Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2018, 19:45   #191
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Zanim jednak ktokolwiek zdążył odpowiedzieć w progu sali pojawiła się kolejna osoba. Mężczyzna, z pustyni, bogato ubrany i uzbrojony. Zamachał przywołująco na Dżafara, który posłusznie wstał, bez słowa wytłumaczenia i wdał się w przyciszoną rozmowę w obcym języku. Fadl przypatrywał się ciekawsko obu postaciom, zanim nie dotarło do niego, że Jarvis czekał na odpowiedź.
- To dość trudne pytanie, my z nim nie rozmawialiśmy, nie zawsze też byliśmy w zasięgu słuchu a jedynie wzroku, ale niewiele… powiedział, że mieszka w domu jakiegoś dawno zmarłego czarodzieja, podobno w swoich czasach był całkiem potężny, ale ludzie jak to ludzie… mają krótką pamięć. Nie wiem… wydaje mi się, że sam umiał dobrze władać różnymi arkanami magicznej sztuki, ale chyba nie był w tym tak dobry jak jego zmarły gospodarz, bo sylwetkę miał… całkiem, całkiem jak na chłopa pałającym magią.
- Czyli był zaklinaczem… magia płynie w jego żyłach. Dość powszechne w tym mieście. Szczeliny między światami wpływają na rodzące się dzieci… wplatają dziedzictwo w ich krew - mruknął bardziej do siebie niż do niego magik, po czym zmienił temat. - A skradziony przedmiot? Był magiczny? Albo chociaż wiązały się z nim jakieś legendy, opowieści?
Dholianin zbył Smoczego Jeźdźca skinięciem głowy, najwyraźniej miał inne zdanie na temat czarowania.
- To był zwykły kolczyk, nie magiczny… drogi, ładny i stary, ale nic poza tym. To rodowa pamiątka w rodzinie, przekazywana z kobiety na kobietę. Nie wiem dlaczego akurat to wziął… Amal begum posiada wiele magicznych przedmiotów, te jednak pozostawił.
- Rodowe pamiątki… skrywają czasem więcej niż się z pozoru wydaje. Czy ktoś… kiedykolwiek próbował odkupić ten kolczyk? Może jakiś inny kupiec, czy szlachcic w tym mieście? - zapytał ponownie przywoływacz.
- Nie, z tego co mi się zdaje to nikt nie chciał… po co kupować używany skoro można zamówić sobie nowy i niepowtarzalny? - Zdziwił się cynoskóry.
- Niekiedy takie rodowe pamiątki bywają kluczami do dawno zapomnianych skarbców - wyjaśnił Jarvis, podając znany sobie przykład. Mniej więcej zgodny z jego wiedzą… bowiem rodzinne pamiątki niektórych rodów, były kluczami do rodowych krypt wampirów władających nimi.
- Hmmm… Francis musiałby mieć dar widzenia przeszłości i to cholernie dalekiej, by się zorientować w której rodzinie nath pojawił się jako pierwszy. Widzisz mój przyjacielu… kobiety pustyni wędrują między domami, a wraz z nimi ich dobra… Kolczyk pojawił się u nas wraz z Halą begum i zgodnie z tradycjami jej rodu, przekazała go pierwszej córce, czyli Amali, która zabierze go do kolejnego domu i tam odda swojej córce, która zabierze go do kolejnego… z tego co wiemy, przed Halą nath nosiła jej matka Pervena, a przed nią… babka, imienia nie pamiętam… - wyjaśnił młodzian, zezując od czasu do czasu na rozmawiających w progu.
- W tym mieście jest kilka stowarzyszeń i pewnie kilkuset magów, którzy nie robią nic innego, tylko grzebią w przeszłości za pomocą magicznych i niemagicznych sposobów. Jeśli ktoś chciałby ustalić historię danego przedmiotu to… w La Rasquelle miałby na to szansę - stwierdził czarownik, drapiąc się po podbródku. - To chyba by było na tyle. Przypuszczam, że Francis nie spoufalał się z nikim ze służby na tyle, by mogła ona udzielić dodatkowych informacji? Z miejsc w których tu przebywał pewnie żadne nie jest dostępne dla mnie w tej chwili, prawda?
- Z nikim z nas nie rozmawiał, ale do niewolnic naszych pań był miły i zawsze mówił im dobre słowo, dziękował lub opowiadał kawały, ale w większości traktował wszystkich jak powietrze…
Fadl umilkł na chwilę, rozważając dalszą odpowiedź gdy wrócił do nich Dżafar.
- Abdul mnie wzywa, wieczorem mamy spotkanie, wszyscy pracują… - zreferował podwładnemu po czym zwrócił się do nowo poznanego. - Zostaw Fadlowi imię swojej siostry, by można ją było wpisać na listę upoważnionych, może uda się ją przemycić do strefy zamkniętej, ale niczego nie obiecuje… sytuacja jest napięta, a będzie jeszcze gorzej.
- A więc dostaliśmy potwierdzenie? - spytał zasępiony ochroniarz o złotawej cerze.
- Taaa… za trzy dni ślub. Idę. - Skinąwszy na pożegnanie, czarnoskóry odszedł w ślad za tajemniczym przybyszem.
Strażnik odczekał, aż zostanie sam z przywoływaczem.
- No to… na czym to ja skończyłem. W zasadzie to on nie przebywał w prywatnych komnatach na górze… przyjmowaliśmy go w specjalnych salach tu na dole.
- To mogę je obejrzeć? Sam, jeśli to nie problem? - zapytał Jarvis. - Zakładam, że nie ma w nich nic cennego, ani wartego uwagi.
- Jeśli nie są teraz zajęte to nie ma problemu… powiem obsłudze, by ci je uraczyli - odparł chłopak pogodnie.
- Jaenette… tak nazywa się moja siostra. Jeśli będzie mogła, to tu się jutro zjawi. Bo w tej chwili jest… za miastem - dodał uprzejmie magik.

Gdy oboje dopili swoje napoje, wojak wstał, by poinformować pracowników hotelu o dalszych planach czarownika. Wrócił dość szybko w obstawie Adonisa z pękiem kluczy.
- Jaenette już jest wpisana - obwieścił nader radośnie, najwyraźniej nie mając, aż takiego problemu z płcią przeciwną co jego zwierzchnik. - Czy jestem ci jeszcze do czegoś potrzebny, czy mogę iść się przygotować do roboty?
- Nie… już nic mi więcej nie potrzeba. Zjawię się wkrótce, jeśli zdołam poczynić postępy w mojej misji, ale nie wcześniej niż jutro. Tylko się tu rozejrzę, a potem… ruszę na miasto - odparł z uśmiechem Jeździec.
- Jeśli się czegoś dzisiaj w nocy dowiemy, to mogę przekazać wiadomość przez twoją siostrę? - spytał jeszcze na odchodnym mężczyzna z pustyni.
- Tak. Z pewnością ona szybko mi wszystko przekaże - potwierdził Jarvis, skinieniem głowy.
Fadl zadowolony z odpowiedzi, pożegnał się, życząc miłego dnia i prosząc o pozdrowienie “ swojej siostry” myśląc zapewne o Chaai, po czym odwinął się i zaczął wbiegać po schodach na górę.

Hotelowy chłopiec skubał klucze na wielkim, metalowym kole i cierpliwie czekał, na swoją kolej.
- Chciał pan zobaczyć gabinety wizytowe w których przebywał pan Francis wraz z rodziną pana Abdula, tak? - upewnił się co do swojej pracy, po czym pokierował bocznym przejściem w głąb budynku.
- Niestety maparium jest aktualnie zajęte… ale biblioteka, herbaciarnia i szklarnia stoi wolna. Dokąd chciałby się pan udać na początku?
- Zacznijmy od… biblioteki. Mogę spytać o rodzaje książek w niej dostępne? - zapytał uprzejmie czarownik z czystej ciekawości. - Jaką literaturą raczycie gości?
- Mamy kilka atlasów przyrodniczych, zwierzęta magiczne, nie magiczne, roślinność. Parę ksiąg historycznych z różnych zakątków świata i… eposy rycerskie, romanse, pieśni, opisy różnych rytuałów jak ceremonia herbaciana z Krajów Wiecznego Deszczu, czy wyrobnictwo czekolady z obrzeża Splątanej Dżungli - wyjaśnił młodzik, najwyraźniej nie będąc fanem literatury. Po przejściu jednych drzwi, a później drugich i trzecich, przywoływacz znalazł się w przestronnym pomieszczeniu pachnącym atramentem, suchą skórą i pergaminem. Zrobiony był na bazie kwadratu i miał tylko jedno okno. Reszta ścian ukryta była za regałami z woluminami. Te, jedne były nowe, inne stare lub po prostu częściej czytane.

[media]http://i.pinimg.com/564x/3b/99/e8/3b99e8e90a367e94475f8c3773a459f1.jpg[/media]

- Mogę zostać sam? - zapytał Jarvis i uśmiechnął się. - Obiecuję, że nic co należy do tego przybytku nie zginie.
Adonis bez słowa wyszedł za drzwi, przyzwyczajony do różnych fanaberii gości. Magik zaczął więc przeszukiwanie, po drodze sięgając do torby i wyrzucając dwie puchate kuleczki. I po chwili po pokoju latał nietoperz, a duży pies obwąchiwał swoje… ee… klejnoty koronne.
- Do roboty… nie czas na zabawy. Szukajcie czegoś… no… szukajcie czegokolwiek co pachnie niezwykle lub… jest niezwykłe - mruknął czarownik, sam biorąc się za poszukiwania i wędrując nosem pod dywanie.
Gacek furkotał skrzydełkami, krążąc pod sufitem i wyraźnie polując na ćmy i pająki. Pies nieco bardziej się postarał, bo węszył po półkach na swoim poziomie, ale niestety też niczego nie znalazł, ani nawet okruszka, który można było zlizać.
Natomiast szperający Smoczy Jeździec czuł kąśliwy zapach środków konserwujących i nabłyszczających klepkę, którą ktoś starannie zamiótł.
- Pewnie już nic tu nie zostało - powiedział do siebie, głaszcząc w zamyśleniu psa po grzbiecie. Westchnął cicho. - No trudno. Do torby… już.
Zwierzaki posłusznie zawróciły, by wykonać polecenie i zniknąć w mroku torby. Gdy mężczyzna rozejrzał się po półkach również nie dostrzegł niczego ciekawego. No może poza atlasami przyrodniczymi, które zachwycały wykonaniem.
Przywoływacz wyszedł z biblioteki i spytał uprzejmie sługi.
- Teraz herbaciarnia, tak?
- Może być - odparł młodzieniec, prostując się momentalnie, by nie wyglądać na bardziej znudzonego, niż był. - To będzie trochę dalej… herbaciarnia i szklarniowy ogród są tak jakby połączone - wyjaśnił i ruszył przed siebie. Dla zabicia czasu wędrówki plątaniną drzwi i korytarzy gdzie zapewne znajdowały się i inne tematyczne bawialnie, hotelarz opowiedział trochę o niektórych z nich. Kieś tu kryła się tradycyjna palarnia hashishu z gorących piasków, była także komnata zamkowa rodem z rodów ludności północnej. Do wyboru do koloru, tak by goście ze wszystkich zakątków świata mogli poczuć się przez chwilę jak u siebie w domu.

[media]http://www.edosenke.jp/chasitu/image/kagetunoma2.jpg[/media]

Kolejna sala była właśnie jednym z takich miejsc. Herbaciarnia była minimalistyczna i zdawała się być bardzo przaśna. Podłoga wyłożona była matami utkanymi z bambusowych liści i jeśli przywoływacz chciał wejść do środka, musiał zdjąć buty. Większość mebli znajdowała się na podłodze. Niski stoliczek, palenisko, poduszki zapewne do siedzenia, kilka lampek, jeden obrazek. Prześwitująca papierowa ściana okazała się rozsuwanym przejściem do ogrodu pod szklanym dachem, gdzie pachniało soczystą zielenią, klarowną wodą i lotosami.
Przewodnik jak zwykle zamknął za sobą drzwi, pozostawiając gościa w samotności.
A czarownik zabrał się za oględziny tego miejsca, szukając wpierw wszystkiego, co odstawało od normy w samym pokoju, a potem… rozsunął drzwi, by rozejrzeć się po ogrodzie. Przeszukując te miejsca, Jarvis rozważał potencjalne kroki złodzieja. Zaprzyjaźnił się z ofiarami i zdołał tu wkraść, ale spotykał się w kontrolowanym środowisku. Jak więc się dostał na górę? Właściwie to wypadałoby o to spytać Adonisa, ale on chyba nie był wtajemniczony w sytuację.

Kilka jaskrawożółtych ptaszków wyleciało z krzaków, by móc poprzyglądać się “intruzowi”. Ćwierkały wesoło, zachowując się jak papużki, co znaczyło, że są oswojone i nader inteligentne.
Były drobniejsze od wróbli i miały nieco dłuższe nóżki, zaś ich głosy choć podobne do skowronkowych, to takowymi nie były.
Jeden z odważniejszych kanarków przysiadł mężczyźnie na cylindrze i kicając mu po rondlu, zaglądał pod spód, łypiąc czarnym ślepkiem na człowieka u dołu. Magowi trudno go było dostrzec, lecz gdy doszedł do oczka wodnego, mógł obserwować poczynania pierzastego towarzysza w odbiciu tafli.
Woda choć zdawała się być zielona, była czysta i nie pachniała mułem ani glonami. Nie dostrzegł w niej jednak ani dna, ani ryb.
- Pewnie nie zdradzisz mi nic ciekawego, co ptaszku? - Czarownik mruknął do ptaszka i rozejrzał się dookoła, oceniając co można podejrzeć z oranżerii.
Szkło było dość grube acz gładkie, boczne ściany przywierały do ścian budynku, który zrobiony był na podstawie kwadratu ze studnią w środku. Sufit był dość wysoko i niestety ciężko było przez niego przejrzeć, ale Jeździec domyślił się, że nad nim było wiele okien z pokoi gościnnych, przez które można było obserwować życie na dole. Dostać się jednak na dach szklarni z ulicy było niemożliwe. Ktoś wpierw musiałby się wdrapać na dach hotelu od zewnętrznej ściany i zejść ze trzy piętra w dół ścianą wewnętrzną.

Po zbadaniu tego wszystkiego, Jarvis wrócił do Adonisa. Czas było bowiem opuścić ten hotel i udać się z dobrym winem do Dartuna. Miał bowiem do wróża sporo pytań.
Nie obyło się jednak bez problemów. Ćwierkający kolega nie miał zamiaru zeskoczyć z tak wygodnego miejsca dowodzenia jakbym był kapelusz. Uparcie trzymał się rondla lub wskakiwał na sam czubek cylindra i tam zawadiacko ćwierkał, ogłaszając wszem i w obec, że albo mężczyzna zostaje tu gdzie stał, albo on idzie z nim.
- Porwać czy nie porwać… o to jest pytanie. - Przywoływacz machnął dłonią w nadziei przepłoszenia ptaszka. Choć… oczywiście machnął tak, by nie było możliwości zrobienia mu krzywdy.
Spłoszony kanarek skrzeknął ostrzegawczo i wystraszony wylądował na ramieniu nosiciela, pusząc się i otrząsając dostojnie piórka, by zrekompensować swoje słabe nerwy.
- Nie będziesz taki zadowolony jak spotkasz mojego chowańca. Jest kotem - mruknął złowieszczo czarownik. Nie wspomniał, że jest to kot brzydzący się posiłkiem na żywo i nie polującym na swój obiad.
Pierzak pipnął kilka razy jakby chciał zagłuszyć swojego “rywala” o tron, gdy wtem wyraźnie się ożywił trzepiąc skrzydełkami gdy usłyszał słowo chowaniec. Przykicał bliżej ucha magika i jeszcze parę razy wyprostował skrzydełka jakby szykował się do lotu, po czym zaczął śpiewać.

Z początku jego trel brzmiał jak jego kolegów w listowiu, lecz gdy kończył “zwrotki” zawsze wygwizdywał trzy odmienne tony, które z niewyjaśnionych powodów z czymś się Jarvisowi kojarzyły, ale za bogów nie potrafił sobie przypomnieć z czym. Miał jednak wrażenie, że to coś było wyjątkowo ludzkie, coś co się słyszy bardzo często.
- Gdzie jest twój… pan, albo pani? - zapytał czarownik ptaszka. Ten mu jednak nie odpowiedział, przypatrując się paciorkowatym oczkiem. Jeszcze chwilę popowtarzał ostatnie trzy tony, po czym napuszył się i ziewnął.
Smoczy Jeździec powtórzył za nim te trzy tony, starając się nie fałszować… za bardzo. Wtedy coś jakby w nim kliknęło i zrozumiał co kanarek tak uparcie powtarzał. To były trzy sylaby inkantacji, które zazwyczaj sam wypowiadał przy wielu swoich czarach, które nie były przywoływaniem, ponieważ te różniły się nieznacznie ostatnim tonem.
Tyle… że o jaki czar mogło chodzić?
Przywoływacz nie był za bardzo wszechstronnym magiem, więc wykorzystał te zaklęcie, które… cóż… mogło być najbardziej przydatne w tej sytuacji i najmniej “inwazyjne”. Mruknął pod nosem i wykonał gesty pozwalając wykrywać źródła magii.

Przy wypowiedzeniu ostatnich słów od razu wiedział, że to nie o ten czar chodziło. Pomylił się o całą szkołę zaklęć, bo dźwięki zupełnie nie przypominały tych, które powtarzał ptaszek… a gdy już o ptaszku mowa to… dzięki splotom, Jarvis mógł obserwować, że trzyma całkiem jasną i mieniącą się kolorami magii kuleczkę pierza na swoim ramieniu.
Mężczyzna zaczął od prostej transmutacji, wykorzystując sztuczkę pozwalającą podnieść niedużą doniczkę za pomocą magii, mamrotając pod nosem zaklęcie.
To również okazało się błędem, bo i tu trzy tony były zgoła odmienne. Najbliższe podobieństwo miały jego czary przywoływań, które jedynie nieznacznie różniły się ostatnim dźwiękiem, który był niski, a ten, który ćwierkał kanarek był wysoki. Natomiast magiczny ptaszek słysząc kolejne inkantacje, wyraźnie się pobudzał i powtarzał “sylaby” po czarującym w swoim śpiewnym języku.
Mag więc spróbował przywołania. Tym razem jednak nie stwora, ale... śniegu w postaci niedużej acz groźnej śnieżki. Której jednak rzucać w nic nie zamierzał.
Kanarek zerwał się do “zwycięskiego lotu” ćwierkając radośnie, gdy w końcu usłyszał tony, które tak uparcie wyśpiewywał, po czym z powrotem wylądował na swoim tronie w postacie cylindra.
- Więc użyto tu czarów przywołania, ale jakich? - Czarwonik umieścił kulkę śniegu pod dużym krzewem. Niech się na coś przyda.
- No i kto użył i w jakim celu?
Żółtaczek zaczął porządkować dziobkiem swój ogonek i lotki, od czasu, do czasu pipając, by dać o sobie znać, ale Jarvis miał nieodparte wrażenie, że więcej z niego już nie wyciągnie. Nie umiał mówić jego językiem i nie był z nim połączony specjalną więzią, by móc na niego jakoś werbalnie wpłynąć.
Nie był też czarodziejem, by znać wszystkie zaklęcia tej szkoły. Może… później coś wykombinuje. Na razie winien już opuścić ten budynek. I udać się do Dartuna. Dlatego ruszył do drzwi, by Adonis mógł go odprowadzić poza budynek.

Chłopiec hotelowy aktualnie zabijał czas na rozmowie z jedną z pracownic, wymieniając się cichymi uwagami na temat któregoś z rezydentów, który nie przypadł im szczególnie do gustu. Gdy przywoływacz pojawił się w progu z ptaszkiem na cylindrze, para zaczęła krzyczeć i machać rękoma, by nie pozwolić kanarkowi uciec.
- Natychmiast wracaj do ogrodu! Tytoń! DO-OGRODU! - Przekrzykiwali się nawzajem do wtóru z wyraźnie pyskującym z nimi kanarkiem, który za wszelką cenę chciał wydostać się na wolność. Niestety dziewczyna zafurkotała chusteczką, wyszarpniętą z kieszeni butonierki kolegi i spłoszony chowaniec odleciał w głąb herbaciarni, którą zaraz szczelnie zamknięto.
Oboje z obsługi dyszeli ciężko, wystraszeni nie na żarty, gdy dotarło do nich jak blisko byli od tragedii.

- Najmocniej pana przepraszam… - Adonis jako pierwszy pozbierał się do kupy, odbierając porwaną chustkę i starannie ją składając. - Ten ptak ma zakaz opuszczania ogrodu… to rodowa pamiątka naszego założyciela. Jest bezcenny.
- Dosyć żywotna ptaszyna w takim razie… - zadumał się czarownik, przyglądając odlatującemu ptaszkowi. - Magicznie podtrzymywany przy życiu?
- Nikt z nas nie wie dlaczego tak długo żyje… należał do dziadka aktualnego właściciela, podobno tamten był potężnym czarodziejem i na starość dochował się towarzysza napotkanego…
- W królestwie wróżek… - dodała służąca, po czym skłoniwszy się, przeprosiła obu mężczyzn, w tym Jarvisa trzy razy. Za krzyki. Za chusteczkę. I za wtrącanie się w ich sprawy.
- Musi mieć pan talent do magii… on bardzo lubi towarzystwo czarodziejów, niestety rzadko się u nas tacy trafiają… choć ostatnim razem to na szanownym Francisie próbował wymaszerować ze swojej klatki - wyjaśnił młodzieniec. - Czy obejrzał pan wszystko?
- Tak… wszystko - odparł uprzejmie Jeździec i zamyślił się. - Naprawdę… domena fey?
Po jego grzbiecie przeszły ciarki. Domena fey, królestwo wróżek… dom gnomów i niziołków… słynęła z pokręconej magii i podstępnych pułapek.
- Tak przynajmniej twierdzi syn… nasz szanowny pan Harybda, niestety wnuczek Rithik urodził się zbyt późno by poznać swojego dziadka. Nikt z nas nie wie czy to prawda… ale Tytoń z jest tu od zawsze… krążą o nim legendy, to znaczy wśród pracowników… podobno kiedyś znał wiele języków, umiał czarować i zmieniać kształty… ale po śmierci swojego pana zaczął zapominać… i teraz aktualnie powtarza tylko dźwięki i to te z ostatnich kilku dni… zanim całkowicie je zapomni. Dokąd teraz życzy pan sobie pójść? - odparł Adonis, wtykając perfekcyjnie złożoną chusteczkę w harmonijkę do swojej kieszonki na piersi.
- Myślę, że już na mnie czas… by opuścić to miejsce - stwierdził uprzejmie Jarvis, po czym spytał. - Jeśli to nie problem, to chciałbym o coś zapytać. Wejście na piętro zajmowane przez gości jest niedozwolone, ale… jak tacy przypadkowo zabłąkani gości są zatrzymywani?
Chłopak zdziwił się mocno na to pytanie, przełożył ciężar z jednej nogi na drugą, jakby coś go uwierało w bucie, po czym odrzekł wyraźnie zakłopotany.
- Wejście na piętra nie są zamknięte… chyba, że tego sobie zażyczą mieszkańcy. Aktualnie tylko czwarty poziom jest niedostępny i chroniony zaklęciem. Tylko ci co znają hasło, będą w stanie wejść ze schodów na korytarz, reszta rozbija się o ścianę. Natomiast samo wejście do budynku jest dokładnie pilnowane i weryfikowane, osoby niepolecone nie zostaną wpuszczone do środka, to się tyczy także nowych mieszkańców.
- Acha… czyli możliwe jest zabłądzenie - zadumał się czarownik, drapiąc po podbródku. - Teoretycznie oczywiście.
- Teoretycznie… tak, ale zazwyczaj pilnujemy gości… na każdym piętrze mamy także stróżówki dla pokojówek, zawsze ktoś się kręci to tu, to tam, by w razie potrzeby służyć pomocą - wyjaśnił dumnie młodzik, zadowolony, że przypadła mu tak zacna praca jak zarządzanie recepcją, czyli sercem tego miejsca.
- Ach… bardzo zmyślne. - Pogratulował pomysłu “śledczy” i ruszył grzecznie przy Adonisie do wyjścia, rozważając różne możliwe scenariusze. - Ten… Francis o którym to wspomniałeś. Pamiętasz może jak wyglądał? Imię znajome, ale jakoś twarzy przypomnieć sobie nie mogę.
- Oczywiście, że pamię...tam… - odparł mu na to przewodnik, ale zaciął się w połowie, gdy uświadomił sobie, że może jednak nie pamięta tak jak mu się wydawało. Poczerwieniał na policzkach, łypiąc wystraszonymi oczami na rozmówcę, by sprawdzić, czy ten przypadkiem nie zdążył zauważyć jego niepewności.
- Nooo… mężczyzna średniego wzrostu… trochę niższy od pana, ale nie za bardzo… ciemne włosy jak dla mnie to jeszcze brąz, ale prawie czarny, wyjątkowo jasne oczy kojarzyły mi się z wodą z okolic miasta… nie tu w kanałach, ale trochę dalej przy terenach zielonych. Ubrany wytwornie, bogato, z klasą, ale nie z przesadyzmem jakie można spotkać u arystokracji. Przy tych to człowiek dostaje oczopląsu. Pamiętam, że pomimo butów na wyższym obcasie, nie takim jak u kobiet… ale jednak… nie wydawał przy chodzie żadnych dźwięków. Zawsze mnie to dziwiło i przerażało… nigdy nie wiedziałem, czy za mną idzie czy nie.

Choć opis wyglądu na nic się Jarovisowi nie zdał, to wzmianka na temat chodu była wielce interesująca, tym bardziej, że maszerując marmurowym korytarzem, przywoływacz słyszał swoje kroki i kroki towarzysza, nie wspominając o lekkim echu jakie niosło się pod pustym sufitem.
- Bardzo… blady? - zapytał magik, bo akurat cera była tym co ułatwiało rozpoznanie wampira, choć… w La Rasquelle słońce było rzadko widoczne. Przez co blada cera jeszcze pijawką nie czyniła.
Recepcjonista zadumał się wzdychając ciężko, bo trudno mu było przywołać powołany obraz przed oczy.
- Nie wzbudzała we mnie, żadnych aluzji co do jego pochodzenia… wydawała się być normalna… jak moja, czy pana.
- Przybywał z kimś czy sam, bo mój znajomy to akurat miał małą służkę... - Udał zamyślenie się Jarvis, drapiąc po podbródku.
- Zawsze przychodził sam - wyjaśnił Adonis i zanim otworzył ostatnie drzwi, popatrzył porozumiewawczo na klienta. - ...zapewne, by panienka nie była zazdrosna. Wie pan… ta Amal… czasem przesiadywali sami w pokojach, zanim nie zeszli rodzice. - Chłopak zaśmiał się, po czym wypuścił czarownika do halu.
- No tak… miłość - mruknął porozumiewawczo mężczyzna w okularach na pożegnanie, choć w grę bardziej wchodziło zauroczenie. Pytanie tylko, czy magicznej, czy raczej niemagicznej, natury.
Adonis wrócił na swoje miejsce za kontuarem i skłonił się grzecznie, po czym zaczął przeglądać notatki jakie nazbierały mu się na księgach rachunkowych.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-10-2018, 19:46   #192
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kamionkowa karafka pełna drogiego wina. Czyż jest lepszy podarunek dla mężczyzny od mężczyzny?
Dobre wino potrafi potrafi uśmierzać wszelkie drobne kłótnie i swary, pokrzepiać serca i koić ból.
A ta duża kamionkowa karafka...


… właśnie takie wino zawierała. Jarvis udał się do siedziby swojego przyjaciela niepewny co tam zastanie. A zastał…. zamknięte drzwi.
Dartun dziś nie przyjmował, co nieco zdziwiło mężczyznę. Ale nie zmieniło jego planów.
Więc zaczął mocniej walić pięścią w drzwi wróża, aż w końcu drzwi się otworzyły i zza nich wynurzyła się twarz Dartuna z opatrzonym nosem.
- O co chodzi? - zapytał.
- Co ci się stało?- zapytał przywoływacz zaskoczony jego widok.
- Napadli mnie bandyci, ot co mi się stało.- burknął Dartun. - Ale ich pogoniłem
- Nie poszedłeś uzdrowić swoich ran?- zapytał Jarvis.
- Oczywiście że nie. Nie były na tyle poważne, by w świątyniach dobrych bóstw dostać uzdrowienie za darmo. A płacić za zwoje nie chcę.- odparł wróżbita wpuszczając mężczyznę do środka.- Muszę poczekać aż moje rany zasklepią się z czasem.
-Cóż... W takim razie, mam coś na twoje rany. - wzruszył ramionami Jarvis i podstawił na stole karafkę. - Najlepsze wino w La Rasquelle.
Te słowa przyciągnęły jego uwagę. Udał się na tyły swojej siedziby, by przynieść kielichy.
Rozlał wino z karafki do nich i spytał.
- Po co przybyłeś?- zapytał.
- Mam problemy związane z pewną misją.- stwierdził czarownik.
- A więc robisz misje dla kogoś? Po co więc ja staram się załatwić ci robotę.- zaczął narzekać Dartun.
- Nieodpłatnie w sumie. To raczej przysługa niż zadanie.- rzekł w odpowiedzi Jarvis próbując poprawić mu humor.
- Too… o co chodzi?- zapytał w końcu wróż próbując wina.
- Znasz może o imieniu Francis Carver lub… Bumi? - zapytał Jarvis.
- Nie i nie, a powinienem znać? - zadumał się Dartun.
- Jakiś czas temu Bumi została złapana przez straże w dokach. Bardzo interesuje mnie ten przypadek. - wyjaśnił przywoływacz.
- To się straży pytaj, nie mnie.
- NIe mam kontaktów w straży, chociaż...hmmm…
- Nie musisz mieć kontaktów, powiesz, że szukasz uciekinierki z domu, myślisz, że będą wchodzić w szczegóły?- zasugerował Dartun.
- Minęło trochę czasu… pomyślę nad tym.- odparł enigmatycznie Jarvis drapiąc się po podbródku. I zmienił temat.- Które gangi obecnie mieszają w dokach?
- Chcesz wiedzieć o wszystkich, czy tylko tych najpotężniejszych?
- O tych zajmujących się kradzieżami kieszonkowymi. - sprecyzował czarownik.
- Hmmm no to jest ich trochę. Głowie dzieciaki, bo małe i liczne, więc łatwo przeoczyć jednego więcej czy mniej. Dziobiące Sroki to największy z nich, prowadzi go Tili, szurnięta dziewczynka, aż dziw, że nie zbudowali sobie jakiejś fortecy za to co już ukradli. Drugi już bardziej dorosły, ale to nadal banda podlotków GSŚ… ale nie wiem co to oznacza. Znajdziesz ich w Dzikim Dziku, podobno po łowach spotykają się, by wypić za pomyślność kolejnego dnia. Reszta to płotki.
- Kto w okolicy doków handluje skradzionym towarem? Chodzi o biżuterię. - zapytał czarownik.
- Biżuterii w dokach nie dostaniesz… chyba, że ktoś skradł całą jej skrzynię. - Dartun podsumował to krótko.
- Co wiesz o “Złotopiórym Skowroneku”? -zapytał czarownik.
- Drogi hotel, założony z dobre trzydzieści lat temu przez jakiegoś kolorowego napływowca co był podobno synem wyklętego arcymaga. Na początku był dość ubogą knajpką, jakich wiele, prosperował pod tą nazwą kilka lat, zanim nie rozbudowano go do tawerny z noclegiem dla zamkniętej kliki kupców z pustyni. Ludzie stamtąd są sobie strasznie wierni, bo pomimo kiepskich warunków, zawsze wszyscy się do nich zapisywali. Od dziesięciu lat jest to jeden z największych i bardzo drogich hoteli. Podobno nie zrzeszony z żadnym klanem wampirów, ale nie całkowicie od nich odcięty, rodzina Tobledorre utrzymuje z nimi “przyjazny” kontakt, jedni i drudzy są podobnie świrnięci na temat sztuki. - wyjaśnił ze śmiechem wróż.
- Znasz kogoś kto mógłby się tam włamać?
- Tam się cholernie trudno włamać. Nie możesz używać magii teleportacji i obu przywołań . Okna zabezpieczone są hasłami, więc nieproszony gość rozbija się o barierę, no chyba, że ktoś go wpuści, tylko znajdź mi takiego bogatego idiotę? Pełno służby na każdym piętrze, oraz wyjątkowo opryskliwa straż na wejściu. Wielu było śmiałków, ale nikomu się jak dotąd nie udało. - zaczął wyliczać zabezpieczenia Dartun, po czym uśmiechnął się ironicznie. - Chyba nie chcesz tam się włamać, co?
- Nie. Jeszcze nie.- zaprzeczył przywoływacz. Zaś wróż zamyślił się. - Ale nic mnie nie zdziwi, kilka miesięcy temu ktoś okradł Gonzare, niby z jakiejś pierdoły bo ze złotego pierścienia… ale nawet nie wiesz jak się pijawy wkurwiły. Myśleliśmy, że wypowiedzą miastu wojnę. Wymyślono nawet na nią nazwę: Wojna ujmy na honorze. Żeby tak się wściec o pierścionek…
- Pierścionek? Fascynujące… Powiedz mi coś więcej o tym. -zainteresował się czarownik.
- No pierścionek… ktoś zrobił włam do samego środka gniazda żmij i zabrał tylko pierścionek. Nie był nawet jakoś drogi, czy ważny, ale leżał w bezpiecznym, nigdy nie zdobytym skarbcu razem z całą toną innych kosztowności. “Rodzina” poszła na noże z tutejszymi gildiami złodziei, ale się okazało… że to nikt z nich. Pierścienie i złodzieja nie odnaleziono. Co dosyć dziwne… I to tyle… wojny nie było. Miasto stoi. - Dartun uśmiechał się. Najwyraźniej ta historia go bawiła.
- Możesz się dowiedzieć, co udało się ustalić na temat tamtego złodzieja? Wygląd na przykład? -zapytał przywoływacz.
- Popytam.- zgodził się łaskawie Dartun, który po kolejnym kielichu wina spoglądał na świat bardziej optymistycznie.
- Dzięki.
- Więc… w coś się wpakował?- zapytał Dartun przechodząc do własnych pytań.
- Mam odnaleźć pierścionek.- odparł enigmatycznie Jarvis.
- Chyba nie zlecili ci to Gonzare? Może i dobrze płacą, ale i równie mocno wymagają. I nie tolerują porażek.- zaniepokoił się wróżbita.
- Nie. Nie to nie chodzi o ich skarb. To bardziej… zlecenie związane ze sprawami osobistymi.- wyjaśnił mętnie czarownik starając się meandrować wyjaśnieniami tak by zdradzić jak najmniej.- Prezent ślubny...o sentymentalnej wartości.
- Taaa… jeśli ktoś ci mówi o sentymentalnej wartości, to ci kłamie w żywe oczy.- ocenił sprawę wróż.- Niemniej…- wstał i nieco chybotliwym krokiem wszedł do części prywatnej swojego domu. Wrócił po chwili przynosząc szkic. Niezbyt wyraźny rysunek przedstawiający pierścień z zaznaczonym motywem pawia.
- Gdybyś coś takiego miał okazję zdobyć, podczas swoich poszukiwań… daj mi znać. Zaaranżuję jego przekazanie Gonzare w zamian za profity. Lepiej żeby uważali cię za osobę, która odzyskała ich skarb, niż za jego złodzieja. - dodał, gdy Jarvis przyglądał się rysunkowi.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-10-2018 o 20:47. Powód: błąd merytoryczny
abishai jest offline  
Stary 25-10-2018, 20:43   #193
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po ciężkim dniu zbierania i badania tropów złodzieja bez twarzy i jak się okazuje całego ciała, łącznie z ubiorem, Jarvis wrócił do domu. Do swojego malutkiego, nieco obskurnego, pokoiku, o skrzypiącym łóżku i niewygodnej wannie. Niemniej dla niego to pomieszczenie było więcej niż tylko miejscem do spania, bo dzielił je z kobietą, którą kochał.
Ta… czekała na niego na miejscu, przynajmniej tak mu się zdawało, gdy wyczuł jej obecność poprzez kryształy z Jaskini. Niestety gdy otworzył drzwi, okazało się, że bardka leżała w łóżku, nakryta i owinięta kołdrą w ciasny kokon z dziurą przy twarzy na świeże powietrze i… rączkę wykradającą resztki słodyczy z woreczka zapasów jakie kiedyś jej kupił. Poczwarka wydawała się nie być w swojej najlepszej formie, bo cicho burknęła - późno jesteś - po czym z głośnym mlaskaniem coś skonsumowała i tyle było z czułego powitania mężczyzny.
- Czyżby tak bardzo… cię zmęczyła? - zapytał czarownik, przysiadając przy “kokonie” i gdy tylko rączka Chaai wysunęła się po smakołyki, pochwycił ją i przyciągnął do swej twarzy, by czubkiem języka zlizywać okruszki z jej palców.
Dziewczyna przez chwilę nadstawiała mu je, jakby grała na pianinie, którym był jego język, po czym bezczelnie go w niego uszczypnęła.
- Nudziłam się… i zamartwiałam - odparła “kołdra”, poruszając się nieznacznie.
- A ja ganiałem po mieście i gadałem i… też się nudziłem - mruczał magik, mentalnie posyłając obraz swoich ust i jej gołej pupy... zetkniętych ze sobą w pieszczocie.
Chaaya wyraźnie się zaciekawiła, bo wysunęła twarz z ciemności i patrzyła wyczekująco, lekko szklistymi, od ciepła, oczami.
- I jak było na rozmowie? - Cóż… wizja musiała spłynąć po niej jak woda po kaczce, bo w ogóle na nią nie zareagowała, natomiast wyciągnęła drugą rękę, by móc zaopatrzyć swe ustka w kolejny łakoć.
- Jak… na bagnach, pośród ruin. Takie ostrożne obmacywanie, by w coś nie wdepnąć. Mam ogólne przypuszczenia… różne teorie… po tym wszystkim. - Westchnął przywoływacz, zdemując cylinder i drapiąc się po czuprynie. - W grę wchodzi jakiś ślub za parę dni.
- Och… - Tancerka wygramoliła się ze swojej bezpiecnzej kryjówki, tylko po to, by wytrącić “wroga” numer jeden na podłogę. Kapelusz poturlał się pod ścianę, kiedy zadowolona trzpiotka gładziła ukochanego po policzku.
- A więc dziewczyna nie jest już dziewicą i będą próbowali to zatuszować… z każdym dniem jej cena spada, rodzice zapewne o tym dobrze wiedzą stąd ten pośpiech. Mam nadzieję jednak, że nie chcą ją wydać za tego co jej to zrobił?
- Nie. Nie za niego. Zresztą możliwe, że nadal jest dziewicą. Jeśli to był wampir to… krążą opowieści o dhampirach. Ale ja o żadnym egzemplarzu nie słyszałem, ani żadnego na oczy nie widziałem. Widzisz… wampiry są nieumarłymi. I raczej nie korzystają z alkowy w celach… intymnych. Ponoć większości… po prostu nie staje. Za to mógł pokąsać - wyjaśnił czarownik, zamyślając się nad czymś innym. Wyraźnie był zafrapowany.

Tawaif nic z tego wywodu nie rozumiała, przekręciła nieco głowę, próbując nadążyć za wypowiedzią.
- Przepraszam… ale nie wiem kim jest… dhampir, to jakiś podrodzaj wampira? - Potrząsnęła jednak głową w charakterystyczny sposób, momentalnie zbywając tę kwestię.
- Nie byłoby ślubu, ile to już dni od tej kradzieży minęło, gdyby dziewczyna była nienaruszona… Jej romena w tym mieście nie jest warta funta kłaków skoro ojciec to kupiec i podróżuje po świecie. Jednak ten zdecydował się wydać córkę tu i teraz, gdzie jeszcze straciła swoją ozdobę jako panna młoda. My z pustyni jesteśmy zabobonni… nikt, by po zwykłej kradzieży nie wymuszał ślubu… to przynosi pecha.
- Dhampir to mieszaniec. Potomek wampira i śmiertelniczki. Bardziej legenda niż fakt, bo mało kto widział na je oczy. - Podrapał się po podbródku Jarvis. - Tym bardziej, że nie wiadomo jak taki półkrwi wampir miałby zaistnieć na świecie. Tak czy siak… teoretycznie okazje do utraty dziewictwa bywały.
Wzruszył ramionami dodając.
- Złodzieja nikt dokładnie nie pamięta. Ktoś namieszał im w głowach … nie wiem czy to za pomocą magii, czy zdolności nadnaturalnych. Na razie… mam jedną teorię, niestety dość… - westchnął głośno. - ... a nawet bardzo karkołomną, bo opierającą się na poszlakach tak wątłych, że pewnie załamią się pod faktami.
- Interesujące - skwitowała kurtyzana w taki sposób, że jasnym było, że wcale tak nie myślała. - Ciekawa jestem co z tego na sam koniec wyniknie, kim jest ten tajemniczy złodziej… i najważniejsze, czy jest AŻ tak przystojny, żeby był wart grzechu. - Zaśmiała się pod nosem, rozciągając usta w uśmiechu niczym złośliwy chochlik. - Na szczęście… ja już mam jednego swojego, nie wiem czy znasz - odparła wesoło, całując maga w kącik ust.
- Nie znam... ale możliwe, że ukrywa się pod kołderką, więc będę musiał ją z ciebie zedrzeć. Może razem z ubraniem - odparł “złowieszczo” przywoływacz.
- Niecny i podstępny, ale umówiłam nas na dzisiaj z naszymi dobrymi znajomymi… stęsknili się - wyjaśniła tajemniczo Kamala, po czym zmieniła temat. - A co u Dartuna? Trzyma się? Kupiłeś mu coś do jedzenia? Jak wyglądał? Czy mówił coś... o mnie? Porzuciłeś książkę?
- Nie mówił za wiele…. Głównie to się narzekał na swoje rany i na świątynie. Raczej niewiele mówił o tobie. Żalił się, że go podstępnie napadnięto… ale jakoś o szczegółach nie wspominał. Książkę podrzuciłem - wyjaśniał mężczyzna wspominając.
- Gamnira go trzasnęła - przerwała mu nagle bardka. - Przywaliła mu tak, że przez kilka sekund na pewno był martwy…
- Nos ma spuchnięty. I sińca pod okiem… jeszcze - sprecyzował jej ukochany.
Kobieta skorzystała z okazji i wyciągnęła kilka orzeszków w czekoladzie, chrupiąc je z zaciętą miną małego mordercy.
- Ten siniec to Gamnira… nos sam sobie zrobił, ale skoro mówił, że go napadnięto to tej wersji się trzymaj. I dziękuję… za książkę.
- A propo Gamniry… jak ci dziś poszło szkolenie. Będzie z niej światowa dama? - zapytał zaciekawiony Jarvis, tym razem sam zmieniając temat.
Tancerka westchnęła ciężko, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- Długa droga przed nią… może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale lubi panować nad sytuacją… jest jak samotny, męski statek alfa, który chce poczuć się kobietą… sęk w tym, że ona sama chyba nie widzi w sobie kobiety… no i zabija każdego, kto ją w niej widzi. Wystarczy jeden cios pięścią. Kiła, mogiła, śmierć na miejscu. - Wspomniała podłamana na temat popisów łowczyni.
- Nie wierzy w siebie, szybko się zniechęca… to widać, dlatego inni nie dają jej szansy, zrażeni jej zachowaniem, a ona jest naprawdę… delikatną i kruchą dziewczyną w środku. Uroczą, zagubioną, naiwną, ale w pozytywnym sensie. Szkoda, by się zmarnowała w jakiejś mordowni z pijusami, co to po trzech konwulsjach kładą się na drugi bok i zasypiają.
- Cóż… to, że zakończysz jej szkolenie, nie oznacza, że musisz z niej zrezygnować. Jeśli lubisz spędzać z nią czas, to pewnie… miło mieć taką przyjaciółkę - odparł ciepłym tonem czarownik.
- Nie chcę się jej narzucać, ale może… kiedyś wyskoczymy gdzieś razem. Pomimo, że czasem mnie denerwuje swoimi poglądami, dobrze się z nią bawię - przyznała tawaif w odpowiedzi, uśmiechając się ciepło do rozmówcy. - A jutro będzie miała wielki test z Nveryiothem jako jury. Pójdą na randkę… co prawda nie wydawał się z tego powodu wielce szczęśliwy, tym bardziej, że nie pójdziemy na wyprawę z Axamanderem, ale się zgodził… pewnie nagada na mnie i zrówna z ziemią. Jestem tego pewna.
- Godiva mówiła, że było bardzo miło na jej randce. Zajrzałem w jej wspomnienia… było to bardziej przyjacielskie przesiadywanie pod koniec, niż prawdziwa randka. No i się bili… choć nie ze sobą. - Zadumał się Smoczy Jeździec, sięgając do wspomnień swojej smoczycy.
- Taaak… Gamnira miała nieźle obitą twarz, ale wygrała trzy walki! Jest niesamowita… - Rozmarzyła się Chaaya. - Ja bym pewnie wyskoczyła z ringu i tyle by było z moich popisów… choć całkiem dobrze drapię po twarzy - dodała z dumą.
- Zależy kto byłby twoim przeciwnikiem - odparł żartobliwie Jarvis, głaszcząc ją po czuprynie. - Może gdybyś poćwiczyła, to kto wie?
- Chcesz się zaoferować jako worek treningowy? - Bardka spytała czupurnie, chichocząc cicho.
- Nie… Bo bym za chętnie cię obmacywał - zaprzeczył jej kochanek, uśmiechając się lubieżnie.

Dholianka objeła mężczyznę za szyją, spontanicznie obcałowując jego policzki, zanim czegoś sobie nie przypomniała.
Zmarkotniała nieco, szepcząc proszącym tonem.
- Musimy czym prędzej znaleźć nowe ciało dla Starca…
- Czy… coś złego się dzieje? - zapytał przywoływacz, tuląc dziewczynę wyraźnie zaniepokojony.
- Nic… ja po prostu się martwię - wyjaśniła smutno i mało oględnie, ale kurtyzana nie musiała nic więcej mówić, by magik wiedział, że martwiła się o swoją rodzinę z Pustyni.
- Tak… tak najlepiej pomogę… Starcowi. - Zawstydziła się, nadymając lekko policzki, by nie wydawać się na słabszą niż była.
- To nie będzie łatwe. Gdyby to tylko chodziło o zmianę ciała, to nie byłby, aż taki problem. Można by go przenieść do golema. To mocarne ciało. - Zadumał się czarownik, a złotoskóra dość wyraźnie usłyszała ~ Nie będę siedział w jakiejś skorupie zrobionej przez ludzi. Mam swoją dumę! ~ narzekanie antycznego.
- Dobrze wiesz, że takie półśrodki go nie zadowolą, a ja mu przecież obiecałam… - Kamala pokręciła głową, wyraźnie markotna. Rozejrzała się za woreczkiem słodyczy i zaczęła pakować do ust różne wyroby, by zajeść smutek.
- Poradzimy sobie. Nie martw się. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje - odparł ciepło jej partner.

Niemniej w tej chwili to nie swoją siłę kwestionowała tawaif, więc argument ukochanego nie podniósł jej za bardzo na duchu. Sundari zamarudziła pod nosem, potrząsając charakterystycznie głową, kończąc w ten sposób dyskusję na ten temat, po czym wpatrzyła się w kochanka z wyczekiwaniem.
- To co teraz? - spytała, nie precyzując czym owe teraz było.
- Mamy trochę czasu na twoje kaprysy, a potem spotkanie ze smokiem, a potem… coś jeszcze omówimy - odparł zamyślony Jarvis, głaszcząc kobietę po puklach.
- Coś jeszcze? - Chaai chyba nie za bardzo podobała się ta wizja. - Będzie póóóźno i ciemno… co ty chcesz jeszcze załatwiać - burknęła, wyłażąc w całości z kołderkowego kokonu i spuszczając bose stopy na podłogę. Jej spojrzenie stało się bardziej kąśliwe i chmurne, jak u poddenerwowanej żmijki, której ktoś zakłóca spokój.
Co bynajmniej nie ułatwiało sytuacji chłopakowi, który wiedział, że podniesiona przez niego kwestia będzie bardzo delikatna.
- Nie udało mi się dotrzeć na miejsce kradzieży, to… kobiece komnaty. Zmyśliłem więc, że jutro… może wpaść tam moja siostra Jaenette, pod pozorem sprawdzenia córki kupca. Jeśli to był wampir… mogła zostać pokąsana. - Ostatecznie uznał, że im szybciej przejdą przez tą rozmowę, tym… prędzej tancerka go zabije w gniewie.

Dziewczyna wbiła wzrok w parkiet, a jej twarz pozostała kompletnie bez wyrazu, nawet oddech był cichy i nazbyt chłodny… choć nie. To kurtyzana mocno się starała, by takim się zdawał.
Wstając bez słowa, złotskóra podeszła do szafy i otwierając ją na oścież, skryła się za skrzydłami drzwi. Szelest materiału znaczył, że chyba postanowiła się przebrać.
- Co ty na to? - zapytał ostrożnie mag, który bardziej wolał furię ukochanej niż taką apatię.
Bardka przytrzymała się półki, jakby ta miała ją uchronić przed eksplozją. Wściekłość i zazdrość o kobietę, której nawet jej ukochany jeszcze nie spotkał, całkowicie odebrały jej mowę. Chwilę więc stała, walcząc z drżeniem ciała, zanim ponownie nie zaczęła się ubierać. Gdy ostatnie warstwy stroju spoczęły na jej ciele, Dholianka poczuła, że ma się odpowiedzieć.
- Idź… - burknęła, choć wcale nie chciała by sobie poszedł. - ...i nie wracaj. - To też nie była prawda, z której boleśnie zdawała sobie sprawę, ale słowa same wyrywały się z ust. Miała do wyboru to… albo… w zasadzie tylko taką opcję miała do wyboru. Kiedy bowiem kurtyzana znudziła się klientowi, ta musiała mu pozwolić odejść, a przywoływacz od zawsze przejawiał dziwne i mało monogamiczne podejście do spraw miłosnych.
Kamala miała wrażenie, że im bardziej zaklinała się, by być mu wierną, tym on bardziej próbował ją wypasać jak wielbłądzicę w stadzie.
To się chyba wolność nazywała… to znaczy u niego. “Rób co chcesz i z kim chcesz… haha życie jest takie fajne, dziś z tą, jutro z tamtą… A GÓWNO!”
Sundari zamknęła z trzaskiem szafę, nadal starając się wyglądać na opanowaną. Z jakiegoś powodu ubrała się w strój, który niekoniecznie pasował do jej nastroju i jak czarownik się domyślał również charakteru. A jednak miała go na sobie. Pustysztą haleczkę z trenem i kusą sukieneczkę, którą kiedyś dla niej wybrał.

Tancerka podeszła do biurka, by zacząć pakować w pośpiechu torbę, ani razu nie spoglądając, ani na towarzysza, ani w lustro przed sobą. I to mógł być błąd, bo Jarvis podkradł się do niej.
Jego ręce pochwyciły ją w pasie, zaciskając się zaborczo. Przyciągnął ją do siebie, wyraźnie nie zamierzając puścić.
- Kamalo… co ty mówisz… - mruczał niczym kocur. - Czemu… miałbym cię opuścić? Nie chcę… -
Ściskał ją przy tym niemiłosiernie. - Zjawiłbym się tam przemieniony. Nie widziałaby we mnie mężczyzny, a ja zająłbym się śledztwem. Kamalo… ja tam nie pójdę, jeśli będzie cię to męczyło. Wiem jak drażliwa to dla ciebie kwestia i mogę odpuścić. Poradzę sobie jakoś. Ale ciebie nie puszczę. Nigdy.
Jeździec usłyszał w odpowiedzi ciche - Nie dotykaj mnie. - Kiedy jego ukochana napięła się jak struna, wyraźnie niezadowolona z bliskości ich ciał. To naruszenie prywatnej strefy wyraźnie ją rozsierdziło i coraz trudniej było jej panować nad swoim gniewem.
- Nie wypuszczę cię z ramion. Bo mi uciekniesz - mruknął cicho mężczyzna, nie zamierzając posłuchać prośby.
- Puść mnie - spróbowała ostatni raz bardka, ze wszystkich sił starając się nie wzdrygnąć pod niechcianym dotykiem.
- Nie mogę. Boję się, że mi uciekniesz - wyjaśnił cicho, acz uparcie mag.
- A żebyś wiedział, że to zrobię… - wysyczała tawaif, drżąc jakby miała gorączkę.
Już jakiś czas temu zacisnęła dłonie na oparciu jedynego krzesła w pokoju, wbijając paznokcie w, nadwyrężone latami użytkowania, materiałowe obicie.
- Puść mnie, puść mnie, PUŚĆ MNIE! - Zawołała jak rozjuszona harpia, zaczynając się szarpać, by wyrwać się z uścisku.
- Nie… - przywoływacz tylko mocniej zacisnął ręce, nie dając dziewczynie uciec. - Kamalo… wystarczy, że powiesz, iż nie chcesz bym tam się udał w przebraniu. A nie pójdę. Właśnie dlatego ci powiedziałem… byś mogła mi zakazać jeśli cię to męczy.
- MĘCZYSZ MNIE TY I TWOJE ŁAPSKA NA MOIM CIELE! - wydarła się wściekła i mocno zdyszana Chaaya, czując jak jej płuca wypełniało gęste i gorące powietrze.

“Co ty w ogóle gadasz?” Dziwiły się głosy w jej głowie.
Głosy, które należały do niej.
“Weź się po prostu zamknij…”
Tylko, że z tym również miała nie lada problemy. Jad w jej żyłach wzbierał i buzował krew, przyprawiając o mdłości oraz swoiste odurzenie, jak przy opiciu się alkoholem.
- Pójdę precz od ciebie, ty zdradziedzka, dwulicowa łajzo o niewyżytych lędźwiach… póójdęęę… i nie wrócę!

“Na bogów… to jakaś porażka…” Umrao westchnęła w zrezygnowaniu nad ułomnością samej siebie.
“Żałosne…”
Złotoskóra faktycznie czuła się wyjątkowo żałośnie, a każda upływająca chwila tylko potęgowała obrzydzenie do samej siebie. Być może dlatego kilka łez skapnęło po jej policzkach, nadając jej zgnębiony wygląd. Laboni… ta prawdziwa… jej ideał i wzór do naśladowania, byłaby zawiedziona jak nisko upadła jej wnuczka i jak tyle lat nauk poszło wniwecz i to przy białoskórym mężczyźnie.
- Kocham cię Kamalo… czemu nie chcesz tego zrozumieć? - Jarvis jednak był niewzruszony i nie wypuszczał kochanki, tuląc ją do siebie. - Żadna nie zdoła ci mnie odebrać.
Uśmiechał się czule i ciepło. - Nie zrobię nic, co mogłoby sprawić ci ból. Dlaczego po prostu nie powiesz: Nie idź tam Jarvisie. Nie chcę byś szedł?

Ach jakże zabawne były koleje losu. Przez całe życie wpajano jej, by być uległą i skrytą ze swoimi pragnieniami, bo klienci nie chcą słuchać babskich utyskiwań. Przez większość czasu jej się to udawało, ale tancerka charakter miała krewki i potrafiła wybuchnąć niczym potajemnie rozbudzony wulkan. Z Ranveerem zawsze dochodziło do rękoczynów i choć on nigdy nie podniósł na niej ręki, to ona na niego już owszem… a gdy się tylko uspokoiła, to dostawała odpowiedź, że ten i tak zrobi po swojemu, bo nie będzie mu dziwka rozkazywać. Z Janusem było podobnie… tylko Janus nigdy nie skończył z pokiereszowaną twarzą, za to Chaaya musiała wysłuchiwać, że żadna baba nie będzie mu mówić co i jak ma robić, bo on wie lepiej, bo jest stary, a starszyźnie należy się szacunek.
A teraz Jarvis twierdzi, że liczy się z jej zdaniem i wystarczy je wypowiedzieć… ALE SAM TEGO NIGDY NIE ROBI! Wykręcając się stwierdzeniem “Chcę byś była szczęśliwa”.
Ona też tego chciała… to znaczy, nie, że chciała być szczęśliwa, tylko, żeby on był szczęśliwy, więc dlaczego ten baran nie chce zrozumieć, że właśnie się stara mu to umożliwić? Że zamiast ciachnąć po licu i wyzywając od najgorszych… woli wyjść i zniknąć i wyprzeć i zapomnieć i wrócić do normalności i nie roztrząsać…
- Błagam puść mnie… - wyjęczała, pogrążona we wszechobecnej porażce, którą tylko potęgował silny, ale czuły dotyk na jej pasie. Zupełnie jakby dłonie czarownika, niczym bufor, pomnażały w jej głowie myśli i odczucia. Gdyby nie one… gdyby nie te przeklęte dłonie, nie rozsypałaby się w kupkę popiołu jaką aktualnie była.
- Nie chcę cię puścić. Uciekniesz… a chcę cię przy sobie. - Ten mruczał cicho, mocniej ją tuląc. - Uciekniesz, wyrywając mi serce… albo wątrobę… I jak ja będę bez ciebie żył? Nie wspominając o dziurze w klatce piersiowej - dodał żartobliwie, muskając ustami płatek uszny ukochanej. - Już wiem… pójdziemy może coś zjeść… coś, co lubisz, lub coś, czego nie jadłaś. A ja postaram się nie zachowywać jak łajza o niewyżytych lędźwiach… choć łatwo nie będziesz, bo jesteś pokusą Kamalo.
Kobieta pociągnęła nosem, płacząc już po całości.
- Nie będziesz w ogóle żył… - odparła chlipiąc z przejęciem i nakrywając dłońmi dłonie wybranka. Był to jednak czuły gest, bardziej podtrzymujący niźli odpychający. - Umrzesz z tęsknoty… a ja niedługo po tobie, gdy dotrze do mnie co zrobiłam.
Chwilę połkała jak mała, zagubiona dziewczynka, po czym burknęła, by dodać. - I kocham twoje niewyżyte lędźwia… pasują do mojego łona…
- Więc... jutro zamiast łazić sam do tej dziewczyny poślę Godivę z Gozrehem - kontynuował mrukliwie mag. - Niech oni zbadają miejsce zbrodni.
Język delikatnie wodził po szyi bardki, gdy szeptał. - Jestem łajdakiem Kamalo… lubieżnym łajdakiem. Mam wielką ochotę wyłuskać cię z tych ubrań, zamiast dalej pocieszać. Nie dziwię, że chciałaś uciec… ale wiedz, że ja ciebie nie puszczę… nigdy. Zawsze będziesz musiała się ze mną użerać… co za okrutny los.
Dholianka przymknęła czerwone oczy, wsłuchując się w zmysłowy wywód towarzysza, całkowicie dając się zahipnotyzować.
- A nie mógłbyś pocieszać mnie… ale bez ubrań, tylko… nie tutaj?
- A gdzie? - szeptał, wodząc ustami po płatku usznym. - I jak? Mam ochotę słuchać twoich treli spełnienia. I zrobić wszystko by uzyskać ten koncert.
- Jest tylko jedno takie miejsce, gdzie nie muszę się powstrzymywać… wiesz gdzie - odparła spolegliwie, zmęczona własnymi bataliami Chaaya. - Boje się tylko, że będę fałszować.
- Sprawdzimy to… - mruknął czarownik całując policzek dziewczyny. - I nie puszczę cię ani przez chwilę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 26-10-2018, 19:35   #194
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

I słowa dotrzymał.
Choć nie tulił dziewczyny przez cały czas, to jednak jeśli jej nie obejmował czule w pasie, to zawsze jego dłoń zaciskała się zachłannie na dłoni bardki. Chaaya nie opierała się, ni nie próbowała uciekać, była na to albo zbyt zmęczona, albo… po prostu nie chciała opuszczać czarownika. Jej kroki były wolne i ospałe, raz nawet się potknęła o kawałek gruzu, a łzy choć nie płynęły już tak obficie, wciąż od czasu do czasu, przecinały zaróżowione od emocji policzki.
Dotarli do elfiej świątyni miłości. Pełnej figur będących świadkami ich licznych figli.
- Tak więc… nadal masz ochotę tu zamieszkać? - zapytał Jarvis, znów obejmując kochankę w pasie i tuląc się do jej pleców.
- Nie wiem czy tu w tej sali… czy gdzieś na posesji ruin… ale tak. - Ta przyznała cicho, nadal nieco spięta w objęciach, ale i skruoszona, osłabła i poddańcza. Powalała się zakryć szerokim ramionom, tak samo jak skrywała się za drzwiami szafy. Tym razem nie chowała się jednak przed mężczyzną, a przed światem na około. - Tu czuje się… na miejscu. Tu jest dobrze.
- Na szczęście tu odwiedzą nas co najwyżej widma figlujących elfów. - Usta maga ponownie zaczęły muskać jej złotoskóry płatek uszny. - Chcę cię rozebrać Kamalo.
Ona zaś dobrze znała jego rozbieranie… długie, choć bardzo przyjemne, bo przeplatane pieszczotami i pocałunkami.
Kobieta odparła cichutko, zgarniając płochwilie kosmyk za ucho.
- A ja chcę byś mnie “pocieszył” najlepiej jak potrafisz.
- Mam taki zamiar… w końcu muszę ci wybić ze ślicznej główki pomysł ucieczki ode mnie… - mruczał przywoływacz, całując zachłannie szyję tancerki i wodząc dłońmi po jej ciele. Drżał lekko z pożądania i lęku. Jego palce nerwowo rozpinały zapięcia sukienki, a w głowie Sundari pojawiła się bardziej drapieżna wersja rozbierania jej… z trzaskającym, rozrywanym siłą materiałem. Niemniej ukochany starał się tonować swoje ogólne działania.
- Wyglądasz zachwycająco Kamalo… jak najpiękniejszy kwiat - tłumaczył swoją delikatność.
Tawaif, której imię we wspólnym brzmiało “Piękna jak kwiat lotosu” mimowolnie się uśmiechnęła, choć był to uśmiech przesycony melancholią.
- Zawstydzasz mnie jamun… jesteś dla mnie zbyt pobłażliwy i sprawiasz mi tym większy kłopot - szepnęła w przestrzeń, przymykając oczy, by móc skupić się na zmyśle dotyku i warg wędrujących po jej skórze.

Czarownik rozpiąwszy jej sukienkę, muskał palcami jej delikatnie zarysowane obojczyki, jak rzeźbiarz marmur przed wykuciem z niego dzieła sztuki. Jakby sprawdzał jego fakturę i wyznaczał dotykiem kształt przyszłego posągu.
- Kłopot? Jaki kłopot? - spytał w zamyśleniu.
Kurtyzana westchnęła zafrasowana.
- To skomplikowane - odparła dyplomatycznie, nieznacznie potrząsając głową. - Jesteś dla mnie zdecydowanie za miły, czasami czuje się ze sobą okropnie.
- Ale ja lubię twoją zadziorność… lubię twój charakterek - mruknął Jarvis, delikatnie kąsając bark partnerki.. - I po prostu jestem… wiesz… - Westchnął cicho. - .. ja mam swoją klatkę, zamkniętą. Mówię o wolności i podążam do niej, ale sam nauczyłem się samokontroli… skupienia, koncentracji. Nie pozwalam sobie na wyzwolenie się z tej klatki, bo boję się tego, co wyskoczy. Choć czasem tobie się udaje wyciągnąć mnie z tego zamknięcia.
- Znowu to robisz… - Dziewczyna poskarżyła się ze śmiechem, biorąc męskie dłonie i naprowadzając je do swojej twarzy, by się w nie wtulić i obie pocałować od wewnątrz. - Nie musisz wychodzić z klatki jeśli tego nie chcesz, ale pamiętaj, że twoje dłonie nie zawsze muszą być delikatne, a twoje usta nie zawsze muszą prawić mi komplementy.
- Może i nie będę dziś… - szepnął “złowieszczo” jej wybranek. - Wszak chcę sprawić byś śpiewała głośno moja słodka tancereczko.

Dłonie magika znów osunęły się w dół, by chwycić za jej piersi i ścisnąć drapieżnie i mocno. Ugniatał jej biust z wprawą i bezlitosną mocą.
- Zamierzam raz na zawsze wybić z tej ślicznej główki myśl, że jakakolwiek kobieta, zdołałaby zrzucić cię z tronu w moim sercu.
- Myślisz, że ci się uda? - zagroziła z satysfakcją Chaaya, wyginając się jak harfa, by wyeksponować to co trzymał, oraz docisnąć pośladkami to, co jeszcze skrywał.
- Jestem bardzo upartą i trudną do ułożenia “tancereczką” - odparła dumnie i z niekrytą satysfakcją.
- Będę próbował, aż do skutku. Jeśli dziś mi się nie uda, to spróbuję jutro i pojutrze… nie poddaję się łatwo. - Przywoływacz mruczał, rozkoszując się i bawiąc miękkimi krągłościami pod swoimi dłońmi, a bardka i większość jej masek uśmiechały się. Zaś Umrao niemal piała z zachwytu.
Jarvis był pobudzony, czuła to, ocierając się pupą o twardy tego dowód. Był rozpalony, a ona była oliwą, podsycającą ten ogień.
Taaak to była bardzo miła zapowiedź pocieszenia, jaka ją czekała. Dziewczyna nie mogła przestać się uśmiechać coraz szerzej i szerzej, choć jej nogi nieco drżały w kolanach od emocjonalnego wykończenia.
- A więc, może… mały zakład - zaproponowała, stawiając ostrożnie krok, by powoli prowadzić ich oboje pod magiczne niebo i ołtarz. - Sześć dni na spróbowanie swoich sił, hm?
- A co potem? - zapytał mężczyzna, puszczając biust, ale nie ją samą. Jego dłonie spoczęły na jej biodrach, by ułatwić ukochanej przewodzenie im obojgu. - Co będzie po sześciu dniach? Jakie są nagrody dla zwycięzcy, jakie dla tego kto przegra?
- Och mój słodki… po co nagrody? Satysfakcja ci nie wystarczy? - spytała tawaif z wyraźną ironią. - Czyżbyś zakładał, że może ci się nie udać, więc potrzebujesz dodatkowego dopingu? Cóż… może to samo co ostatnim razem? Jedna, przyjemna “przysługa” bez możliwości wycofania się?
- Uważam, że zakład bez nagród traci smak. To jak przyprawa. Potrawa musi być doprawiona - wyjaśnił swoją filozofię Jeździec.
- To podejście żółtodziobów, wymyśl sobie co chcesz… bo dla mnie najlepszą nagrodą będzie twoja sromotna porażka… dzień za dniem, aż do końca - wymruczała złośliwie panna, odwracając się twarzą do wybranka i wkskaując pupą na chłodny kamień ołtarza.
Rozchyliła nieznacznie nogi i zabrała się za rozpinanie męskich spodni. - A teraz chcę być pocieszona… Wymagam tego od ciebie, bo się rozpłaczę jeszcze raz…
- Nie zamierzam się łatwo poddać Kamalo. Potrafię być uparty. - Kobiece piersi zostały lekko wyciśnięte z więziącego je gorsetu halki i znów zostały pochwycone przez dłonie czarownika. - Jak możesz uważać, że cokolwiek może być słodsze od tych ślicznych owoców.
- A więc postanowione? Dziś od północy, przez sześć dni, spróbujesz sprawić, bym nie była zazdrosna o inne? - Tawaif spytała słodko, ważąc w dłoniach męskość towarzysza.
- Tak… - Ten nachylił się i pocałował czubek nosa Chaai, a potem same usta.
Zacisnął drapieżnie dłonie na jej zgrabnym biuście, rozkoszując się jego miękkością, gdy jej pace wodziły po kopii, którą jej czempion zamierzał udowodnić swoją wyższość nad wszystkimi innymi adoratorami (nawet jeśli byli oni, jak Axamander, tylko w jej myślach). Kurtyzana uśmiechnęła się kocio, mrużąc oczy z przyjemności. Wprawdzie nadal czuła wyraźny ucisk w podołku na samą myśl, że nie była w pełni w szczera i w porządku wobec ukochanego, ale mogła mieć jedynie nadzieję, że jutro i pojutrze i już zawsze będzie się starać bardziej i bardziej, tak by i przywoływacz nie musiał być zazdrosny o żadnego z mężczyzn.

Tymczasem Dholianka opadła na plecy i wijąc się jak wstążka, próbowała ułożyć się wygodnie. Grymas zadowolenia znikł z jej ślicznego liczka, zastąpiony zatroskanym i smutnym wyrazem, który próbowała ukryć za kosmykami włosów. Dziewczę pociągnęło nosem raz i drugi, a jej spojrzenie na powrót stało się szkliste, ale i wyczekujące. Mała bestyjka czekała na swoją porcję pocieszenia, bezczelnie grając na uczuciach Jarvisa.
Ten pochylił się więc nad tancerką, napierając biodrami na jej ciało… mimowolnie na razie. Bowiem w tej chwili skupił się na jej piersiach.
Ściskał je dłońmi, masował, lizał, całował, kąsał… jak władca i niewolnik zarazem. Władca Kamali, bawiący się jej ciałem jak swoją własnością, a jednocześnie niewolnik jej urody, całkowicie zależny od jej kaprysów.
Sundari dyszała ciężko, unosząc się i opadając pod swoim zdobywcą, czepiając się palcami ubrań jakie na sobie nosił. Irytujące, że nie mogła go zadrapać, naznaczyć i przywłaszczyć dla siebie, ale wszak nie można mieć wszystkiego… choć kurtyzana bardzo tego chciała. Mieć go całego. Dla siebie Na wyłączność. Zawsze.
- Jamuuun… czy ty myślisz o mnie jeszcze czy już odpłynąłeś? - Poskarżyła nienasycona i ciągle melancholijna lisiczka, która miała ten mały mankament, że pieszczota piersi w ogóle jej nie podniecała, czego nie można było powiedzieć o mężczyźnie. - Może powinnam sama się pocieszyć, hm?
- Marzę o tobie cały czas… a w marzeniach zastanawiam się, czy moja śliczna tancereczka… założyła dziś majtki? - zripostował lubieżnie mag, po czym zabrał się za podwijanie tkanin, które kryły tę zagadkę.
- Nii… - pisnęła nagle złotoskóra, po czym skuliła się zawstydzona, miaucząc cicho. - Nie paaaatrz…
Było jednak za późno. Jarvis z niejakim zaskoczeniem przyglądał się znanej białej parze z perełkami po środku. Gdzie ona chciała iść w takiej bieliźnie, gdyby jej wtedy nie złapał? Może lepiej nie wiedzieć.
Tak czy siak przyjemnie było popatrzeć, jak bardka wpadła we własną pułapkę i teraz kryje się za wachlarzem paluszków jęcząc w zażenowaniu.
- Czyżby ta delikatna dziewuszka, którą złapałem, miała jakieś lubieżne plany? - mruknął czarownik, uśmiechając się złowieszczo… naprawdę złowieszczo. Jak ktoś, kto właśnie odkrył możliwość zemsty. Jego dłonie zacisnęły się na udach tancerki, rozchylając je władczo i mocno.
Mężczyzna pochylił się i językiem zaczął pieszczotę, acz… nie dotykał ciała, a twardych pereł, pocierając nimi intymny zakątek ciała i wrażliwy punkcik nad bramą kobiecości kochanki. Bo wszak nie zamierzał zaspokoić tylko swoich pragnień.

Pierwszy słodki dźwięk zapowiedzianego koncertu rozległ się w sali pełnej gości, gdy Chaaya jęknęła z tęsknoty i świadomości swojej porażki.
Kopnęła z bezsilności powietrze, wyginając się w łuk, lecz kolejne westchnienie przyparło ją z powrotem do ołtarza, pozbawiając tchu.
- Północ jeszcze nie minęęęłaaa - zakwiliła, zakrywając twarz dłońmi i kolebiąc się na boki. Wyglądała jak młoda jaszczurka, która złapana za ogon, bezskutecznie próbowała wygrzebać się z piaskowej pułapki.
- Podoba mi się twój śpiew moja ptaszyno - wymruczał jej towarzysz, językiem wykorzystując jej własną garderobę przeciw niej. - Chętnie posłucham go jeszcze wiele razy.
- Więcej… - poprosiła na to błagalnie tawaif, wijąc się z rozkosznych katuszy. - Mocniej… wyrrraźniej…
Wbiwszy paznokcie w linię swoich włosów, uderzyła głową dwa razy o kamień pod sobą, tłumiąc swe jęki tylko po to, by inne były coraz głośniejsze.
- Mocniej? - Jego język zaczął wciskać perełki w głąb rozgrzanego kwiatu. Twarde, acz przyjemne w dotyku kulki, zanurzały się i wynurzały. Przywoływacz jak zwykle używał pieszczot do zmienienia uległej kochanki w dziką kotkę, jak czynił to nieraz… niemniej, nie był z kamienia i w końcu musiał ulec jej urokowi… był wszak już twardy tam gdzie trzeba. Niestety bardka znała już na tyle dobrze swojego mężczyznę, by wiedzieć, że do zespolenia dojdzie u szczytu tej miłosnej gorączki.

Kolejna etiuda rozbrzmiała w świątyni, a była ona słodka, długa i delikatnie drżąca. Kobieta poddała się swemu losowi, lub co bardziej możliwe, nie miała siły się mu przeciwstawiać. Jej dłonie wciąż zakrywały śliczną twarz, ale nie tłumiły koncertu jaki grał dla wybranka jej tęskny i ujmujący głos. Opisujący pragnienia i rzewne nadzieje na to co ma nadejść, oraz pokornie proszący o więcej i więcej.
Tortura tak wytworna, była uzależniająca i bardziej zwodnicza niż najsilniejszy narkotyk. Pytanie tylko czy partnerka wytrzyma tę próbę, czy tak jak poprzednio, podstępny cień przejmie jej ciało, by zaspokoić wewnętrzny głód.
Tym razem jednak Jarvis nie dał jej tyle czasu na rozstrząśnięcie dylematu. Wstał i podbił jej spragniony obecności zakątek, stanowczym, acz leniwym ruchem. Kolejne już powolne nie były. Trzymając ją mocno, czarownik udowadniał swoje pożądanie, gdy wpatrując się pożądliwie w jej oczy, nie ustawał we wręcz godnych dikusa ruchach bioder, wprawiających w falowanie biust tancerki. Ocierające się o ich ciała perełki, sprawiały, że drobne dziewczę czuło się dziewicą wydaną na pożarcie bestii. Kto by pomyślał, że może to być tak przyjemne doznanie.

Gdy ostatnie dźwięki miłosnej ballady ucichły, a nieco zachrypnięta Dholianka, próbowała unormować swój oddech, spontaniczny uśmiech wykwitł na jej wargach, podkreślając tylko jej urodę.
- Trzeba ci przyznać, że umiesz pocieszać - skwitowała, rozbawiona na samo wspomnienie ich wspólnej uciechy. - Chyba muszę, częściej płakać…
Siadając na kamiennym blacie, przyjrzała się magikowi, muskając pieszczotliwie jego policzek i zgarniając mu włosy z czoła. Jak tylko oboje chwile odsapną, przywoływacz był pewien, że nadejdzie dla niego czas rewanżu.
- Nie musisz płakać żebym chciał cię pocieszyć. - Mężczyzna odparł na to czule, przyglądając się kurtyzanie. - Wystarczy, że się do mnie przytulisz, otrzesz o mnie pupą. A już mam cię ochotę pocieszać… ba, czasami wystarczy, że jesteś blisko, a już mam ochotę… na pocieszanie.
Dziewczyna zaśmiała się trzpiotnie, marszcząc przy uśmiechu nosek jak frywolny chochlik. Była w dobrym nastroju, lecz Jeździec widział echo niewypowiedzianego zgnębienia jakie ją trawiło.
- Ale nie zawsze to robisz… trzymasz ręce przy sobie, a myśli głęboko w ukryciu i dopiero w pokoju obłapiasz mnie jak szaleniec spragniony wody.

Chaaya zabrała się za rozpinanie guzików marynarki, kamizelki i w końcu koszuli ukochanego, po czym jednym ruchem zdjęła mu je z ramion, zrzucając u stóp, na podłogę.
- Przyjemnie jest czasem przed tobą uciekać do zaułka, do ruin, czy do parku, lub palić się ze wstydu na oczach przechodniów gdy mnie przy nich dotykasz… i kochać się z tobą po cichu i skrycie, okryta tylko magiczną niewidzialnością albo gałązkami bluszczu - wspomniała ciepło ich wszystkie szalone ekscesy, odwracając Jarvisa tyłem do siebie. - Gdy ciągniesz mnie za włosy i gryziesz boleśnie w szyję, jak wbijasz palce w moje piersi i traktujesz je jak owoce do wyciśnięcia na sok, to wszystko jest przyjemne tak samo jak twoje usta delikatnie błądzące po moim ciele, ulotne niczym sen i ledwo wyczuwalne. Lub twoje dłonie tulące mnie do siebie i gładzące z delikatnością i dokładnością rzeźbiarza.
Bardka przyjrzała się barkom towarzysza, gdy opuszkami wodziła błędnie po jego obojczykach. Czarownik był szczupły i mało umięśniony, a jednak ta część jego ciała zawsze wywoływała u niej ciepło w podołku. Cóż… od zawsze miała do niej słabość.

Kobiece ramiona i obojczyki były delikatne i opływowe i nasuwały na myśl duszny, erotyczny sen. Mężczyźni byli troszkę inni, bardziej jak nieociosany kamień. Surowi i… właśnie w tej surowości złotoskóra odnajdywała szczególną podnietę. Płonęła widząc półnagie, męskie plecy, a jej wyobraźnia działała wtedy na najwyższych obrotach. Jak przyjemnie byłoby być przez nie tulone? Jak przyjemnie móc się w nich schować lub zostać porwaną?
Tawaif lubowała się w atletycznych sylwetkach, bo one kojarzyły jej się z siłą, której sama nie miała, i co za tym idzie, możliwością zapewnienia jej bezpieczeństwa. Jednak patrząc na chudą sylwetkę przywoływacza, czuła ten sam płomień, gdy patrzyła na Ranveera.
Choć ręce Smoczego Jeźdźca były wiotkie, były silne jak pnącza lian. Choć szyja i kark były smukłe, bez problemu były w stanie otulić ramionami drobną tancerkę. Dziwny i tajemniczy tatuaż na łopatce był jak znamię oznaczające w tłumie tego jedynego, zdawał się mówić: „Patrz na mnie… należę do tego, którego kochasz… możesz się we mnie wtulić.”.
Więc Kamala się wtuliła, miziając noskiem zagłębienia między jego łopatkami. Plecy jej szczęścia… plecy z którymi nie chciała się z nikim dzielić…

Pazurki wbiły się w skórę kochanka, gdy nastrój kurtyzany zaczął się zmieniać. Budziła się w niej zaborczość i drapieżność. Zaczęła podgryzać ukochanego w bark i powoli wędrując ząbkami w kierunku szyi i za nią dalej na drugą stronę. Przyciągnęła go do siebie, oplatając nogami jego nogi i rękoma klatkę piersiową, po czym przechyliła głowę i zaczęła kąsać szyję wzdłuż linii kręgosłupa.
Cichy wizg frustracji wydobył się z jej warg, gdy ta czynność nawet w połowie nie zaspokoiła jej żądzy. Zsunęła więc dłonie pod męskie pachwiny, delikatnie drażniąc je paznokciami, po czym podważając palcami to co najcenniejsze, podsunęła jego przyrodzenie wraz z klejnotami nieco wyżej, by móc bawić się jego piłeczkami, pocierając je o siebie. Taaak… teraz czuła się troszkę lepiej. Trzymała go w garści. Był jej… jeeej… całkowicie poddany jej kaprysom.
Jarvis spokojnie pozwalał kobiecie bawić się sytuacją i swoim ciałem. Poddawał się jej pieszczotom, nie ingerując w jej działania. Relaksował, rozkoszując dotykiem, nawet jeśli był trochę drapieżny. A jej zabawy poniżej jego pasa, powodowały leniwe budzenie się węża i oddech drżący i gorący… coraz bardziej dyszący pożądaniem.

- Jak myślisz która pozycja z tutejszych rzeźb sprawiłaby ci najwięcej problemu? - Chaaya przerwała milczenie, bawiąc się nosem w długich włosach partnera. - A może jest jakaś której nigdy nie robiłeś? Pobawmy się trochę - szeptała swe lubieżne prośby, które wcale nie miały być zabawą a znęcaniem się kotka nad myszką… lub myszki nad kotkiem.
- Hmm… wiele z nich… nie robiłem. Przyznaję, że te elfy… były bardzo pomysłowe w tej materii. - Czarownik zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. - Jeśli ci pokażę taką pozycję, to ty będziesz musiała wybrać następną?
- Hmmm… - Figlarka udała się się zastanawia nad propozycją, po czym odparła zuchwale. - Niech będzie… - I puściła swoją słodką zdobycz samopas, oblizując paluszki, jakby ubrudzone były w cukrze.
- Niech będzie ta… - Jarvis wskazał na parkę. Elfa i jego kochankę. On był twardą podstawą, a ona… latała, na jego biodrach. Było w tym więcej akrobacji niż czułości.
- Choć głównie dlatego, że chcę wiedzieć, po co w ogóle próbowano tak - stwierdził, bo nie wyglądało zbyt wygodnie.
- Jak to po co… dla zabawy - odparła dziewczyna wędrując spojrzeniem we wskazanym kierunku. - I po to by głębiej w nią wejść… to bardziej jednostronna przyjemność, choć… - Dholianka zeskoczyła z ołtarza i podeszła do rzeźby oglądając ją ze wszystkich stron po czym, położyła się na ziemi, kładąc głowę między nogi statuy.
- Zrobiona pod dobrym kątem sprawi obopulną przyjemność - uściśliła swój werdykt, wstając z podłogi i wesołym krokiem podeszła do ściany, wskazując palcem na płaskorzeźbę.
- Zawsze chciałam spróbować, ale nie spotkałam mężczyzny równie wygimnastykowanego co ja… - Wyszczerzyła ząbki w bezczelnym uśmiechu, przypatrując się parze kochanków stojących na łokciach z nogami nad głową, jak dwie ścierające się ze sobą fale.
- Myślę, że bym sobie poradził. - Przywoływacz nie zabrzmiał tak pewnie jakby chciał, ale cała jego postawa świadczyła, że gotów jest spróbować, tym bardziej gdy wędrował spojrzeniem po nagiej kochance.
- Kłamca… i to słaby .- Ta zadrwiła, orientując się ze sposobności jaka się napatoczyła. Dzielił ich od siebie spory dystans. W sam raz by się trochę podroczyć. Tancerka próbowała stłumić złowrogi chichot, chowając ręce za sobą i pląsając po kamiennej posadzce oglądając kolejne ryciny.
- Jaka jeszcze..? - zapytała ponownie, chcąc zyskać trochę czasu dla siebie.
- Pewnie znalazłaby się i łatwiejsza… - ocenił Jeździec, wodząc po kolejnych rzeźbach. - Ta jest prostsza, ale… jakoś mi się… nie bardzo…

Kamala od razu odgadła przyczynę wahania. Pozycja była prosta… elfka leżała na plecach wypinając pupę w górę, jej kochanek zdobywał ją klęcząc na czworaka. Było łatwo i pewnie dość przyjemnie, ale on był odwrócony do niej tyłem i po prostu ją… brał w posiadanie. Te figle były… bezosobowe, lecz czego magik wymagał od świątyni kultywującej sam akt seksualny? Tawaif zsunęła nieco uwierający gorset, by piersi mogły odpocząć, od nienaturalnej pozycji w jakiej zostawił je Jarvis, na obu półkulach widniały ślady od wpijających się fiszbin.
Kurtyzana zabrała się za rozmasowywanie obolałych miejsc, wędrując pod ścianą i podziwiając kolejne ryty.
- Chciałbyś jakiejś spróbować? - Jej ton był bezinteresowny, co było dość dziwne, wszak to co oglądali, o czym mówili i co robili, powinno wywoływać w niej jakąkolwiek reakcję.
Roztargnione spojrzenie orzechowych oczu zatrzymało się chwilę na jednej ze ścian, gdy bardka rozpoznała pozycję, której kiedyś sama użyła. Przez następny tydzień nie mogła chodzić bo naderwała sobie ścięgno.
Nie dość, że cierpiała z bólu to jeszcze później oberwało jej się od Laboni… i bolało podwójnie. Od tamtej pory Umrao stała się dwa razy droższa, by zniwelować jak najwięcej potencjalnych szkód jakie mogli wyrządzić bogaci klienci.
- Może więc tą pierwszą spróbujemy. Dam… damy radę. - Mężczyzna odparł buńczucznie, nawet jeśli nie był, aż tak pewny siebie, jak próbował udawać.
- Aćha… - Złotoskóra popatrzyła na towarzysza, uśmiechając się do niego z wyższością. - Spytałam się czy chciałbyś spróbować, a nie czy jakąś zrobimy - zadrwiła jak to tylko podłe trzpiotki miały w zwyczaju.
- Na jaskółkę - stwierdził krótko kompan, wskazując na pierwszą rzeźbę, będącą wszak wyzwaniem.
Chaaya wyraźnie się zdziwiła, nawijając kosmyk włosów na palec. - Już nadałeś jej nazwę? ... To urocze - przyznała, gdy pierwszy szok minął. Sprawdziła badawczym spojrzeniem stan drugiego z Jarvisów, po czym zadowolona z widoku oblizała usta i wznowiła wędrówkę.
- Jakoś to trzeba było nazwać, w końcu… przydomek jest krótszy niż opis tych wygibasów - ocenił czarownik.
- Pierwsza… mogłeś powiedzieć po prostu pozycja pierwsza, a jednak zadałeś sobie trud, by wymyślić nazwę… nadal twierdzę, że to urocze. - Zacmokała pustynna rusałka… wyglądając przez wejście na zewnątrz. Przyczaiła się w progu i przytrzymując ściany wyściubiła nos, spoglądając raz w lewo, raz w prawo, po czym nagle czymś spłoszona popląsała bardziej w głąb sali, gdzie jej nagość nie była ani kontrowersyjna, ani wystawiona na widok publiczny.

- Co się stało? - zapytał jej kochanek, łapiąc spłoszoną dziewczynę w swoje ramiona i tuląc zaborczo.
- Dlaczego mnie złapałeś? - Ta burknęła obruszona, że znowu została pochwycona. Zaparła się dłońmi o przedramiona przywoływacza i dziabnęła go w obojczyk, warcząc chmurnie. Jej atak był delikatny jak u dopiero co ząbkującego kociaka, niemniej… był to atak pełen gniewu i świętego oburzenia. Tylko słodki jakiś taki. - Na ołtarz - rozkazała, odpychając mężczyznę od siebie, ale, że ten ją mocno trzymał… to poleciała wraz z nim.
- Dobrze, dobrze… - Zatoczyli się lekko, ale Jarvis wypuścił dziewczynę, zanim się zdążyli wywrócić. Pospiesznie ruszył ku ołtarzowi, by wypełnić jej polecenie.
Mała furia zatuptała bosymi stopami o posadzkę, po czym z głośnym “wraaa” rzuciła się na plecy odchodzącego posłusznie magika.
Oplotła się nogami w pasie, a rękoma wokół szyi, z warkotem gryząc tym razem jego płatek uszny.

- Dlaczego mi uległeś?! - Najwyraźniej nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji.
- Bo chciałem… - syknął z bólu Jeździec. Nie próbował strząsnąć z siebie z ukochanej. Zamiast tego chwycił ją za biodra, wbijając boleśnie paznokcie w uda. - Bo miałem taki kaprys.
Kamala wydała z siebie gardłowy dźwięk. Dziabnęła ucho jeszcze raz, rozjuszona, a może pobudzona tym postępowaniem. Owinęła się ciaśniej wokół zdobyczy, niczym dusiciel i mrucząc złowrogo przymierzała się do kolejnego ugryzienia.
- Drapieżna z ciebie… istotka… - warknął równie podniecony, co gniewny czarownik, docierając w końcu od ołtarza. Jego paznokcie boleśnie drapały skórę tancerki, ale jakoś nie próbował pozbyć się wojowniczego ciężaru ze swych pleców.
- A ty za to zbyt opanowany… senny niczym lunatyk, będę cię gryźć i drapać i szczypać ile mi się podoba, by zrównoważyć twoją mimozję. - Sundari z całych sił zaparła się, by na dać się tak łatwo strzepnąć, choć dobrze wiedziała, że długo i tak nie wytrzyma. Postanowiła więc szaleć póki mogła i jej zęby ponownie zacisnęły się na czerwonym już uchu, tarmosząc je niemiłosiernie, acz z rozwagą by nie zrobić krzywdy.
- Zrzucę cię i wezmę siłą… - wypluł gniewnie czarownik, kręcąc się raz w jedną, raz w drugą stronę, by w ten sposób zwalić z siebie napastniczkę. - …dam klapsy, ukażę… - Dyszał coraz bardziej rozjuszony bólem i słowami kochanki, jak i podniecony jej bliskością.
- Nie strasz, nie strasz… bo się jeszcze wystraszysz - zasyczała jadowicie trzpiotka, liżąc męski policzek, by następnie ugryźć w skroń. Coraz trudniej było utrzymać jej pozycję. Choć nogi trzymały się w żelaznym uścisku, to ręce powoli słabły i ześlizgiwały się po spoconym ciele.
- To… nie strasze…nie… to obietnica - mruknął złowieszczo Jarvis. - Twoja pupa należy do mnie Kamalo.
- W twoich snach… - sarknęła butnie, ale na sarknięciu się skończyło, bo przy kolejnym szarpnięciu bardka prawie spadła z ukochanego i przestraszona puściła się ciała, zeskakując na podłogę, po czym zamarła obserwując swojego przeciwnika, gotowa walczyć dalej.
Ten odwrócił się do niej przodem i spojrzał wzrokiem pełnym dzikości i pożądania.
- Jessteś moja - wysyczał i rzucił się na kobietę, by pochwycić i docisnąć jej kruche ciało do podłogi. Ona była nieco szybsza… nieco, bo zdążyła się uchylić przed atakiem, ale nie na tyle prędko, by nie zostać złapanym. Tawaif pisnęła bardziej z zaskoczenia niż bólu, gdy jej nadgarstek utkwił w silnym uścisku dłoni przywoływacza.
Szarpnęła się raz i drugi, jak wężyk starający się wyślizgnąć ze szponów sokoła, drapiąc przedramię ją trzymające.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 08-12-2018, 21:47   #195
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis nie dbając o rany, przyciągnął dziewczynę do siebie i odwrócił na brzuch. Wtedy tawaif otrzymała swoją karę… kilka mocnych klapsów rozgrzewających pośladki bólem, ale i rozkoszą, bo nie były to ciosy godne kata, a raczej wyuzdanego kochanka.

Kiedy Chaaya leżała w bezbronnej na brzuchu, magik władczo rozchylał jej uda, wbijając paznokcie w jej skórę, lecz nawet w takiej pozycji bardka próbowała walczyć, oczywiście bardziej dla zachowania twarzy niźli dla samej wygranej.
Wizgała wściekle, odwracając się raz w lewo raz w prawo, wijąc się ciałem, by jak najbardziej utrudnić mężczyźnie jej zdobycie. Czarownik musiał uważać, by nie dostać się w zasięg jej dłoni lub zębów, bo wiedział, że tym razem bez krwi się nie obejdzie. Tancerka była wściekła, ale nie zła, przypominała nieco lwicę, która nie lubiła jak ktoś ucierał jej nosa.
- Nie ujdzie ci to na suchooo - odgrażała ciskając piorunujące spojrzenia, pusząc się i strosząc, jakby miało to przestraszyć przeciwnika.
- Nie wątpię… że tak będzie - mruknął przywoływacz, utrzymując wierzgającą się kobietę przy podłodze.
Trzymając ją stanowczo za uda, pochylił się, by rozkoszować się zdobyczą, wodząc językiem pomiędzy pośladkami… oraz delikatnie kąsać lekko zaczerwienioną jej skórę.

Dholianka spróbowała się ponownie wyrwać, starając się wstać na czworaka kiedy ukochany był pochylony. Na ułamek sekundy udało jej się naprzeć pupą na jego twarz, kiedy ten znowu nie przycisnął jej bioder do ziemi. Rozjuszona kurtyzana zaczęła bić pięściami w ziemię, piekląc się i kipiąc ze złości.
Następnie spróbowała sposobu z przekręceniem się na plecy. Wygięła swoje ciało, przekręcając tors na prawy bok przez co wyglądała jakby miała zaraz rozedrzeć się w lędźwiach. Nie dała rady długo tak wytrzymać, jej partner był silniejszy i cięższy i większy, a ona w dodatku miała na sobie gorset który pozbawiał ją tchu i zręczności jaką zwykle miała. Opadła więc z powrotem na podłogę, świszcząc zmęczonym oddechem i wtulając policzek w chłodny kamień pod sobą.
Jarvis pilnował, by jego ucisk nie zelżał kiedy pieszczotami języka, ust i zębów, czasem delikatnymi, czasem brutalnymi… udowadniał jej prawdziwość jego słów. Jej pupa należała do niego… bawił się swoją własnością, oferując rozkoszne doznania przyjemnie łechtające jej zmysły. W końcu puścił jej uda i pochwycił biodra bardki, by unieść je lekko i posiąść jej ciało… podbijając bramę kobiecości ukrytą między wzgórzami jęzdrnych, pośladków.
Dziewczyna jęknęła głośno ni to z bólu, ni z oburzenia, ni z rozkoszy. Wykonała nogami i rękoma ruch jakby chciała odpęłznąć, ale ślizgała się po posadzce. Jej oddech był coraz szybszy i momentami dławiący, a po pewnym czasie tawaif zaprzestała już prób ucieczek, choć mag wiedział, że jeśli nadarzyłby się choć cień okazji, mógłby tego strogo pożałować.
On jednak nie zamierzał jej dać tej sposobności… nie teraz w każdym razie. Trzymając Kamalę w mocnym uścisku, powolnymi ruchami łączył się z nią w najbardziej perwersyjny sposób. Całe te figle były leniwe, niespieszne i delikatne. Tak by przyjemność zdominowała zmysły tancerki, a nie ból.
Sundari przez cały ten czas czuła się dziwnie i surrealistycznie. Leżąc tak na kamieniu, jej podświadomość szeptała jej lękliwe i haniebne wspomnienia, które powinny zdjąć jej serce strachem i przerażeniem, a jednak jakaś bariera nie pozwoliła przejąć jej umysłu. Pewnikiem była zmęczona, inaczej jak tłumaczyć tą dziwną anomalię?
Gorące prądy jakie rozchodziły się po jej ciele, powoli obezwładniły jej członki. Serce przestało łomotać jak ptak w sidłach, a z ust zamiast zdławionego świstu zaczęły ulatywać ciche westchnienia. Miała wrażenie, że jej “zdobywca” z jakiegoś powodu nie przyspiesza swoich ruchów. Mogłaby uznać, że czyni to z powodu czułości, ale… nie… to było coś innego. Podobnie jak ona delektował się powolnym tempem ich figlów. Trzymał wszak jej biodra bezlitośnie, nie dając szansy ucieczki, przed tym losem. Ale nawet takie monotonne i spokojne doznania, budowały żar w jej lędźwiach i jego też. Żar, który w jej ustach manifestował się cichymi mimowolnymi jękami, aż na zakończył się nagłym naprężeniem ciała od nadmiaru przyjemności. Jarvis też doszedł i dał delikatnego klapsa w pośladek stygnącej od niedawnej rozkoszy kochanki.

- Nie udało mi się… prawda? - spytała Chaaya po chwili, wciąż przyciskając policzek do chłodnej ziemi.
- Powstrzymywałeś się - dodała, bez cienia żalu, skargi czy wypominania. Szukała jedynie potwierdzenia, sennie mrużąc powieki i delikatnie iskając opuszkami mech rosnący w pęknięciach kamieni.
- I tak… i nie… - Zadumał się czarownik, głaszcząc pupę dziewczyny. - Nie powstrzymywałem się dlatego, że byłem w klatce… Powstrzymywałem, bo bardziej brutalnie, byłoby… mniej przyjemnie dla mnie.
Magik uśmiechnął się czule. - Potrafisz wyzwolić we mnie bestię Kamalo. Nie jest to co prawda najstraszniejsza bestia, ale jest…
Uwolniona z uścisku bardka, przekręciła się na bok i wyciągnęła dłoń do mężczyzny, chcąc by podał mu jej swoją.
Nie musiał się tłumaczyć, nawet nie powinien.
- Dziękuję… - odparła ciesząc się ze swojego szczęścia, jakim był dla niej przywoływacz. Po tym co przeszła, nie mogła trafić lepiej. - I przepraszam za ucho…
- Nie szkodzi… da się uleczyć… - mruknął Jarvis. - Spełniamy twój kaprys, czy idziemy do smoka? Niby mamy jeszcze czas, ale jeśli ruszymy teraz, to możemy po drodze kupić jakieś smakołyki.
- Och! Tak! - Zawołała nagle bystra jak strumyk kurtyzana, unosząc się nieznacznie. - Coś słodkiego? Proszę… prooszę.
- Zgoda - odparł Jarvis i potargał czule jej pupkle.
- W takim razie chodźmy tylko… em… czy mój ubiór… nie, nie ważne. Chodźmy. - Uśmiechnąwszy się szeroko, Sundari zabrała się do wstania i oporządzenia garderoby.


Chaaya i Jarvis znów przemierzali drogę do kryjówki miedzianego smoka. Tym razem bez eskorty, choć w towarzystwie najpierw jednej, potem dwóch, trzech…. wreszcie trzynastu pyraust.
Smoki otaczały parkę niczym chmara ważek i wskazywały drogę w labiryncie kryjówki ich gospodarza. Tancerka mocno ociągała się z marszem, ubrana “niestosownie” i wielce ryzykownie, dreptała niezmiernie speszona drobnymi kroczkami, przytrzymując z przodu króciutką spódniczkę, by przypadkiem się nie podwinęła. Latający posłańcy choć mieli w jej sercu specjalne miejsce, to swym wszędobylskim charakterkiem i lataniem to tu… to tam… wywoływali u niej ciche wizgi i rumieńce, oraz nerwową butę.

Smok czekał na nich sam w postaci staruszka, w dużej sali jadalnej, przy suto zastawionym stole. Choć był tu sam, to jedzenia było tyle, że można by było urządzić ucztę dla dwudziestu osób. Niemniej było tu ich tylko troje.
- No… nie krępujcie się, jedzcie co dusza zapragnie - zachęcił Archiwista sam dając przykład.
Dholianka spojrzała ukradkiem na swojego partnera, ale nie ruszyła się z miejsca, starannie przygładzając falbanki sukienki. Nie bardzo wiedziała po co została wezwana i jaki charakter miało owe spotkanie, a surowa szkoła wychowania na pustyni budziła w niej wewnętrzny konflikt. Musiała przyjąć propozycję gościny, a jednocześnie się jej wystrzegać. Wprawdzie wątpiła by jadło było zatrute, ale nie mogła stłumić w sobie instynktów.
Mag odwzajemnił jej wejrzenie i z czułym uśmiechem usiadł na jednym z krzeseł, popatrzył jeszcze raz na bardkę, jakby chciał ją zachęcić do usiądnięcia i ostrożnie skubnął jedno z ciast ciekaw jego smaku.
Kobieta nie miała więc wyboru i nie chcąc wyjść na niegrzeczną, przycupnęła ostrożnie na miejscu, wyprostowana jak struna i gotowa do natychmiastowej ucieczki, jeśli taka będzie potrzebna. Nałożywszy sobie porcję placka z owocami, obserwowała z troską przywoływacza, samej rozdrabniając w opuszkach kruszonkę na drobne ziarenka.

Jarvis jadł i nie wydawał się wykazywać objawów zatrucia. Wprost przeciwnie, z każdym kęsem pożerał nabraną porcję coraz zachłanniej.
~ Miedziane to łasuchy ~ skomentował to Starzec.
~ Nawet jeśli… to i tak czuje się tu niezręcznie…
Złotoskóra wydłubała spieczoną figę, którą skonsumowała w milczeniu. Trudno było odgadnąć czy jej zasmakowała czy wręcz przeciwnie, bo minę miała bez wyrazu.
~ Jesteś księżniczką i nie potrafisz czerpać radości z uczt? ~ zdziwił się czerwony gad, mentalnie przerywając tą ciszę. Bowiem ani ich gospodarz, ani jej kochanek się nie odezwali. Jeden z zajęty jedzeniem, drugi… jedzeniem i przyglądaniem się temu miejscu.
~ Po pierwsze… ~ odpowiedziała gniewnie Chaaya. ~ To nie jestem księżniczką, a dziwką i wolę jak mój klient jasno wyrazi czego ode mnie oczekuje. A po drugie… z całym szacunkiem dla twojej starej, zramolałej osoby, ale ŻADNA księżniczka jaką znam, nie czerpie radości ani z uczt, ani ze spotkań, ani z balów, ani z niczego innego co wiąże się ze spotykaniem istot, których się NIE CHCE spotykać. Lepiej powiedz czego tak bardzo chcesz spróbować, że zaczynasz się tu wyżywać na mnie za niedomyślanie się na temat twoich kaprysów.
~ Dziwką o strasznie zadartym nosku. Nawet dziwki potrafią się dobrze bawić na ucztach, bo jedzenie jest za darmo i alkohol też ~ stwierdził filozoficznie antyczny. ~ Masz zamiar siedzieć tu jak trusia i udawać przerażoną gąskę, zamiast korzystać z okazji? Proszę bardzo… te żółtawe melony z czerwonymi plamkami. Lubię je.

Tawaif wstała nonszalancko i z wrodzoną gracją, wzięła talerzyk w dłonie, następnie podeszła do rogu stołu gdzie leżały rzeczowe melony.
~ Znam swoją cenę… nie jestem ulicznicą co głoduje przez kilka dni, zanim nie sprzeda się za miskę ryżu z wodnistą polewką jakiemuś pijaczynie na ulicy. Stać mnie na własne uczty i własne zachcianki… nie wychowałam się w jaskini jak co poniektórzy tutaj.
Nałożyła sobie dwa kawałki i wróciła na swoje miejsce, siadając półdupkiem na krawędzi krzesła. Po czym zabrała się za chrupanie owocu. Słodkiego i cierpkiego zarazem, z lekka nutą trawy cytrynowej.
~ I jedyna twoja zachcianka to się chować przed światem ~ stwierdził sarkastycznie Starzec, a Archiwista napiwszy się wina spytał.
- Co tak… jecie jednym zębem. Nie smakuje wam?
~ Oczywiście ~ parsknęła pogardliwie kurtyzana. ~ Byle jak najdalej od twojego zrzędliwego zada, założe się, że każdy kto cię poznał miał na to ochotę.
Dholianka była wyraźnie nie w sosie, coś ją dręczyło. Pytanie tylko czy zmęczona była czymś wynikłym na jej dotychczasowej drodze, czymś z przeszłości, czy może jeszcze co innego?
Gdy gospodarz zawarł głos, kobieta uśmiechnęła się łagodnie i przytaknęła mówiąc słodkim… może nazbyt, bo aż jadowitym głosem.
- Starzec jest w niebo wzięty… - Uniosła nadgryzionego melona. - To jego ulubione. - Po czym chapsnęła kawałek, mrużąc oczy i mrucząc ciche: “Mmmm…”.
- Tak… wiem co stary Ferragus lubił - odparł z uśmiechem Miedzianogłowy, podczas gdy sam czerwonołuski rzekł z dumą.
~ Oczywiście, że każdy chciał uciec lub miał na to ochotę. Ja nie jestem miękkim metalicznym. Nie dbam o poklask moich sług. Mają wykonywać polecenia szybko i sprawnie i bez sprzeciwu. Nie muszą mnie lubić, wystarczy, że robią co im każę.
~ Przypomnij mi o nie miękki i nie metaliczny… jak skończyłeś? ~ syknęła zgryźliwie tancerka, nakładając na talerz coraz więcej różnych smakołyków.
Mała potyczka ze skrzydlatym zaostrzała jej apetyt, oraz przyjemnie… odprężała. Ach, jak miło było z kimś się sprzeczać, komuś ubliżać i dogadywać. Deptać złotym sandałkiem po pysku. Raz on ją… raz ona jego. Tak dla sportu… i z miłością.
- Może mógłbyś mi opowiedzieć w czym jeszcze się lubował… oprócz w przydługich i zadufanych tyrad na swój temat, stroszeniu dumnie łusek, dawaniu bezużytecznych rad w sprawach na których się nie zna… - zagaiła “uprzejmie” Archiwistę Chaaya obierając nową taktykę dokuczania.
- Rubiny… strasznie lubił biżuterię z tych klejnotów. O i… śpiewaczki. Był miłośnikiem elfiej opery i… - zaczął sobie przypominać siwobrody staruszek, a Starzec sarknął. ~ Bzdura. Nic o mnie nie wie. Tylko Czar… właściwie to żaden smok z tych tutaj nie potrafił przeniknąć mojego geniuszu, a ja… ja utknąłem w tobie z powodu demonicznego spisku, który doprowadził do opętania mego ciała. Nie myśl sobie, że jakaś banda ludzi byłaby w stanie mi zagrozić.

“He he he…” zakasłała obudzona Laboni, wyczuwając u swojego przeciwnika chwilę słabości. “A się mała myszka rozpipała… pi pi pi… no nie bój się, wyjdź spod miotły.”
Kilka masek roześmiało się, swoimi głosami, przypominając stado śpiewnych ptaszków zbudzonych z leniwej drzemki w samo południe.

- Biżuterię powiadasz… i SZTUKĘ… no proszę jaki uczuciowy był z niego chłopiec. - Zadumała się Dholianka, przyglądając stropowi. Następnie pochłonęła kilka pączków o kształcie warkoczy i w cynamonowej posypce, by następnie schrupać świeże ziarnka owocu granatu.

“Może zaśpiewamy Staruszkowi kołysankę?” spytał chór panien, chichocząc dziewczęco.
“Ara… Kołysnakę… Może mu zaśpiewamy…” przytakiwały inne z wyraźną uciechą z całego zdarzenia.

~ Ma przestarzałe informacje ~ burknął Starzec w obronie. ~ Poza tym nie widziałaś elfiej opery… to nie te ludzkie wypociny, które Jarvis ci pokazał.
- …lubił ponoć Saehwirę, czy jak się tam ona nazywała. Ale była starsza i większa od niego. A czerwone smoczyce cenią siłę, więc… sama rozumiesz. Sprała go na kwaśne jabłko podczas smoczej rui. - Wzruszył ramionami Miedziany.
Kamala zamarła na te słowa, wstrzymując nieznacznie oddech. Spojrzała uważnie na rozmówcę z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Była zawiedziona i zła, zawstydzona, nieco rozbawiona i współczująca.
- Pozwolił jej na to… - odparła zanim sama zdążyła tą odpowiedź przemyśleć. Nie chciała bronić Ferragusa… a może jednak chciała? W końcu to zrobiła, więc może jednak… - Zresztą dawne, dzieje… nie ważne.
Straciwszy na apetycie, wpatrzyła się w talerz, ponownie milknąc, ale tym razem z jawną zawziętością.
- Możliwe. Widzisz moja droga, czerwone smoki są słusznie uważane za najpotężniejsze… lub jedne z najpotężniejszych smoków chromatycznych. Ale przez to ich relacje są dość uproszczone. Potęgę wiążą z siłą i tylko z nią, więc tylko siły pragną i jej pożądają. Także u swoich partnerów. Czerwone smoki mają dość proste relacje miłosne… najprostsze ze wszystkich chromatycznych. Choć może to i lepiej, bo to co wyprawiają czarne… - Zaśmiał się do własnych wspomnień Archiwista, urywając wyjaśnienia. Sundari jednak była niewzruszona w swym zachowaniu.
- Niemniej… pozwolicie, że przejdę do sedna tej całej uczty - rzekł staruszek zarówno do Jarvisa jak i jego ukochanej.

“No nareszcie! W końcu dość tej farsy…” zaskrzeczała Laboni, wznosząc ręce w górę jakby dziękowała bogom.

- Podobno odmówiliście uczestnictwa w wyprawie niejakiego Axamandera. Mogę wiedzieć czemu?
Chaaya nie chciała zabrzmieć niemiło, ale również nie miała chęci by… bawić się w zawoalowane odpowiedzi, wybrała więc najprostszą i najszczerszą drogę..
- Bo mogliśmy - odparła wciąż się dąsając na nie wiadomo co i kogo.
- Bo baliście… spotkania z Atropalem. Nie winię was. Sam bym się bał, gdyby Atropal rzeczywiście mógł się tu pojawić w swej upiornej formie. Niemniej ciekawi mnie skąd o nim wiecie. Ferragus dowiedział się o nim od czarnoskrzydłego? Wątpię, Czarny ukrywał ten sojusz przed wszystkimi - rozważał na głos Archiwista.
- Skoro tyle wiesz, to może jednak przestańmy bawić się kotka i myszkę - wtrącił dotąd milczący czarownik.
- No właśnie. Nie wiem wszystkiego. Przez lata współpraca niektóych elfów z atropalem była tajemnicą. Owszem tutejsi magowie wiedzieli o istnieniu takich kreatur, ale nawet oni nie wiedzieli jak one wpłynęły na to miasto i na same elfy. Więc skąd wiecie wy? - wyjaśnił Archiwista.

“O bogowie… a więc to TEN typ... “ mlasnęła z obrzydzeniem babka, dosiadając się do swojej wnuczki w altanie. “Brrr… najgorszy ze wszystkich…”
“Najnudniejszy…” przytaknęła Nimfetka.
“Bez wyrazu” westchnęła Seesha.
“Do urzygu…” skwitowała Kismis.
“Do urzygu?”
“Ada nie te raz…” Laboni przerwała kiełkujący temat do dyskusji, który w tej chwili był niepotrzebny.
“Przy takich klientach czuje się sucha… strasznie, strasznie sucha… iik iik… czujecie jak wszystko we mnie skrzypi?” Umrao zajęczała wyraźnie cierpiąc, że musi przebywać w towarzystwie TEGO.

Stary smok zaliczał się do grupy klientów, którzy zamawiają kobiety, chyba tylko po to, by nie krążyły o nich plotki, ponieważ zazwyczaj do sprawienia sobie przyjemności nie potrzebowali osoby drugiej. Ani kobiety, ani mężczyzny. Nie potrzebowali nawet własnej ręki. Wystarczył ich własny, wyimaginowany świat… i głos.
Chaaya nie mogła się powstrzymać, by nie przewrócić oczami. Utknęła tu na dobre. Utknęła z idiotą, który nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Może po prostu zacznij zadawać konkretne pytania, a uzyskasz odpowiedzi, których potrzebujesz? - Poradziła zdawkowo, resztkami sił trzymając fason neutralnej maski na swoim ślicznym licu. - Więc jeszcze raz… proszę. O co dokładnie nas pytasz?
- Jak się dowiedzieliście o “tutejszym” atropalu i co o nim wiecie - stwierdził krótko Archiwista, podając owe konkrety.
Bardce wydało się całkiem zabawne, że smok nagle zmienił kierunek rozmowy i miast o wiedzy ogólnej, uściślił ją do regionalnej.
- Spotkałam go i uznałam, że nie chcę kontynuować znajomości ani wtedy, ani w przyszłości - odparła niewzruszona.
- Jak to… spotkałaś? Atropal nie może przekroczyć bariery światów. Możesz uściślić? - zapytał ślepiec, odwracając głowę w kierunku kurtyzany.
- W lesie jest opuszczone miejsce do którego weszłam wraz z moim towarzyszem Nveryiothem. W środku stoi figurka, a obok niej cztery stare trumny. Po pewnym czasie posążek obrócił do nas głowę i przemówił. Zapraszał nas do “zwiedzania” ruin, otworzył nam przejście z którego nie skorzystaliśmy, więc próbował nas złapać za pomocą ognia z magicznych pochodni rozmieszczonych w całym budynku. Starzec pomógł nam uciec, bez niego pewnie mnie by tu teraz nie było, więc… nie chce kusić losu i włazić do kolejnych ruin z wampirzymi sarkofagami - wyjaśniła pokrótce tancerka, która wolała zapomnieć o całym zdarzeniu. Chwyciła pod stołem kolano przywoływacza, wyraźnie strapiona tematem rozmowy.
- To zrozumiałe. Niemniej niepotrzebnie się lękasz. Inne ruiny nie są problemem. Ta świątynia Atropala zaś jest. Hmmm… - zamyślił się smok. - Pomoglibyście ją zamknąć? Nie mówię o schodzeniu pod powierzchnię, tylko zatkaniu wejścia ciężkim głazem i nałożeniu na niego jakichś glifów zabezpieczających.
- Wejścia pilnuje strażnik, który obraca w głaz każdego kto nie zna… hasła - odparła cicho Dholianka, spoglądając przepraszająco na Jarvisa, zupełnie jakby coś przeskrobała.
- Jego zostawimy… a dodatkowo upewnimy się, że na pewno nikt nie zdoła tam wejść. Atropal powinien być zapomniany. Tak będzie najlepiej dla wszystkich - stwierdził stanowczo Archiwista.

Bardka poruszyła się niespokojnie na krześle. Na samą myśl, że miałaby wrócić do tego potwornego miejsca gdzie króluje armia krwiożerczych komarów, aż ścisnęło ją w podołku.
- Sam możesz to zrobić ze swoją bandą zamaskowanych służących, dlaczego nas tam chcesz wysyłać? Jesteś smokiem…. dużym, starym i potężnym, taka misja nie powinna sprawić ci problemu. Zajmie ci może godzinę… góra dwie, jeśli nie znajdziesz odpowiedniego głazu.
Jasnym było, że złotoskóra panna nie chciała ani pomagać, ani nawet rozmawiać o przeklętym miejscu i zaklętych tam duchach z przeszłości. Stawka była zbyt wysoka, a ona wolała grać defensywnie niż ofensywnie. Nie zabierze tam Jarvisa, bo mogłoby mu się coś tam stać i oszalałaby wtedy ze zgryzoty… tak samo i ona tam nie pójdzie, bo nie może ciągle liczyć na łut szczęścia i umiejętności Ferragusa.
Dodatkowo była pewna, że czarownik oszalałby w równym stopniu co ona, gdyby coś jej się stało, a “powierzchnia” wcale nie była taka bezpieczna. Jak na demona, który nie może nic zrobić w tym wymiarze, szkaradny noworodek potrafi całkiem wiele. Poruszał się, mówił, używał magii… niby nie był ciałem tu i teraz, ale na pewno nie był też taki bezsilny jak próbował to przedstawić Miedzianogłowy. Kto wie co jeszcze potrafi? Kto wie… czy gdyby tawaif nie pojawiła się przy strażniku, u tak zwanego “bezpiecznego” wejścia do środka, to czy by nie przepuścił kolejnego ataku… tym razem silniejszego, gdzie zwykła teleportacja, by nie pomogła?
- Potrzebuję przewodników… po prostu nie wiem gdzie jest to miejsce - wyjaśnił krótko gospodarz spotkania. - Nie oczekuję od ciebie, od was, udziału w ewentualnych potyczkach. Jedynie kogoś kto wskaże mi kryjówkę… nic więcej.

Dziewczyna uniosła nieznacznie brwi, przyglądając się uważnie staremu gadowi. Jak na kogoś kto aspirował się do tytułu “Archiwisty” i naczelnego plotkarza tego miasta, w którym mieszka od stuleci i pewnie drugie tyle jeszcze pomieszka, wiedział o jego topografii i sekretach bardzo… niewiele.
- Nie wiem gdzie jest to miejsce, być może Nveryioth będzie umiał cie naprowadzić, zdaje się, że ma obcykane tutejsze powietrzne tunele - odparła w końcu, potrząsając charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. - Hasła nie pamiętam… ale jeśli przekupisz Starca kilkoma melonami jestem pewna, że ci je wyjawi.
- Będę bardzo zobowiązany jeśli mi pomożecie. Pomijając pozbycie kłopotu jakim jest świątynia tego potwora, to możecie liczyć na… nagrodę za wsparcie przy tej misji - stwierdził uprzejmie smok.
- Powiem mojemu partnerowi, by jutro rano cię odwiedził i pokazał gdzie jest wejście. - Chaaya miała nadzieję, że nagrodą będzie święty spokój. Wprawdzie gad był jedynie upierdliwy i wyjątkowo krępujący swym mało dyplomatycznym zachowaniem, ale tancerka nie czuła się w żaden sposób zobligowana, by mu usługiwać jak byłym klientom.
- Hmm… nie na to liczyłem. Ale od biedy może być - stwierdził wyraźnie rozczarowany tą odpowiedzią ślepiec, a towarzyszył temu złośliwy chichot usatysfakcjonowanego czerwonołuskiego.
~ Powiedz mu, żeby sobie przygotował papier i pióro. Podyktuję hasło, bo i mnie zależy, by Atropal nie wyszedł ze swojego leża ~ rzekł na koniec.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 08-12-2018, 21:48   #196
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

W kurtyzanie coś pękło na widok kręcącego nosem ślepca.
- Na wszystkich, świętych bogów ty zramolała jaszczurko, tyle lat żyjesz i nie umiesz się porządnie wysłowić?! Myślisz, że co ja jestem? Wieszczka Szeherezada która umie czytać ci w myślach?! - Miała dość. Użerać się z jednym starym niedorajdą to jedno… ale z dwoma na raz to już przesada. - A ty do cholery nie masz języka w paszczy? Co ja jestem jakaś twoja posłanka? Siedzisz na przeciw niego, sam się możesz odezwać ty leniwy wieprzu o nietoperzych skrzydełkach! - Huknęła gniewnie na Ferragusa do którego miała żal, że ten się nie odgryzł złośliwością na jawną potwarz miedzianołuskiego.
- Co jest z wami?! Tak się zachowują antyczne smoki? Przecież to jakaś farsa… nic dziwnego, że wasza rasa skończyła tak jak skończyła, czyli się chowa po kątach i udaje, że jej nie ma, jak do cholery nie potraficie normalnie i z sensem ze sobą rozmawiać, tylko urządzacie jakieś potyczki w mahjonga dla pięciolatków!
Archiwista wybuchł śmiechem słysząc jej słowa i potarł siwą brodę dodając. - Obawiam się moja droga, że tu chodzi o coś innego. Widzisz, my miedziane smoki, uwielbiamy zagadki, aluzje, niedopowiedzenia i wszelkie zakrętasy językowe, które czynią wypowiedzi krętymi jak… szlak pijaka od baru do baru.
~ A ja ma usta… ale twoje… to męczące, więc nie zamierzam cię opanowywać dla tak trywialnego powodu ~ stwierdził zgryźliwie Starzec.
- Aćha… skoro tak podchodzisz do sprawy to musisz wiedzieć, że my tawaif nie bawimy się w utrzymywanie pozorów zainteresowania, jeśli kogoś nie stać na nasze usługi. Nie zapłacisz, nie będę bawić się w twoje zaowalowane gierki. - Napuszyła się gniewna perliczka, potrząsając butnie głową i z groźnym grymasem na buźce skrzyżowała ręce na piersi, jakby wyzywała gospodarza do bitki. - Skoro nie szanujesz nas jako równoprawnych partnerów do dyskusji na z góry ustalonym terenie, ja nie poczuwam się do tego samego. I to się tyczy też CIEBIE gruba, nadęta ropucho, która pierwsza jest do spijania słodkiego nektaru zwycięstwa, ale uczynionego czyimś zachodem. - Ostatnie słowa zwróciła do Czerwonego z którym też pewnie chętnie by się pobiła. - Masz moje usta, możesz mówić, jak cie to tak męczy masz czas by móc odsypiać jedno czy dwa zdania, mi to nawet na rękę.
~ Ja tu jestem potężnym smokiem o olbrzymiej potędze! Od tego mam sługi, czyli: ciebie i twojego kochanka oraz wasze smoki, byście odwalali brudną robotę. To chyba logiczne ~ odparł wyniośle Ferragus, a Archiwista dodał z uśmieszkiem na twarzy. - Wybaczcie moi drodzy, ale zanim zostaniecie równorzędnymi partnerami, to najpierw musicie sobie na to zapracować. I tak ujawniłem wam wiele. Rozumiem jednak tą niechęć.

~ Potęgę to ty możesz mieć co najwyżej pod ogonem jak się wysrasz ~ syknęła bardka, wściekła już nie na żarty. ~ Siedzisz jak oślizgły płaz pod kamieniem, burczysz jaki to nie jesteś boski i wspaniały, a byle zdanie wypowiedziane moimi ustami wysysa z ciebie energię, że wiotczejesz jak niepodlewany kiełek bambusa. KIEDYŚ może i byłeś potężny, ale teraz możesz sobie te potęgę wsadzić w nos lub ewentualnie przekuć ją na magicznego sługę bo ja, ani Jarvis, ani nasze smoki się do nich nie zaliczamy. Wyrządzamy ci przysługę za przysługę i... dlatego powinieneś MU się odgryźć i powiedzieć tak… by wiedział gdzie raki zimują! Czemu tylko ja muszę wysłuchiwać twojego jazgotu?! Taki z ciebie siłacz co to się wyżywa na bogu ducha winnej dziwce, a jak przychodzi co do czego to oczekuje, że ona odwali za niego całą robotę? Zrobiłbyś coś ze sobą! A nie tak gnuśniejesz w tej swojej wyimaginowanej jaskini i udajesz, że panujesz nad całą sytuacją! ~ Ofukała go z góry do dołu dziewczyna, ciskając złowrogie spojrzenie na staruszka przed sobą, do którego wnet się odezwała.
- Zdajesz sobie sprawę, że to o czym mówisz działa w obie strony prawda? Jestem ci niezmiernie wdzięczna za Franczeskę, ale to nie oznacza, że będę na każde twoje pstryknięcie palcami. Możesz sobie tak dominować innych, ale nie mnie, ani mojego ukochanego.

Jarvis milczał, ale milcząc uśmiechał się, wesoło spoglądając na rozwścieczoną tancerkę, która toczyła na raz dwie walki z dwoma wiekowymi smokami o olbrzymiej potędze, ale i ciężarze lat i doświadczeń ciążących w ich sercach.
~ A co niby miałbym mu powiedzieć? Że miał rację z tą przeklętą smoczycą? A może to, że on ma nadal ciało, leże i sługi… a ja nie? ~ warknął w odpowiedzi Starzec, wyrzucając z siebie kompleksy i smutki. ~ Jak wrócę tu z nowym potężnym ciałem, to wtedy wepchnę ten ironiczny uśmieszek prosto w gardło Miedzianogłowego. Na razie… nie mam zamiaru mu się pokazywać w tak żałosnym stanie. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Nie oczekuję, że zgodzicie się na każdy mój plan czy propozycję. Niemniej… liczę na to, że przynajmniej zjawicie się tutaj wysłuchać mojej propozycji lub planu. Niekoniecznie zgodzenia się na uczestnictwo w mych intrygach - wyjaśnił spolegliwie Archiwista, sięgając po pucharek wina. - Nie jestem waszym wrogiem i nie zamierzam wam szkodzić. Ani zmuszać do niczego.
Dholiance aktualnie było strasznie żal duszy, która ją opętała. To prawda, że gad doprowadzał ją głównie do szewskiej pasji i tylko ciągle narzekał i utyskiwał. Nie znał słowa poproszę, ani dziekuję i nie wiedział co to przyjaźń lub miłość, ale był teraz częścią niej. Nie tylko kolejnym głosem w głowie, nie żadną chwilową anomalią czy przykrym wspomnieniem.
Deewani go lubiła jeśli wręcz nie uwielbiała. Cieszyła się że wspólnie z nim spędzonych chwil. Za wszystkie kłótnie, sprzeczki, leniwe wylegiwanie się między skrzydłami, wędrówki po zakątkach umysłu i zabawach w berka czy huśtanie.
Deewani była Chaayą, a Chaaya Kamaląsundari. Jeśli jedna z nich kochała, inne czuły podobnie. Dlatego słowa które usłyszała mocno ją ubodły i zraniły.
~ Żałosnym… stanie? Tylko spójrz na niego… NO SPÓJRZ! Stara i zasuszona z niego śliwka o skurczonej fujarce! Kiedy ty masz ciało młodej i pełnej wigoru kobiety. BA! Tawaif z Dholstanu, tancerki z Pawiego Tarasu, samej i jedynej Chaai begam! Kto tu jest w żałosnym stanie?! Potrafię wskazać wielu, ale na pewno nie ciebie! ~ zapiała, cała aż kipiąc w środku, ale i starając się wyglądać przy tym godnie, choćby tylko na zewnątrz.
W końcu westchnęła ciężko i odparła polubownym tonem w stronę gospodarza. - Co też czynimy… proszę wziąć pergamin i pióro, zaraz podyktuję hasło dla strażnika krypty.
~ Widzisz tylko jego ludzką postać, ale pod nią jest smok Chaayu. A my smoki nie słabniemy z wiekiem jak ludzie. Czas czyni nas większymi i silniejszymi. Nie daj się zwieść pozorom. Archiwista może wyglądać na kruchego staruszka, ale jego prawdziwa postać to mocarny smok ~ odparł z smętnie Starzec, acz… po chwili dodał z wrodzoną sobie pychą. ~ Choć pewnie się nijak ma do potęgi mego prawdziwego ciała. Jak je odzyskam to zobaczysz czym jest moc i siła!
~ Uparty osioł ~ burknęła dziewczyna, ale wyraźnie uspokojona, zwłaszcza ostatnimi jego słowami. Nie wiedziała dlaczego czerwonołuski nie widział tego o czym mówił także w swoim przypadku. Ona była naczyniem… wyglądem, który krył za sobą prawdziwą bestię. Była jednak ładniejsza od wizerunku jaki przybrał ich oponent i uważała to za ogromny plus, jeśli nawet nie asa w rękawie! O!
Napisanie tekstu zajęło parę chwil. I przyjęcie można było uznać za zakończone. Miedzianego wzywały pilne sprawy, więc pożegnał się z nimi i zabierając pergamin polecił obojgu, aby pyraustom wspomnieli o swoich potrzebach. Czy to w kwestii jedzenia, czy to picia, czy to… opuszczenia tego przybytku.
- Niechętnie odpowiadają, ale rozumieją smoczy - dodał na koniec, ale o tym bardka już wiedziała.
“Co ty nie powiesz detektywie…” sarknęła Laboni skrzekliwie, a jej nosicielka pokiwała głową i przysunęła sobie cały talerz z melonami w cętki, by chyba skonsumować je wszystkie.

- Chciałabym pisklaczka, by móc go wychować na swojego wiernego towarzysza, ale to pewnie nie wchodzi w pakiet usług do wyboru… - mruknęła pod nosem, gdy pradawny opuścił pomieszczenie. Następnie popatrzyła zbolale na ukochanego, wzdychając ciężko i ze zmęczeniem. - Wracamy?
- Jeśli dasz się ponieść na barana przynajmniej do łodzi to tak. Stoczyłaś ciężki bój waleczna wojowniczko - rzekł żartobliwie czarownik choć z czułym uśmiechem.
- I nic z tego nie wynikło… - odparła speszona, chrupiąc soczysty owoc. - Skończę i… dam się zanieść gdzie tylko chcesz, bylebyśmy uciekli stąd jak najdalej - dodała spolegliwie.
- Nie bądź dla siebie taka surowa. Zachwycałaś tą pasją i ogniem w oczach - odparł ciepło jej mężczyzna, głaszcząc jedzącą po włosach. - To też było zwycięstwo.
Kurtyzana uśmiechnęła się z wdzięcznością, a gdy zjadła co chciała, weszła przywoływaczowi na plecy.
- Wszystko widać… całe moje nogi i… - pisnęła speszona, wiercąc się na boki oraz próbując zakryć trenem swoje intymne wdzięki.
- I dobrze… to bardzo ładne nogi. Kuszące nóżki. Może cię zacznę po nich całować jak tylko stąd wyjdziemy - stwierdził zadziornie Jarvis i chyba nie żartował.
Jego beztroskie zachowanie pozytywnie wpływało na nastrój tancerki, która cicho chichocząc, gładziła mu z czułością skronie, aż przyjemne dreszcze rozchodziły mu się wzdłuż kręgosłupa.
- Jeśli już zaczniesz… to wiedz, że nie będzie odwrotu i zmuszę cię, byś wycałował każdy ich centymetr - pogroziła z łobuzerską butą, choć mag dobrze wiedział, że bardzo szybko prysłaby pod falą uroczego zawstydzenia, gdyby faktycznie spełnił swoje postulaty.
- Kusisz mnie do przemyślenia tej propozycji… wiedz, że nawet jeśli ktoś nas przyłapie to nie zaprzestanę pocałunków - dodał równie butnie co ona Jarvis, uśmiechając się do niesionej kochanki. Ta poruszyła się nerwowo na jego ramionach, wydając z siebie dźwięk przyduszanego zwierzątka. Bardzo chciała odbić słowną piłeczkę, ale wyraźnie się bała konsekwencji, cóż… w końcu nie raz przez takie zabawy skończyła w dość obscenicznych pozycjach w najbardziej dziwnych miejscach w tym mieście.

- Jak opuścimy tą siedzibę, to gdzie chcesz się udać i na co masz ochotę. Mój kaprys już znasz… twoje nóżki, może skropione winem dla smaku - zamruczał jej czarownik, gdy latające stadko ważkowatych smoków doprowadzało ich do wyjścia.
- Nie znam zbyt wielu miejsc do których moglibyśmy wstąpić - przyznała speszona Kamala.
Choć mineło już całkiem sporo czasu odkąd pierwszy raz postawiła nogę w La Rasquelle to nadal to miasto było dla niej tajemnicą. Jej zwiedzanie ograniczało się do podróżowania u boku ukochanego lub innego mieszkańca, by móc później chodzić utartymi i ciągle tymi samymi szlakami. Ostatni raz gdy skróciła sobie drogę do hotelu, została zaatakowana i choć nawet po pijaku wyszła z tego obronną ręką, to jej zapał do samotnych wędrówek nieco osłabł.
- Może… sama nie wiem… wracajmy do domu - odparła po chwili namysłu, bijąc się z pragnieniem odkrycia czegoś nowego, a poczuciem bezpieczeństwa jakie dawał jej stary, dobry hotelik w którym mieszkała.
- Dobrze… ale wiedz, że nie dam ci tam spokoju - wyjawił lisio magik, stawiając dziewczynę na ziemi, by móc załatwić powrót w gondoli. A kilkanaście minut później…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 08-12-2018, 21:49   #197
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

… zamknęły się z nimi drzwi od pokoju.
- Usiądź na stoliku - rozkazał czarownik, wskazując dłonią miejsce.
- Pfff… nie dałam się dwóm smokom, myślisz, że tobie ulegnę? - Sundari burknęła wyniośle, przemierzając pomieszczenie z dobitnym stukotem obcasów o parkiet. Minę miała zaciętą, ale usta ściągnięte w gniewny dzióbek kokoszki drgał w kącikach, jakby kobieta walczyła, by nie uśmiechnąć się szeroko.
Następnie usiadła na krześle zadzierając nos do góry i teatralnie zakładając nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersi.
- Ale ja jestem bardziej… giętki niż oni - mruknął Jarvis, klękając przed kochanką. Jego dłonie pochwyciły kiwającą się stópkę tancerki, palcami pozbawiając obuwia.
- Miedziany zamknie atropala w grobowcu. Poczujesz się spokojniejsza wtedy, bezpieczna? - zapytał, pieszcząc jej nogę i unosząc ją ku swojej twarzy.
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła dobitnie złotoskóra, szybko się jednak tłumacząc. - Oczywiście, że nie poczuję się lepiej… to paskudztwo mi się śniło… no i jest w innym wymiarze… kamień zwalony na wejście do jakiejś dziury w ziemi nie sprawi, że on zniknie… a na pewno nie powstrzyma go przed dalszym nawiedzaniem mnie w nocy… choć liczę na to, że był to jednorazyowy wybryk mojej wyobraźni.
Kurtyzana popatrzyła z góry na mężczyznę, mocniej splatając ze sobą ręce, co by przypadkiem nie próbować go czule pogładzić po policzku.
- Miejmy nadzieję, że to był tylko przypadek - zgodził się z nią przywoływacz i już ustami zaczął wodzić po stopie, muskając ją wargami i językiem w lubieżny sposób. No i łajdak wiedział, gdzie dotknąć, by delikatny dreszczyk przyjemności powędrował po kręgosłupie siedzącej.
- Poradzisz sobie bez Nverego cały tydzień? Obawiam się, że Gamnira pójdzie z nim poza zasięg waszej więzi.

Długa i zawzięta cisza nie zwiastowała nic dobrego, na szczęście po jakimś czasie bardka ponownie się odezwała, markując swój głos, by brzmiał spokojnie i profesjonalnie.
- Będzie tu jeszcze jeden dzień… mam jeszcze czas by się przygotować… poradzę sobie, na pewno. - Z każdym jednak słowem mrucząc coraz bardziej niewyraźnie. - ...na pewno sobie poradzę, tyle czasu sobie radziłam, co dla mnie jakiś tydzień…
- Z pewnością zadbam byś miała czym zająć myśli… - mruczał mag, delikatnie wodząc palcami po łydce dziewczyny. Język niczym pędzel malarza leniwymi ruchami wodził po jej skórze, przypominając Chaai co Jarvis potrafi nim zrobić.
- Lepiej nie zapomnij o naszym zakładzie! - ofukała go tawaif wybita tymi przykrymi pytaniami z nastroju. - Nie zamierzam go przegrać… i nie zamierzam się godzić, by Godiva szła na spotkanie. Będziesz wszystko widział przez jej wspomnienia i to jeszcze nasączone jej emocjami. NIE, NIE i jeszcze raz… NIE!
- Nie zaglądam w jej wspomnienia Kamalo - odparł łagodnie mężczyzna, przechodząc ustami na kolano, delikatnie je liżąc.
- A Godiva prędzej czy później pewnie znajdzie sobie jakąś kochankę.
- Kłamiesz… sam powiedziałeś, że ją wyślesz, a dzięki więzi będziesz wszystko wiedział co się działo. Ty… ty… - Dholianka poruszyła się nerwowo, szukając jakiejś wyszukanej obelgi, ale jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy. - Ty perwersyjny samcze! Nie i już, nigdzie nie pójdziesz ty i nigdzie nie pójdzie ona.
- Będę wiedział co znajdzie i o czym rozmawiają. Poza tym… - Wielbiciel tancerki spojrzał na nią rozbawiony. - ...Ty naprawdę sądzisz, że Godiva ją uwiedzie?
- Nie obchodzi mnie ona… - zaperzyła się panna.

“Obchodzisz mnie ty i twój kontakt, a nawet jego brak, z innymi kobietami…” dokończyła myśl Laboni, niczym prześmiewcza i wredna papużka, którą jakiś nieostrożny człowiek nauczył ludzkiej mowy. “Ale jemu oczywiście tego nie powiesz… za to wpędzisz się w jeszcze większe poczucie winy…”
“Każdy musi mieć jakieś hobby babciu…” wyjaśniła spolegliwie Nimfetka, co jak zwykle rozwścieczyło wspomnienie opiekunki.
“Nie nazywaj mnie babciu ty nieletni kurwiu!”
“Babciu, babciu, babciu!” wykrzyczała dziewuszka, po czym wykorzystując cały pokład swojego kurażu, uciekła z płaczem do ulubionego wspomnienia z pawiami, w którym zabunkrował się przy okazji Starzec.

- Powiedziałam nie i koniec dyskusji - dodała po chwili cicho na głos bardka, ciskając gniewne spojrzenie na kochanka.
- Kamalo. Przecież ona będzie ubrana - mruczał potulnie czarownik. - Co strasznego jest w ubranej kobiecie, której nawet nie spotkam oko w oko, a Godiva co najwyżej porozmawia?
Wiesz dobrze, że tylko jedna osóbka mnie tu kusi… i właśnie jej nóżkę całuję.
Sundari jednak była twardym zawodnikiem i jak się zaparła, tak w swym uparciu trwała, milcząc w złości i zazdrości, która goryczą osadzała się na jej podniebieniu.
Jarvis na razie skupił się na smakowaniu jej łydki i nie śpieszył się z dalszymi działaniami czy rozmową.
- Dlaczego nie chcesz uwierzyć, że okręciłaś mnie wokół swojego małego paluszka? - zapytał w końcu cicho, ale to pytanie również pozostało bez odpowiedzi. Złotoskóra nadymała się jak żabka i za bogów nie chciała się odezwać, może nawet trochę zapominając się w swoim zacietrzewieniu, które z jakiegoś powodu rozpoczęła, lecz w trakcie zapomniała dokładnie o co w tym wszystkim jej chodziło.
Laboni prychnęła z pogardą i rozbawieniem, bo i kurtyzana wiedziała, że jej zachowanie było bardzo… głupiutkie.
Prawda była jednak straszna, nieco przykra i bardzo ludzka. Chaaya nie ufała samej sobie. Choć kochała bez pamięci, oglądała się za innymi i dawała się im obłapiać. Było w jej zachowaniu więcej ciekawości niż chęci zdrady, ale… skoro ona miała takie myśli, to również i przywoływacz mógł mieć takowe, a tego by nie chciała.
Nie chciała być świadoma, że jej mężczyzna mógłby takie posiadać lub co gorsza dopuszczać się czynów, które ją samą napawały obrzydzeniem do własnej osoby, gdy je popełniała.

- Kamalo… moja słodka. Niech Godiva idzie, a ja wtedy będę z tobą, dobrze? - spytał czule magik, docierając ustami do uda kochanki.
Muskał je językiem i ogrzewał oddechem.
- Potrzebujemy poznać miejsce zbrodni i ofiarę. Znasz Godivę… to nie jest osoba, która uwiodłaby pannę młodą. Nic nieprzyzwoitego się nie stanie.
Dziewczyna wygięła usta w smutną podkówkę, staczając zażarty bój z własnymi myślami. Pękło by jej serce gdyby czarownik znalazłby sobie inną lub w ogóle gdyby twierdził, że jest na świecie taka, która mu się podobała, z drugiej jednak strony… jej stupor mógłby okazać się kotwicą u szyi świetlanej przyszłości ukochanego, a tego też by nie chciała.
Nie chciała być ciężarem. Kłującym ostem, którego nie da się wyplenić.
Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne i zawiłe? I dlaczego nikt w Pawim Tarasie nie przygotował jej do tego co teraz czuła i przeżywała?!
- Powiedz moje imię w całości… proszę - odezwała się błagalnie i smutno, nie wiedząc już co robić.
- Kamalasundari… może gdy Godiva i Gozreh zajmą się śledztwem, ja zajmę się przekonywaniem, że nie ma żadnej oprócz ciebie, co? Może masaż całego ciała z olejkami? - Cmoknął czule jędrne udo o złotej skórce. - Choć i teraz ciężko mi się oderwać od ciebie. Za dużą pokusą jesteś.

Tawaif nie wydawała się zadowolona, mlasnęła głośno i potrząsnęła głową jak to miała w zwyczaju. - Włóż w to więcej uczucia - strofowała go z kokieteryjną manierą, dotykając palcem dolnej linii jego szczęki i przesuwając po niej opuszkiem.
- W pieszczotę, czy w kuszenie? - mruknął jej kochanek, liżąc jej nogę jak słodki łakoć. - To oczywiście zrozumiałe, że jako tancerka masz zgrabne nóżki… ale… to są żywe dzieła sztuki.
Dholianka wizgnęła gniewnie i na powrót się zacietrzewiła, krzyżując ręce na piersi. Jarvisowi dziś wyjątkowo nie szło w oswajaniu bestyjki z pustyni.
- W moje imię! Zawsze mówisz do mnie zdrobniale, a gdy cię poprosiłam… to się nawet nie postarałeś.
- Ka ma la sun da ri… - Mężczyzna wymruczał w odpowiedzi, zerkając wprost w oczy kobiety, delektując się każdą sylabą niczym łykiem dobrego wina. - …nie chmurz się tak, proszę… moja śliczna.

Cóż… teraz ją zawstydził. Bardka zarumieniła się, wydając z siebie dźwięk przyduszonej myszki. Próbowała uciec spojrzeniem w bok, uśmiechając się, mile połechtana i zadowolona, gdy czarownik włożył w artykulację nieco uczucia.
- Jeszcze raz - powiedziała ni to prosząc, ni rozkazując, przytulając się policzkiem do swojego ramienia.
- Ka ma la sun da ri… Ka ma la sun da ri… kocham cię Ka ma lo sun da ri… pragnę - szeptał namiętnie mag, deklamując raz po raz jej imię, smakując każdą sylabę, tak jak i smak jej skóry.
Mur wokół Chaai kruszał, a ona sama wiotczała od silnych emocji jakie targały jej duszą. Gdy tawaif zorientowała się, że jej gniew ustał, a serce biło jak trzepoczący ptak w klatce, przygryzła jedynie dolną wargę i wskazała dwa miejsca nad prawym kolanem.
- Zapomniałeś… - burknęła, by zachować resztki groźnego image’u. - Tu i tu… nie pocałowałeś.
- Dobrze moja śliczna Ka ma lo sun da ri… - mruczał niczym kocur partner, posłusznie muskając ustami owe miejsca. - Jak mogłem je przegapić? Byłaby taka stratajakbym je ominął.
Przytulił się policzkiem od jej uda, łaskocząc włosami skórę. Jarvisowi udało się ułaskawić swoją dziką żmijkę, bo aura wokół niej nieco złagodniała, a ona sama nie dbała już tak mocno o pozory, wskazując co i rusz nowe miejsca do muśnięć. Smoczy Jeździec wiedział jednak, że musi być ostrożny, bo tancerka zdawała się być nieprzewidywalna jak pogoda w górach. Raz grzał się w ciepłych promieniach słońca, by zaraz uciekać przed lodowatym deszczem, a to wszystko dzięki dwóm stetryczałym smokom i ich niewyparzonym jadaczkom.
- Teraz mogę usiąść na stole - obwieściła łaskawie po pewnym czasie pieszczot, czule przyglądając się klęczącemu przed nią mężczyźnie.
- Tak moja śliczna i kusząca Ka ma lo sun da ri… - Przywoływacz zachowywał się nieco jak jej sługa. Trochę bezczelny i patrzący zbyt śmiało sługa. Jego wzrok przypominał zresztą spojrzenie tygrysa w klatce… wyczekującego okazji, by się na nią rzucić. Choć plany tygrysa i Jarvisa względem swoich ofiar były całkiem odmienne.

Dziewczyna zrzuciła drugi pantofelek i przekładając jedną nogę nad głową ukochanego, wstała i podeszła do biureczka, zatrzymując się przed nim na palcach.
- Uważaj… bo przesadzisz i uznam, że ze mnie szydzisz - ostrzegła ni to żartując, ni grożąc. Pogładziła blat jakby sprawdzała jego powierzchnię, po czym zabrała się za zdejmowanie kusej kreacji. Czerpiąc wyraźną satysfakcję nie tylko z tego, że była obserwowana, ale, że i bawiła się z apetytem swojego rozmówcy.
- Wiesz dobrze, że za bardzo cię pragnę, by z ciebie szydzić… skąd zresztą taki pomysł? Wiesz co lubię. Lubię patrzeć jak promieniejesz ze szczęścia lub płoniesz z pożądania. - Chłopak potulnie przyglądał się temu przedstawieniu, chłonąc wzrokiem każdy sekret jej ciała, który przed nim odsłaniała.
W odpowiedzi usłyszał cmoknięcie. Pełne degustacji i jakby… ochłodzenia. O nie… czyżby powiedział za dużo, lub coś czego powiedzieć nie powinien i zabawa w podchody zacznie się od nowa?
Szczęściem ubranie opadło z szelestem na podłogę. Tancerka odepchnęła stopą to co nie było jej już potrzebne i wyciągając obie ręce za plecy, gdzie odnalazła sznurówki gorsetu, powoli rozwiązując jego wiązania. Bez słowa poluzowała więzy i delikatnie rozsunęła krępującą ją tkaninę, oddychając z mieszanką ulgi i upojenia.
- We wszystkim trzeba mieć umiar mój drogi… nawet kota można zagłaskać na śmierć - wyjaśniła… a raczej pouczyła niesfornego chłopca, odwracając się do niego z szerokim i lubieżnym uśmieszkiem na pełnych wargach. Gorset zsuwał się powoli po jej torsie obnażając piersi na których zdążyły wykwitnąć drobne siniaki po zbyt brutalnej pieszczocie jego palców w świątyni rozpusty.
- Choć schlebia mi jak namiętnie brzmi moje imię w twoich ustach… jest takie egzotyczne i nieco pikantne, prawie obce… a przecież moje własne.
Fiszbiny zaklinowały się na chwilę na krągłych biodrach, ale dziewczę zakołysało nimi jak kobra rozpościerająca swój kaptur i w końcu stała przed nim jedynie w białych majteczkach.
- Czas na lewą nogę - obwieściła zadowolona, siadając na blacie i wyciagając rzeczową nogę przed siebie do dalszego wielbienia.
- Tak… czas na drugą nóżkę… - mruknął jej ukochany, uśmiechając się lubieżnie i nie odrywając wzroku od jej ciała. Podszedł na czworaka, niczym dziki zwierz i pochwycił jej nogę.
Dłońmi i ustami wodził po stopie, wielbiąc pieszczotą kochankę z pożądliwą żarliwością. Chaaya miała wrażenie, że prędzej czy później ta lubieżna bestia rzuci się na nią, by pogrążyć jej zmysły z wyuzdanej rozkoszy, dusząc jej własne lęki o swoją pozycję w sercu kochanka.
Dholianka oparła się rękoma z tyłu rozkoszując się chwilą i starannością z jaką była obdarowywana. Im wyżej wspinał się czarownik, tym jej oddech stawał się bardziej ciężki i gorący, a udo nieznacznie drgało pod czułym dotykiem jakby wodny pająk przepływał po gładkiej tafli jeziora, mącąc jego spokój.
Musiała wykazywać się dużą siła woli, by nie prosić o więcej i w innych miejscach, pozwalając by ich mała gra samoistnie dobiegła końca. A noc przecież… dopiero się zaczynała.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-12-2018, 20:02   #198
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sprawa honoru cz.3

Pierwsza noc zakładu minęła jak marzenie. Upojnie, słodko i nienasycenie. Jarvisowi udało się uzyskać zgodę na wprowadzenie Godivy do kobiecych komnat szacownego Abdula. Było to małe zwycięstwo i nieco… niepokojące. Zwłaszcza gdy rankiem para łanich oczu odprowadzała go w milczeniu do drzwi. Czarownik nieco żałował, że jego kochanka nie miała grzechoczącego ogonka, którym komunikowałaby swój zły nastrój. Wtedy mógłby się mentalnie przygotować na wszystko co mogło się wydarzyć po jego powrocie do pokoju, bo bardka odmówiła wyjścia z łóżka i „pilnowania” swojego mężczyzny w czasie jego zajęć. Zakopała się w kołdrę, wtuliła w poduszkę i nie drgnęła ani milimetra.

Narzekając na niewygodny strój i obcasy, na ułożoną fryzurę, na makijaż… Niebieskoskrzydła podążała w kierunku “Złotopiórego Skowronka”. Smoczycy nie przeszkadzał jednak ani gorset, ani buciki na obcasie, ani nawet makijaż ukrywający blędnącą już i tak opaleniznę, jak i troskliwie ułożona fryzura.


[media]http://image.ibb.co/ivwuDe/e0911100r5.jpg[/media]

Tylko, że fakt, iż jej ulubioną włócznię zastąpiła delikata parasolka, a sama Godiva musiała być damą. Musiała się zachowywać delikatnie i uprzejmie i kobieco. Jak Chaaya. Godiva powinna być Jaenette, co jej się nie podobało. Praktykująca wojowniczka wolała być sobą, ale w tej sytuacji nie mogła…
Przybyła w tą okolicę z nieśmiałym uśmiechem oraz w towarzystwie chimerycznego eidolona swego partnera. Gozreh oplótł macką swoją szyję, by choć trochę wyglądać na chowańca… na normalnego chowańca, choć fakt, że był połowicznie zbudowany z cieni trochę nadwyrężyło w to wiarę. Przywoływacz siedział koło gondoliera, bo nie chciał zwrócić na siebie niczyjej uwagi. A kocur nonszalancko machał ogonem.

Poranna mgła powoli rozpływała się po kanałach, budząc ze snu miasto, gdy para przepływała cichym kanałem. O tej porze bogata dzielnica, w której znajdował się hotel, była całkowicie uśpiona. Jedynie służący i różnoracy pracownicy znajdowali się na nogach, lecz ani mag, ani skrzydlata nie dostrzegli choćby cienia kogoś bogato postawionego. Cóż… było gruuubo przed trzynastą, a więc spokojnie można by rzec, że dla możnych trwał aktualnie środek nocy.

Przed wkroczeniem Niebieskiej przez bramę główną przeszkodził jej oddział wojskowych, którzy aktualnie zmieniali swoją wartę oraz wymieniali się rozkazami jak i informacjami. Dodatkowo jakby tego było mało, w kolejce przed wejściem stała grupa podróżnych. Była to nieliczna gromadka licząca tylko trzy osoby… ale za to jakie!
Ani Jarvis ani Godiva nie widzieli jeszcze takich diabląt… właściwie im dłużej się im przyglądali tym byli coraz mniej pewni, że patrzyli na takowe.
Mężczyzna w czerni (prawdopodobnie, bo nie widać było twarzy) budził niemiłe uczucie niepokoju, a towarzysząca mu kobieta w czerwieni jakby tylko dodawała pikanterii im obojgu. Dama w błękicie była wyniosła i dostojna oraz wielce surowa w odbiorze. Liczne ozdoby na szatach świadczyły, że była kapłanką nieznanego im bóstwa.

- Może to suli, tacy jak Vizerai… może to Zerrikanki? - Zadumał się na głos czarownik, przyglądając się temu widowisko.
- Szkoda, że Chaai tu nie ma… mogłaby rozpoznać - oceniła smoczyca, lustrując ciekawsko kobiety. - Może do nich podejść?
- Lepiej nie. Na razie poobserwujmy to co tu się dzieje. Nie powinniśmy się wtrącać w nie nasze sprawy, zwłaszcza, że delikatna misja przed tobą - stwierdził jej jeździec i nakazał gondolierowi zatrzymać się na razie na drugim brzegu.
Straż w końcu zebrała się do kupy. Zamiennicy swoich poprzedników stanęli na swoich pozycjach, a ci co skończyli ciężką służbę udali się do środka wesoło plotkując i żartując.
Tajemnicza trójca momentalnie podeszła do wejścia, gdzie zostali zatrzymani. Obie kobiety miały w głębokim poważaniu otoczenie, a zamaskowanego (chyba) mężczyznę nie dało się dosłyszeć z tej odległości… o ile w ogóle coś mówił. Po chwili zostali wpuszczeni do środka.
Godiva z racji tego, że nie miała nic innego do roboty, uważnie przyglądała się całemu zdarzeniu. Miała wrażenie, że wojownicy byli wyraźnie wstrząśnięci tym spotkaniem. Ich twarze były blade, a oczy szeroko otwarte w strachu. Trochę to było dziwne w mieście, gdzie diablęta nie były niczym niezwykłym. Ale nie mieli za bardzo czasu, by się nad tym zastanawiać.
Przywoływacz gestem dłoni dał znać, by gondola podpłynęła do budynku i “Jaenette” mogła wysiąść z łodzi wraz z chowańcem.
- Dobra… dalej będziesz musiała z Gozrehem poradzić sobie sama. Pamiętaj, by być uprzejmą, miłą i kobiecą… oraz delikatną. Nie popisuj się siłą i nie wymuszaj odpowiedzi agresją - radził jej jeszcze cicho Jarvis, co smoczyca przyjęła z odrobiną irytacji i znużenia.
- No… nie panikuj. Potrafię być kobieca… zobaczysz - burknęła na koniec i ruszyła do strażników z nieśmiałym, czarującym uśmiechem w towarzystwie Gozreha. Bystre oko tawaif (gdyby tu była) rozpoznało, by w tym grymasie minę… Gamniry.

Jeden ze zbrojnych momentalnie zagrodził jej drogę, warcząc dość nieprzyjemnie.
- Dokąd to?!
Dwójka z tyłu zezowała na kocura, jakby miała go co najmniej ochotę kopnąć za samo istnienie.
- Co to za..! - W połowie tego sarknięcia, gniewna twarz Godivy zmieniła się w przesłodzony grymas. - No do środka. Jestem Jeanette i wczoraj zapowiedziano moją wizytę.
Na mężczyznach nie robiła żadnego wrażenia. Strach dawno uleciał i wojownicy na powrót czuli się w swoim “żywiole”.
- U kogo? - spytał ten, który chyba pełnił rolę “mediatora” bo reszta milczała jak zaklęta, wymieniając się tylko spojrzeniami.
- U kupca Abula? Ma sługę o imieniu Faaadl… - odparła ciepło i miłym tonem głosu smoczyca, zaciskając dłonie w piąstki tak mocno, że kości strzykały.
Imiona podziały jak złoty klucz do skarbca, bo wojownicy momentalnie się rozluźnili i zeszli jej z drogi. Dziewczyna mogła spokojnie wejść do środka, a jej kotek razem z nią.

Wewnątrz przywitała ją ciepła i serdeczna atmosfera. Dwie służki w fioletowych sukienkach podbiegły by się ukłonić i odebrać wierzchnie ubranie (lub parasolkę) do powieszenia. Zaproponowały coś do picia dla niej i dla czworonoga, po czym powiodły do recepcji.
Przy ladzie stał stary mężczyzna z monoklem na nosie. Siedział zgarbiony na wysokim stołku, zapewne zbyt stary, by ciągle stać.
- Witamy w Złotopiórym Skowronku - przywitał się wystudiowanym i aksamitnie miękkim, nieco skrzypiącym głosem. - Nazywam się Artemis i jestem do pani usług.
- Acha… Jestem Jaenette… z naciskiem na -nette… - Gadzina uznała, że te podkreślenie doda jej szyku, pomijając sarkastyczny śmiech “chowańca”, który zwinnie uniknął jej kopnięcia. - Może… najlepiej jak skontaktuje mnie pan z Fadlem, sługą kupca Abdula.
- Panno Jae-nette… - zaczął sługa starając się spełnić prośbę swojej klientki i odpowiednio akcentować jej imię. - Przybyła panna zbyt wcześnie… chyba nikt się tego nie spodziewał. Proszę nam to wybaczyć, zaraz poślemy po pana Fadla i ogłosimy panny przybycie, a tymczasem prosimy udać się na spoczynek. - Wskazał ręką na wejście do poczekalni, gdzie już kręciły się dziewczęta gotowe pomóc lub spełniać zamówienia. Następnie mężczyzna napisał coś pochyłym pismem na pergaminie, włożył go w szklany tubus, który wepchnął za sobą w dziurę w ścianie.
- Nie szkodzi… nie spieszy mi się… aaaa… kto wszedł przede mną? Z Zerrikanu może? Zawsze miałam do nich słabość… do tych krain oczywiście - zaczęła trajkotać Jaenette, dumna w duchu ze swojej pomysłowości.
Artemis odwrócił się nieco zdziwiony, że dziewczyna jeszcze stała przy blacie. Uśmiechnął grzecznie, kiwając głową, jakby udawał, że dosłyszał wszystko co mówiła.
- Chodzi pannie zapewne o tą rogatą trójcę co tu weszła… niestety nie wiem skąd pochodzą i obawiam się, że nawet jakbym wiedział to nie mógłbym od tak tego zdradzić… ale jeśli panna ciekawa, to będziecie mieć okazję by się samej spytać. Oni również czekają na spotkanie z rodziną z czwartego piętra. Z głową rodziny…
- Ach… cudownie… - Rozpromieniła się Godiva i jeszcze spytała. - To gdzie mamy czekać?
Staruszek ponownie wskazał przejście w ścianie przy którym czekały służki.
- Proszę zamówić sobie coś do picia… niebawem ktoś do pani przyj… - W tym momencie za plecami hotelarza coś stuknęło. Dziadek odwrócił się na stołeczku i wyjął z dziury w ścianie szklany tubus. Otworzył go i wyjął pergamin.
- O… za jakieś dziesięć minut pan Fadl się do panny zgłosi.
- Dobrze… - Uśmiechnęła się promiennie skrzydlata i ruszyła w kierunku przejścia, pod drodze rzucając miłym głosikiem do służących.
- Kielich wina i miseczkę… - Tu jednak wtrącił się głos dochodzący z okolic jej nóg. - ...też wina.
- Cicho… tobie nie wolno. Mleka miseczkę - dodała, ignorując żądanie Gozreha.
Obie dziewczęta w fioletowych uniformach kiwnęły głową i potruchtały czym prędzej wypełnić polecenie, choć przy niespójności zdania pomiędzy dwojgiem przybyszów, wyraźnie się zmieszały nie wiedząc kogo słuchać.

Smoczyca weszła do czystej i przestronnej poczekalni z fotelami, kanapami i niskimi stolikami. Tak jak powiedział Artemis, trójka kolorowych nieznajomych również tu czekała. Obie kobiety siedziały na kanapie z dumnie wyprostowaną postawą i dłońmi na kolanach. Istota w czarnym czadorze stała za nimi, pochylając się niczym śmierć nad rannym w bitwie. Na stoliku przed nimi znajdowały się kielichy z gorącym, parującym płynem, który kolorem przypominał czekoladę, ale ani cieniokot, ani Godiva nie wyczuli aromatu czekolady, czy choćby... kawy.
Na wkraczających nie zwrócili nawet najmniejszej uwagi, dyskutując między sobą w dziwnym języku, który przypominał chrzęst łamanych kości i był tak paskudny w odczuciu, że aż dziwnie się patrzyło na ich pełne wdzięku sylwetki o manierystycznych i płynnych gestach, warczących do siebie jak przygłuche orangutany.
- Brzmi trochę jak… otchłanny w przekładzie goblinów - skomentował cicho eidolon, chowając się za swoją “panią”. Zaciekawiona wojowniczka udała się na kanapę w niewielkiej odległości od egzotycznej trójki. Uznała, że nie wypada się wtrącać w ich rozmowę… więc grzecznie czekała jak ich zauważą. Kocur usiadł obok niej, wyraźnie zaniepokojony. Gozreh w przeciwieństwie do łuskowatej nie był zadufaną w swe siły potężnym smokiem. Wiedział co to respekt przed przeciwnikiem.
Czerwona i niebieska dama nie przerywały swojej dyskusji, sądząc po uśmiechach i łagodnych gestach, całkiem przyjemnej i miłej. Stojący za nimi… ktoś, nie odzywał się prawie wcale, a jak już to bardziej syczał i seplenił jakby nie nawykł do mówienia w jakimkolwiek języku.
Pseudochowaniec ze zdziwieniem stwierdził, że był obserwowany przez gościa w czerni i… że ten w ogóle nie mrugał. Jego ciemne i nieco błyszczące ślepia, po prostu świdrowały go niepokojącym spojrzeniem. Nie wyczuł u niego żadnych intencji, ani ciekawości, ani niechęci. Po prostu patrzył się… i nie mrugał. Nie mrugał do tego stopnia, że on sam poczuł ogromną potrzebę wymrugać się i za siebie i za niego i za wszystkich w tym pokoju.

- Kielich wina… - Służąca przydreptała z tacą na której stały dwa kieliszki. Jeden z czerwonym, drugi ze złotym płynem.
- ...i miseczka mleka - obwieściła druga, stawiając przed kotem naczynie. - Smacznego - odparła ciepło, bardzo chcąc pogłaskać stwora, ale etykieta jej na to nie pozwalała.
- Za chwileczkę przyjdzie do panny ktoś z czwartego piętra - zapewniła ta z winem. - Czy życzy sobie panna czerwone czy białe?
- Och… te dobre? Nie znam się na winach - odparła stropiona gadzina, po czym zwróciła się do kobiet naprzeciw. - Może… wy mogłybyście poradzić? Które jest lepsze… czerwone czy białe?
Kocur tymczasem uśmiechnął się przymilnie, jak… stworzenie, które kotem nie było, bo uśmiech nie był wszak grymasem możliwym do wykonania przez te stworzenia.
Egzotyczne damy zamilkły zdziwione, że ktoś śmiał się do nich zwrócić. Popatrzyły wymownie w kierunku Jeanette dając jasno do zrozumienia, że nie życzą sobie spoufalania się, po czym wymieniły się kosymi spojrzeniami, zapewne zakłopotane tym, że któraś z nich musiała wszak… odpowiedzieć.
- My nje sssnamy sssję na wiiinachhh… - Na ratunek przyszedł im mężczyzna. Bo głos osobnika w czerni był niski, gardłowy i zdecydowanie nie mógł należeć do kobiety… nawet ogrzej.
- Nie pijamy alkoholu… - dodała ta w czerwieni uśmiechając się jadowicie.
- Tylko ludzie pijają coś co gnije - wyjaśniła błękitna. Co ciekawe obie nie miały takich problemów z wymową jak ich towarzysz.
- Gobliny też piją… i smoki… - Zadumała się Godiva nie bardzo rozumiejąc tej logiki. Mając smoczy żołądek, radziła sobie nawet z gnijącym mięsem, choć preferowała możliwie świeże. - Jesteście może z Zerrikanu? Byłam tam ostatnio z moim je… jedynym bratem.
Kobieta w niebieskim przewróciła oczami i wyraźnie zdegustowana wstała, by odejść pod okno, tyłem do natręta. Jej koleżanka chwile bawiła się językiem na ustach walcząc z potrzebą głośnego zaśmiania się. W końcu wzięła dwa pucharki z parującym płynem i udała się w ślad za koleżanką, wznawiając chrzęszczącą rozmowę.
Pozostawiony sam sobie nieznajomy, nawet nie kłopotał się, by spojrzeć za odchodzącymi. Stał niewzruszony tam gdzie stał i dalej nie mrugał patrząc się na kota. Jedyną ciekawą, bo magiczną, rzecz w tym miejscu.
- Ssserikhhhan to wjeśss… - odparł po chwili, jakby sobie przypomniał, że był w trakcie jakiejś dysputy. - My sss dalejjj…
- Dolina Indrusu… kraina węży na dwóch nogach - mruknął dyskretnie Gozreh, posługując się strzępami wiedzy jakie na ten temat miał Jarvis.
- Kawał drogi stąd. Ciekawe jakie tam smoki żyją? - odmruknęła skrzydlata, przyglądając się w zaciekawieniu ich rogom. A kocur pokręcił łbem w ubolewaniu nad swoją panią. Widać było, że on uznał inne fakty za bardziej interesujące.
Mężczyzna “przesunął” swój wzrok na stolik na którym stał jego kielich i teraz to jego irytował swoim spojrzeniem. Tymczasem służka z winem ustawiła przed Jaenette obie propozycje wina i bez słowa się ulotniła, tak samo jak i ta druga, najwyraźniej nie chcąc być w zasięgu potencjalnej kłótni.

Tymczasem do pomieszczenia coś wpadło przez główne wejście. Cynoskóry chłopak miał problem z wyhamowaniem po karkołomnym biegu. Zziajany i zdyszany, ściągnął turban z głowy, wachlując się nim natarczywie.
- Już jestem! Przepraszam! Odprawa się przeciągnęła - wysapał lawirując między meblami, by przedostać się do siostry Jarvisa.
- Nazywam się Fadl i biorę na siebie odpowiedzialność za twoje bezpieczeństwo tutaj pod nieobecność twojego brata - dodał nader pompatycznie, uśmiechając się od ucha do ucha marszcząc przy tym lekko nos, po czym orientując się, że patrzyły na niego jeszcze inne trzy pary oczu. Skłonił się grzecznie rogatej trójcy.
- Fffdlll… - wyseplenił szaroskóry “niemrugacz”. - Khjedyyy Abdlll sssejcje..?
Młodzian jednak nie zdążył odpowiedzieć bo do poczekalni weszło dwóch młodych wojowników bliźniaków, oraz towarzyszący im baryłkowaty mężczyzna w średnim wieku.
Obie damy na jego widok zebrały się spod okna, by przywitać się z nowoprzybyłymi i po chwili cała trójca zapomniała i o Godivie i o Fadlu i o kocie pomiędzy nimi.
- I co wyszło na tej odprawie? - zapytała smoczyca przyjaźnie, a jej czworonożny kompan się odezwał komentując.
- Ciekawych swatów tu wysłano. - Unikając przy tym kolejnego kopniaka na oślep.
- Przepraszam… chowańce bywają takie nie wychowane. Jeanette jestem z naciskiem na -nette. - Dziewczyna podała swą dłoń do ucałowania. - Więc... co z tą odprawą?
Dholianin wpatrzył się w wyciągnętą rękę, nie bardzo wiedząc co ma uczynić. Wysunął ostrożnie swoją dłoń i niezręcznie uścisnął nią jej palce, próbując ze wszystkich sił naśladować białe powitania. Dziwne… z Jarvisem było prościej, jego ręka była inaczej ułożona i prostsza do złapania i potrząśnięcia.
- No to… eee… - Jakby tego było mało, chłopak złapał kolejną zwiechę, gdy zwierz do niego przemówił. Przez chwilę patrzył się na kocura, uśmiechając się jak głupia kawka, po czym wrócił spojrzeniem na kobietę z miną mówiącą “zabijcie mnie”.
- Na odprawie…. jak to na odprawie, przez najbliższy dekadzień nie będę miał wolnego. Wszyscy nie będziemy mieć… bo ślub i interesy… no i dochodzenie. - Przy słowie “interesy” kiwnął głową w tył, jakby chciał wskazać na stłoczoną w przejściu i wesoło gawędzącą szóstkę, która powoli zaczęła się przemieszczać do korytarza.
- Jest mały problem… Amal begum ma teraz u siebie kilka hennistek. Dziś wieczorem będzie rytualne mhendi… czy to będzie w jakiś sposób ci przeszkadzać?
- Nie… bo muszę ją sobie obejrzeć… najlepiej całą… - Uśmiechnęła się nieco łakomie jaszczura, a Gozreh pospiesznie dodał. - Choć ręce i szyja i może dekolt z pewnością wystarczą.
- No i ten ślub… czy jej przyszły mąż też będzie miał… no… - zaczęła się lekko plątać Godiva. - ...różki?
Eidolon niemal widział i słyszał jak umysł wojownika pracuje na najwyższych obrotch, by pojąc z kim rozmawiał, gdzie i co do niego mówiono. Co zabawne nie przestawał się przy tym uśmiechać, jakby ten wyszczerz miałby go co najmniej zbawić ode złego.
- Dlaczego miałby mieć na miłość boską rogi? Mój pan nie jest tyranem… kocha swoją córkę i nie oddałby jej… potworowi. Tooo znaczy…. mieszańcowi. Tak. Nie oddałby mieszańcowi.
- Ach… czemu nie są? Ładne diabli... diablęta są ładne. - Jaenette zerknęła za siebie. - No może tamta trójka niekoniecznie jest, aż tak bardzo ładna.
- Skup się na zadaniu moja pani - przypomniał jej kot potulnie, a skrzydlata mruknęła wściekle pod nosem coś o namolnym sierściuchu. Po czym uśmiechnęła się szeroko (i nieco sztucznie) dodając. - Na pewno obchodzi go szczęście jego córki. Młodzi dobrze się znają? Dogadują ze sobą? Uroczy jest pan młody, a panna młoda… pewnie śliczna jak zachód słońca na pustyni?

Fadl roześmiał się serdecznie, po czym wskazał dłonią kierunek w którym powinni się udać.
- Nie… nie znają się w ogóle, choć widzieli się w przeszłości. Ludzie z pustyni są wierni aranżowanym małżeństwom. Zazwyczaj o doborze w parę decyduje starszyzna lub kapłan sprawdzający święte księgi i stawiający wspólny horoskop - wyjaśnił chłopak, powoli wspinając się po schodach na tereny mieszkalne. - Mężczyźni nie mogą spotykać się z blisko niespokrewnionymi kobietami i wzajemnie. - Uśmiechnął się przyjaźnie, chwilę złorzecząc na “cholerne czwarte piętro” po czym dodał, przypominając sobie, że rozmawia z kimś, kto niekoniecznie musi znać się na tradycjach jego kultury. - Blisko spokrewniony… to znaczy do trzeciego pokolenia. Obie z płci mają nakazy co do zachowania i ubioru w miejscach, gdzie mogą spotkać “obcych”. Dlatego na przykład kobiety się zakrywają, a mężczyźni spuszczają pokornie wzrok na ziemię. Bliskość między ciałami również jest wzbroniona. Oczywiście są pewne wyjątki zależne od kasty lub krainy z której się pochodzi… jak choćby obecność przyzwoitki, czy specjalne zebranie - dyplomatyczne negocjacje, bale, święta... ale łatwo się w tym pogubić. Ja sam nie wiem za wiele dlatego wolę patrzeć tam i wykonywać swoją robotę najlepiej jak potrafię. - Pokazał palcem w podłogę, po czym zaśmiał się ponownie, uśmiechając bardzo przyjaźnie sam do siebie.
- O urodzie mojej pani wolałbym nie rozmawiać… to mnie krępuje.
Kwaśna mina świadczyła dobitnie co smoczycy sądzi o tych regułach i tradycji.
- Dawno temu zaaranżowano te małżeństwo? - zapytała po chwili.
- W tym wypadku nie - odparł niewzruszony Fadl, zapatrując się na kolejne piętro ze schodami. Najwyraźniej nie pierwszy raz spotkał się z niezrozumieniem lub krytyką swojej nacji. - Aaa… ten… ta kobieta co z twoim bratem była w karczmie gdzie się wszyscy poznaliśmy… ta Dholianka tooo… sama jest? Nie ma żadnego opiekuna? - zapytał z chęci podtrzymania rozmowy podczas dość żmudnego marszu.
- To tajemnica… jej i mojego brata… - wyjaśniła enigmatycznie Jaenette. - Jako kobieta nie zostałam w te kwestie wtajemniczona. Niestety. Ale chyba sam to rozumiesz prawda?
Mężczyzna roześmiał się pogodnie, uznając odpowiedź dziewczyny za całkiem zabawną, bo czy jeśli byłaby chłopakiem to zostałaby “wtajemniczona” w wiedzę dość… ogólną i mało prywatną? Jak choćby, czy ktoś podróżuje sam, z rodziną, czy z pracodawcą?
Zmienił jednak temat, skoro ten wydawał się być “grząski”.
- Prosiłbym o dyskrecję gdy już będziesz u Amal begum… kobiety, które przyszły zdobić jej ciało henną o niczym nie wiedzą. Ogólnie dość mało osób wie o włamaniu… a! I mam informacje dla twojego brata… wczoraj dostaliśmy potwierdzenie, że złodziej okradł również pewien ród… zdaje się, że wampirzy. Też z biżuterii. Tym razem z pierścienia. Obiecałem, że jak się czegoś dowiemy to damy mu znać przez ciebie… oczywiście, jeśli tobie nie sprawia to problemu.
- Nie sprawia… - stwierdziła krótko wojowniczka w przebraniu, po czym wymieniła spojrzenia z Gozrehem. - Familia Gonzare? Wiadomo coś jeszcze na temat tego pierścienia? Może wygląd?
- Nikt go nie widział i nie słyszał, ale na pewno nie jest żadnym zmiennokształtnym i innym takim… podobno zapach się nie zgadza. W zasadzie to… wydaje się, że na miejscu były trzy osoby, ale cholera ich wie… tych umarlaków, gadać z nimi się nie dało… do skarbca nas nie wpuszczono, bo jakżeby inaczej… więc nawet nie wiemy jakie oni tam mieli zabezpieczenia. - Strażnik potrząsnął charakterystycznie głową, tak jak Chaaya miała w zwyczaju, a później dodał “przekład” tego co chciał przekazać, wzruszając bezradnie ramionami.
- Dziw, że w ogóle chcieli gadać z ciepłymi. Gonzare to straszne snoby. - Jaenette będąc “specjalistką” od wampirów postanowiła popisać się wiedzą, a następnie spytała. - A może coś słyszeliście przy okazji o… niejakim Vantu?
Fadl uśmiechnął się chytrze.
- Nasz pan zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna ich… nie problem było więc do nich dotrzeć, zwłaszcza, że pierścień chcą odzyskać i przy okazji kogoś przy tym zabić - odparł dobitnie, zatrzymując się u wylotu schodów na czwartym piętrze. - A co do spraw “politycznych” to my się nie mieszamy… jesteśmy tu tylko przejazdem, załatwimy swoje i wyruszamy dalej. HAMZAAA!

Z pierwszych drzwi na lewo wyszedł dwumetrowy chłop o śniadej cerze i wielkości bicepsa równego obwodowi w pasie Godivy. Ubrany był w lniane spodnie i koszulę z rozpcięciem pod szyją, ukazując wsaniale zarysowane mięśnie klatki piersiowej. Jakby gość komuś niechcący przywalił… to by zabił. Smoczyca było tego pewna w stu procentach.
- Przybyliśmy… - odparł radośnie cynoskóry, uśmiechając się jak wydra.
- Widzę… - burknął dryblas, kłaniając się niezgrabnie nieznajomej. - Hamza o pani.
- Możemy wejść do pokoju Amal begum? - spytał Dholianin, podczas gdy spod ramienia osiłka wyglądały dwie głowy kolejnych wojowników. Jeden był białoskóry o jadowicie zielonych oczach, a drugi brązowy jak mahoń.
Skrzydlata czuła podskórnie jak ciekawska dwójka ocenia ją, lustrując uważnie od stóp do głowy. Na ich nieszczęście Hamza postanowił się cofnąć i chyba jednego przygwoździł do drzwi bo jakiś głos zaczął się wydzierać i przeklinać do wtóru śmiechu Fadla.
- Masz za swoje… - odparł, niezrażony, że nie uzyskał odpowiedzi. Pokazał dłonią kierunek i ruszył pierwszy by poprowadzić Jeanette.
Gdy dotarli do drzwi… usłyszeli głos.
- Eee… możecie. - Chyba Hamza właśnie zaskoczył, że ktoś się o coś go pytał.
Na widok olbrzyma Godiva się promiennie uśmiechnęła, wodząc wzrokiem po ciele wojownika, co mogło wyglądać na zachwyt młódki wywołany widokiem kuszącego mężczyzny. Powód tego “zachwytu” był jednak inny. W głowie niebieskołuska wyobrażała sobie jak wspaniale byłoby bić się z mięśniakiem na pięści, aż w końcu jedno z nich padło by bez czucia na deski. Był jak cukierek leżący przed kapryśnym dzieckiem.
- Możemy… to znaczy… wchodzę z tobą tam? - spytała po chwili dziewczyna swojego przewodnika.
- Nieee… ja nie wchodzę, będę stał pod drzwiami, więc nie musisz się obawiać. - Cynoskóry oparł się plecami o ścianę, obserwując coś za kobietą. Kolejny męski głos dołączył do tych ze stróżówki i sądząc po tym jaka cisza nagle zastała, musiał to być ich zarządca. - Kot wchodzi razem z tobą? Mnie on nie przeszkadza… ale wolałbym nie mieć później problemów jeśli by kogoś podrapał.
- On jest dobrze wychowany. Nikogo nie podrapie, prawda Mruczuś? - zapytała pieszczotliwie smoczyca ze złośliwym uśmiechem.
- Miaaauuu - odparł Gozreh.
Wojownik uśmiechnął się w zakłopotaniu i zapukał do drzwi, szepcząc: “powodzenia”. Z wewnątrz pomieszczenia wydobył się dźwięczny i butny głos młodej kobiety.
- Nikogo nie ma, wszyscy wyszli!
To jednak nie zniechęciło parki przed wkroczeniem do środka…
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-12-2018 o 20:16.
abishai jest offline  
Stary 09-12-2018, 20:04   #199
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Pokój był cztery, jeśli nie sześć, razy większy niż jej własny i w dodatku nie składał się z jednej sali… a dwóch. Jednakże to w tej części do której wkroczyła wszyscy się znajdowali. Na wielkim łożu z białego drewna o złotym baldachimie w kwiaty, siedziała pani tego miejsca.
Niestety dla Godivy… ubrana w długą czerwoną szatę o szerokich, niczym skrzydła egzotycznego ptaka, rękawach. Na głowie miała czarny szal wyszywany złotymi monetami, które układały się w aureolę wokół jej głowy. Dwie kobiety siedziały w jej nogach, nie przerywając swojej pracy, jakim było nakładanie skomplikowanych wzorów z pasty na jej stopy i piszczele, która kolorem i konsystencją przypominała… sraczkę.
I być może sraczką była, sądząc po wyrazie twarzy Amal, która wyglądała tak, jakby umierała nie tylko z nudy.

Pod ścianą z wielkim oknem znajdowała się przestronna kanapa na której siedziała… sądząc po ubraniu i pozycji jaką przybrała - matrona. Również cała zakryta, zupełnie jakby spodziewała się napadu obcych, białych samców, a nie gościny wampirolożki. W dłoniach trzymała delikatny i zwiewny szal koloru czerwonego wina, który wyszywała sprawną ręką w przepiękne wzory.
Przy stole, również z białego drewna, siedziały dwie służące. Chyba służące, bo ubrane były tak samo, w jasno kremowe tuniki, przepasane złotymi szarfami w pasie. One również wyszywały coś… co chyba było powłóczystą spódnicą. Obie były jasnoskóre o popielatych włosach i błękitnych oczach. Obie… miały piętna na policzkach świadczące o niewoli.
- Co one mają z tym szyciem… - wymruczała do siebie Godiva i poprawiła kapelutek na głowie, będący cylindrem pożyczonym od Jarvisa. - Witam… jestem Jaenette, mam nadzieję, że w niczym ważnym nie przeszkadzam?
Spodziewała się nagiego kobiecego ciała, pokrywanego czarnymi wzorkami, więc obecny widok trochę ją rozczarowywał. Miała to jednak nadzieję ukryć pod przyjaznym uśmiechem. Kocur tymczasem ruszył przed siebie, rozglądając się po pomieszczeniu i szukając wszystkiego co mogło się wydać nietypowe i podejrzane.
- Witać to może gospodarz, a nie gość, zamknij za sobą drzwi - warknęła gniewnie panna młoda, wzbudzając panikę u hennistek, gdy zaczęła się nerwowo poruszać pod ich dłońmi.
Wakrnęła więc i na nie, by zdusić w nich jakikolwiek zalążek protestów w ich głowach.
Matka odłożyła szal i wstała z wrodzoną gracją i dystyngowaniem, zadziwiające jak tak prosty ruch w odpowiednim ciele potrafił olśniewać i onieśmielać.
- Och… kotek! - Dziewczynka zaczęła się coraz bardziej wiercić, chcąc wstać do czworonoga, podczas gdy jej opiekunka się skłoniła.
- Pokój z tobą zacna pani. Proszę się czuć w naszych skromnych progach jak u siebie w domu i zechciej wybaczyć zachowanie mojej córki… przechodzi teraz trudny okres.

Dla rozglądających się, smoczycy i chowańca, nic… ale to kompletnie nic nie rzuciło się w oczy oprócz… przepychu. Pokój był duży, widny, starannie wysprzątany, udekorowany modnie, acz na tyle tradycyjnie, by nie musieć zmieniać co pół roku całej aranżacji. Nigdzie nie widać było bagaży, acz eidolon dostrzegł wnękę w ścianie, która zapewne była ‘ukrytą’ garderobą. Natomiast za ścianą z wielkim portalem rzeźbionym w motywy roślinne znajdowała się łazienka o wielkiej, kamiennej wannie w której stała woda z płatkami róż.
- Ślub… słyszałam. - Zarumieniła się skrzydlata, przyglądając starszej z kobiet. Co prawda niewiele widziała przez te całe płachty jakie nosiła na sobie matrona, ale jej wzrok i sposób zachowania sprawiał, że serce Niebieskiej szybciej zabiło.
Dama ta łączyła w sobie miękką stronę Chaai z kimś jeszcze… z kimś tkwiącym głęboko w jej sercu. Pierwszą miłością… cóż, pierwszym zauroczeniem raczej.
Delikatna i kusząca strona Chaai, stopiona z autorytetem rogatej Yasavi.
- Ja właśnie z tego powodu… i ostatnich wydarzeń i… no… i… komarów. Ostatnio się duże paskudy zalęgły. Warto by było ocenić czy pannę młodą jakiś nie ukąsił. - Trochę się Jaenette język plątał . - Ot, na wszelki wypadek.

A kocur wślizgnął się na przeszpiegi do łazienki. Tu już nie widziany przez nikogo mógł wykorzystać mackę do przeszukiwania szczelin. Tylko, że takowych nie było. Ściany zbudowane z marmuru zdawały się być zwartą bryłą, którą łatwo było sprzątnąć. Nie było też okna, za to liczne krużganki. Oraz kadzidełko smętnie kopcące pod kryształowym lustrem. Pokaźny rząd pachnideł, następny maści i kolejny olejków. W puzderkach, które wyglądało jak mini dzieła sztuki, były tylko sproszkowane pigmenty.
W wannie nie było spływu, ale dno pokryte było magicznymi glifami. Jedne do przywoływania, a drugie do usuwania efektu.

Tymczasem Godiva trafiła na trudnego przeciwnika. Rozwydrzona panna ofukiwała ją na każdym kroku.
- Imputujesz mi, że nie mam oczu i sama nie widzę co mnie ugryzło a co nie? W przeciwieństwie do ciebie, to jest to moje ciało, moja świątynia i dobrze wiem co się w niej dzieje…
- Amal opamiętaj się… - Hala westchnęła smutno, wyraźnie zmęczona staczaniem ciągłych bitew ze swoja córką. Odwróciła się do okna, by zasłonić szybę kotarą, ale służące zaczęły głośno prostestować, że będzie za ciemno i nie będą widzieć wzorów.
- Co się opamiętaj… przejrzyj na oczy matko! Ojciec rozum postradał, że mnie za tego dziada chce wydać! - zapiała oburzona pawiczka, wyrywając nogę spod henny.
- Bo będzie krzywo i przyniesie panience pechaaa! - zawołała artystka, wycierając nerwowo dłonie o szaty.
- Już większego pecha mieć nie będę!
- Amal na litość… uspokój się! - Matrona złapała się za głowę, gdy dziewczyna zlazła z łóżka i pobiegła do łazienki, pewnikiem wytargać “kotka” za uszy.
No to już Godiva wiedziała, czemu taka wredna się córeczka zrobiła. Najwyraźniej nie uszanowała swojej świątyni ciała…
- Może nie będzie tak źle… - rzekła Jaenette, ni to do siebie, ni to do Hali. W sumie nie wiedziała kogo próbuje pocieszyć, po tym jak panna młoda już pognała do łazienki, a wzrok smoczycy spoczywał na jej matce. - …po ślubie. Różnica wieku pewnie ma swoje zalety.

Gozreh zaś zdążył owinąć mackę wokół szyi, by nadal udawać dziwnego, dużego… kocura.
- Miau? - powiedział pospiesznie.

- Najmocniej przepraszam… - Kajała się dama, kłaniając się całej trójce zebranych kobiet. Klasnęła w dłonie i niewolnice odłożyły pracę na bok, po czym bez słowa wyszły z pokoju. - Proszę rozgośćcie się… Anna i Hanna zaraz przyniosą poczęstunek.
Obie hennistki podziękowały grzecznie, ale wyraźnie krępowały się, by usiąść wspólnie do stołu z arystokratką.
Hala zdjęła zasłonę z twarzy. Miała najwyżej czterdzieści lat, ale skrzydlata była pewna, że była młodsza. Znak czasu obchodził się z nią bardzo łagodnie. Nieznaczne zmarszczki wokół ust świadczyły, że kobieta lubiła się uśmiechać.
Starannie wykonany makijaż był sygnałem potrzeby podobania się, a nie zakrywania swoich mankamentów. Niestety ciemne cienie pod oczami, choć starannie ukryte pod czarnym kajalem, wyraźnie podkreślały zmęczenie ostatnich dni.
- Nie mogę się zgodzić pani Jaenette… różnica czasu potrafi być przekleństwem. Młoda kobieta zamiast cieszyć się z życia, zostaje niewolnicą swojego męża, którym musi się opiekować w jego niezbyt chwalebnym czasie jakim jest starość… Nie ma w tym nic przyjemnego… choć ja sama miałam ogromne szczęście. Mój pan jest niewiele starszy ode mnie i dzieli się ze mną nie tylko troskami, ale i szczęściem - wyznała bez ogórdek i speszenia.
- Mhmm… mój brat powiedziałby, że zamartwianie się tym czego nie można zmienić… prowadzi do zgryzoty zatruwającej serce żółcią. - Smoczyca rumieniła się mocno, wędrując spojrzeniem po twarzy mężatki. Mimo swojego wieku, kusiła ona wojowniczkę do myśli, które dotąd niewiele kobiet zdołało w niej wywołać. Tyle, że Hala nieco ją peszyła, nie pozwalając wyjść dzikiej naturze Godivy na wierzch… tak jak to było z rogatą mentorką. Miętosiła więc pod palcami swoją sukienkę. - Może chociaż będzie dla niej miły i wyrozumiały i… będzie jej przewodnikiem.
Czerwone usta matrony rozciągnęły się w delikatnej łódeczce uśmiechu. Nie skomentowała w żaden sposób wzmianki o czarowniku. Kiwając jedynie tajemniczo głową.
- Bogowie i czas pokaże jaki będzie… niemniej żywimy nadzieję, że okaże się łaskawy dla Amal. To dobre dziecko, choć pełne gniewu… wychowana została bez domu, całe życie spędzając na podróżach. Musimy przyjąć karę za nasze winy z pokorą.

Po chwili do pokoju weszły służące, pchając wózeczek z trzema tacami. Na każdej z nich znajdowały się patery z szeroką gamą słodkich i słonych wypieków. Pączki, pierożki, paszteciki, babeczki, tartoletki, bułeczki, koreczki, owoce, ciągutki, karmelki i pralinki. Do tego pachnąca korzennymi przyprawami i mlekiem herbata, oraz ostra i nieco dusząca aromatem kawa. Dziewczęta rozłożyły zastawę na stole i odsunęły się pod ścianę, by nie przeszkadzać w posiłku.
- To nie twoja… to nie wasza wina - odparła nieco za głośno i speszona skrzydlata, oraz zaczerwieniona, dodała. - To nie wina… wasza, że musicie… czuć się ukarani. Ja wychowałam się w jednym miejscu i zazdroszczę wam… podróży. Twoja córka miała szczęście Halo… pani Halo i… ja jestem panną… nie mam męża - speszyła się własnym wybuchem jak uczennica przed nauczycielką.
- Proszę mi wybaczyć pomyłkę… z góry założyłam, że jesteście panienko mężatką… - wyjaśniła nieco zażenowana opiekunka panny młodej, oceniając pobieżnie i po wyglądzie wiek swojej rozmówczyni. Cóż… Godiva na pewno była już prawdziwą kobietą i zdecydowanie powinna mieć męża. Jednakże nie znajdowały się teraz na pustyni, o czym chyba ta ciągle zapominała.
- Co dla jednych jest zbawieniem dla innych może być przekleństwem, my ludzie jesteśmy tacy ułomni i nigdy nie zadowolimy się tym co mamy. Musimy wzdychać do tego, co jest dla nas nieosiągalne… Może powinnam zawołać córkę, tracicie tylko czas a przecież przyszłyście specjalnie do niej.
- Ależ nie! Nie! Nie tracę czasu… wprost przeciwnie - spanikowała nagle Jaenette, szukając w głowie powodu, by zatrzymać matkę tutaj przed sobą. - Ja.. eeem… nie chcę wyjść na wścibską. I z góry przepraszam… za pytanie. Ale… można wiedzieć czemu jest ten ślub tak pospiesznie organizowany?
Ciemnoskóra spojrzała ukradkiem na rozmawiające hennistki na kanapie, po czym pokręciła przecząco głową, niechętnie odpowiadając na pytanie.
- Taka tradycja. Amal osiągnęła już wiek dorosłości i nie musi być trzymana w rodzinnym domu… czas by założyła swój własny.
- No tak. Dla mnie też poszukiwano part… partii odpowiedniej, ale jak dotąd nie znaleziono - odparła zawstydzona smoczyca, spoglądając w dół. - Ponoć komary pojawiły się kilka dni temu, te… kłopotliwe komary?
- Bogowie na pewno przeznaczyli ci kogoś wspaniałego… nie trać wiary i spokojnie czekaj, aż nadejdzie twój czas - odparła z ulgą Hala, rada ze zmiany tematu, po czym dodała
- Tak… to będzie bodaj piąty już dzień odkąd nas obsiadły… razem z mym panem Abdulem mocno ucierpieliśmy… i nasza córka również. Myślicie, że mogą być… niebezpieczne lub przenosić jakąś chorobę?
- Tak. Jest pewna, niewielka możliwość, że taki komar mógł… zrobić coś złego swoją kłujką. I wbrew temu co mówi pani córka… te dranie potrafią ukrywać swoje ukąszenia - mruczała niebieskołuska mocniej zaciskając palce na sukni. Serce zdecydowanie za szybko biło jej przy tej kobiecie. Co objawiało się silnym rumieńcem. - A czy ciebie… pani… taki komar mógł mieć okazję ukłuć? Potrafią zakryć swoje ukłucia niepamięcią.

Teherenka zmartwiła się nieco na te wieści i posmutniała, mieszając łyżeczką herbatę.
- Nie… raczej nie było okazji. Mąż zawsze był przy mnie, jak i ochroniarze, nie wypadało mi pojawiać się bez opieki, zwłaszcza jak jestem mężatką… na panny patrzy się z przymrużeniem oka, czasem potrafią się wymknąć i nikt o to krzyku nie robi zwalając na ciekawość. Choć… to strach o pomówienia i zmazę na honorze.
- No nie wiem. Małżeństwo nie odziera z piękna i urody, a czasem i czas nie potrafi jej zabrać - mruknęła cicho Jaenette, starając się ukryć swe rozczarowanie… że też taka okazja jej umknęła. Nie przyjrzy się dłoniom, rękom, szyi, piersiom pięknej Hali…
Czerwieniejąc na uszach wojowniczka zabrała się za jedzenie, dukając. - Co do komarów... to jeśli jakiś ukąsił... to w mieście jest pełno świątyń i kapłanów… którzy pomogą. Kapłanek też, więc… proszę się tym nie martwić. To nie jest poważny problem… jeśli nie zostanie zaniedbany.
Jasne oczy matrony przyglądały się jej się z rozwagą i zainteresowaniem. Z pewnością widziały więcej, niźli tego by sobie życzyła smoczyca. Kobieta była jednak na tyle dobrze wychowana, by nie pozwolić sobie na komentarz czy choćby oceniający uśmieszek.
Wzięła w obie dłonie filiżankę, jakby chciała ogrzać palce, po czym napiła się gorącego płynu, mrużąc przy tym z zadowolenia oczy.
- Hanna li perta thadke ka Amal se preity - rozkazała cicho i jedna z niewolnic, weszła do łaźni, zapewne spróbować sprowadzić córkę na oględziny.
- Widzę, że to powszechny problem w tym mieście… jak sobie radzisz na co dzień z takim utrapieniem? Dlaczego nikt nie próbuje wyplenić zła z tej udręczonej ziemi? - spytała, by podtrzymać konwersację, lub być może faktycznie była ciekawa, dlaczego ludzie się godzili na życie w tak niebezpiecznym miejscu opanowanym przez nieumarłych.
Oczy gadziej panny zaś muskały spojrzeniem owe palce na filiżance, gdy zastanawiała się jakby to było poczuć je na własnej skórze. Wzorem gospodyni chwyciła za swoją kawę i drżącą dłonią upiła nieco naparu.
- Ja? Ja się nie boję. Wampiry nie są dla mnie zagrożeniem - wyjaśniła wstydliwie Jaenette, zerkając na usta Hali smakującej herbatę. - Umiem… walczyć, a słabsze porzucone wampiry nie są aż tak ciężkim przeciwnikiem. Zresztą w mieście jest kilka zakonów, kilka gildii i kilka świątyń skupiających się właśnie na polowaniu na wampiry. - To, że niemal każda z tych organizacji była dyskretnie przez jakąś familię bądź klan kontrolowana pominęła milczeniem. - Wampiry zresztą są zazwyczaj utrapieniem dla biedoty, a, że nie wysysają ofiar do końca… i kontrolują swoje populacje to… są tylko utrapieniem. Szczeliny międzywymiarowe i to co z nich wyskakuje… Różnego rodzaju demoniszcza są prawdziwym kłopotem - prawiła, wpatrując się w miękkie wargi rozmówczyni i marząc by być na miejscu filiżanki. Gdy skończyła w pokoju zapanowała bardzo długa i krępująca cisza, która z jakiegoś powodu podniosła jej ciśnienie. Poczuła się tak jak przed walką, gdy emocje rozlewały się gorącem po jej podbrzuszu formując się w podniecenie, lecz tym razem… to strach odczuła.
Nerwowo rozejrzała się dookoła i jej wzrok padł na dwie hennistki skulone na kanapie i cicho coś dyskutujące, patrząc wielkimi oczami na dwójkę przy stole. Dopiero wtedy Godiva uświadomiła sobie jaki błąd popełniła.
Nie powinna mówić o wampirach…

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-12-2018 o 20:18.
abishai jest offline  
Stary 18-12-2018, 12:59   #200
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Tymczasem w łazience Amal próbowała zajść kocura od tyłu, miała jednak z tym problem bo trzymała wysoko zakasaną spódnicę, by nie zniszczyć sobie świeżo co nałożonego tatuażu.
- Och… och… kici kici… jakiś ty dziwny, jesteś magiczny? Umiesz czarować? - pytlowała z fascynacją dziecka, co tylko podkreślało jak młodą i niedoświadczoną w życiu była osóbką. Zamiast przyozdabiać jej ciało do ślubu, powinna się jeszcze bawić w bawialni.
Cieniostwór uśmiechnął się po ludzku i lubieżnie… jakby odzywała się w nim natura jego pana. Acz… był jedynie eidolonem i ludzkie namiętności, czy też zwierzęce, były mu obce.
- Miaaauuuu… - powiedział do dziewczyny i niczym kocur, zaczął ocierać się o jej nogi, choć ona nie czuła dotyku miękkiego futerka, tylko dziwne miękkie muśnięcie na skórze… czegoś realnego i nierealnego zarazem
Teherenka była oniemiała z oczarowania. Przyglądała się z fascynacją dziwnej istocie, po czym ostrożnie kucnęła, przyciskając zrolowaną szatę brzuchem do swoich kolan. Wyciągnęła wytatuowaną dłoń, by dotknąć palcami zwierzęcego uszka. Była bardzo delikatna i lękliwa, jakby bała się skrzywdzenia, a zarazem nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Jesteś bardzo, bardzo dziwny… - powiedziała ledwo słyszalnie. - Taki nierealny… szkoda, że nie jesteś większy i nie jesteś mój… zabrałbyś mnie stąd, daleko, daleko…
- Miau… - odparł Gozreh, trzymając się swojej roli i mackę jak najbliżej ciała. Dobrze, że cienista sylwetka pozwalała mu ukryć ten niekoci mankament urody.
- Mieszkasz w pięknym pokoju ze służbą. Co jest strasznego w tym miejscu? - zdecydował się w końcu zaryzykować i odezwać.
Panienka rozdziawiła usta jak wyrzucona na brzeg rybka. Długo się zbierała z szoku jakiego doznała, zanim nie odpowiedziała jakże górnolotnie.
- Ty… gadasz.
- Czasami... w obecności wyjątkowych osób - odparł kocur, który przecież mówił cały czas: “Miauu”.
Amal napuszyła się z dumy, że została nazwana “wyjątkową osobą”.
A jakże! Wszystko co najlepsze to ona!
- Skoro umiesz gadać to może i czarować? - spytała z nadzieją, że może zobaczy jakąś sztuczkę. - Po odejściu Francisa… moim rodzicom odbiło i zeswatali mnie ze starym dziadem co ma sześćdziesiątosiem pór suchych i jest nudny jak ośle flaki z olejem! A ja wolałabym być czarodziejką… tak jak Francis.
- Wierz mi, nie chciałabyś... czarodziejki to zasuszone, stare babsztyle tkwiące po uszy w księgach. Wiesz ile nauki wymaga opanowanie zaklęć? Ile ślęczenia nad starymi tekstami? Aaaa… kto to jest ów Francis? Może go znajdę dla ciebie. - Zamyślił się pseudochowaniec, przekrzywiając łeb na prawy bok.
- Ależ ja uwielbiam czytać! Mogłabym to robić dniami i nocami gdybym nie musiała spać! - zaperzyła się córka Abdula, miziając czworonoga za uchem. Ta czynność nie tylko sprawiała jej przyjemność, ale działała na nią terapeutycznie, zwłaszcza, gdy rozmowa zaczynała schodzić na temat, który nie do końca jej leżał.
- Francis jest… był… ciiicho! Nic nie mów - poleciła widząc kątem oka jak do pomieszczenia ktoś wchodzi. Odetchnęła z ulgą gdy zorientowała się, że to tylko jej niewolnica.
- Idź precz - rozkazała, ale ku jej niezadowoleniu służąca nie posłuchała. Dziewczynka skrzywiła się wyraźnie rozdrażniona, że nie ma posłuchu.
- Twoja matka begum pragnie byś dołączyła do nich do stołu i dała się obejrzeć… - oznajmiła szarowłosa kobieta, pochylając się z troską nad swoją panią. Widok cieniokota siedzącego obok nie zrobił na niej zbyt dużego wrażenia, zapewne musiała znosić o wiele dziwniejsze spotkania z różnymi istotami.
- Ale przecież nie zostałam ugryziona, on nie był ani komarem, ani wampirem - upierała się Amal krzywiąc w buncie coraz bardziej.
- Ja to wiem i ty to wiesz… ale twoi rodzice cierpią. Boją się, że zostałaś skrzywdzona… martwią się o twoją przyszłość, wszystko co robią spowodowane jest troską o ciebie - wyjaśniła służka. - Chodź… miej to już za sobą i dokończ mhendi. Jutro twój ostatni dzień bycia podopieczną Karimów.
Młoda panna westchnęła przeciągle.
- Nie dam się dotknąć tej białej larwie… jest chuda i jej nie ufam - burknęła dumnie, podnosząc się na nogi, by pokazać, że ma coś jeszcze do powiedzenia… choć w zasadzie to już skończyła swoją wypowiedź.
Gozreh zaś wtrącił się po swojemu. Mówiąc. - Miaauu.
Po chwili dziewczynka wymaszerowała z łaźni, a za nią podreptała uśmiechająca się łagodnie Hanna, pozostawiając kocura znowu samego.


Na ratunek smoczycy przyszła jej jednak Amal, która wymaszerowała z łaźni z dumnie zadartym nosem. Jej powłóczysta tunika zakasana była prawie odsłaniając biodra, by przypadkiem żaden zwój materiału nie popsuł schnącego tatuażu z henny. Jej nogi były zgrabne i pełne w kształtach, zaś malunki tak zawiłe i dokładne, że potrafiły samym swoim artyzmem hipnotyzować.
- Ej ty… modliszko, do ciebie mówię! - Rzekła buńczucznie, nie racząc Jaenette nawet spojrzeniem. - Nie przyszłaś tu na plotki i darmowy posiłek, a do pracy. Rusz się i nie marnuj mojego cennego czasu!
Normalnie taka wypowiedź zakończyła by się ripostą, może złagodzoną nieco przez widok zgrabnych nóg panny młodej, ale zawstydzona swym faux pas Godiva, spoglądała ze łzami w oczach na Halę, bąkając cicho pod nosem. - Przepraszam… czasami po prostu mówię nim pomyślę. Naprawdę nie chciałam cię urazić.
Po czym otarła dłonią oczy i wstała, zerkając na swoją “pacjentkę”, by po chwili rzec.
- To gdzie ci będzie wygodnie, tu… w sypialni? W łazience?
Matka odłożyła filiżankę na spodek i wstając od stołu zasłoniła z powrotem swoją twarz.
- Moryar has pangeluru Anna na jer Jaffar - zaordynowała zmęczonym głosem i druga z niewolnic wyszła z pokoju na korytarz. Następnie kobieta odwróciła się do dwóch artystek i ponownie powiedziała coś w obcym języku. Obie panie nieco się uspokoiły i kiwnęły głowami.
- Przygotujemy więcej henny - odpowiedziała jedna, wstając i udając się z cichym szelestem szat do łaźni.

- Ostrzegam, że jak mnie dotkniesz to dostaniesz po pysku - burknęła dziewczynka, dając niewolnicy swoją suknię do podtrzymywania.
- Amal… wyrażaj się z szacunkiem do twojego gościa - upomniała ją surowo Hala, która powoli zaczynała mieć dość pyskówki córki.
- To nie MÓJ gość, a mojego SZALONEGO ojca - odparła chmurnie damulka, a skrzydlata usłyszała jak ozdoby na ciele starszej z Teherek drżą nieznacznie, gdy ta próbowała otrząsnąć się z gniewu.
- Nie musisz się martwić tym młoda damo. Akurat ciebie nie mam ochoty dotykać - odgryzła się, choć bez entuzjazmu w głosie smoczyca. - Ale muszę obejrzeć twoje ręce i szyję przede wszystkim. Więc wyciągnij ku mnie swe dłonie.

Tymczasem Gozreh wyszedł z łazienki, by wdrapawszy na pobliskie siedzisko, przyglądać się całej scence.
Matrona zasłoniła wielgaśne okno, by nikt niepowołany nie oglądał jej latorośli, gdy ta zdejmowała chustę z głowy. Dziewczyna miała przepięknie gęste i długie, czekoladowe loki, upięte w niski kok, który spływał trzema warkoczami po jej plecach. Na oko Godivy, rozpuszczone musiały sięgać jej do kolan i ważyć tyle samo co ich właścicielka.
Amal rozciągnęła kołnierz i wyeksponowała szyję, pokazując ją ze wszystkich stron do obejrzenia. Jej ciemna skóra była gładka, nieco spocona od ukropu warstw materiału i całkowicie czysta jeśli chodzi o jakiekolwiek rany. Niebieskołuska wyjęła z kieszonki okulary i starannie nałożyła na nos. Były to magiczne okulary, w których Chaaya rozpoznałaby te… noszone przez czarownika. Ich magia pozwalała widzieć w ciemnościach. A tutaj, wraz z “hmmkaniem” od czasu, do czasu, miały nadać profesjonalizmowi oględzin. Bo załamana swoją wpadką i obrażeniem Hali, wojowniczka nie mogła się w pełni skupić na urodzie ślicznej cudzoziemki.

Gdy Jeanette kiwnęła głową, że wszystko sprawdziła. Teherka podciągnęła najpierw jeden rękaw, później drugi. Jej dłonie ozdobione były filigranowymi pierścionkami, przeguby zaś złotymi bransoletkami o takich wzorach, że można było dostać oczopląsu. Smoczyca nigdy wcześniej nie widziała tak starannie zrobionej biżuterii, która łączyła w sobie cechy, które w normalnym życiu powinny być swoimi przeciwieństwami.
Ciężkie od złota słonie, maszerowały po szmaragdowych ścieżkach, mając za oczy czarne diamenty. Drobniutkie kwiatki z rubinów i szafirów, łączyły się z trójkolorowymi metalami, wyrzeźbionymi w kształty listków. Każda ze sztuk była inna, niepowtarzalna i przepiękna, nie wspominając, że również niebagatelnie droga… a panna miała po trzy takie sztuki na każdy nadgarstek! Same ręce również były w nienaruszonym stanie. Skrzydlata znalazła parę jasnych blizn, ale były one stare i podłużne, zapewne jakieś zadrapania lub obicia.
Godiva westchnęła cicho z wyraźnym zdziwieniem malującym się na jej twarzy. Nie rozumiała czemu kochający rodzice, pchali ją w niechciane przez nikogo małżeństwo. Przecież fortunka na jej palcach pozwoliłaby jej żyć dostatnio, choćby w La Rasquelle. Palce mało jednak obchodziły włóczniczkę. Wedle tego co mówił jej czarownik, wampiry kąsały wyżej… nadgarstki, przedramiona, ramiona… tam więc powędrował jej wzrok. Odsunęła bransolety i upewniwszy się, że tam nic nie ma, westchnęła cicho. - No… ewentualnie dekolt… choć nie musimy. - Jakoś bez entuzjazmu, bo w tej chwili wzrok jej wodził za Halą.
- Żarty sobie stroisz?! - zapiała Amal, tupiąc rozzłoszczona nogą, od czego Hanna wybuchła cichym chichotem.
- Musiałabym cały kameez zdemować! Wypchaj się!
- Córko na litość boską zachowuj się jak dama, a nie jakaś dzikuska z Dholstanu - upomniała ją na powrót matka, kręcąc w zrezygnowaniu głową. - Skąd w tobie tyle gniewu…
Dziewczynka zawstydziła się trochę i przycisnęła rękę do jednej z piersi, wyraźnie uciekając wzrokiem na bok. Nie przeprosiła… ale też nie ubliżała dalej.
- Możemy i nie. Skoro komary nie pogryzły rąk i szyi, to dekolt jest mało prawdopodobny - stwierdziła polubownie Jaenette, gotowa na wiele “poświęceń”, by poprawić starszej kobiecie nastrój.
Ta jednak odpowiedziała zachowawczo. - Wolałabym się upewnić…
- Wolałabym nie! - zacietrzewiała się dalej dziewczyna.
- Wolałabym cię do tego nie zmuszać… - polemizowała nieugięta matrona, a jej małą przeciwniczką, aż zatrzęsło od wzbierających negatywnych emocji. Nie odważyła się jednak odpyskować, gdy dostrzegła, że Hala zaczęła się do niej zbliżać. Odwróciła się więc plecami do Godivy i uniosła ręce w górę, a jej niewolnica bardzo szybko i sprawnie ściągnęła z niej sukienkę, że w sumie nie wiadomo było po co tyle krzyku.

Młoda panna stała teraz w obcisłych spodenkach, które sięgały jej połowy ud i miały kolor piasku. Na to zawiązana była przepaska z dwoma rozcięciami na bokach, by materiał zakrywał jej łono i posladki ale nie krępował ruchów. Za stanik robił pas materiału, który okrywał biust i brzuch, ale na plecach opinał się luźno na dwóch cienkich wstążkach. Dziewczynka poprawiła ramiączka i z powrotem odwróciła się do ekspertki, prezentując swój nad wyraz rozwinięty biust, ukryty za cieniutkim muślinem, niestety nie na tyle prześwitującym by cokolwiek dostrzec.
Przez moment kusiło smoczycę, by doprowadzić pyskatą damesę do negliżu. Nie po to, by podziwiać jej niepodważalną urodę, lecz, by utrzeć jej nosa. Niemniej jedno spojrzenie na gospodynię sprawiło, że wojowniczka zmieniła zdanie. To ją chciałaby zobaczyć nago… a i nie chciała dokładać, Hali dodatkowych kłopotów i zmartwień. Odchyliła więc muślin, by powiększyć dekolt i szukała śladów po ugryzieniach.

Tooo był błąd. Amal pisnęła i walnęła ją na odlew, aż kapelusz spadł jej z głowy, a okulary się przekrzywiły. Jak widać kobiety z pustyni miały opanowane do doskonałości zdzielanie innych po łbach, bo i Jarvis nie raz dostał od Chaai tak, że nie wiedział jak się nazywa. Skrzydlatą jednak poczuła się głupio, że nie zdążyła przewidzieć, ni uniknąć podstępnej rączki, która smagnęła ją niczym mały, rozjuszony wężyk ukryty wśród traw. Niemniej te kilka chwil pozwoliły dostrzec zasinienie na prawej piersi dziewczyny. Raczej niegroźne, sądząc po tym jak kochanka jego partnera szybko się po takich ukąszeniach regenerowała.
- Ty zboczona wywłoko! - zapiała wystraszona naguska, zakrywając jedną ręką swój dekolt. - Ty perwersie na szczudłach! - Wyraźnie szykowała się do dalszych wyzwisk i ataków, ale matka była szybsza i złapała córkę za rękę, pociągając ją w dół.
- Dość… - odparła surowo, sprawiając, że ta skuliła się tylko, cicho powizgując.
Cokolwiek wrogiego szykowała jaszczura względem swojej “pacjentki”, szybko straciło na znaczeniu. Godiva po wpadce z wampirami, bała się pokazywać przy matronie ze złej strony.
Poprawiła więc okulary na nosie, odpowiadając.
- Przecież mówiłam, że muszę obejrzeć twój dekolt. Pozwoliłam ci zachować tą szmatkę na biuście i nie dotykałam twojego ciała, ale swoje zadanie wykonać musiałam.
Młoda Teherka popatrzyła z przestrachem to na jedną, to na drugą z kobiet, wyraźnie bojąc się odezwać. Nie była pewna, czy domniemana wampirolożka zdążyła zauważyć to co tak skrzętnie ukrywała przed swoją mamą, która teraz była z nią w bardzo bliskim kontakcie. Znerwicowana, przyciskała bieliznę do piersi, kiedy na ratunek przyszła jej niewolnica.
- Pani, proszę pozwolić mi ją ubrać… Amal begum się bardzo wstydzi…
Hala puściła rękę córki słowem się nie odzywając, a Hanna ubrała szybko dziewczynę, by ta się nieco uspokoiła.

Smoczyca też potrzebowała uspokojenia. Nie zwykła puszczać płazem obraz i aż świerzbiły ją palce, by ozdobić liczko panienki fioletowym sińcem pod okiem. Rozejrzała się po smakołykach przyniesionych przez służbę. Usiadła przy nich i drżącą dłonią nalała sobie herbaty do filiżanki, którą… miało się wrażenie, że próbuje zmiażdżyć palcami.
Za jej plecami było jakieś poruszenie. To hennistki wróciły do pokoju i wznowiły swoje praktyki na nogach i rękach klientki, która cicho i ze skwaszoną miną siedziała na łóżku.
Hala dosiadła się do Jeanette i nałożyła kwadracik ciasta, który wyglądał jakby ktoś posklejał miodem cienkie kartki papieru i wierzch posypał kruszonymi pistacjami.
- To baklava… nasz specjał przyrządzany na różne święta w tym i śluby… proszę spróbować to jedyna taka okazja… nikt w tym mieście nie potrafi tego piec lub raczej… nie opłaca im się.
Skrzydlata sięgnęła po nie powoli, wodząc palcami po skórze dłoni gospodyni, nim pochwyciła smakołyk i wziąwszy go w dłonie spróbowała zerkając w oczy kobiety, bo tyle dostrzegała obecnie.
- Przepraszam za tą całą sytuację. Ślub to chyba bardzo męcząca uroczystość… prawda? - mruknęła, lekko nadgryzając ów cukierniczy majstersztyk.
Był kruchy i delikatny, ledwo uchwytny w swej lekkości oraz niesamowicie maślany i słodki od miodu. Można by go jeść całymi paterami i nie mieć dość, choć później zapewne miałoby się problem z dopasowaniem ubrań.
- To nie twoja wina… - Usprawiedliwiła smoczycę cudzoziemka, ponownie zdejmując zasłonę z twarzy i zabierając się za dopicie własnego napitku. - Dla nas… kobiet, ślub jest jak koniec świata. Rodzimy się w jednym domu w którym żyjemy i dorastamy. Ludzie w nim mieszkający są całym naszym światem, tylko ich znamy, tylko przy nich nie musimy się ukrywać, aż pewnego dnia... mężczyzna często nam obcy… zabiera nas do siebie. Do domu, którego musimy uczyć się na nowo. Do twarzy, których nie rozpoznajemy… potrafi to przysporzyć wiele strachu i gniewu. Dopiero czas sprawia, że ponownie się uśmiechamy.
Godiva przygryzając smakołyk nie potrafiła oderwać wzroku od twarzy rozmówczyni, oczu, od ust… właśnie one najbardziej kusiły w tej chwili.
- Wa… komar jej nie pogryzł. Ale może warto by trochę nie spiesz… Przepraszam, chciałabym pomóc i zobaczyć ten uśmiech, ale jestem obca i ubieram się inaczej i obyczajów nie znam - zaczęła się nerwowo tłumaczyć. - Wiem, że się wtrącam niepotrzebnie, ale jeśli mogę jakoś… wesprz… pomóc.
Teherka odetchnęła z ulgą na dobre wieści i popatrzyła czule na swoją pociechę skuloną na poduszkach. Uśmiechnęła się tak jak to matki miały w zwyczaju, z rozmarzeniem i wdzięcznością wymalowaną na twarzy.
- Dziękuję ci za twoją szczodrość… ale obawiam się, że jedyne o co mogłabym cię prosić to o odnalezienie nath… chciałabym, by moja córka mogła go założyć w dniu swojego święta. Niestety to niebezpieczne zadanie… nie chcę cię narażać.
- Nie. Z chęcią spróbuję odnaleźć tego natha. Nic sobie nie robię z zagrożeń. I nie będę sama. Tylko nie wiem co to ten nath - rzekła Jaenette skruszonym tonem. Co prawda czarownik coś jej o tym wspominał, gdy tu płynęli… ale skupiona na wizji oględzin nagiej prawie-Chaai nie zwracała uwagi na detale.
- Pięć dni temu został skradziony z tego pokoju kolczyk do nosa. Nath to jego nazwa w moim języku. Jest to duże, cienkie koło, które symbolizuje siłę i witalność kobiety… w wielu krainach także i dziewictwo, ale przecież wszystkie panny młode są dziewicami, prawda? - zaczęła opowiadać doświadczona, a zarazem tak niewinna Hala. Klasnęła w dłonie i jedna ze służek momentalnie zniknęła we wnęce, po czym wróciła ze szkatułką, którą postawiła na stole.
- Ludzie z pustyni lubują się w skomplikowanej symbolice, trudnej do spamiętania tradycji, przesądach i zwyczajach, które z każdym pokoleniem namnażają się i nawarstwiają na stare podwaliny. Panna młoda powinna zostać stosownie przyodziana podczas swojej wyprawy w nowe życie. Na czole musi mieć… maang tikka to… łańcuszek doczepiany do czubka głowy, którego medalion schodzi na czoło. To bardzo ważna ozdoba, symbolizująca przejście… zmianę statusu z wolnej na zamężną. Ponieważ od dnia ślubu właśnie na czole i przedziałku we włosach będzie nosić szczyptę cynobru, który jest oznaką… zamężnego statusu.

Matrona wyciągnęła ze szkatułki łańcuszek i położyła go przed smoczycą, by mogła go obejrzeć.
- Do tego dochodzą kolczyki do uszu - jhumka i nosa - nath, kolia i bransoletki, które mają nie tylko spełniać rolę ozdoby, ale także majątku panny młodej, który podczas rozwodu zabiera ze sobą, by móc go sprzedać i godnie przeżyć. Te tutaj są bardzo stare… dostałam je od mojej matki… a ona od swojej. Wiele dla mnie znaczą, chciałabym, by moja córka mogła je założyć, a później przekazać swojej córce.
- Musiałaś wyglądać zachwycająco podczas swojego ślubu - wyrwało się zaczerwienionej na policzkach Godivie, która próbowała sobie wyobrazić Halę tylko w tej biżuterii.
Ta zaśmiała się na ten komentarz i spóbowała sięgnąć pamięcią do czasów kiedy sama brała ślub.
- Hmmm… może… chyba nie za dobrze pamiętam. Tak się bałam, że tylko się modliłam, by nie zwymiotować na pana młodego, lub nie zemdleć i nie wpaść do ogniska…
- Ten ślub też odbędzie się przy ognisku? Właściwie chyba powinnam spytać gdzie i kiedy się odbędzie… w razie gdyby udało się odzyskać nath w ostatniej chwili. - Zadumała się wojowniczka, oblizując języczkiem swoje ubrudzone miodem palce. W połowie tej czynności rozmarzyła się, fantazjując o ustach i języku Hali, zastępujących jej własny w tej czynności.

- Ślub odbędzie się za dwa dni… tutaj. Jest tu mała sala balowa, która jest przystosowana do naszych ceremonii - wyjaśniła dama nieświadoma, a może w pełni świadoma, myśli przedmówczyni.
- I tak… też będzie przy ognisku… sama rozumiesz. Tradycja, symbole, przesądy. Teraz będę się modlić by to Amal nie zwymiotowała na pana młodego lub nie wpadła do ognia. - Zaśmiała się wyraźnie rozbawiona tą wizją, wdzięcznie kryjąc uśmiech za dłonią.
- Tak. Ja też się o to pomodlę - odparła wesoło smoczyca i dodała ciszej, lekko nachylona ku kobiecie. - Mój brat powiedziałby, że nie wypada ukrywać ślicznego uśmiechu za barierą dłoni… no, ale my nie mamy za wiele tradycji tutaj - dodała na koniec zawstydzona, starając się oprzeć wszystkim pokusom jakie mężatka wywoływała w jej głowie.
- Jeśli nie podziała to wiem na czyje modły zrzucić winę - zażartowała Teherka, przypatrując się omawianej ręce. Najwyraźniej ten gest był dla niej podświadomy.
- Tradycja… pozwala nam przeżyć życie najlepiej jak się da, niestety to samo życie ograniczając… w zasadzie nie wiem co byłoby gorsze. Żyć w zgodzie, czy bez niej. Cóż jako nieliczna miałam szansę wybrać, którą ze ścieżek chcę wybrać, a którą odrzucić i nie żałuję za bardzo tej decyzji.
- Czasami można… spróbować czegoś nowego, korzystając z luk w prawie i tradycji. Dla odmiany… - mruknęła dość cicho i wstydliwie włóczniczka, starając się nie patrzeć w twarz Hali. Wtedy to zauważyła siedzącego obok niej kota, trzymającego w pyszczku jej kapelutek. Gozreh był wyrażnie zirytowany, że musi korzystać w tym celu z zębów zamiast macki.
- Żyjemy jako wędrowni kupcy, często bierzemy tradycję obcych i wplatamy ją w swoją własną… być może dlatego nasza córka jest taka… pyskata. - Matka popatrzyła srogo na ponownie wiercącą się Amal, która to pokazała jej język wyraźnie rozdrażniona, że nie dają jej spokoju.
Gospodyni pokręciła głową w zrezygnowaniu i dolała sobie herbaty.
- Ale za to urodę odziedziczyła po matce - wyrwało się znów Jaenette, co sprawiło, że znów się zaczerwieniła.
- Aaaa w jakich okolicznościach ten nath się zgubił? Możemy przejść do osobnego pokoju jeśli to delikatna kwestia. - Serce smoczycy zabiło mocniej, gdy sugerowała tą możliwość.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172