Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2018, 10:50   #56
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, wieczór

Wieczór trwał dalej. Ciemność dopiero obejmowała Mazaltan swoimi mrocznymi objęciami. A wraz z nią przyszła śmierć. Dzisiejszej nocy miała zebrać spore żniwo.

Javier Orozco, Tito Alvarez

Ich sytuacja była naprawdę trudna.

Nie wiedzieli ilu jest napastników i czego chcą.

Tito rzucił swój zaimprowizowany koktajl Mołotowa, gdy tylko usłyszał jakieś poruszenie na dole.

Płomień wystrzelił w górę, rozlewając się łapczywym, żarłocznym jęzorem po ścianie . Ktoś tam stał więc Tito nie namyślając się otworzył ogień w stronę ubranej na czarno postaci.

Bliźniacy, odcięci na dole, zrobili to samo.

Postać cofnęła się odpowiadając ogniem.

Coś potoczyło się po podłodze w stronę ostrzeliwujących się braci bliźniaków.

Granat! Puta! To byli federales, czy co? Jednostki specjalne?

Tito nie był głupcem. Wiedział, że część narcobosów ma w kieszeni nawet jednostki specjalne. Płacąc, wskazywali cele – najczęściej konkurencję. Rząd miał sukcesy w walce z narkotykową plagą, a narkobaronowie jednego konkurenta mniej. W ten sposób przecież słynny Jaquin „El Chapo” Guzman, szef największego niegdyś kartelu z Sinaloa, którego stolicą był właśnie Mazaltan, zbudował swoje obejmujące niemal cały Meksyk imperium. Imperium, które dawało mu zarobek w postaci kilkunastu milionów dolarów dziennie.

Jeśli to były jednostki specjalne, to on i chłopaki byli martwi.

Granat wybuchł. Huk przeszył uszy broniących się sicarios, Fala uderzeniowa zdewastował dół. nawet w echach wybuchu słyszeli pękające ściany i tłukące się szkło.

Kiedy Tito strzelał obok niego, Javier starał się ze wszystkich sił, by przełamać swój strach. Oddał nawet dwa strzały, ale tak bardziej na pokaz, na ślepo, niż efektywnie. Większość jednak czasu z tych kilkunastu sekund, minut, godzin czy lat, jakie trwała już walka, Orozco spędził ukryty za biurkiem, próbując nie oberwać.

Ostry ostrzał, jaki przeciwnicy skierowali w stronę ich kryjówki, zmusiło Tito do skulenia się za wątłą osłoną. Słyszał, jak kule walą w drewno, widział jak prują ściany, zasypując tynkiem podłogę.

I nagle, tak samo szybko jak się zaczęło, tak samo szybko wszystko ucichło. Gdy, wypatrując zasadzających się przeciwników Tito węszył podstęp, usłyszeli jak z piskiem opon spod domu ruszają dwa, może trzy samochody.

Wyglądało na to, że wrogowie wycofali się.

- Jesteście cali – któryś z Bliźniaków też wyszedł z tej piekielnej strzelaniny obronną ręką.

- Tak. A wy? – odkrzyknął Tito.

- Obaj w porządku.

To był cud. Pieprzony cud.

Cudem okazało się być dodatkowo jeszcze jedno. Hamujące z piskiem auto, z którego wytoczyli się uczestnicy zasadzki na Czarnuchy.


Angelo Gabriel Martinez, Hernan Juan Selcado , Juan Maria Alvarez

Jechali przez miasto najszybciej ale zarazem jak najostrożniej, jak potrafili. Policja dostała po czymś zajoba. Zabicie Uccoza? Możliwe. Wybuch w szpitalu? Jeszcze bardziej prawdopodobne. Faktem było jednak to, że blokady wróciły na ulice Mazatlan, jak podczas polowania za Guzmanem. Co więcej, przecież słynny El Chapo został ujęty właśnie tutaj. I deportowany do USA, gdzie dostał wyrok w postaci chyba stu lat. Tak skończył człowiek, który w jeden dzień zarabiał kilkanaście milionów dolarów.

jakoś udało im się uniknąć problemów. Policja, poza kilkoma dupkami z ulicy, to nie była liga Węży i dobrze o tym wiedzieli. Zresztą SV robili małe rzeczy. Nie siedzieli w narco-biznesie, więc byli – przynajmniej teoretycznie – poza celownikiem federales. Aż do dzisiaj, jak się wydawało.

Już podjeżdżając pod Gniazdko poczuli że coś jest nie tak. Widzieli jakiś furgon, znikający za rogiem – ciemny, paramilitarny pojazd, jakim często poruszają się żołnierze karteli, gdy chcą gdzieś przejechać większą grupą. I widzieli płomienie w oknie na parterze – chyba w ich salonie.

Hamując z piskiem, wyskoczyli z bronią gotową do użycia. Węże były gotowe bronić swojego gniazda. Jedynego miejsca, które w tym momencie dawało im pewien dochód.

Wyszli. Ktoś pomógł wydostać się z samochodu Toede, czy jak nazywał się ten gruby czarny jełop. Murzyn wyglądał coraz gorzej. Starcił sporo krwi. Plusem tego było tyle, że nie kłapał już jęzorem, tylko cicho pojękiwał, jak mała cipka, a nie twardy cabrone.

- Co tu się, puta, stało? – zapytał Dario, chociaż nie liczył na odpowiedź.

Potłuczone szyby, łuski na chodniku i ulicy, plamy krwi na schodach przed domem i na podjeździe. Twarze sąsiadów za firankami. Nikt z nich nie zakapuje. Wiedzieli, że SV będą w porządku dla nich, jeśli sąsiedzi będą w porządku dla gangu. W Meksyku taka symbioza była czymś normalnym. naturalnym.

- Puta! – w wejściu pojawił się jeden z Bliźniaków. – Jakieś dupki rozjebali nam gniazdo. Ale otrzymali to, na co zasłużyli.

W środku zastali Bliźniaków, Tito i Xaviego.

Byli wszyscy, poza „Uchem”.

Ogarnęli trochę Gniazdko. Chociaż burdel był niewąski, jak by to powiedziała młodzież. Ich przyjemna willa, w której każdy z nich nie raz przetestował panienki występujące potem przed kamerkami, teraz wyglądała jak dom z planu filmu wojennego. Zadymiona, podziurawiona, pokiereszowana.

Siedli wkurwieni w tym co zostało z salonu i parteru. Wszyscy, poza Dariem, który poszedł urabiać policję. Nawet tutaj słychać było jak opierdala krawężników, że nie chronili ich lokalu jak trzeba, chociaż koperty akurat brali jak trzeba.

Nie trzeba było być mistrzem psychologii, żeby odczytać to, co działo się w duszach sicarios z gangu Węży. Mieli alkohol, z resztek ocalonego barku. Trochę koki. Na tyle, by pomogła zebrać myśli, lecz nie pozwoliła odlecieć. I mieli w głowie ogromny mętlik.

- Puta – warknął w końcu jeden z Bliźniaków. – Ktoś wie, co tutaj się odpierdala.

- To jasne, puta – warknął Ede. – Pies się odpierdala. Ten kontrakt dla Uccoz był jebanym nieporozumieniem.

Ich kumpel dopił tequilę z rozbitej butelki i odrzucił pusty już kawałek szkła z wściekłością, rozbijając je o podziurawioną kulami ścianę.

- Pies – warknął Dario. – To oczywiste, że musi nam wszystko wyjaśnić. Ja mam dość tego jego kurewstwa. A wy, chłopaki?

To było oczywiste nawoływanie do buntu. Czy jednak mieli takie kontakty, jak ich patrone? Dojścia do ludzi? Szacunek na ulicy? Reorganizacja w gangu to zawsze była poważna sprawa. Na ulicy, takie zmiany, nie pozostawały bez echa. Sicarios byli co prawda bandziorami, ale gangi oczekiwały tylko dwóch rzeczy: skuteczności i lojalności. Kto nie miał tego w swoim „przestępczym CV” odpadał z gry. Czasami ostatecznie.

Tito, najstarszy z nich, widział to już nie raz. Wiedział, co się dzieje. Ludzie byli przestraszeni i nie dziwił się im. Krwawili, kąsani przez nieznanych wrogów. Co prawda Murzyn, ten paskudny jak ropucha czarnuch, którego położyli półprzytomnego na piętrze, w jednym z pokojów dziewczyn, po tym jak Tito opatrzył go najlepiej jak potrafił, wskazał jeden z celów. Ale przydałoby się potwierdzenie. Czarnuch mógł kłamać, mógł widzieć jakaś mistyfikację. Może dlatego jeszcze nie zdecydowali co zrobią z tym dupkiem. Jeśli szykowała się wojna, każdy sojusznik był potrzebny.

Potrzebowali dowodów. Cokolwiek. Jedno słowo nie powinno być początkiem wojny. Szczególnie z takim silnym gangiem, jakim byli motocykliści. To, że klub Aztec MC w Mazaltan liczył niespełna trzydziestu ludzi, nie oznaczało że w całym pierdolonym Meksyku, pod barwami tej bandy jeździło dobre dwa, trzy tysiące ludzi. Prawdziwa jebana armia, która zdmuchnęłaby takich SV i nawet tego nie zauważyła.

- Mam rację, mis hermanos? – Dario nie odpuszczał. – Pies musi nam wyjaśnić, w co nas wjebał. Tak sądzę. A wy?

Alvaro J. F. Perez "Oreja"

Powietrze było chłodne i przyjemne. Z restauracji, w której spotkał się z tym dupkiem, Bacabem, było blisko nad ocean, więc Alvro wybrał ten kierunek.
Po burzy wiał przyjemny, silny wiatr, który przepłoszył wielu gringo z plaż, więc mimo dość wczesnej pory, promenada i sama plaża była znośnie niezaludniona.
Szum fal pozwalał złapać oddech, uspokoić rozgorączkowane myśli.

Zadzwonił do Hoyosa, lecz odpowiedź jaką usłyszał, nie spodobała mu się aż tak bardzo.

- Mamy kilku z tych dupków. Ale Szjbusa nie.

Szajbusa nie. Puta!

Przypomniał sobie, jak dziurawił dupka kulami, a ten zmienił się w jakieś jebane zwierzę. Dosłownie. Jak w tanim, gównianym horrorze. Tego Ucho nie potrafił ani wyjaśnić, ani zrozumieć.

- Co jest, kuzynie – w końcu pieprzony Gonzales się znalazł. – Wybacz, że nie odbierałem, ale kurewsko dużo się dzieje w mieście i w moim zawodzie nazywamy to „draka-sraka”. Wszyscy biegamy, dzwonimy i pierdzielona komórka mi się rozładowała. Wal. Co tam potrzebujesz? Mam nadzieję, że walnąć jakiegoś szotos, jak ton mówią gringos. Bo ja cholernie potrzebuję tequili. W domu Rose truje mi od kilku tygodni, dzieciaki jeden wielki chuj, a w pracy „draka-sraka”.

Jak Gonzales się rozgadał, ni było jak wejść mu w słowo. Jego kuzyn wkurwiał go, jak nikt inny, i dlatego Perez korzystał z tego kontaktu najrzadziej, jak się dało.

Podał miejsce i godzinę spotkania, a kuzyn przystał na to bardzo chętnie. Zdążył się tylko rozłączyć, kiedy zadzwonił Śliski.

- Jestem, amigo. Przepraszam, że czekałeś.

Ten pedzio przynajmniej wiedział, jak rozmawiać z poirytowanym Alvarezem. Ucho zatrzymał się zerkając z wysokości ulicy na plażę. P drugiej stronie ulicy neonami i wystawionymi towarami zachęcały go sklepy z pamiątkami, hotele i hostele, oraz lokale z żarciem i drinkami czy też salony z grami elektronicznymi. Pulsowały zachęcając naiwniaków, by weszli i zostawili swoje pesos.

- Mam coś, co na pewno cię zaciekawi. Gdzie i o której?

Nim zdążył odpowiedzieć Ucho zobaczył, jak na ulicy tuż przy nim zatrzymuje się Jaguar FX z 2018 roku. Przyciemniana szyba była opuszczona i ucho poznał Bacaba.

- Senior – zawołał do niego kolekcjoner. – Nie chciałam mówić przy Jose. Nie ufam mu. Chętnie ubiję z panem interes. Dublon jest prawdziwy. Pochodzi z Wielkiej Armady. I wiem, kto miał go w swojej kolekcji. Niech pan wsiada - zachęcił.

- Hej. Ucho. Słyszałeś? Gdzie i o której? - Śliski próbował uzyskać od niego odpowiedź. Nico zbyt nerwowo, jak wydawało się Perezowi. Zbyt natarczywie, jak na tego pedzia. I to go zaniepokoiło podobnie jak wystudiowana twarz Bacaba, który wpatrywał się w niego z zainteresowaniem. Ciemne oczy zdawały się odbijać światła latarni i skrywać jakieś sekrety, których Ucho niekoniecznie chciał stawać się powiernikiem. A to co go najbardziej niepokoiło w Bacabie, to fakt, że nie bał się Ucha. Do tego sicarios nie przywykł, aby pedzie w garniturach nie czuły przed nim lęku. On był drapieżnikiem z ulic, oni ofiarami. Nie odwrotnie.
 
Armiel jest offline