Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2018, 21:29   #89
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter przez moment jeszcze stał przed namiotem, czekając, czy Dot nie zmieni w ostatniej chwili zdania, a potem ruszył na poszukiwanie Marcusa, od czasu do czasu spoglądając jednak na VIP-owski namiot, z którego nikt nie wyłonił się przez dłuższy czas.

- To jak się dzielimy tymi... obowiązkami? - spytał, podchodząc do Hawajczyka.
- Tak jak do tej pory? Poza obozem, obaj blisko niej, w obozie zmiany co trzy godziny? - Kaai przerwał na chwilę grzebanie za czymś we własnym plecaku.
- Chyba poszła spać... - W głosie Petera był, mimo wszystko, cień wątpliwości. - W takim razie ja obejdę obóz, a potem cię zmienię. Jakieś uwagi co do naszej podopiecznej? Coś, na co powinienem zwrócić szczególną uwagę? - spytał.
- Dobra, to za chwilę się zmienimy… nie wiem, nie zauważyłem. No oprócz tego, że nie powinna pić, albo przynajmniej nie za dużo, no i te jej jointy też ograniczyć. Potem jeszcze będzie tu biegała zjarana i bez kontroli, a my ją będziemy ratować od przytulanek do dinozaurów, czy co tam sobie takie hippisy na haju wymyślą - Wzruszył ramionami Marcus.
Peter co prawda nie znał Dot od tej, jakże ciekawej, strony, ale wizja dziewczyny garnącej się do dinusiów wielkości paru słoni niezbyt przypadła mu do gustu.
- Zobaczę w takim razie, czy uda mi się choć odrobinę ograniczyć tę sferę jej radosnej działalności - zapewnił. - Nikt nie gwarantował, że to będzie wycieczka bez atrakcji - dodał. - Damy sobie jakoś radę. Jak zawsze. - Miał tylko nadzieję, że nie jest to nieuzasadniony optymizm. Przeciwko temu, że będzie mieć Dorothy na oku, nic nie miał. Wprost przeciwnie.
- W takim razie zaraz wracam - powiedział, po czym wybrał się na obchód obozu.


Nie trzeba było być psychologiem by zobaczyć, iż lekarka ekspedycji była w nastroju dalekim od dobrego.
Co prawda Kim nieco się naraziła Peterowi tym nieszczęsnym zastrzykiem, ale poza tym całkiem nieźle zadbała o jego plecy. A to, że porządnie opatrzyła wszystkich poszkodowanych i zdołała postawić na nogi Alana, było dla niej zdecydowanym plusem. Co prawda, nie da się ukryć, zrobiła to aż za dobrze, ale to przecież nie można było jej winić.
Peter z doświadczenia wiedział, iż o dobry nastrój będącego pod ręką łapiducha jest niemal tak samo ważny, jak dobry nastrój kucharza. Dlatego też postanowił dowiedzieć się, cóż takiego stało się lekarce i, gdyby się udało, usunąć powód braku humoru.

- Kim...? Co się stało? - spytał, podchodząc do dziewczyny.
- Hej. No… nic, dlaczego pytasz? - Blondyneczka wyraźnie migała się od mówienia prawdy.
- Mam być szczery, czy owijać wszystko w bawełnę?
- Ja tam wolę szczerość - Dziewczyna zaczesała kosmyk włosów za prawe ucho.
Peter uśmiechnął się.
- Ja też to lubię - odparł. - Miałaś może ostatnio lusterko w dłoniach?[i/]
- Emm… a co to ma znaczyć? - Zdziwiła się Kim, łypiąc na Petera z założonymi rękami, ale zamiast wyglądać groźnie czy i naburmuszoną, nieświadomie stała się w tym momencie słodka.
- Od razu lepiej... - Peter ponownie się uśmiechnął. - Przed chwilą wyglądałaś jak kupka nieszczęść, teraz wreszcie przypominasz prawdziwą Kim.
- Kombinator - Lekarka pokręciła głową -Uważaj lepiej, bo znowu podstępnie potraktuję strzykawką - Pogroziła mężczyźnie palcem -A tak serio… to o czym chciałeś porozmawiać? Bo jakoś nie wierzę, że tak jedynie pożartować chciałeś.
- Chciałem się dowiedzieć, co ci się stało, bo wyglądasz... na zmartwioną, jeśli tak to można określić.
- Znawcą kobiet to chyba nie jesteś… temat numer jeden mnie w obozie trapi, a co innego? - Kim uśmiechnęła się wyjątkowo smutnie.
- Mężczyzna, który powie, że zna się na kobietach, jest kłamcą. Ale zachowujesz tak, jakby to była twoja wina. Chyba nie przez ciebie uciekła, prawda?
Tym razem Kim zasępiła się już na dobre, i w jej mince nie było już nic sweet.
- Nie wiem… chyba nie… wiem tyle co ty. Ech, to ja pójdę sobie poszukać lusterka… - Zwiesiła głowę.
- Kim... Proszę... Tak nie można - powiedział. - Co takiego się stało, że masz takie ponure myśli?
Lekareczka uniosła głowę, spoglądając na najemnika z migoczącymi oczkami. Uniosła przy okazji brwi, chyba w zdumieniu, na to co powiedział. Sama nie odezwała się już ani słowem, machnęła tylko dłonią, odwróciła się na pięcie, po czym szybkim krokiem pomknęła gdzieś przez obóz…
Peter nie zamierzał jej gonić. Nie wyglądało na to, żeby jej pomógł, a kolejna próba mogła się zakończyć jeszcze gorzej.


Po tak nieszczególnie zakończonej rozmowie z lekarką Peter skierował swe kroki do 'drużynowego jeńca', który, za pomocą kajdanek zabezpieczony przed nieodpowiedzialnymi wybrykami, siedział na ziemi oparty o jeep’a.
- Potrzebujesz czegoś? - spytał.
Woods odwrócił się w kierunku nadchodzącego sierżanta
- Najchętniej zająłbym czymś myśli. Przeważnie w takich chwilach robiłbym obchód po obozie, ale z uwagi na zaistniałą sytuację - podkreślił swoje położenie, pokazując ‘zaobrączkowaną’ rękę - Chętnie bym coś poczytał. Nie wziąłeś przypadkiem ze sobą jakiejś ciekawej książki na wyspę?
- Nie sądzę, byś był zainteresowany książkami z dziedziny wojskowości - powiedział. - Sun Tzu raczej nie jest autorem cieszącym się powodzeniem. A w telefonie nie mam żadnego ebooka - dodał.
- Przeczytam wszystko co jest ciekawe. I tak póki co nie będę się stąd ruszał. Swoją drogą dzięki, że chciało ci się tu podejść. Inni są widocznie bardzo zajęci - kontynuował Alan.
- Wiesz... liczba osób w obozie nieco się zmniejszyła - odparł Peter. - W związku z tym pozostali są nieco bardziej zajęci. Prócz książki coś jeszcze? Coś do jedzenia? Kawa?
- Informacje. Dobrze jest porozmawiać z kimś, kto przy pierwszej możliwej okazji nie celuje do ciebie z broni. Chciałbym się dowiedzieć jak stoimy z zapasami. Jedzenie, lekarstwa, woda i paliwo. Dobrze by było, gdyby ktoś zdał mi raport ze stanu technicznego sprzętu. Czy coś zostało wczoraj uszkodzone. No i wreszcie, czy planowany jest wypad na plażę, by sprawdzić, czy da się odzyskać chociaż część pozostawionego ekwipunku. Oczywiście dopiero gdy Lyssa wróci. - wyliczał na palcach Woods - Aaa i siedzi mi to od wczoraj w głowie. Czy ktoś zadbał o to by nasza żywność była odpowiednio zabezpieczona przed wszelkimi nieproszonymi gośćmi?
- Tylko mnie nie uważaj za 'tego dobrego' - uśmiechnął się Peter. - Ja bym ci po prostu dał w łeb, żebyś nie narozrabiał. A co do reszty... Rozejrzę się i sprawdzę wszystko, o co pytałeś.
- Wielkie dzięki - Woods zdobył się na lekki uśmiech, który zaraz zamienił się w złośliwy grymas - A gdy zobaczysz Baker’a, zapytaj czy przysługują mi jakieś wyjścia za potrzebą.
- Wolisz przy takiej okazji eskortę męską czy damską? - zapytał, prawie że bez ironii, Peter. [i/]
- Chyba nie boisz się, że ucieknę, prawda? - Alan zerknął w kierunku znajdujących się w wozie kul.
"Amantes amentes", pomyślał Peter, nie dzieląc się jednak z Alanem tą nie swoją myślą.
- Chcesz usłyszeć prawdę? - spojrzał na 'więźnia'.
- Kłamstwa mnie męczą, a cisza zaczyna nudzić - odpowiedział Woods.
- Jestem pewien, że zrobisz wszystko, aby się stąd wyrwać - stwierdził Peter. - Nieważne, czy o kulach, czy czołgając się. Poza tym są samochody. Jesteś poszkodowany, ale myśleć potrafisz... Jednokierunkowo co prawda, ale potrafisz.
- Dzięki za komplement - drugi mężczyzna zaśmiał się pod nosem. - Jeszcze do końca nie zwariowałem, nie martw się. Zdaję sobie sprawę, że sam nic nie zdziałam. Potrzebowałem dobrego tropiciela, a tych już tu nie ma. Szkoda, bo można było to lepiej rozegrać i zwiększyć szanse na jej znalezienie.
- Ile miesięcy spędziłeś w dżungli? - zainteresował się Peter. - Takiej prawdziwej?
- Ogólnie czy masz na myśli specyficzne okolicznośc?i - wyszczerzył zęby zaopatrzeniowiec.
- Biegałeś kiedyś po dżungli i usiłowałeś kogoś znaleźć? Szczególnie kogoś, kto nie chciał zostać znaleziony?
-... - Alan zawahał się przez chwilę, zastanawiając się - Nie.
- A czy wiesz, że do pościgu za zbiegłymi niewolnikami używano specjalnych psów? A nawet wtedy nie zawsze dawało się takiego delikwenta znaleźć. Jeśli Lyssa nie zechce zostać odnaleziona, to większa jest szansa wygrania na loterii, niż jej odszukania. Najlepszy nawet tropiciel nie pomoże, a o takich wynalazek, jak jeep czy quad można zapomnieć. Nie miałbyś najmniejszych szans na to, by pomóc w poszukiwaniach.
- Niestety nie mogę się z tobą zgodzić. Po pierwsze… - Woods ugryzł się w język zanim przedstawił swój punkt widzenia. Cholera, robił się tutaj zbyt gadatliwy - W każdym razie i tak teraz już niczego nie mogę zmienić.
"Może powinieneś najpierw pomyśleć, a potem działać, i to nie jak szaleniec"
, pomyślał.
- Co do tego ostatniego, to masz rację. - Peter uprzejmie przyznał Alanowi rację. -
Jeśli zaś chodzi o niezgadzanie się, to masz do tego niezbywalne prawo. Niestety, inni też mają takie prawa. Siła argumentów... Nie wiem, jakie przedstawiłeś, bo nie słyszałem całej wymiany zdań, ale widać byłeś za mało przekonujący. No, chyba że wiedziałeś, dokąd się Lyssa wybiera...
- zawiesił głos.
- Nie, nie mam zielonego pojęcia. Gdyby było inaczej już dawno bym o tym powiedział. Sam… w sumie to sami wiemy, jak bardzo jest tam niebezpiecznie - skwitował zaopatrzeniowiec, poklepując się po zranionej nodze.
- Wiemy. Ale Lyssa jest bystra, więc wszystko będzie zależało od tego, w jakim stopniu dopisze jej szczęście i rozsądek. Jeśli cię to pocieszy - zmienił temat - to trochę cię rozumiem. Co nie zmienia faktu, że, jak powiedziałem, też bym cię nie puścił. Ani samego, ani z obstawą.
- [i]Rozumiem, że nie powinieneś się dzielić takimi informacjami, ale jeśli przed tą misją dostaliście do przejrzenia nasze profile to powiedz, czy Lyssa miała już jakieś doświadczenie w terenie? - zapytał Alan z troską w głosie.
- Jeśli ktoś ma takie dane, to tylko major. A nie kojarzę, czy Lyssa cokolwiek o czymś takim wspominała.
- Trochę się tego obawiałem - powiedział nieco rozczarowany Woods - Pewnie masz sporo na głowie. Daj znać, kiedy będę mógł wreszcie iść za potrzebą. Jeszcze raz dzięki za twój czas.
- Postaram się zdobyć dla ciebie przepustkę na kilka chwil - obiecał Peter, rezygnując z rzucenia cytatem 'więźniów pocieszać, chorych nawiedzać'.
- Peter…
Curran spojrzał na Alana.
- Jeśli psy nie dają rady znaleźć niewolników, po prostu podpala się dżunglę… Nie znam go osobiście, ale nawet najbardziej doświadczony weteran, gdy ze wszystkich stron jest stawiany pod presją może popełnić jakąś głupotę. Major potrzebuje wsparcia i dobrego doradztwa, a tobie wydaje się ufać - powiedział Woods.
- Wiesz, ja jestem tylko zwykłym wojakiem. - Peter za grosz nie chciał uwierzyć w to podpalanie. - Możesz jaśniej?
- Z mojego punktu widzenia część rozkazów Baker’a staje się mało przemyślana, a on chyba upiera się żeby wszystko robić sam. Nie sądzisz, że lepiej by było gdyby więcej swoich decyzji konsultował ze swoimi sierżantami? - Alan spojrzał na Curran’a, licząc na to, że chociaż w części się z nim zgodzi.
- Z tego, co wiem, major ma swoje priorytety i wytyczne, których się musi trzymać - odparł Peter, który na temat tych priorytetów wiedział więcej, niż by chciał. - Ganianie po dżungli za zabłąkanymi owieczkami nie leżało w planach ekspedycji.

Na tym wymiana poglądów na tym się zakończyła, a Peter poszedł odszukać majora. Nie po to, by udzielać mu rad, ale skoro Alan był w takiej potrzebie, to wypadało jakoś mu pomóc.
Potem czekał go kolejny obowiązek. W końcu obiecał Marcusowi, że go zastąpi.
 
Kerm jest offline