I słowa dotrzymał.
Choć nie tulił dziewczyny przez cały czas, to jednak jeśli jej nie obejmował czule w pasie, to zawsze jego dłoń zaciskała się zachłannie na dłoni bardki. Chaaya nie opierała się, ni nie próbowała uciekać, była na to albo zbyt zmęczona, albo… po prostu nie chciała opuszczać czarownika. Jej kroki były wolne i ospałe, raz nawet się potknęła o kawałek gruzu, a łzy choć nie płynęły już tak obficie, wciąż od czasu do czasu, przecinały zaróżowione od emocji policzki.
Dotarli do elfiej świątyni miłości. Pełnej figur będących świadkami ich licznych figli.
- Tak więc… nadal masz ochotę tu zamieszkać? - zapytał Jarvis, znów obejmując kochankę w pasie i tuląc się do jej pleców.
- Nie wiem czy tu w tej sali… czy gdzieś na posesji ruin… ale tak. - Ta przyznała cicho, nadal nieco spięta w objęciach, ale i skruoszona, osłabła i poddańcza. Powalała się zakryć szerokim ramionom, tak samo jak skrywała się za drzwiami szafy. Tym razem nie chowała się jednak przed mężczyzną, a przed światem na około. - Tu czuje się… na miejscu. Tu jest dobrze.
- Na szczęście tu odwiedzą nas co najwyżej widma figlujących elfów. - Usta maga ponownie zaczęły muskać jej złotoskóry płatek uszny. - Chcę cię rozebrać Kamalo.
Ona zaś dobrze znała jego rozbieranie… długie, choć bardzo przyjemne, bo przeplatane pieszczotami i pocałunkami.
Kobieta odparła cichutko, zgarniając płochwilie kosmyk za ucho.
- A ja chcę byś mnie “pocieszył” najlepiej jak potrafisz.
- Mam taki zamiar… w końcu muszę ci wybić ze ślicznej główki pomysł ucieczki ode mnie… - mruczał przywoływacz, całując zachłannie szyję tancerki i wodząc dłońmi po jej ciele. Drżał lekko z pożądania i lęku. Jego palce nerwowo rozpinały zapięcia sukienki, a w głowie Sundari pojawiła się bardziej drapieżna wersja rozbierania jej… z trzaskającym, rozrywanym siłą materiałem. Niemniej ukochany starał się tonować swoje ogólne działania.
- Wyglądasz zachwycająco Kamalo… jak najpiękniejszy kwiat - tłumaczył swoją delikatność.
Tawaif, której imię we wspólnym brzmiało “Piękna jak kwiat lotosu” mimowolnie się uśmiechnęła, choć był to uśmiech przesycony melancholią.
- Zawstydzasz mnie jamun… jesteś dla mnie zbyt pobłażliwy i sprawiasz mi tym większy kłopot - szepnęła w przestrzeń, przymykając oczy, by móc skupić się na zmyśle dotyku i warg wędrujących po jej skórze.
Czarownik rozpiąwszy jej sukienkę, muskał palcami jej delikatnie zarysowane obojczyki, jak rzeźbiarz marmur przed wykuciem z niego dzieła sztuki. Jakby sprawdzał jego fakturę i wyznaczał dotykiem kształt przyszłego posągu.
- Kłopot? Jaki kłopot? - spytał w zamyśleniu.
Kurtyzana westchnęła zafrasowana.
- To skomplikowane - odparła dyplomatycznie, nieznacznie potrząsając głową. - Jesteś dla mnie zdecydowanie za miły, czasami czuje się ze sobą okropnie.
- Ale ja lubię twoją zadziorność… lubię twój charakterek - mruknął Jarvis, delikatnie kąsając bark partnerki.. - I po prostu jestem… wiesz… - Westchnął cicho. - .. ja mam swoją klatkę, zamkniętą. Mówię o wolności i podążam do niej, ale sam nauczyłem się samokontroli… skupienia, koncentracji. Nie pozwalam sobie na wyzwolenie się z tej klatki, bo boję się tego, co wyskoczy. Choć czasem tobie się udaje wyciągnąć mnie z tego zamknięcia.
- Znowu to robisz… - Dziewczyna poskarżyła się ze śmiechem, biorąc męskie dłonie i naprowadzając je do swojej twarzy, by się w nie wtulić i obie pocałować od wewnątrz. - Nie musisz wychodzić z klatki jeśli tego nie chcesz, ale pamiętaj, że twoje dłonie nie zawsze muszą być delikatne, a twoje usta nie zawsze muszą prawić mi komplementy.
- Może i nie będę dziś… - szepnął “złowieszczo” jej wybranek. - Wszak chcę sprawić byś śpiewała głośno moja słodka tancereczko.
Dłonie magika znów osunęły się w dół, by chwycić za jej piersi i ścisnąć drapieżnie i mocno. Ugniatał jej biust z wprawą i bezlitosną mocą.
- Zamierzam raz na zawsze wybić z tej ślicznej główki myśl, że jakakolwiek kobieta, zdołałaby zrzucić cię z tronu w moim sercu.
- Myślisz, że ci się uda? - zagroziła z satysfakcją Chaaya, wyginając się jak harfa, by wyeksponować to co trzymał, oraz docisnąć pośladkami to, co jeszcze skrywał.
- Jestem bardzo upartą i trudną do ułożenia “tancereczką” - odparła dumnie i z niekrytą satysfakcją.
- Będę próbował, aż do skutku. Jeśli dziś mi się nie uda, to spróbuję jutro i pojutrze… nie poddaję się łatwo. - Przywoływacz mruczał, rozkoszując się i bawiąc miękkimi krągłościami pod swoimi dłońmi, a bardka i większość jej masek uśmiechały się. Zaś Umrao niemal piała z zachwytu.
Jarvis był pobudzony, czuła to, ocierając się pupą o twardy tego dowód. Był rozpalony, a ona była oliwą, podsycającą ten ogień.
Taaak to była bardzo miła zapowiedź pocieszenia, jaka ją czekała. Dziewczyna nie mogła przestać się uśmiechać coraz szerzej i szerzej, choć jej nogi nieco drżały w kolanach od emocjonalnego wykończenia.
- A więc, może… mały zakład - zaproponowała, stawiając ostrożnie krok, by powoli prowadzić ich oboje pod magiczne niebo i ołtarz. - Sześć dni na spróbowanie swoich sił, hm?
- A co potem? - zapytał mężczyzna, puszczając biust, ale nie ją samą. Jego dłonie spoczęły na jej biodrach, by ułatwić ukochanej przewodzenie im obojgu. - Co będzie po sześciu dniach? Jakie są nagrody dla zwycięzcy, jakie dla tego kto przegra?
- Och mój słodki… po co nagrody? Satysfakcja ci nie wystarczy? - spytała tawaif z wyraźną ironią. - Czyżbyś zakładał, że może ci się nie udać, więc potrzebujesz dodatkowego dopingu? Cóż… może to samo co ostatnim razem? Jedna, przyjemna “przysługa” bez możliwości wycofania się?
- Uważam, że zakład bez nagród traci smak. To jak przyprawa. Potrawa musi być doprawiona - wyjaśnił swoją filozofię Jeździec.
- To podejście żółtodziobów, wymyśl sobie co chcesz… bo dla mnie najlepszą nagrodą będzie twoja sromotna porażka… dzień za dniem, aż do końca - wymruczała złośliwie panna, odwracając się twarzą do wybranka i wkskaując pupą na chłodny kamień ołtarza.
Rozchyliła nieznacznie nogi i zabrała się za rozpinanie męskich spodni. - A teraz chcę być pocieszona… Wymagam tego od ciebie, bo się rozpłaczę jeszcze raz…
- Nie zamierzam się łatwo poddać Kamalo. Potrafię być uparty. - Kobiece piersi zostały lekko wyciśnięte z więziącego je gorsetu halki i znów zostały pochwycone przez dłonie czarownika. - Jak możesz uważać, że cokolwiek może być słodsze od tych ślicznych owoców.
- A więc postanowione? Dziś od północy, przez sześć dni, spróbujesz sprawić, bym nie była zazdrosna o inne? - Tawaif spytała słodko, ważąc w dłoniach męskość towarzysza.
- Tak… - Ten nachylił się i pocałował czubek nosa Chaai, a potem same usta.
Zacisnął drapieżnie dłonie na jej zgrabnym biuście, rozkoszując się jego miękkością, gdy jej pace wodziły po kopii, którą jej czempion zamierzał udowodnić swoją wyższość nad wszystkimi innymi adoratorami (nawet jeśli byli oni, jak Axamander, tylko w jej myślach). Kurtyzana uśmiechnęła się kocio, mrużąc oczy z przyjemności. Wprawdzie nadal czuła wyraźny ucisk w podołku na samą myśl, że nie była w pełni w szczera i w porządku wobec ukochanego, ale mogła mieć jedynie nadzieję, że jutro i pojutrze i już zawsze będzie się starać bardziej i bardziej, tak by i przywoływacz nie musiał być zazdrosny o żadnego z mężczyzn.
Tymczasem Dholianka opadła na plecy i wijąc się jak wstążka, próbowała ułożyć się wygodnie. Grymas zadowolenia znikł z jej ślicznego liczka, zastąpiony zatroskanym i smutnym wyrazem, który próbowała ukryć za kosmykami włosów. Dziewczę pociągnęło nosem raz i drugi, a jej spojrzenie na powrót stało się szkliste, ale i wyczekujące. Mała bestyjka czekała na swoją porcję pocieszenia, bezczelnie grając na uczuciach Jarvisa.
Ten pochylił się więc nad tancerką, napierając biodrami na jej ciało… mimowolnie na razie. Bowiem w tej chwili skupił się na jej piersiach.
Ściskał je dłońmi, masował, lizał, całował, kąsał… jak władca i niewolnik zarazem. Władca Kamali, bawiący się jej ciałem jak swoją własnością, a jednocześnie niewolnik jej urody, całkowicie zależny od jej kaprysów.
Sundari dyszała ciężko, unosząc się i opadając pod swoim zdobywcą, czepiając się palcami ubrań jakie na sobie nosił. Irytujące, że nie mogła go zadrapać, naznaczyć i przywłaszczyć dla siebie, ale wszak nie można mieć wszystkiego… choć kurtyzana bardzo tego chciała. Mieć go całego. Dla siebie Na wyłączność. Zawsze.
- Jamuuun… czy ty myślisz o mnie jeszcze czy już odpłynąłeś? - Poskarżyła nienasycona i ciągle melancholijna lisiczka, która miała ten mały mankament, że pieszczota piersi w ogóle jej nie podniecała, czego nie można było powiedzieć o mężczyźnie. - Może powinnam sama się pocieszyć, hm?
- Marzę o tobie cały czas… a w marzeniach zastanawiam się, czy moja śliczna tancereczka… założyła dziś majtki? - zripostował lubieżnie mag, po czym zabrał się za podwijanie tkanin, które kryły tę zagadkę.
- Nii… - pisnęła nagle złotoskóra, po czym skuliła się zawstydzona, miaucząc cicho. - Nie paaaatrz…
Było jednak za późno. Jarvis z niejakim zaskoczeniem przyglądał się znanej
białej parze z perełkami po środku. Gdzie ona chciała iść w takiej bieliźnie, gdyby jej wtedy nie złapał? Może lepiej nie wiedzieć.
Tak czy siak przyjemnie było popatrzeć, jak bardka wpadła we własną pułapkę i teraz kryje się za wachlarzem paluszków jęcząc w zażenowaniu.
- Czyżby ta delikatna dziewuszka, którą złapałem, miała jakieś lubieżne plany? - mruknął czarownik, uśmiechając się złowieszczo… naprawdę złowieszczo. Jak ktoś, kto właśnie odkrył możliwość zemsty. Jego dłonie zacisnęły się na udach tancerki, rozchylając je władczo i mocno.
Mężczyzna pochylił się i językiem zaczął pieszczotę, acz… nie dotykał ciała, a twardych pereł, pocierając nimi intymny zakątek ciała i wrażliwy punkcik nad bramą kobiecości kochanki. Bo wszak nie zamierzał zaspokoić tylko swoich pragnień.
Pierwszy słodki dźwięk zapowiedzianego koncertu rozległ się w sali pełnej gości, gdy Chaaya jęknęła z tęsknoty i świadomości swojej porażki.
Kopnęła z bezsilności powietrze, wyginając się w łuk, lecz kolejne westchnienie przyparło ją z powrotem do ołtarza, pozbawiając tchu.
- Północ jeszcze nie minęęęłaaa - zakwiliła, zakrywając twarz dłońmi i kolebiąc się na boki. Wyglądała jak młoda jaszczurka, która złapana za ogon, bezskutecznie próbowała wygrzebać się z piaskowej pułapki.
- Podoba mi się twój śpiew moja ptaszyno - wymruczał jej towarzysz, językiem wykorzystując jej własną garderobę przeciw niej. - Chętnie posłucham go jeszcze wiele razy.
- Więcej… - poprosiła na to błagalnie tawaif, wijąc się z rozkosznych katuszy. - Mocniej… wyrrraźniej…
Wbiwszy paznokcie w linię swoich włosów, uderzyła głową dwa razy o kamień pod sobą, tłumiąc swe jęki tylko po to, by inne były coraz głośniejsze.
- Mocniej? - Jego język zaczął wciskać perełki w głąb rozgrzanego kwiatu. Twarde, acz przyjemne w dotyku kulki, zanurzały się i wynurzały. Przywoływacz jak zwykle używał pieszczot do zmienienia uległej kochanki w dziką kotkę, jak czynił to nieraz… niemniej, nie był z kamienia i w końcu musiał ulec jej urokowi… był wszak już twardy tam gdzie trzeba. Niestety bardka znała już na tyle dobrze swojego mężczyznę, by wiedzieć, że do zespolenia dojdzie u szczytu tej miłosnej gorączki.
Kolejna etiuda rozbrzmiała w świątyni, a była ona słodka, długa i delikatnie drżąca. Kobieta poddała się swemu losowi, lub co bardziej możliwe, nie miała siły się mu przeciwstawiać. Jej dłonie wciąż zakrywały śliczną twarz, ale nie tłumiły koncertu jaki grał dla wybranka jej tęskny i ujmujący głos. Opisujący pragnienia i rzewne nadzieje na to co ma nadejść, oraz pokornie proszący o więcej i więcej.
Tortura tak wytworna, była uzależniająca i bardziej zwodnicza niż najsilniejszy narkotyk. Pytanie tylko czy partnerka wytrzyma tę próbę, czy tak jak poprzednio, podstępny cień przejmie jej ciało, by zaspokoić wewnętrzny głód.
Tym razem jednak Jarvis nie dał jej tyle czasu na rozstrząśnięcie dylematu. Wstał i podbił jej spragniony obecności zakątek, stanowczym, acz leniwym ruchem. Kolejne już powolne nie były. Trzymając ją mocno, czarownik udowadniał swoje pożądanie, gdy wpatrując się pożądliwie w jej oczy, nie ustawał we wręcz godnych dikusa ruchach bioder, wprawiających w falowanie biust tancerki. Ocierające się o ich ciała perełki, sprawiały, że drobne dziewczę czuło się dziewicą wydaną na pożarcie bestii. Kto by pomyślał, że może to być tak przyjemne doznanie.
Gdy ostatnie dźwięki miłosnej ballady ucichły, a nieco zachrypnięta Dholianka, próbowała unormować swój oddech, spontaniczny uśmiech wykwitł na jej wargach, podkreślając tylko jej urodę.
- Trzeba ci przyznać, że umiesz pocieszać - skwitowała, rozbawiona na samo wspomnienie ich wspólnej uciechy. - Chyba muszę, częściej płakać…
Siadając na kamiennym blacie, przyjrzała się magikowi, muskając pieszczotliwie jego policzek i zgarniając mu włosy z czoła. Jak tylko oboje chwile odsapną, przywoływacz był pewien, że nadejdzie dla niego czas rewanżu.
- Nie musisz płakać żebym chciał cię pocieszyć. - Mężczyzna odparł na to czule, przyglądając się kurtyzanie. - Wystarczy, że się do mnie przytulisz, otrzesz o mnie pupą. A już mam cię ochotę pocieszać… ba, czasami wystarczy, że jesteś blisko, a już mam ochotę… na pocieszanie.
Dziewczyna zaśmiała się trzpiotnie, marszcząc przy uśmiechu nosek jak frywolny chochlik. Była w dobrym nastroju, lecz Jeździec widział echo niewypowiedzianego zgnębienia jakie ją trawiło.
- Ale nie zawsze to robisz… trzymasz ręce przy sobie, a myśli głęboko w ukryciu i dopiero w pokoju obłapiasz mnie jak szaleniec spragniony wody.
Chaaya zabrała się za rozpinanie guzików marynarki, kamizelki i w końcu koszuli ukochanego, po czym jednym ruchem zdjęła mu je z ramion, zrzucając u stóp, na podłogę.
- Przyjemnie jest czasem przed tobą uciekać do zaułka, do ruin, czy do parku, lub palić się ze wstydu na oczach przechodniów gdy mnie przy nich dotykasz… i kochać się z tobą po cichu i skrycie, okryta tylko magiczną niewidzialnością albo gałązkami bluszczu - wspomniała ciepło ich wszystkie szalone ekscesy, odwracając Jarvisa tyłem do siebie. - Gdy ciągniesz mnie za włosy i gryziesz boleśnie w szyję, jak wbijasz palce w moje piersi i traktujesz je jak owoce do wyciśnięcia na sok, to wszystko jest przyjemne tak samo jak twoje usta delikatnie błądzące po moim ciele, ulotne niczym sen i ledwo wyczuwalne. Lub twoje dłonie tulące mnie do siebie i gładzące z delikatnością i dokładnością rzeźbiarza.
Bardka przyjrzała się barkom towarzysza, gdy opuszkami wodziła błędnie po jego obojczykach. Czarownik był szczupły i mało umięśniony, a jednak ta część jego ciała zawsze wywoływała u niej ciepło w podołku. Cóż… od zawsze miała do niej słabość.
Kobiece ramiona i obojczyki były delikatne i opływowe i nasuwały na myśl duszny, erotyczny sen. Mężczyźni byli troszkę inni, bardziej jak nieociosany kamień. Surowi i… właśnie w tej surowości złotoskóra odnajdywała szczególną podnietę. Płonęła widząc półnagie, męskie plecy, a jej wyobraźnia działała wtedy na najwyższych obrotach. Jak przyjemnie byłoby być przez nie tulone? Jak przyjemnie móc się w nich schować lub zostać porwaną?
Tawaif lubowała się w atletycznych sylwetkach, bo one kojarzyły jej się z siłą, której sama nie miała, i co za tym idzie, możliwością zapewnienia jej bezpieczeństwa. Jednak patrząc na chudą sylwetkę przywoływacza, czuła ten sam płomień, gdy patrzyła na Ranveera.
Choć ręce Smoczego Jeźdźca były wiotkie, były silne jak pnącza lian. Choć szyja i kark były smukłe, bez problemu były w stanie otulić ramionami drobną tancerkę. Dziwny i tajemniczy tatuaż na łopatce był jak znamię oznaczające w tłumie tego jedynego, zdawał się mówić: „Patrz na mnie… należę do tego, którego kochasz… możesz się we mnie wtulić.”.
Więc Kamala się wtuliła, miziając noskiem zagłębienia między jego łopatkami. Plecy jej szczęścia… plecy z którymi nie chciała się z nikim dzielić…
Pazurki wbiły się w skórę kochanka, gdy nastrój kurtyzany zaczął się zmieniać. Budziła się w niej zaborczość i drapieżność. Zaczęła podgryzać ukochanego w bark i powoli wędrując ząbkami w kierunku szyi i za nią dalej na drugą stronę. Przyciągnęła go do siebie, oplatając nogami jego nogi i rękoma klatkę piersiową, po czym przechyliła głowę i zaczęła kąsać szyję wzdłuż linii kręgosłupa.
Cichy wizg frustracji wydobył się z jej warg, gdy ta czynność nawet w połowie nie zaspokoiła jej żądzy. Zsunęła więc dłonie pod męskie pachwiny, delikatnie drażniąc je paznokciami, po czym podważając palcami to co najcenniejsze, podsunęła jego przyrodzenie wraz z klejnotami nieco wyżej, by móc bawić się jego piłeczkami, pocierając je o siebie. Taaak… teraz czuła się troszkę lepiej. Trzymała go w garści. Był jej… jeeej… całkowicie poddany jej kaprysom.
Jarvis spokojnie pozwalał kobiecie bawić się sytuacją i swoim ciałem. Poddawał się jej pieszczotom, nie ingerując w jej działania. Relaksował, rozkoszując dotykiem, nawet jeśli był trochę drapieżny. A jej zabawy poniżej jego pasa, powodowały leniwe budzenie się węża i oddech drżący i gorący… coraz bardziej dyszący pożądaniem.
- Jak myślisz która pozycja z tutejszych rzeźb sprawiłaby ci najwięcej problemu? - Chaaya przerwała milczenie, bawiąc się nosem w długich włosach partnera. - A może jest jakaś której nigdy nie robiłeś? Pobawmy się trochę - szeptała swe lubieżne prośby, które wcale nie miały być zabawą a znęcaniem się kotka nad myszką… lub myszki nad kotkiem.
- Hmm… wiele z nich… nie robiłem. Przyznaję, że te elfy… były bardzo pomysłowe w tej materii. - Czarownik zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. - Jeśli ci pokażę taką pozycję, to ty będziesz musiała wybrać następną?
- Hmmm… - Figlarka udała się się zastanawia nad propozycją, po czym odparła zuchwale. - Niech będzie… - I puściła swoją słodką zdobycz samopas, oblizując paluszki, jakby ubrudzone były w cukrze.
- Niech będzie ta… - Jarvis wskazał na parkę. Elfa i jego kochankę. On był twardą podstawą, a ona… latała, na jego biodrach. Było w tym więcej akrobacji niż czułości.
- Choć głównie dlatego, że chcę wiedzieć, po co w ogóle próbowano tak - stwierdził, bo nie wyglądało zbyt wygodnie.
- Jak to po co… dla zabawy - odparła dziewczyna wędrując spojrzeniem we wskazanym kierunku. - I po to by głębiej w nią wejść… to bardziej jednostronna przyjemność, choć… - Dholianka zeskoczyła z ołtarza i podeszła do rzeźby oglądając ją ze wszystkich stron po czym, położyła się na ziemi, kładąc głowę między nogi statuy.
- Zrobiona pod dobrym kątem sprawi obopulną przyjemność - uściśliła swój werdykt, wstając z podłogi i wesołym krokiem podeszła do ściany, wskazując palcem na płaskorzeźbę.
- Zawsze chciałam spróbować, ale nie spotkałam mężczyzny równie wygimnastykowanego co ja… - Wyszczerzyła ząbki w bezczelnym uśmiechu, przypatrując się parze kochanków stojących na łokciach z nogami nad głową, jak dwie ścierające się ze sobą fale.
- Myślę, że bym sobie poradził. - Przywoływacz nie zabrzmiał tak pewnie jakby chciał, ale cała jego postawa świadczyła, że gotów jest spróbować, tym bardziej gdy wędrował spojrzeniem po nagiej kochance.
- Kłamca… i to słaby .- Ta zadrwiła, orientując się ze sposobności jaka się napatoczyła. Dzielił ich od siebie spory dystans. W sam raz by się trochę podroczyć. Tancerka próbowała stłumić złowrogi chichot, chowając ręce za sobą i pląsając po kamiennej posadzce oglądając kolejne ryciny.
- Jaka jeszcze..? - zapytała ponownie, chcąc zyskać trochę czasu dla siebie.
- Pewnie znalazłaby się i łatwiejsza… - ocenił Jeździec, wodząc po kolejnych rzeźbach. - Ta jest prostsza, ale… jakoś mi się… nie bardzo…
Kamala od razu odgadła przyczynę wahania. Pozycja była prosta… elfka leżała na plecach wypinając pupę w górę, jej kochanek zdobywał ją klęcząc na czworaka. Było łatwo i pewnie dość przyjemnie, ale on był odwrócony do niej tyłem i po prostu ją… brał w posiadanie. Te figle były… bezosobowe, lecz czego magik wymagał od świątyni kultywującej sam akt seksualny? Tawaif zsunęła nieco uwierający gorset, by piersi mogły odpocząć, od nienaturalnej pozycji w jakiej zostawił je Jarvis, na obu półkulach widniały ślady od wpijających się fiszbin.
Kurtyzana zabrała się za rozmasowywanie obolałych miejsc, wędrując pod ścianą i podziwiając kolejne ryty.
- Chciałbyś jakiejś spróbować? - Jej ton był bezinteresowny, co było dość dziwne, wszak to co oglądali, o czym mówili i co robili, powinno wywoływać w niej jakąkolwiek reakcję.
Roztargnione spojrzenie orzechowych oczu zatrzymało się chwilę na jednej ze ścian, gdy bardka rozpoznała pozycję, której kiedyś sama użyła. Przez następny tydzień nie mogła chodzić bo naderwała sobie ścięgno.
Nie dość, że cierpiała z bólu to jeszcze później oberwało jej się od Laboni… i bolało podwójnie. Od tamtej pory Umrao stała się dwa razy droższa, by zniwelować jak najwięcej potencjalnych szkód jakie mogli wyrządzić bogaci klienci.
- Może więc tą pierwszą spróbujemy. Dam… damy radę. - Mężczyzna odparł buńczucznie, nawet jeśli nie był, aż tak pewny siebie, jak próbował udawać.
- Aćha… - Złotoskóra popatrzyła na towarzysza, uśmiechając się do niego z wyższością. - Spytałam się czy chciałbyś spróbować, a nie czy jakąś zrobimy - zadrwiła jak to tylko podłe trzpiotki miały w zwyczaju.
- Na jaskółkę - stwierdził krótko kompan, wskazując na pierwszą rzeźbę, będącą wszak wyzwaniem.
Chaaya wyraźnie się zdziwiła, nawijając kosmyk włosów na palec. - Już nadałeś jej nazwę? ... To urocze - przyznała, gdy pierwszy szok minął. Sprawdziła badawczym spojrzeniem stan drugiego z Jarvisów, po czym zadowolona z widoku oblizała usta i wznowiła wędrówkę.
- Jakoś to trzeba było nazwać, w końcu… przydomek jest krótszy niż opis tych wygibasów - ocenił czarownik.
- Pierwsza… mogłeś powiedzieć po prostu pozycja pierwsza, a jednak zadałeś sobie trud, by wymyślić nazwę… nadal twierdzę, że to urocze. - Zacmokała pustynna rusałka… wyglądając przez wejście na zewnątrz. Przyczaiła się w progu i przytrzymując ściany wyściubiła nos, spoglądając raz w lewo, raz w prawo, po czym nagle czymś spłoszona popląsała bardziej w głąb sali, gdzie jej nagość nie była ani kontrowersyjna, ani wystawiona na widok publiczny.
- Co się stało? - zapytał jej kochanek, łapiąc spłoszoną dziewczynę w swoje ramiona i tuląc zaborczo.
- Dlaczego mnie złapałeś? - Ta burknęła obruszona, że znowu została pochwycona. Zaparła się dłońmi o przedramiona przywoływacza i dziabnęła go w obojczyk, warcząc chmurnie. Jej atak był delikatny jak u dopiero co ząbkującego kociaka, niemniej… był to atak pełen gniewu i świętego oburzenia. Tylko słodki jakiś taki. - Na ołtarz - rozkazała, odpychając mężczyznę od siebie, ale, że ten ją mocno trzymał… to poleciała wraz z nim.
- Dobrze, dobrze… - Zatoczyli się lekko, ale Jarvis wypuścił dziewczynę, zanim się zdążyli wywrócić. Pospiesznie ruszył ku ołtarzowi, by wypełnić jej polecenie.
Mała furia zatuptała bosymi stopami o posadzkę, po czym z głośnym “wraaa” rzuciła się na plecy odchodzącego posłusznie magika.
Oplotła się nogami w pasie, a rękoma wokół szyi, z warkotem gryząc tym razem jego płatek uszny.
- Dlaczego mi uległeś?! - Najwyraźniej nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji.
- Bo chciałem… - syknął z bólu Jeździec. Nie próbował strząsnąć z siebie z ukochanej. Zamiast tego chwycił ją za biodra, wbijając boleśnie paznokcie w uda. - Bo miałem taki kaprys.
Kamala wydała z siebie gardłowy dźwięk. Dziabnęła ucho jeszcze raz, rozjuszona, a może pobudzona tym postępowaniem. Owinęła się ciaśniej wokół zdobyczy, niczym dusiciel i mrucząc złowrogo przymierzała się do kolejnego ugryzienia.
- Drapieżna z ciebie… istotka… - warknął równie podniecony, co gniewny czarownik, docierając w końcu od ołtarza. Jego paznokcie boleśnie drapały skórę tancerki, ale jakoś nie próbował pozbyć się wojowniczego ciężaru ze swych pleców.
- A ty za to zbyt opanowany… senny niczym lunatyk, będę cię gryźć i drapać i szczypać ile mi się podoba, by zrównoważyć twoją mimozję. - Sundari z całych sił zaparła się, by na dać się tak łatwo strzepnąć, choć dobrze wiedziała, że długo i tak nie wytrzyma. Postanowiła więc szaleć póki mogła i jej zęby ponownie zacisnęły się na czerwonym już uchu, tarmosząc je niemiłosiernie, acz z rozwagą by nie zrobić krzywdy.
- Zrzucę cię i wezmę siłą… - wypluł gniewnie czarownik, kręcąc się raz w jedną, raz w drugą stronę, by w ten sposób zwalić z siebie napastniczkę. - …dam klapsy, ukażę… - Dyszał coraz bardziej rozjuszony bólem i słowami kochanki, jak i podniecony jej bliskością.
- Nie strasz, nie strasz… bo się jeszcze wystraszysz - zasyczała jadowicie trzpiotka, liżąc męski policzek, by następnie ugryźć w skroń. Coraz trudniej było utrzymać jej pozycję. Choć nogi trzymały się w żelaznym uścisku, to ręce powoli słabły i ześlizgiwały się po spoconym ciele.
- To… nie strasze…nie… to obietnica - mruknął złowieszczo Jarvis. - Twoja pupa należy do mnie Kamalo.
- W twoich snach… - sarknęła butnie, ale na sarknięciu się skończyło, bo przy kolejnym szarpnięciu bardka prawie spadła z ukochanego i przestraszona puściła się ciała, zeskakując na podłogę, po czym zamarła obserwując swojego przeciwnika, gotowa walczyć dalej.
Ten odwrócił się do niej przodem i spojrzał wzrokiem pełnym dzikości i pożądania.
- Jessteś moja - wysyczał i rzucił się na kobietę, by pochwycić i docisnąć jej kruche ciało do podłogi. Ona była nieco szybsza… nieco, bo zdążyła się uchylić przed atakiem, ale nie na tyle prędko, by nie zostać złapanym. Tawaif pisnęła bardziej z zaskoczenia niż bólu, gdy jej nadgarstek utkwił w silnym uścisku dłoni przywoływacza.
Szarpnęła się raz i drugi, jak wężyk starający się wyślizgnąć ze szponów sokoła, drapiąc przedramię ją trzymające.