Leonora pochowała Kapturka. Oleg upewnił się, że spakował wyszabrowane rzeczy. Inni głównie się kłócili. Oprócz rzeczy ważnych, takich jak swary, kłótnie i bunt, Ostatni poświęcili niewielką część uwagi i wysiłku także na drobiazgi, takie jak próba ucieczki z polany, zanim stanie się coś niedobrego. Ale niespiesznie. W końcu jeśli mag wybiega z domu z krzykiem: "uciekajcie, głupcy" to, najlepszym możliwym pomysłem jest podejście do tego domku i wymontowywanie z niego okiennic, a potem rozłożenie się z manufakturą w jego cieniu. A w każdym razie tak właśnie zdawali się sądzić Detlef z Galebem.
Bert, Diuk i Walter wykonali otrzymane rozkazy. Zajęli się zwierzętami i pomogli Detlefowi w rozbieraniu chatki na części.
Gustaw wcześniej starał się przejść przez krzaki z pomocą miecza i pochodni zrezygnował ze swojego pomysłu właśnie ze względu na ryzyko poranienia jego lżej opancerzonych ludzi. Każde zbliżenie się do krzaków powodowało wściekły ruch gałęzi, jedynie dzięki zachowaniu bezpiecznej odległości i ostrożności udało mu się uniknąć obrażeń. Teraz patrzył jak krasnoludy podejmują próbę.
Galebowi nawet szło - poruszał się powoli i choć w takim stroju był koszmarnie niezdarny i co chwilę wplątywał się w jakieś gałęzie, to jednak mógł wierzyć, że najpóźniej za godzinę przedostanie się na drugą stronę.
Drugiego krasnoluda rośliny lubiły dużo, dużo mniej. Detlef dzięki swojej ogromnej sile i zaparciu wlazł aż na dwa metry w krzaki. Te aktywnie przesuwały gałęzie, łapały za kończyny, plecak, chłostały go pędami i cięły ostrymi jak brzytwy kolcami. Jego "szmatowo-drewniane opancerzenie dodatkowe" rozpadało się wręcz w oczach, a kolejne razy spadały na khazada. Choć wytrzymały i opancerzony, poczuł wiele z nich i spłynął krwią. Czarodziej zauważył, że krzaczory atakują tylko kiedy krasnolud się rusza, a gdy stoi spokojnie, przerywają atak. Przypomniało mu to, że słyszał kiedyś o czarze "Cierniowe Pole", związanym z Tradycją Życia. Najwyraźniej babcia-zielarka przeprowadziła kiedyś rytuał o podobnym działaniu.
Loftus próbował odprowadzić energię na zewnątrz, i choć włosy dosłownie stawały mu dęba od elektrostatyki, udało mu się spowolnić wir na tyle, by pierwszy z, jak się spodziewał, wielu piorunów rąbnął w domek zielarki dopiero po tym, jak krasnoludy odlazły od niego kawałek.
Wir zaczynał być widoczny w świecie realnym jak narastający kłąb czarnych chmur. Zbierało się na burzę, i to taką solidną. Mag wiedział, że ma rację. Niedługo pierdolnie na maksa. Święte miejsce zbezczeszczone w obrzydliwy sposób niedługo stanie się przeklętym miejscem. A wtedy biada tym, którzy tu zostaną.