Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2018, 16:29   #583
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Odwiedziny u Douglasów

Alice stała i patrzyła na niego w osłupieniu, czego Terry nie mógł dostrzec, bo znowu miała okulary na twarzy.
- Muzykoterapia… - powtórzyła.
- To jest… - chyba nie wiedziała co ma powiedzieć. Terrence stawiał ją w nieco trudnej sytuacji proponując coś takiego. Z jednej strony rozumiała skąd ten pomysł i nie był zły. Z drugiej strony, Alice miała wyrzuty sumienia w stosunku do tej biednej, chorej kobiety w związku z tym co robiła z jej mężem i czy w ogóle na miejscu było, żeby grała dla niej, czy śpiewała? Powoli wydała z siebie mruknięcie, kiedy zastanawiała się nad tym.
- Ja rozumiem skąd ten pomysł… - zaczęła powoli.
- Nie musisz odpowiadać od razu - Terry przerwał jej. - Ale zastanów się nad tym. Nie ma w tym kompletnie nic złego, wręcz przeciwnie. Może rzeczywiście to jej pomoże. Jeżeli jej stan polepszy się, to tylko będziesz się dzięki temu lepiej czuła… - zamilkł na moment, poszukując prędko następnego argumentu. - Może nawet zaprzyjaźnicie się - mruknął niezręcznie.
- Ooo… Tak. W ciągu dnia będę oddawać swój głos pani de Trafford… - Alice zniżyła ton do szeptu
- ...a w nocy jej mężowi. Świetny plan. Brzmi jak ciekawy scenariusz na przedstawienie - powiedziała nieco ponuro. Potarła czoło trochę nerwowo
- Muszę pomyśleć - zgodziła się z nim, nieco napiętym tonem.
- Tak. Ale pomyśl. Czy chcesz przedstawiać się Marcie jako “ta jego przyjaciółka, która ciągle z jakiegoś niewiadomego powodu jest z nami”, czy może jako muzykoterapeutka. W chwili obecnej… ta cała sytuacja krzyczy, że jesteś moją… - rozejrzał się, czy nikt nie podsłuchuje - ...kochanką.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale sam kazałeś mi wczoraj na ten temat krzyczeć. Terrence - zauważyła szeptem kobieta, na co ten z jednej strony zaśmiał się, a z drugiej spojrzał wymownie. Obydwoje wiedzieli, że ta noc nie była nocą rozsądnych zachowań.
- Dlatego mówię, że rozumiem skąd ten pomysł. Po prostu muszę przetrawić tę myśl. Jak wiesz, nigdy nie byłam w takiej sytuacji - powiedziała dalej nie podnosząc głosu.
- Dobrze. To potem wrócimy do tego - uśmiechnął się do niej, po czym ruszył w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz. - Chcesz jeszcze o czymś pogadać? - zapytał.
Alice zastanawiała się chwilę
- Chyba jak na razie to już wszystko. Pokażesz mi stajnię? - zapytała wzdychając i spoglądając w stronę drzwi wyjściowych, przez które właśnie wychodził.
- Dobrze. Jeżeli będziesz chciała, to będziesz mogła pojeździć sobie konno - dodał, robiąc jej miejsce obok. - Mamy tutaj trasę specjalnie ku temu wyznaczoną - rzekł. - Może być już trochę zapuszczona, bo nie jest ze mnie wielki fan hippicznym aktywności. Ale wciąż mamy dwa konie, żeby stajnia nie była pusta. Już wystarczy, że sam dom jest prawie opuszczony.
Harper przeszła obok niego na słońce
- Mhm… Trzy - mruknęła i zaśmiała się. Pokręciła głową i westchnęła, podpierając biodra. Było słonecznie, ale nie było tak gorąco jak mogłaby przypuszczać. Woń kwiatów była przyjemna. Podeszła do krzewu i zerwała jeden, wtykając za ucho.
Wpierw Terry nie zrozumiał, ale potem roześmiał się.
- Cholera - pokręcił głową. - Może masz rację. A nawet pięć, jak doliczyć ogrodników - dodał. - Ale po co ich doliczać? Nie doliczajmy ich - mruknął, idąc obok niej po ogrodzie.
- O nie. Już wystarczy mi wczoraj. Pięć to już tłok - zaznaczyła Alice i uśmiechnęła się do niego. Może jednak wizja zostania tutejszym muzykoterapeutą, przynajmniej do czasu aż nie odsapnie, nie był taki zły?


Alice trzymała w dłoni tekturowy kubek, w którym już nie było kawy.
Jej dłonie smakowały już tylko pozostałości po gorącym napoju. W tak zimne dni, jak ten, wydawał się prawdziwie zbawienny. Ogromne krople deszczu łomotały o dach taksówki, którą jechała. Mogłaby przysiąc, że nie zostały wykonane z wody, lecz śrutu. Samochód jednak dzielnie stawiał im czoła. Nie był jednak w stanie zapewnić ciepła ani jej, ani kierowcy. Czy ubrała się zbyt zimno, wychodząc z pokoju hotelowego? Chyba tak, chociaż ranek wcale nie zapowiadał tak chłodnego, nieprzyjemnego dnia.

Spoglądała na otoczenie przez mokre od zacieków okno. Przechodniów było niemało, a ci, którzy już pojawiali się na chodniku, albo posiadali parasolki, albo uciekali prędko w poszukiwaniu ciepłego schronienia. Śpiewaczka zobaczyła dwa bezpańskie psy, które drżały z zimna, skryte pod wiatą przystanku autobusowego i jej myśli automatycznie powędrowały w kierunku Fluksa. Głośno westchnęła, po czym drgnęła, wytrącona z rozważań, kiedy względną ciszę przerwał głos taksówkarza.
- To już tutaj - rzekł, skręcając. - Wysadzić panią tuż przed posiadłością? - zapytał. Zdawało się, że chciał pozbyć się jej jak najszybciej, pewnie już teraz. Ujrzał dobre miejsce do zatrzymania pojazdu i najpewniej chciał już wracać. Może do ciepłego domu, o którym w takie dni każdy marzył. Alice zmierzała do domu swojego prawdziwego, biologicznego ojca. Czy jednak był ciepły? Jak miała to wiedzieć… skoro go nie znała?
Śpiewaczka poprawiła delikatne, materiałowe rękawiczki, które miała ubrane na dłoniach i zerknęła na posiadłość pod którą podjechali.
- Poproszę tuż przed… - powiedziała, bo niestety nie zabrała parasola i teraz odrobinę miała sobie za złe, że nie przewidziała takiego diametralnego pogorszenia pogody. Najwyraźniej przyciągnęła deszcz za sobą… Pokręciła głową i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Była ubrana w dość elegancki, kobiecy garnitur i białą koszulę. W torbie na ramieniu miała wszystko, czego potrzebowała na ten krótki wyjazd. Zaczynała się jednak nieco denerwować, choć od wczoraj starała się zachować powagę i pogodny humor. Pewnie i tak było po niej widać, że stresuje się tym spotkaniem. Obracała kubek po kawie w dłoniach, czekając, aż taksówkarz wreszcie zaparkuje, ona będzie mogła mu zapłacić i będzie musiała wyjść…

Po uiszczeniu odpowiedniej kwoty mężczyzna podziękował jej, niezbyt wylewnie, po czym odjechał. Zdawał się w nienajlepszym humorze, ale czy można było to winić kogokolwiek w taką pogodę? Niebo zasnuły szare chmury. Słońce z trudem przedzierało się przez nie, rzucając na całe otoczenie mleczną poświatę. Alice powiodła wzrokiem po zadbanej dzielnicy, w której mieszkali dość bogaci ludzie. Co najmniej wyższa klasa średnia. Architektura zdawała się jednak dość nudna. Wszystkie domy wyglądały jednakowo i żaden nie wyróżniał się. Oczywiście, zdawały się duże, wygodne, nowe i zadbane… Lecz nie miały za grosz indywidualizmu. A może to codzienny widok Trafford Park rozpuścił ją. Pewnie tak.


Nie było sensu się ociągać. Harper odgarnęła kosmyk włosów do tyłu, po czym ruszyła w stronę drzwi frontowych. Postarała się już nie oceniać wyglądu budynków i skoncentrować na tym, po co tu przyjechała. Miała nadzieję, że nie zapomniano o jej wizycie. Wyciągnęła na moment telefon z kieszeni w torebce, by zerknąć na godzinę, a następnie znów go skryła, by nie zamókł. Zatrzymała się dopiero przy drzwiach. Rozejrzała za kołatką… a po chwili za dzwonkiem.
Kołatki nie znalazła, jednak dzwonek rzeczywiście znajdował się tuż przy drzwiach. Zastanowiła się tylko na moment, czy to aby na pewno odpowiedni adres, ale już nie ociągała się i nacisnęła przycisk. Rozbrzmiał wysoki, melodyjny dzwonek. Czekała jedynie chwilę, może kilkanaście sekund. Wtem otworzył jej drzwi wysoki mężczyzna. Już miała przedstawić się, kiedy zaniemówiła… Pewnie powinna spodziewać się tego, jednak wcześniej zupełnie nie przyszło do głowy, że napotka Thomasa Douglasa. Mężczyznę, który po jej wystąpie przyniósł jej kwiaty. I poszli razem na randkę do Melvyn’s, gdzie wszystko zaczęło się pośród krzyków, strachu, bólu i przelanej krwi.
Agent FBI w pierwszej chwili nie rozpoznał kobiety… ale wtem jego oczy otworzyły się szerzej. Też nie wiedział, co powiedzieć.
- Alice? - zapytał. Pamiętał jej imię, choć minęło dużo czasu.
Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, odrobinę zakłopotana
- Witaj Thomasie… Czy twój ojciec jest w domu? Miałam z nim umówioną rozmowę… - zaczęła uprzejmie, jeszcze nie tłumacząc mu niczego. Nie wiedziała bowiem, od czego zacząć. Przyglądała mu się chwilę. Wydarzyło się… chyba wszystko, odkąd ostatnio się widzieli. Zacisnęła dłonie na pustym kubku po kawie.
Mężczyzna spojrzał na nią dłużej. Chyba nie został poinformowany o tym, że przybędzie. Czy ojciec chciał zachować jej wizytę w tajemnicy? Czy w ogóle powinna go tak nazywać…?
- Ach… proszę, wejdź - stanął bokiem, zapraszając ją do środka. - Przepraszam, że jestem nieprzygotowany….
Rzeczywiście, miał na sobie jedynie bokserki, koszulkę z nazwą jakiejś drużyny bejsbolowej, a w dłoni trzymał paczkę czipsów.
- Napijesz się czegoś? Kawa, herbata, woda, sok? - zaproponował, idąc korytarzem wgłąb domu, ale wtem przystanął i obejrzał się na nią. - Nie ściągaj butów - dodał.
Alice właśnie miała o to zapytać, ale skoro powiedział, żeby nie zdejmowała, wytarła je jedynie dokładnie o wycieraczkę, po czym ruszyła za nim. Starała się zbytnio nie poruszać lewą ręką. Od czasu jak rany się zagoiły, po prostu z przyzwyczajenia owijała ją lekkim bandażem i teraz nosiła rękawiczki. Było jednak widać, że brakuje w nich dwóch palców, o ile ktoś przyglądałby się uważnie jej dłoniom.
- Herbaty poproszę i nic się nie stało, to ja przepraszam, że tak cię zaskoczyłam - odpowiedziała uprzejmie, po czym rozejrzała się po wnętrzu domu, przez który teraz ją prowadził.
Był bardzo czysty, zadbany, przestronny i… Chyba nie można było powiedzieć o nim nic więcej. Wszystko było na swoim miejscu i brakowało osobistych bibelotów. Alice przelotnie odniosła wrażenie, że pojawiła się tutaj w charakterze ewentualnego nabywcy posiadłości. A Thomas stanowił bardzo niestandardowego pracownika biura nieruchomości. Ucieszyła się, że wytarła buty, gdyż zostawiać na tej nieskazitelnej posadzce mokre ślady… To byłoby świętokradztwo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline