Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2018, 20:02   #198
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sprawa honoru cz.3

Pierwsza noc zakładu minęła jak marzenie. Upojnie, słodko i nienasycenie. Jarvisowi udało się uzyskać zgodę na wprowadzenie Godivy do kobiecych komnat szacownego Abdula. Było to małe zwycięstwo i nieco… niepokojące. Zwłaszcza gdy rankiem para łanich oczu odprowadzała go w milczeniu do drzwi. Czarownik nieco żałował, że jego kochanka nie miała grzechoczącego ogonka, którym komunikowałaby swój zły nastrój. Wtedy mógłby się mentalnie przygotować na wszystko co mogło się wydarzyć po jego powrocie do pokoju, bo bardka odmówiła wyjścia z łóżka i „pilnowania” swojego mężczyzny w czasie jego zajęć. Zakopała się w kołdrę, wtuliła w poduszkę i nie drgnęła ani milimetra.

Narzekając na niewygodny strój i obcasy, na ułożoną fryzurę, na makijaż… Niebieskoskrzydła podążała w kierunku “Złotopiórego Skowronka”. Smoczycy nie przeszkadzał jednak ani gorset, ani buciki na obcasie, ani nawet makijaż ukrywający blędnącą już i tak opaleniznę, jak i troskliwie ułożona fryzura.


[media]http://image.ibb.co/ivwuDe/e0911100r5.jpg[/media]

Tylko, że fakt, iż jej ulubioną włócznię zastąpiła delikata parasolka, a sama Godiva musiała być damą. Musiała się zachowywać delikatnie i uprzejmie i kobieco. Jak Chaaya. Godiva powinna być Jaenette, co jej się nie podobało. Praktykująca wojowniczka wolała być sobą, ale w tej sytuacji nie mogła…
Przybyła w tą okolicę z nieśmiałym uśmiechem oraz w towarzystwie chimerycznego eidolona swego partnera. Gozreh oplótł macką swoją szyję, by choć trochę wyglądać na chowańca… na normalnego chowańca, choć fakt, że był połowicznie zbudowany z cieni trochę nadwyrężyło w to wiarę. Przywoływacz siedział koło gondoliera, bo nie chciał zwrócić na siebie niczyjej uwagi. A kocur nonszalancko machał ogonem.

Poranna mgła powoli rozpływała się po kanałach, budząc ze snu miasto, gdy para przepływała cichym kanałem. O tej porze bogata dzielnica, w której znajdował się hotel, była całkowicie uśpiona. Jedynie służący i różnoracy pracownicy znajdowali się na nogach, lecz ani mag, ani skrzydlata nie dostrzegli choćby cienia kogoś bogato postawionego. Cóż… było gruuubo przed trzynastą, a więc spokojnie można by rzec, że dla możnych trwał aktualnie środek nocy.

Przed wkroczeniem Niebieskiej przez bramę główną przeszkodził jej oddział wojskowych, którzy aktualnie zmieniali swoją wartę oraz wymieniali się rozkazami jak i informacjami. Dodatkowo jakby tego było mało, w kolejce przed wejściem stała grupa podróżnych. Była to nieliczna gromadka licząca tylko trzy osoby… ale za to jakie!
Ani Jarvis ani Godiva nie widzieli jeszcze takich diabląt… właściwie im dłużej się im przyglądali tym byli coraz mniej pewni, że patrzyli na takowe.
Mężczyzna w czerni (prawdopodobnie, bo nie widać było twarzy) budził niemiłe uczucie niepokoju, a towarzysząca mu kobieta w czerwieni jakby tylko dodawała pikanterii im obojgu. Dama w błękicie była wyniosła i dostojna oraz wielce surowa w odbiorze. Liczne ozdoby na szatach świadczyły, że była kapłanką nieznanego im bóstwa.

- Może to suli, tacy jak Vizerai… może to Zerrikanki? - Zadumał się na głos czarownik, przyglądając się temu widowisko.
- Szkoda, że Chaai tu nie ma… mogłaby rozpoznać - oceniła smoczyca, lustrując ciekawsko kobiety. - Może do nich podejść?
- Lepiej nie. Na razie poobserwujmy to co tu się dzieje. Nie powinniśmy się wtrącać w nie nasze sprawy, zwłaszcza, że delikatna misja przed tobą - stwierdził jej jeździec i nakazał gondolierowi zatrzymać się na razie na drugim brzegu.
Straż w końcu zebrała się do kupy. Zamiennicy swoich poprzedników stanęli na swoich pozycjach, a ci co skończyli ciężką służbę udali się do środka wesoło plotkując i żartując.
Tajemnicza trójca momentalnie podeszła do wejścia, gdzie zostali zatrzymani. Obie kobiety miały w głębokim poważaniu otoczenie, a zamaskowanego (chyba) mężczyznę nie dało się dosłyszeć z tej odległości… o ile w ogóle coś mówił. Po chwili zostali wpuszczeni do środka.
Godiva z racji tego, że nie miała nic innego do roboty, uważnie przyglądała się całemu zdarzeniu. Miała wrażenie, że wojownicy byli wyraźnie wstrząśnięci tym spotkaniem. Ich twarze były blade, a oczy szeroko otwarte w strachu. Trochę to było dziwne w mieście, gdzie diablęta nie były niczym niezwykłym. Ale nie mieli za bardzo czasu, by się nad tym zastanawiać.
Przywoływacz gestem dłoni dał znać, by gondola podpłynęła do budynku i “Jaenette” mogła wysiąść z łodzi wraz z chowańcem.
- Dobra… dalej będziesz musiała z Gozrehem poradzić sobie sama. Pamiętaj, by być uprzejmą, miłą i kobiecą… oraz delikatną. Nie popisuj się siłą i nie wymuszaj odpowiedzi agresją - radził jej jeszcze cicho Jarvis, co smoczyca przyjęła z odrobiną irytacji i znużenia.
- No… nie panikuj. Potrafię być kobieca… zobaczysz - burknęła na koniec i ruszyła do strażników z nieśmiałym, czarującym uśmiechem w towarzystwie Gozreha. Bystre oko tawaif (gdyby tu była) rozpoznało, by w tym grymasie minę… Gamniry.

Jeden ze zbrojnych momentalnie zagrodził jej drogę, warcząc dość nieprzyjemnie.
- Dokąd to?!
Dwójka z tyłu zezowała na kocura, jakby miała go co najmniej ochotę kopnąć za samo istnienie.
- Co to za..! - W połowie tego sarknięcia, gniewna twarz Godivy zmieniła się w przesłodzony grymas. - No do środka. Jestem Jeanette i wczoraj zapowiedziano moją wizytę.
Na mężczyznach nie robiła żadnego wrażenia. Strach dawno uleciał i wojownicy na powrót czuli się w swoim “żywiole”.
- U kogo? - spytał ten, który chyba pełnił rolę “mediatora” bo reszta milczała jak zaklęta, wymieniając się tylko spojrzeniami.
- U kupca Abula? Ma sługę o imieniu Faaadl… - odparła ciepło i miłym tonem głosu smoczyca, zaciskając dłonie w piąstki tak mocno, że kości strzykały.
Imiona podziały jak złoty klucz do skarbca, bo wojownicy momentalnie się rozluźnili i zeszli jej z drogi. Dziewczyna mogła spokojnie wejść do środka, a jej kotek razem z nią.

Wewnątrz przywitała ją ciepła i serdeczna atmosfera. Dwie służki w fioletowych sukienkach podbiegły by się ukłonić i odebrać wierzchnie ubranie (lub parasolkę) do powieszenia. Zaproponowały coś do picia dla niej i dla czworonoga, po czym powiodły do recepcji.
Przy ladzie stał stary mężczyzna z monoklem na nosie. Siedział zgarbiony na wysokim stołku, zapewne zbyt stary, by ciągle stać.
- Witamy w Złotopiórym Skowronku - przywitał się wystudiowanym i aksamitnie miękkim, nieco skrzypiącym głosem. - Nazywam się Artemis i jestem do pani usług.
- Acha… Jestem Jaenette… z naciskiem na -nette… - Gadzina uznała, że te podkreślenie doda jej szyku, pomijając sarkastyczny śmiech “chowańca”, który zwinnie uniknął jej kopnięcia. - Może… najlepiej jak skontaktuje mnie pan z Fadlem, sługą kupca Abdula.
- Panno Jae-nette… - zaczął sługa starając się spełnić prośbę swojej klientki i odpowiednio akcentować jej imię. - Przybyła panna zbyt wcześnie… chyba nikt się tego nie spodziewał. Proszę nam to wybaczyć, zaraz poślemy po pana Fadla i ogłosimy panny przybycie, a tymczasem prosimy udać się na spoczynek. - Wskazał ręką na wejście do poczekalni, gdzie już kręciły się dziewczęta gotowe pomóc lub spełniać zamówienia. Następnie mężczyzna napisał coś pochyłym pismem na pergaminie, włożył go w szklany tubus, który wepchnął za sobą w dziurę w ścianie.
- Nie szkodzi… nie spieszy mi się… aaaa… kto wszedł przede mną? Z Zerrikanu może? Zawsze miałam do nich słabość… do tych krain oczywiście - zaczęła trajkotać Jaenette, dumna w duchu ze swojej pomysłowości.
Artemis odwrócił się nieco zdziwiony, że dziewczyna jeszcze stała przy blacie. Uśmiechnął grzecznie, kiwając głową, jakby udawał, że dosłyszał wszystko co mówiła.
- Chodzi pannie zapewne o tą rogatą trójcę co tu weszła… niestety nie wiem skąd pochodzą i obawiam się, że nawet jakbym wiedział to nie mógłbym od tak tego zdradzić… ale jeśli panna ciekawa, to będziecie mieć okazję by się samej spytać. Oni również czekają na spotkanie z rodziną z czwartego piętra. Z głową rodziny…
- Ach… cudownie… - Rozpromieniła się Godiva i jeszcze spytała. - To gdzie mamy czekać?
Staruszek ponownie wskazał przejście w ścianie przy którym czekały służki.
- Proszę zamówić sobie coś do picia… niebawem ktoś do pani przyj… - W tym momencie za plecami hotelarza coś stuknęło. Dziadek odwrócił się na stołeczku i wyjął z dziury w ścianie szklany tubus. Otworzył go i wyjął pergamin.
- O… za jakieś dziesięć minut pan Fadl się do panny zgłosi.
- Dobrze… - Uśmiechnęła się promiennie skrzydlata i ruszyła w kierunku przejścia, pod drodze rzucając miłym głosikiem do służących.
- Kielich wina i miseczkę… - Tu jednak wtrącił się głos dochodzący z okolic jej nóg. - ...też wina.
- Cicho… tobie nie wolno. Mleka miseczkę - dodała, ignorując żądanie Gozreha.
Obie dziewczęta w fioletowych uniformach kiwnęły głową i potruchtały czym prędzej wypełnić polecenie, choć przy niespójności zdania pomiędzy dwojgiem przybyszów, wyraźnie się zmieszały nie wiedząc kogo słuchać.

Smoczyca weszła do czystej i przestronnej poczekalni z fotelami, kanapami i niskimi stolikami. Tak jak powiedział Artemis, trójka kolorowych nieznajomych również tu czekała. Obie kobiety siedziały na kanapie z dumnie wyprostowaną postawą i dłońmi na kolanach. Istota w czarnym czadorze stała za nimi, pochylając się niczym śmierć nad rannym w bitwie. Na stoliku przed nimi znajdowały się kielichy z gorącym, parującym płynem, który kolorem przypominał czekoladę, ale ani cieniokot, ani Godiva nie wyczuli aromatu czekolady, czy choćby... kawy.
Na wkraczających nie zwrócili nawet najmniejszej uwagi, dyskutując między sobą w dziwnym języku, który przypominał chrzęst łamanych kości i był tak paskudny w odczuciu, że aż dziwnie się patrzyło na ich pełne wdzięku sylwetki o manierystycznych i płynnych gestach, warczących do siebie jak przygłuche orangutany.
- Brzmi trochę jak… otchłanny w przekładzie goblinów - skomentował cicho eidolon, chowając się za swoją “panią”. Zaciekawiona wojowniczka udała się na kanapę w niewielkiej odległości od egzotycznej trójki. Uznała, że nie wypada się wtrącać w ich rozmowę… więc grzecznie czekała jak ich zauważą. Kocur usiadł obok niej, wyraźnie zaniepokojony. Gozreh w przeciwieństwie do łuskowatej nie był zadufaną w swe siły potężnym smokiem. Wiedział co to respekt przed przeciwnikiem.
Czerwona i niebieska dama nie przerywały swojej dyskusji, sądząc po uśmiechach i łagodnych gestach, całkiem przyjemnej i miłej. Stojący za nimi… ktoś, nie odzywał się prawie wcale, a jak już to bardziej syczał i seplenił jakby nie nawykł do mówienia w jakimkolwiek języku.
Pseudochowaniec ze zdziwieniem stwierdził, że był obserwowany przez gościa w czerni i… że ten w ogóle nie mrugał. Jego ciemne i nieco błyszczące ślepia, po prostu świdrowały go niepokojącym spojrzeniem. Nie wyczuł u niego żadnych intencji, ani ciekawości, ani niechęci. Po prostu patrzył się… i nie mrugał. Nie mrugał do tego stopnia, że on sam poczuł ogromną potrzebę wymrugać się i za siebie i za niego i za wszystkich w tym pokoju.

- Kielich wina… - Służąca przydreptała z tacą na której stały dwa kieliszki. Jeden z czerwonym, drugi ze złotym płynem.
- ...i miseczka mleka - obwieściła druga, stawiając przed kotem naczynie. - Smacznego - odparła ciepło, bardzo chcąc pogłaskać stwora, ale etykieta jej na to nie pozwalała.
- Za chwileczkę przyjdzie do panny ktoś z czwartego piętra - zapewniła ta z winem. - Czy życzy sobie panna czerwone czy białe?
- Och… te dobre? Nie znam się na winach - odparła stropiona gadzina, po czym zwróciła się do kobiet naprzeciw. - Może… wy mogłybyście poradzić? Które jest lepsze… czerwone czy białe?
Kocur tymczasem uśmiechnął się przymilnie, jak… stworzenie, które kotem nie było, bo uśmiech nie był wszak grymasem możliwym do wykonania przez te stworzenia.
Egzotyczne damy zamilkły zdziwione, że ktoś śmiał się do nich zwrócić. Popatrzyły wymownie w kierunku Jeanette dając jasno do zrozumienia, że nie życzą sobie spoufalania się, po czym wymieniły się kosymi spojrzeniami, zapewne zakłopotane tym, że któraś z nich musiała wszak… odpowiedzieć.
- My nje sssnamy sssję na wiiinachhh… - Na ratunek przyszedł im mężczyzna. Bo głos osobnika w czerni był niski, gardłowy i zdecydowanie nie mógł należeć do kobiety… nawet ogrzej.
- Nie pijamy alkoholu… - dodała ta w czerwieni uśmiechając się jadowicie.
- Tylko ludzie pijają coś co gnije - wyjaśniła błękitna. Co ciekawe obie nie miały takich problemów z wymową jak ich towarzysz.
- Gobliny też piją… i smoki… - Zadumała się Godiva nie bardzo rozumiejąc tej logiki. Mając smoczy żołądek, radziła sobie nawet z gnijącym mięsem, choć preferowała możliwie świeże. - Jesteście może z Zerrikanu? Byłam tam ostatnio z moim je… jedynym bratem.
Kobieta w niebieskim przewróciła oczami i wyraźnie zdegustowana wstała, by odejść pod okno, tyłem do natręta. Jej koleżanka chwile bawiła się językiem na ustach walcząc z potrzebą głośnego zaśmiania się. W końcu wzięła dwa pucharki z parującym płynem i udała się w ślad za koleżanką, wznawiając chrzęszczącą rozmowę.
Pozostawiony sam sobie nieznajomy, nawet nie kłopotał się, by spojrzeć za odchodzącymi. Stał niewzruszony tam gdzie stał i dalej nie mrugał patrząc się na kota. Jedyną ciekawą, bo magiczną, rzecz w tym miejscu.
- Ssserikhhhan to wjeśss… - odparł po chwili, jakby sobie przypomniał, że był w trakcie jakiejś dysputy. - My sss dalejjj…
- Dolina Indrusu… kraina węży na dwóch nogach - mruknął dyskretnie Gozreh, posługując się strzępami wiedzy jakie na ten temat miał Jarvis.
- Kawał drogi stąd. Ciekawe jakie tam smoki żyją? - odmruknęła skrzydlata, przyglądając się w zaciekawieniu ich rogom. A kocur pokręcił łbem w ubolewaniu nad swoją panią. Widać było, że on uznał inne fakty za bardziej interesujące.
Mężczyzna “przesunął” swój wzrok na stolik na którym stał jego kielich i teraz to jego irytował swoim spojrzeniem. Tymczasem służka z winem ustawiła przed Jaenette obie propozycje wina i bez słowa się ulotniła, tak samo jak i ta druga, najwyraźniej nie chcąc być w zasięgu potencjalnej kłótni.

Tymczasem do pomieszczenia coś wpadło przez główne wejście. Cynoskóry chłopak miał problem z wyhamowaniem po karkołomnym biegu. Zziajany i zdyszany, ściągnął turban z głowy, wachlując się nim natarczywie.
- Już jestem! Przepraszam! Odprawa się przeciągnęła - wysapał lawirując między meblami, by przedostać się do siostry Jarvisa.
- Nazywam się Fadl i biorę na siebie odpowiedzialność za twoje bezpieczeństwo tutaj pod nieobecność twojego brata - dodał nader pompatycznie, uśmiechając się od ucha do ucha marszcząc przy tym lekko nos, po czym orientując się, że patrzyły na niego jeszcze inne trzy pary oczu. Skłonił się grzecznie rogatej trójcy.
- Fffdlll… - wyseplenił szaroskóry “niemrugacz”. - Khjedyyy Abdlll sssejcje..?
Młodzian jednak nie zdążył odpowiedzieć bo do poczekalni weszło dwóch młodych wojowników bliźniaków, oraz towarzyszący im baryłkowaty mężczyzna w średnim wieku.
Obie damy na jego widok zebrały się spod okna, by przywitać się z nowoprzybyłymi i po chwili cała trójca zapomniała i o Godivie i o Fadlu i o kocie pomiędzy nimi.
- I co wyszło na tej odprawie? - zapytała smoczyca przyjaźnie, a jej czworonożny kompan się odezwał komentując.
- Ciekawych swatów tu wysłano. - Unikając przy tym kolejnego kopniaka na oślep.
- Przepraszam… chowańce bywają takie nie wychowane. Jeanette jestem z naciskiem na -nette. - Dziewczyna podała swą dłoń do ucałowania. - Więc... co z tą odprawą?
Dholianin wpatrzył się w wyciągnętą rękę, nie bardzo wiedząc co ma uczynić. Wysunął ostrożnie swoją dłoń i niezręcznie uścisnął nią jej palce, próbując ze wszystkich sił naśladować białe powitania. Dziwne… z Jarvisem było prościej, jego ręka była inaczej ułożona i prostsza do złapania i potrząśnięcia.
- No to… eee… - Jakby tego było mało, chłopak złapał kolejną zwiechę, gdy zwierz do niego przemówił. Przez chwilę patrzył się na kocura, uśmiechając się jak głupia kawka, po czym wrócił spojrzeniem na kobietę z miną mówiącą “zabijcie mnie”.
- Na odprawie…. jak to na odprawie, przez najbliższy dekadzień nie będę miał wolnego. Wszyscy nie będziemy mieć… bo ślub i interesy… no i dochodzenie. - Przy słowie “interesy” kiwnął głową w tył, jakby chciał wskazać na stłoczoną w przejściu i wesoło gawędzącą szóstkę, która powoli zaczęła się przemieszczać do korytarza.
- Jest mały problem… Amal begum ma teraz u siebie kilka hennistek. Dziś wieczorem będzie rytualne mhendi… czy to będzie w jakiś sposób ci przeszkadzać?
- Nie… bo muszę ją sobie obejrzeć… najlepiej całą… - Uśmiechnęła się nieco łakomie jaszczura, a Gozreh pospiesznie dodał. - Choć ręce i szyja i może dekolt z pewnością wystarczą.
- No i ten ślub… czy jej przyszły mąż też będzie miał… no… - zaczęła się lekko plątać Godiva. - ...różki?
Eidolon niemal widział i słyszał jak umysł wojownika pracuje na najwyższych obrotch, by pojąc z kim rozmawiał, gdzie i co do niego mówiono. Co zabawne nie przestawał się przy tym uśmiechać, jakby ten wyszczerz miałby go co najmniej zbawić ode złego.
- Dlaczego miałby mieć na miłość boską rogi? Mój pan nie jest tyranem… kocha swoją córkę i nie oddałby jej… potworowi. Tooo znaczy…. mieszańcowi. Tak. Nie oddałby mieszańcowi.
- Ach… czemu nie są? Ładne diabli... diablęta są ładne. - Jaenette zerknęła za siebie. - No może tamta trójka niekoniecznie jest, aż tak bardzo ładna.
- Skup się na zadaniu moja pani - przypomniał jej kot potulnie, a skrzydlata mruknęła wściekle pod nosem coś o namolnym sierściuchu. Po czym uśmiechnęła się szeroko (i nieco sztucznie) dodając. - Na pewno obchodzi go szczęście jego córki. Młodzi dobrze się znają? Dogadują ze sobą? Uroczy jest pan młody, a panna młoda… pewnie śliczna jak zachód słońca na pustyni?

Fadl roześmiał się serdecznie, po czym wskazał dłonią kierunek w którym powinni się udać.
- Nie… nie znają się w ogóle, choć widzieli się w przeszłości. Ludzie z pustyni są wierni aranżowanym małżeństwom. Zazwyczaj o doborze w parę decyduje starszyzna lub kapłan sprawdzający święte księgi i stawiający wspólny horoskop - wyjaśnił chłopak, powoli wspinając się po schodach na tereny mieszkalne. - Mężczyźni nie mogą spotykać się z blisko niespokrewnionymi kobietami i wzajemnie. - Uśmiechnął się przyjaźnie, chwilę złorzecząc na “cholerne czwarte piętro” po czym dodał, przypominając sobie, że rozmawia z kimś, kto niekoniecznie musi znać się na tradycjach jego kultury. - Blisko spokrewniony… to znaczy do trzeciego pokolenia. Obie z płci mają nakazy co do zachowania i ubioru w miejscach, gdzie mogą spotkać “obcych”. Dlatego na przykład kobiety się zakrywają, a mężczyźni spuszczają pokornie wzrok na ziemię. Bliskość między ciałami również jest wzbroniona. Oczywiście są pewne wyjątki zależne od kasty lub krainy z której się pochodzi… jak choćby obecność przyzwoitki, czy specjalne zebranie - dyplomatyczne negocjacje, bale, święta... ale łatwo się w tym pogubić. Ja sam nie wiem za wiele dlatego wolę patrzeć tam i wykonywać swoją robotę najlepiej jak potrafię. - Pokazał palcem w podłogę, po czym zaśmiał się ponownie, uśmiechając bardzo przyjaźnie sam do siebie.
- O urodzie mojej pani wolałbym nie rozmawiać… to mnie krępuje.
Kwaśna mina świadczyła dobitnie co smoczycy sądzi o tych regułach i tradycji.
- Dawno temu zaaranżowano te małżeństwo? - zapytała po chwili.
- W tym wypadku nie - odparł niewzruszony Fadl, zapatrując się na kolejne piętro ze schodami. Najwyraźniej nie pierwszy raz spotkał się z niezrozumieniem lub krytyką swojej nacji. - Aaa… ten… ta kobieta co z twoim bratem była w karczmie gdzie się wszyscy poznaliśmy… ta Dholianka tooo… sama jest? Nie ma żadnego opiekuna? - zapytał z chęci podtrzymania rozmowy podczas dość żmudnego marszu.
- To tajemnica… jej i mojego brata… - wyjaśniła enigmatycznie Jaenette. - Jako kobieta nie zostałam w te kwestie wtajemniczona. Niestety. Ale chyba sam to rozumiesz prawda?
Mężczyzna roześmiał się pogodnie, uznając odpowiedź dziewczyny za całkiem zabawną, bo czy jeśli byłaby chłopakiem to zostałaby “wtajemniczona” w wiedzę dość… ogólną i mało prywatną? Jak choćby, czy ktoś podróżuje sam, z rodziną, czy z pracodawcą?
Zmienił jednak temat, skoro ten wydawał się być “grząski”.
- Prosiłbym o dyskrecję gdy już będziesz u Amal begum… kobiety, które przyszły zdobić jej ciało henną o niczym nie wiedzą. Ogólnie dość mało osób wie o włamaniu… a! I mam informacje dla twojego brata… wczoraj dostaliśmy potwierdzenie, że złodziej okradł również pewien ród… zdaje się, że wampirzy. Też z biżuterii. Tym razem z pierścienia. Obiecałem, że jak się czegoś dowiemy to damy mu znać przez ciebie… oczywiście, jeśli tobie nie sprawia to problemu.
- Nie sprawia… - stwierdziła krótko wojowniczka w przebraniu, po czym wymieniła spojrzenia z Gozrehem. - Familia Gonzare? Wiadomo coś jeszcze na temat tego pierścienia? Może wygląd?
- Nikt go nie widział i nie słyszał, ale na pewno nie jest żadnym zmiennokształtnym i innym takim… podobno zapach się nie zgadza. W zasadzie to… wydaje się, że na miejscu były trzy osoby, ale cholera ich wie… tych umarlaków, gadać z nimi się nie dało… do skarbca nas nie wpuszczono, bo jakżeby inaczej… więc nawet nie wiemy jakie oni tam mieli zabezpieczenia. - Strażnik potrząsnął charakterystycznie głową, tak jak Chaaya miała w zwyczaju, a później dodał “przekład” tego co chciał przekazać, wzruszając bezradnie ramionami.
- Dziw, że w ogóle chcieli gadać z ciepłymi. Gonzare to straszne snoby. - Jaenette będąc “specjalistką” od wampirów postanowiła popisać się wiedzą, a następnie spytała. - A może coś słyszeliście przy okazji o… niejakim Vantu?
Fadl uśmiechnął się chytrze.
- Nasz pan zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna ich… nie problem było więc do nich dotrzeć, zwłaszcza, że pierścień chcą odzyskać i przy okazji kogoś przy tym zabić - odparł dobitnie, zatrzymując się u wylotu schodów na czwartym piętrze. - A co do spraw “politycznych” to my się nie mieszamy… jesteśmy tu tylko przejazdem, załatwimy swoje i wyruszamy dalej. HAMZAAA!

Z pierwszych drzwi na lewo wyszedł dwumetrowy chłop o śniadej cerze i wielkości bicepsa równego obwodowi w pasie Godivy. Ubrany był w lniane spodnie i koszulę z rozpcięciem pod szyją, ukazując wsaniale zarysowane mięśnie klatki piersiowej. Jakby gość komuś niechcący przywalił… to by zabił. Smoczyca było tego pewna w stu procentach.
- Przybyliśmy… - odparł radośnie cynoskóry, uśmiechając się jak wydra.
- Widzę… - burknął dryblas, kłaniając się niezgrabnie nieznajomej. - Hamza o pani.
- Możemy wejść do pokoju Amal begum? - spytał Dholianin, podczas gdy spod ramienia osiłka wyglądały dwie głowy kolejnych wojowników. Jeden był białoskóry o jadowicie zielonych oczach, a drugi brązowy jak mahoń.
Skrzydlata czuła podskórnie jak ciekawska dwójka ocenia ją, lustrując uważnie od stóp do głowy. Na ich nieszczęście Hamza postanowił się cofnąć i chyba jednego przygwoździł do drzwi bo jakiś głos zaczął się wydzierać i przeklinać do wtóru śmiechu Fadla.
- Masz za swoje… - odparł, niezrażony, że nie uzyskał odpowiedzi. Pokazał dłonią kierunek i ruszył pierwszy by poprowadzić Jeanette.
Gdy dotarli do drzwi… usłyszeli głos.
- Eee… możecie. - Chyba Hamza właśnie zaskoczył, że ktoś się o coś go pytał.
Na widok olbrzyma Godiva się promiennie uśmiechnęła, wodząc wzrokiem po ciele wojownika, co mogło wyglądać na zachwyt młódki wywołany widokiem kuszącego mężczyzny. Powód tego “zachwytu” był jednak inny. W głowie niebieskołuska wyobrażała sobie jak wspaniale byłoby bić się z mięśniakiem na pięści, aż w końcu jedno z nich padło by bez czucia na deski. Był jak cukierek leżący przed kapryśnym dzieckiem.
- Możemy… to znaczy… wchodzę z tobą tam? - spytała po chwili dziewczyna swojego przewodnika.
- Nieee… ja nie wchodzę, będę stał pod drzwiami, więc nie musisz się obawiać. - Cynoskóry oparł się plecami o ścianę, obserwując coś za kobietą. Kolejny męski głos dołączył do tych ze stróżówki i sądząc po tym jaka cisza nagle zastała, musiał to być ich zarządca. - Kot wchodzi razem z tobą? Mnie on nie przeszkadza… ale wolałbym nie mieć później problemów jeśli by kogoś podrapał.
- On jest dobrze wychowany. Nikogo nie podrapie, prawda Mruczuś? - zapytała pieszczotliwie smoczyca ze złośliwym uśmiechem.
- Miaaauuu - odparł Gozreh.
Wojownik uśmiechnął się w zakłopotaniu i zapukał do drzwi, szepcząc: “powodzenia”. Z wewnątrz pomieszczenia wydobył się dźwięczny i butny głos młodej kobiety.
- Nikogo nie ma, wszyscy wyszli!
To jednak nie zniechęciło parki przed wkroczeniem do środka…
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-12-2018 o 20:16.
abishai jest offline