Pogawędkę krasnoludów przed chatą obserwujących kolczasty gąszcz krzewów dookoła polany przerwał nie kto inny, jak Gustaw. Sierżant oburzony jawną niesubordynacją podwładnych próbował krzykiem i groźbami skłonić tychże do posłuchu. Detlefowi nie wydawało się, żeby cokolwiek mógł w ten sposób osiągnąć.
- Aye. To zielsko wygląda na wkurwione niemal tak, jak nasz kochany sierżant... - mruknął do Galeba w języku krasnoludów. Zachowywał się przy tym tak, jakby zupełnie nie słyszał polecenia von Grunenberga.
- Ładunki w ostateczności. Mam pomysł, jak przejść przez ten cholerny koperek... - Zgrzytnął w khazalidzie do Galvinssona zmierzającego w stronę akolitki. - Jak skończysz, to chodź mi pomóc! - Dodał jeszcze.
Thorvaldsson podszedł do okien chatki. Krytycznie przyjrzał się ich wykonaniu, ze szczególnym uwzględnieniem okiennic. Te choć krzywe i częściowo zzieleniałe wydawały się wciąż mocne na tyle, by przy pomocy rzemiennych pasków, konopnej liny i prostych narzędzi wykonać z nich... karple. Z pewnością niewygodne, ciężkie i wymagające wysiłku podczas poruszania się, jednak powinny nieźle poradzić sobie z przygnieceniem agresywnego zielska do ziemi, a przez to umożliwić wydostanie się z polany we względnie dobrej kondycji. Gdyby kawał drewna przywiązany do krasnoludzkiego buta miał nie wystarczyć, to przeciwko kolcom pomóc miały kawałki materiału i zwierzęce skóry owinięte wokół butów, nóg i ramion. Materiału do wykonania osłon z pewnością w obejściu nie zabraknie.
Raz za razem sapnięcia krasnoluda towarzyszyły zdejmowaniu kolejnych okiennic. Potrzebował dwie pary - dla siebie i kowala. Wszystko wskazywało na to, że oddział właśnie przestał istnieć. Nie miał pojęcia jakie plany mieli pozostali, ale zgadzał się w jednym - powinni się stąd wynieść, póki nie wydarzyło się nic gorszego, niż do tej pory. To znaczy było źle, ale przecież mogło być jeszcze gorzej...