustyni przez cały boży dzień. Na początku wędrówki, gdy obóz nie zniknął jeszcze za horyzontem, szeregowa Cyrus tryskała entuzjazmem. Wreszcie ruszali! Ukończyli szkolenie i szli ratować świat, zabijać złych ludzi i zbierać profity ku chwale nowej, lepszej Kalifornii… mhm, tak. Oczywiście.

Zapał szybko uleciał, zastąpiony prozą codzienności i rosnącym z każdym krokiem zmęczeniem. Po dwóch godzinach Laura była już cała mokra, bolały ją nogi,lecz wciąż rozglądała się ciekawie po okolicy, przy okazji podpatrując na towarzyszy niedoli… znaczy się resztę oddziału. Za każdym razem kiedy jej wzrok zawędrował do zmutowanego psa albo milczącego afromana, uśmiechała się szeroko jakby właśnie wygrała w pokera. Podziwiała widoki, gotowa do walki, niesienia pomocy czy co tam akurat będzie potrzebne.

Po kolejnych paru godzinach ciągłego marszu miała siłę tylko na to aby ciągnąć się do przodu ze zwieszoną głową i wzrokiem wbitym w popękany asfalt. Nogi paliły ją żywym ogniem, barki piekły otarte przez ramiączka plecaka, ale szła. Musiała iść. Nie było innego wyjścia, lecz nie samo przebieranie kulasami czekało na pustyni, o nie. Wpierw atak przerośniętych insektów, potem oszalałych ludzi… oba te przypadki prócz niebezpieczeństwa zakończenia żywota przynosiły też ulgę - możliwość przystanięcia na trochę, padnięcia płasko na glebę.

Same starcia Lucy zapamiętała bardziej jako widok piachu tuż przed nosem i widoku przeciwników biegnących naprzeciwko lufy. Następnie następowało szarpnięcie odrzutu broni, przeciwnik biegł nadal, a ona klęła, przeładowując broń i jeszcze raz. Chyba nawet udało się jej kogoś zabić, nie mogła mieć pewności, bo strzelali wszyscy. Dobrze, że nikt od nich nie zginął i przede wszystkim, że Key nie oberwał - to dziewczyna sprawdzała za każdym razem, kiedy sierżant zarządzał szybki przegląd oddziału po zakończonej walce.

Widok starego kina samochodowego sprawił, że Cyrus prawie rozpłakała się z radości. Jeszcze godzina i padłaby na piach, wołając żeby ją wreszcie dobili, albo przynajmniej zostawili w spokoju i dali odpocząć, choćby i wiecznie. To, że nie mogli iść do miasta nie za bardzo ją obeszło. Jak po sznurku przetransportowała obolałe ciało pod ceglany murek i tam zrzuciła rzeczy, przygotowując miejsce do spania w trybie ekspresowym.


- Wstawaj, żołnierzu! Twoja kolej na wartę!
MJ zamrugał oczami, próbując cokolwiek zobaczyć. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że wokół niego nadal było ciemno. Jednak pochylona nad nim sylwetka kaprala Harrisa była dość dobrze widoczna.
- Wstawaj, Lucas. Bierzesz następną wartę. Do pomocy masz szeregową Cyrus. - Harris zawiesił głos. - Cholerny szczęściarz. Nie wiem, za co sierżant cię tak lubi, ale osobiście wyznaczył was razem. No już, zbieraj dupę z gleby i jazda na posterunek!
MJ wyszczerzył zęby w uśmiechu, zrobił, co mu kazano i sięgnął po broń.
- Taajest, kapralu. Już idę.
Chłopak rozejrzał się. Zaraz, gdzie ona... aaa, tam jest. Podszedł do również zbierającej się na nogi, lekko zaspanej dziewczyny.
- Gotowa? - zapytał.

- Jak powiem że nie będę mogła wrócić w bety? - wspomniana szeregowa wyglądała w tym momencie jak obraz żywego cierpienia i nieszczęścia. Ni to klęczała, ni to kucała na śpiworze, wciąż chyba żywiąc nadzieję że to tylko zły sen i zaraz wróci ponownie do pozycji poziomej, dając odpocząć opuchniętym nogom ze stopami od pięty po czubek dużego palucha pokrytych odciskami.
- Co za syf - westchnęła boleśnie, przecierając odrętwiałą twarz przedramieniem - I jeszcze ten buc… ja pierdolę no… czego on nie rozumie w “jeszcze pięć minut”? Wyrywa człowieka z drzemki jak najbardziej zasłużonej i co? Ciemno jak w dupie i równie barwne perspektywy nas tu czekają… na chuja warty, sam nie mógł stanąć? Ehhh…

Twarz MJa mimowolnie wykrzywiała się w coraz szerszym grymasie uśmiechu, gdy tak słuchał narzekającej koleżanki. Co jak co, ale w cynizmie i podejściu do tej całej armii biła go na głowę.
- Ni grzyba, skarbie - zachichotał. - Takiemu tępemu trepowi nie przetłumaczysz. On jest od rozkazywania, a my od słuchania. - Spoważniał na moment. - Pies go trącał. Może jak położy dupę na twardym, to mu coś wlezie do tych jego workowatych spodni. Jak już mamy tkwić na tym zadupiu jak kołki i gapić się dookoła, to mógłby nam chociaż zapewnić minimum rozrywki. - MJ westchnął przeciągle.
- Pomarzyć zawsze można. Tymczasem trzeba się rozglądać, żeby coś do nas nie podlazło. Na przykład nocni łowcy.

- Biednemu zawsze wiatr w oczy…
- szeregowa jęknęła boleśnie, kończąc procedurę wstawania. Przeciągnęła się aż strzeliły kości, potem podrapała się po głowie, wieszając smutny wzrok gdzieś na horyzoncie. To akurat był ten minus wojska którego nie znosiła: wart w nocy. W ogóle wartowanie było do dupy.
- Normalnie za numerki z zabawą w pana i sługę brałam po dwieście kapsli, a tu mnie dymają za darmochę. Tak się stoczyć… i to z własnej, nieprzymuszonej woli - burknęła, zarzucając bluzę od munduru na plecy i po krótkich poszukiwaniach odnalazła też broń, bo co to za warta bez broni? - Z drugiej strony skąd wiesz czy jak coś mu wpełznie w dupsko to bez przyjemności? Nie takie numery odchodziły w kantynie oficerskiej w Camp Golf. Wiesz jak jest… nikt nic nie widział, nikt nic nie wie… a kurwa i tak wiadomo kto z kim i jak. - pokręciła głową - Jak już marzymy to weź mi wymarz butlę dobrej wódki i ze dwie działki psycho, co? Biorę w ciemno…

MJ zarechotał.
- Normalnie powinien się spiknąć z tą ciotą Knightem z zaopatrzenia. - skomentował złośliwym tonem. - Ciekawe zresztą, czy faktycznie nie spotykali się po służbie... i kto tam był “biorcą” w tym układzie. Mnie na szczęście takie imprezy nie bawią. - zamyślił się na chwilę. - A skąd ty właściwie znasz historie z kantyny oficerskiej? - spytał podejrzliwie.
- Wpuszczają tam szeregowych?

Szeregowa Cyrus toczyła się powolnym krokiem, udając przynajmniej powierzchownie że się stara wyglądać profesjonalnie i poważnie. Co parę sekund zerkała na towarzysza, uśmiechając się pod nosem, albo przewracając oczami.
- Gdybym ci powiedziała skąd wiem… musiałabym cię zabić - odpowiedziała śmiertelnie poważnie.

MJ albo nie wyczuł powagi, albo niespecjalnie się tym przejął.
- Spoko... nie chcesz, to nie mów. A co do wódy i prochów... pewnie dałoby radę zrobić, ale pod jednym warunkiem.

- Nie bawię się w wiązanie, ani numerki międzygatunkowe
- mruknęła dość ironicznie, rozglądając się po okolicy, ale że w nocy chuja widać, to raczej udawała że dobrze wypełnia obowiązki - I mówiłam, za dyktowanie warunków 200 kapsli. Płatne z góry.

- Najpierw musielibyśmy jakieś znaleźć. Nie sądzę, żeby w tych ruinach było cokolwiek wartego uwagi... jeśli Lucky nie wygrzebał żadnego użytecznego żelastwa z tego tam złomu... to pewnie wszystko, co dało się oderwać od ziemi, już dawno powynosili stąd miejscowi.
- MJ urwał. - Byłem raz w Nipton, na patrolu. Poszedłem, bo sierżant Kilburn szukał ochotników, a jest znacznie bardziej w porządku od tego napiętego zwyrola, który nami dowodzi. Nie chciałbym tam mieszkać... ten ich burmistrz w ogóle mi się nie spodobał. Śliski skurwiel... patrzysz na takiego i od razu widać, że za garść kapsli sprzedałby ci własną matkę i dorzucił w gratisie jej byłego męża alkoholika. Może to i dobrze, że Taylor zakazał nam tam chodzić. Choć z drugiej strony... jakbyś chciała wódę i prochy, to tam najszybciej można je znaleźć. - MJ przezornie nie wspomniał dziewczynie o innych atrakcjach Nipton.

- Wiesz jak to jest z chceniem, nie? - dziewczyna westchnęła wyjątkowo ciężko, melancholijnym spojrzeniem przesuwając po okolicy - Chciałoby się wiele rzeczy, o drugiej takiej ilości się gada… nie tu to gdzieś dalej się prochy skołuje. Chyba że chcesz aby potem sierżant zrobił ci wjazd od zaplecza - parsknęła prawie bez złośliwej uciechy, zerkając na strzelca z ukosa - Na tej twardej, niewygodnej i kamienistej ziemi, gdy nikt nie będzie widział, a pustynia pochłonie twój krzyk…

- Ty mnie nie strasz sierżantem -
zarechotał MJ. - Lepiej niech on się pilnuje. Nie bez powodu wsadzenie granatu w gacie nazywa się “podmianką z Shady Sands”... a to jakby nie było moje rodzinne okolice. Jak to mawiał mój wujek: krew może być, aby krzyku nie było. I zwykle nie ma... jest tylko “bum” i trochę farby na ścianie czy innej powierzchni. Czysta, fajna robota. A ile przy tym zabawy! - uśmiech chłopaka stał się niemal drapieżny.

- Lubisz się bawić z kolegami, co? Buszować im po spodniach, robić “boom”... smarować farbą w kolorze białej pecyny flegmy - Cyrus potakiwała temu co mówił, dodając własną, wesołą interpretację - I nie straszę, jedynie pokazuję i przestrzegam abyś błędu nie popełnił i nie żałował do końca życia. Plamy na portkach wywabisz, plam na honorze już nie. Nie wiem z czego to gówno robią, ale tak podobno jest. Pewnie chińska tandeta - wzruszyła ramionami - Więc jesteś z Shady Sands, lubiłeś zabawy z wujkiem… co jeszcze ciekawego masz w rękawie?

MJ przestał się uśmiechać. Wydawało się, że jego dłoń, zaciśnięta na rękojeści karabinu, lekko zbielała. Być może było to tylko złudzenie.
- Daruj sobie gadkę o honorze - warknął. - Darcie japy i udawanie ważniaka przed bandą przestraszonych rekrutów jeszcze nikomu honoru nie przyniosło. A na razie ten cały sierżant to największa porażka, jaką miałem nieszczęście oglądać w mundurze tej armii. Nawet instruktorzy w Barstow wyglądają przy nim jak ciepłe miśki. Mam tylko nadzieję, że połowa tych dzieciaków nie będzie jutro albo za parę dni gryzła piachu tylko dlatego, że ten pozer zechce zasłużyć na kolejny awans za zaprowadzenie kolejnej bandy żółtodziobów na rzeź. Nie po to się zaciągnąłem, aby się dać zabić dla czyjejś pieprzonej przyjemności. A już na pewno nie po to, aby jakiś tępy zwyrol wetował sobie na mnie trudne dzieciństwo. Ja przynajmniej miałem rodzinę, która mnie wychowała. - MJ utkwił w Lucy ciężkie spojrzenie. - A skoro już mówimy o rodzinie... to lepiej nie dotykaj tego tematu. Przynajmniej na razie. - zakończył i utkwił wzrok w nieokreślonym punkcie na podświetlonym bladozieloną poświatą widnokręgu.

Gdyby nie fakt, że szeregowa Cyrus wzdychała boleśnie co parę minut, pewnie pokusiłaby się o podobny zabieg, a tak niestety tracił na wyrazistości, więc go sobie darowała. Zamiast tego parsknęła pod nosem, unosząc do kompletu jedną brew.
- Weź zluzuj, znasz typa jeden dzień, no może mniej niż tydzień. Musi drzeć ryja, za to dostaje żołd. Zobaczymy, poczekamy. Nie ma co czarnowidzić, od tego się hemoroidów idzie nabawić, wrzodów żołądka i obstrukcji mentalnej - obcięła MJ’a przeciągłym spojrzeniem od dołu do góry - Ciesz się, że nie byłeś w Camp Golf… o chłopie - westchnęła nostalgicznie - Tam to dopiero byś ocipiał. Zresztą, było i minęło - machnęła ręką.
- Lubię cię, to dam ci całkowicie za darmo i bez haczyków jedną dobrą, przyjacielską radę - zatrzymała spojrzenie na jego oczach, mrużąc własne - Napinka w niczym nie pomaga. Miej wyjebane, a będzie ci dane. Każdy miał jakąś rodzinę, czy coś w te klimaty. Każdy ma swoją historię i wiesz co? - zrobiła chwilę przerwy dla podniesienia napięcia, żeby zakończyć krótkim śmiechem i finalnym podsumowaniem - Pierdol to, żyj dla siebie. Nie dla widm i wspomnień. Amen. Tym razem porada za free, jak mówiłam.

Na twarz MJa wypełzł ten sam wyszczerzony uśmiech, jaki zniknął z jego twarzy chwilę wcześniej. Wydawało się, że chłopak albo odzyskał równowagę, albo przyjął radę towarzyszki za dobrą monetę.
-[i] Wiesz co... - rzekł z namysłem. - Masz rację. Pieprzyć to wszystko. Sierżanta z zaciskiem dupy na dziewięć koma siedem, całą tą pieprzoną wojnę, duchy, wspomnienia i całe to gówno. - westchnął. - Skoro już tu jesteśmy, to po prostu róbmy swoje. Najlepiej jak umiemy. A co życie przyniesie... to się zobaczy. Dobre rzeczy zatrzymamy, resztę gówna wyrzucimy na śmietnik. I tyle. - MJ utkwił w Lucy łobuzerskie spojrzenie.
- Dzięki za dobrą radę, skarbie. Będę pamiętał... i odwdzięczę się przy okazji.

- No brawo, wreszcie gadasz z sensem
- szeregowa się rozpogodziła i z tej uciechy klasnęła w ręce - Zasłużyłeś na order z zimnioka. Wystrugam ci go jak jakiegoś znajdę. Ale jak tak już wszystko pieprzysz to Wilsona zostaw, co? Szkoda chłopa… a widziałeś jak się zgrabnie pręży? - pokiwała łbem do własnych przemyśleń - Będzie dobrze. Mamy w końcu Keya, nie? - tutaj westchnęła rzewnie - Trzeba mu skołować porządną szczotkę żeby wyczesywać resztki z futra. Nie może chodzić jak łachmaniarz… o ile podepniemy sierść pod rodzaj ubrania, a więc “łachy”... i nie ma sprawy - trąciła strzelca barkiem - Przyjmuję wyrazy uznania w dobrach luksusowych i kontrabandzie.

MJ zarechotał ponownie.
- Nie bój boja - odparł. - Wilson nie jest w moim typie... choć na polu walki chyba się dogadujemy. Za to Keya możesz sobie czesać do woli... ile dusza zapragnie. A za dobrami luksusowymi proponuję rozejrzeć się na kolejnym postoju. Ponoć w Searchlight mają nieźle zaopatrzony składzik. To co, umowa stoi?

- Skoro nie chcesz Wilsona to ja się nim zaopiekuje. Szkoda żeby taki sam bezpański chodził, głodny i zmarznięty
- Cyrus przyjęła do wiadomości zasłyszane informacje, udając że wcale a wcale dobrze się nie bawi.
- Dobra, niech będzie. Przyjmuję ofertę, ale niczego nie będę podpisywać. Musi ci wystarczyć dobre słowo… a jak potem coś pójdzie nie tak powiem, że byłam pijana i na nic się nie zgadzałam.

MJ radośnie skinął głową.
- Spokojnie jak na wojnie. Jak będziemy w Searchlight, spróbuję Ci coś skołować. W razie czego zawsze możesz zełgać dowództwu, że ktoś ci to podrzucił. - zawiesił głos na chwilę. - A co zrobisz z Wilsonem, to już twoja brocha. Tylko postaraj się go zanadto nie nadwyrężyć - wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu. - Chłopak celnie strzela, o ile mu ręce nie latają za bardzo. Przyda nam się, ale tylko wtedy, gdy nie będzie miał problemów z koordynacją. Kapewu, dziewczyno?

Tym razem to Cyrus zaśmiała się wesoło, przymykając z radości oczy.
- Łgać? No proszę cię! Jak łapią mnie za rękę zawsze mówię że nie moja i nawet, kurwa, niepodobna - rechotała jeszcze chwilę, czując jak senność powoli odchodzi. Może to wartowanie nie było takie tragiczne?
Zależało na kogo trafiło...


Tej nocy MJ uratował szeregowej Cyrus życie, przynajmniej te psychiczne. Nie miała ani grama wątpliwości co stałoby się, gdyby po morderczym marszu zmuszono ją do wartowania w pojedynkę - pospałaby się prędzej niż później, sierżant znowu by się przypierdolił i na pewno wymyślił coś odpowiednio ciężkiego aby dać popalić mało skoordynowanej służbowo podwładnej, a tak przez parę godzin przerzucała się ona drobnymi uprzejmościami ostrości szpilek i zwykłymi opowieściami dziwnej treści ze strzelcem, aż szczęśliwie ich trud dobiegł końca. Stoczyli się z posterunku, znaczy Lucy się stoczyła, idąc jak po sznurku prosto do śpiwora i padła na niego nie kłopocząc się czymś tak trywialnym jak zdejmowanie butów, czy rozpinanie suwaka. Miała wrażenie, że ledwo ułożyła się na płasko, a już ktoś złośliwy szarpał jej ramieniem.

Prócz perspektywy kolejnego wyczerpującego spaceru po Pustkowiach, wraz z szerokim wachlarzem atrakcji w pakiecie, poranek przyniósł ze sobą też złe wieści. Mieli spiąć się i zagęścić ruchy… jakby nie zapierdalali jak małe motorki przez ostatni dzień! Szeregowa Cyrus zdusiła przekleństwo cisnące się na usta, zamiast tego słuchała, kręcąc się z miską pomiędzy resztą oddziału. Nastroje były fatalne, nie poprawiło ich też wznowienie marszu. Co niektórzy mieli miny, jakby zagrali va banque, stawiając dorobek życia w ruletce i dostali to, co zwykle Laura dostawała w podobnych sytuacjach - czyli złamanego kutasa. Plus szyderczy dżingiel lecący z reżyserki.

Zwieszanie nosa na kwintę nie należało jednak do jej ulubionych zajęć. Zamiast pałować się niechęcią do długiego spaceru i prawdopodobnie jego śmiertelnie poważnego finału, skorzystała z okazji że jeszcze nie pada na ryj zaczynając się rozglądać po najbliższych towarzyszach niedoli. Wszak kto powiedział że dotrą do celu? Bez jaj, zawsze coś mogło ich zeżreć po drodze!

W szyku dostała miejsce koło kolesia z bliznami na gębie. Harrisa, jeśli dobrze pamiętała z odprawy i powitania jeszcze w obozie. Pierwsze minuty przebierania kulasami szeregowa Cyrus zajęła sobie obcinaniem go od góry do dołu i z dołu do góry. Co prawda aby spojrzeć mu w twarz musiała srogo odchylać kark bo był wyższy… ale to akurat nie stanowiło niczego niezwykłego. Pod względem wzrostu Lucy uplasowała się na zaszczytnym drugim miejscu. Od końca. Zaraz za Keyem… o ile akurat nie stał na tylnych łapach.
- Przyznaj się… - zagaiła rozmowę, łypiąc na faceta spode łba i tylko wyszczerz na gębie psuł wrażenie ponurej powagi - Dosypujecie sobie czegoś do porannej lury. Coś podejrzanie świeżo wyglądasz, wypoczęty. Jak ty to robisz? Wyglądasz jakbyś zaraz miał pozować do propagandowego plakatu o dzielnych, walecznych chłopakach z dużymi spluwami. Ogarniasz o czym nawijam, nie? Te świstki co je wszędzie wieszają, laski patrzą i zaczynają przebierać nogami. Niektóre do tego stopnia że same się zaciągają - wzruszyła ramionami - No i następuje ten niezręczny moment, gdy okazuje się że robi się rano, zamiast jajecznicy średnio jadalna breja którą chyba ktoś ze dwa razy już przetrawił. Nogi wchodzą w dupę tak głęboko że pośladami rysuje się po piachu… no ale. - Machnęła ręką dość pogodnie - Przynajmniej jest na co popatrzeć.

Nastała chwila ciszy, podczas której szeregowa Cyrus czuła się obserwowana z rejonów wyższych niż jej zwyczajowa perspektywa.
- Idzie przywyknąć - wreszcie Harris parsknął.

- Tak mówią, do wszystkiego idzie przywyknąć. Do trądu, Dezyderii, długich marszów, głodu, chłodu, upału, czy bycia ghoulem… a właśnie. Miałam taki piękny sen… - Laura westchnęła z nostalgią, spoglądając na spieczony słońcem horyzont i przygryzając wargę. Pokontemplowała uroki okolicy przez krótką chwilę i zaczęła opowieść, zerkając na Harrisa z ukosa.
- Zaczęło się standardowo, szłam sama przez pustynię. Pewnie kojarzysz temat, co nie? Dużo piachu, słońca jeszcze więcej. Żar się leje z nieba a ty masz ochotę wziąć saperkę i wykopać sobie kwaterkę dwa metry na półtora i dwa w głąb… ale toczysz się przez ten cholerny piach bo musisz, a wody jak na złość nie ma. Więc dodatkowo ryj wykręca z pragnienia i zaczynasz się zastanawiać czy przypadkiem doczłapiesz do następnej kupy kamieni, a może jednak nie… normalnie przekaz podprogowy, albo coś podobnego - zaczęła gestykulować żywo, nie przejmując się czy sierżant słyszy. - Szłam tak, noga za nogą, a perspektywy roztaczały się wokoło dość szare i pyliste, gdy nagle za plecami usłyszałam warkot silnika. Po chwili podjechał różowy cadillac z jacuzzi na przyczepie, o chłopie - tym razem westchnęła wyraźnie rozmarzona - Wanna pełna blond kociaków w bikini i z butelkami szampana i wszystkie machały zapraszająco… no nie szło odmówić. Za kierownicą siedział ghoul w białym wdzianku i z włosami prawie tak majestatycznymi jak te Utanga. Prawie - zaznaczyła aby nie było ani grama wątpliwości czyja fryzura wymiata po tej stronie Mojave.
- Powiedział że ma na imię Elvis i jedzie ze swoimi dziewczynami dać koncert na balecie stulecia. Spytał czy nie potrzebuję podwózki. Zrzuciłam łachy, wskoczyłam do wanny i zaraz dał po heblach, a z głośników poleciało “Love me tender”... któraś z lasek wcisnęła mi butelkę, jeszcze inna wyciągnęła piguły i zaraz zaczęła robić z nich nosy… i już miałam dać po zatokach, kiedy kurwa ktoś mnie obudził - rzuciła pełnym żalu i pretensji spojrzeniem w plecy Taylora. Pokręciła głową z ponurą miną - I teraz nie wiem co tam miały, ani gdzie jechaliśmy. Kurwa no… i jak żyć?
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 08-12-2018 o 16:01.
Amduat jest offline