Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2018, 19:18   #85
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wieczór/noc w obozie… i nie tylko

Kimberlee po dwugodzinnej drzemce w końcu udała się nad rzeczkę celem kąpieli. Towarzyszyła jej z kolei “T”, której stopę doglądnęła blondyneczka, nie mając zbytnich zastrzeżeń co do opatrunków założonych przez Dorothy. Wykąpały się obie, a najemniczka robiła jednocześnie i za ochronę lekarki podczas tej czynności…

Nikt jakoś również nie miał ochoty na dalsze badanie wyspy, znajdując sobie ciekawsze zajęcia w samym obozie… no właściwie to nikt, poza Sarah, która zniknęła na 2 godzinki z “Sosną”. Taaaak, badania wyspy, akurat. Badali to oni się wzajemnie, z dala od obozu.

Wieczorem Major pozwolił nieco uszczknąć z zapasów Whisky, napito się więc wspólnie alkoholu, uszczuplając zasoby o cztery flaszki.

~

Dorothy spędziła całą noc pracowicie we własnym namiocie, i to sama. Badała znaleziska jakich dokonała na wyspie, ich skład chemiczny za pomocą wielu testów, wszystko skrupulatnie spisywała, katalogowała próbki, mówiąc więc krótko, była w swoim żywiole. A żeby to wszystko wytrzymać, używała swych prywatnych “wspomagaczy”, które pozwalały jej się skupić i wytrzymać wszystko przez ten czas bez zmęczenia i ewentualnego snu…

I coś jak wspomagaczy użyła chyba i “T”, bowiem w pewnym momencie w namiocie pani Lie zjawiła się najemniczka, ot tak po prostu sobie wchodząc. Tym razem już bez karabinu, bez kamizelki i całego tego sprzętu bojowego na sobie, jedynie z pistoletem w kaburze na biodrze. W koszulce na ramiączkach, shortach i klapkach, z dziwnie iskrzącymi oczami, zamknęła za sobą zamkiem wejście do namiotu, po czym zbliżyła się tak na pół metra do Lie. Będąc przed nią, spojrzała jej w oczy, przygryzając wargę. Czuć było od niej alkohol...

~

Gdzieś w nocy, naprawdę późną porą, do namiotu Lyssy i Kim wśliznął się półnagi “Bear”. Najemnik był napalony jak parowóz, poszukując mocnych wrażeń. Znalazł jednak jedynie wystraszoną Kimberlee, wyrwaną ze snu, bez Azjatki u swego boku. Grzecznie więc przeprosił za najście, po czym się wycofał, pozostawiając lekko zszokowaną dziewczynę samą. Ta przez chwilę dochodziła do tego, co właśnie zaszło, gdzie mogła być Lyssa, po czym… dalej położyła się spać. W końcu jej bodygardka mogła choćby pójść na chwilę na stronę, czy tam robić cokolwiek równie banalnego.

~

Sosnowsky, stojący w nocy na warcie, gdy nadeszła jego kolej, został z kolei odwiedzony przez Elsworth. Pani biolog była nadal “wygłodniała”, co też szybko dała mężczyźnie do zrozumienia, gdy jej sukienka opadła u jej stóp, a kobieta stała przed nim kompletnie nagusieńka.


Lyssa uciekła.

Gwizdnęła pistolet Alana, zabrała kilka swoich rzeczy w plecaku, a w nocy opuściła obozowisko. Wewnętrzne odczucia, uczucia, przemyślenia, masa myśli, kłębek w głowie. Postąpiła jednak jak postąpiła, to była jej decyzja...

W nocy nic jej nie zeżarło, choć raz było blisko. Coś wielkiego przedzierało się przez dżunglę ledwie 15 metrów od niej, taranując drzewa i depcząc wszelkie krzaki. Schowana z dala od trasy tego posapującego czegoś, cichutko jak myszka przyczajona w ciemnościach, odczekała aż bydlę przejdzie, a potem jeszcze chwilę dłużej, by się upewnić. Wtedy też chyba, zdała sobie sprawę, iż może tu zostać pożarta przez bestię, której nawet dobrze nie zobaczy w mroku, a jeśli już zębaty pysk pojawi się w świetle jej latarki, może być za późno.

….

“Kto nie ryzykuje, ten nie żyje”, czy jakoś tak. Maszerowała więc dalej, coraz bardziej i bardziej oddalając się od obozu, przez pohukującą, brzęczącą i wyjącą dżunglę, byle przed siebie, do obranego celu. W jednej dłoni latarka, w drugiej pistolet?

Dopiero gdy świtało, zatrzymała się na odpoczynek. Wspięła na jedno z większych drzew, znalazła nadającą się do odpoczynku gałąź, po czym w pozycji półsiedzącej się do niej przywiązała. Widziała to w jakimś filmie… zdrzemnie się na chwilę w tym względnie bezpiecznym miejscu, unikając upadku. Będzie dobrze.




Poranek następnego dnia, obóz

Wszelkie krzątaniny i sprawy związane z wczesną porą, gdzieś tak pół godziny po tym jak wszyscy już wstali, przerwał jeden bardzo istotny fakt.

Nigdzie nie było Lyssy.

Kolejny kwadrans zabrało pozbieranie potrzebnych informacji co i jak: Azjatka zniknęła z obozu najprawdopodobniej w nocy, zabierając plecak, zniknął i Desert Eagle Woodsa. Bagaże Kiku zostały, wzięła więc tylko kilka najpotrzebniejszych (jej zdaniem) drobiazgów, a zostawiła nawet swoją krótkofalówkę.


Van Straten po długim kręceniu się wokół obozu, odkrył pojedyncze ślady prowadzące do rzeki, które z drugiej strony już się nie pojawiły. Lyssa brnęła więc wodą, chcąc właśnie uniknąć wytropienia. Pytaniem jednak było, czy poszła z nurtem, czy pod prąd. Tego już “Myśliwy” ustalić nie umiał.

Najważniejszym jednak pytaniem, z całego ich morza, nurtującym wszystkich w obozie, było proste “dlaczego?”. Co ją podkusiło, by opuścić ekspedycję, co ją pchnęło by samej gdzieś szwędać się po wyspie, w jakim celu, co doprowadziło Lyssę do takiej… głupoty?

- A to ci pita - Skwitował wszystko po swojemu Honzo.

Major - wyglądający już na kompletnie zdrowego po wczorajszych przejściach - przeklinał. Oj bardzo, bardzo, bardzo przeklinał. Oberwało się również słownie i Sosnowsky’emu. Najemnik bowiem był na nocnej warcie w okolicy terenu, którym Lyssa opuściła obóz…

~

- Frost i Larry biorą quada i jadą wzdłuż rzeki w kierunku plaży, może tam poszła Lyssa. “Sosna” i Van Straten w drugą stronę wzdłuż rzeczki, może ją znajdziecie, może nie, kto wie. Wołajcie ją głośno co pewien czas. A meldować się macie co kwadrans przez komunikatory - Baker wydał pierwsze rozkazy. Spoglądał również przez chwilę na Kimberlee, Dorothy, Petera i “T”. W końcu przywołał ich do siebie, podobnie jak i Kaaia.

- Tylko ślepiec by nie zauważył pewnych rzeczy... - Dowódca ekspedycji zaczął dosyć nietypowo - Sprawy się nieco skomplikowały jak sami widzicie, jak i sami o pewnych rzeczach wiecie. Dlatego chcę zaproponować, żeby od tej pory ochroną panienki Kimberlee zajmowała się “T”, a pani Lie będzie pod czujnym okiem Kaaia i Currana. Czy tak może być? - Spojrzał po osobach stojących przy nim.

Zasmucona Kim przytaknęła głową, “T” wzruszyła ramionami, a Kaai zrobił kwaśną minę przez chwilę milcząc. Z kolei Dorothy i Peter…

~

Benjamin Collins wraz z Ryotaro zrobili dla Alana prowizoryczne kule, by “Zaopatrzeniowiec” mógł się poruszać o własnych siłach. Co prawda, w tej chwili miał grację stetryczałego alkoholika, ale jako tako mógł człapać to tu, to tam. Same kule były wykonane z solidnych gałęzi, poskręcane do kupy wytrzymałymi linkami, a nawet powtykane w siebie. Całość jednak trzymała się niezwykle mocno, nie wyglądało to wszystko tragicznie, a co ważniejsze, funkcjonowało naprawdę dobrze.

Sam Woods z kolei czuł się już o wiele, wiele lepiej niż poprzedniego dnia. Co prawda kolano nadal bolało i chodzić na tej nodze nie mógł, łykał całą armię różnych prochów, jakie Kimberlee podtykała mu pod nos, jednak było naprawdę o niebo lepiej. Alan szacował samego siebie na tak… hmm… 90% w pełni sprawnego? No dobra, nie przesadzajmy, 85%.

Jakikolwiek wynik mężczyźnie nie wychodził, wyglądał jednak na takiego, co to go opierdol nie ominie.
- Jak pilnujesz broni?! - Wrzasnął na niego Major - Teraz Lyssa lata po wyspie z pistoletem, mogąc być zagrożeniem dla samej siebie, jak i dla nas?! Szlag by cię trafił Woods!!

….

- Uważaj na siebie - Powiedziała Sarah i pocałowała szykującego się do poszukiwań “Sosnę” namiętnie w usta. Kobieta miała chyba w poważaniu, kto to widział, i co o tym sobie ludzie pomyślą.





Gdzieś na wyspie

Lyssa ocknęła się na gałęzi z łomoczącym sercem w piersi. Miała dziwny sen, a właściwie to mały koszmar, śniły jej się wielkie, syczące węże… może to przez opowiastki Alana? Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia, którego na szczęście nie było, zjadła więc coś drobnego z racji jakie miała, oraz napiła się znowu wody z manierki. Wody, której została już tylko połowa, musiałaby więc już niedługo poszukać jakiegoś wodopoju. A słońce świecące przez dżunglę oznaczało, iż ten dzień również będzie upalnym.


W trakcie swoich wędrówek przez dzicz natknęła się nagle na… gniazdo jakiegoś dinozaura? Jajek wielkości futbolówki było pięć. Pozostawione na pastwę losu i ewentualnych drapieżników, czy może mamuśka była gdzieś w pobliżu? Ta ostatnia myśl spowodowała, iż Azjatka postanowiła czym prędzej się stamtąd wynosić, nie czekając, by się przekonać kto jest ową matką…

~

Było gorąco, było parno, ubranie się do niej lepiło niemal na całym ciele. Woda w manierce prawie już się skończyła, nogi zaczynały nieco boleć od wędrówki przez ostatnie trzy godziny. Może już czas, żeby odpocząć nieco dłużej? A jakiegoś wodopoju jak nie odkryła, tak nie odkryła.

Ale przynajmniej i nie natrafiła na żadną bestyjkę mającą zamiar zrobić sobie z niej posiłek. Ptaki ćwierkały, owady bzyczały, raz czy dwa widziała małe małpki skaczące po drzewach. Czasem coś gdzieś w oddali zaryczało, było to jednak zdecydowanie dalej niż bliżej, więc się tym nie przejmowała. Kilkanaście metrów od siebie widziała jakąś zieloną, metrową jaszczurkę powoli wspinającą się na drzewo… nic raczej nie zwykłego, nic niebezpiecznego.

Co zmieniło się ledwie po kolejnych trzech krokach. Przechodząc ponad przewalonym drzewkiem o naprawdę małej średnicy, nadepnęła na coś butem, co dziwacznie zgrzytnęło pod podeszwą. I pojawiło się momentalnie bzyczenie. Kiku spojrzała natychmiast w dół i przygryzła wargę. Wdepnęła w coś, co wyglądało na otwór wylotowy podziemnego gniazda… os. Wdepnęła i w same duże, około czterocentymetrowe żółte osy, zgniatając ze dwie z nich.


Rzuciła się biegiem w przód, wśród wyfruwających z gniazda, wkurwionych takich potraktowaniem owadów. Ale kilka z tych małych bestyjek, z całej chmury wyskakującej spod ziemi, było równie szybkich co ona.

Trochę bolało.

Przede wszystkim na górnych partiach nóg, do tego i raz na brzuchu, oraz i ze dwa na rękach. Ale uciekła małym skubańcom, gnając przez dżunglę ile tylko miała sił, bez zatrzymywania się przez kolejne dwie minuty, póki owe cholerne bzyczenie nie zostało daleko za nią. Bolało tu i tam, ale przynajmniej nic więcej jej nie było. Ani zawrotów głowy, jakiegoś drętwienia na ciele, nic co mogłoby wskazywać na potraktowanie jakimś jadem. A może jej organizm po prostu go zwalczył, nie dopuszczając do zadziałania?





***
Komentarze "później"
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 09-12-2018 o 13:18.
Buka jest offline