Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2018, 01:27   #41
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ siedział na ławce stojącej nieopodal wejścia do przydzielonego im baraku. “Zaraza...” pomyślał. “Czy te cholerne konserwy ze sztabowca muszą być zawsze tak kurewsko niejadalne?”
Przez chwilę przyszło mu na myśl, żeby odpakować wykrojone z mrówczych odwłoków porcje, które zachachmęcił przedwczoraj koło Ivanpah. Postanowił jednak zostawić je na kolejny dzień. To też było niezbyt apetyczne mięcho, choć zawartością białka pewnie biło na głowę to, co bełtało się w rozwierconej bojowym nożem puszce. Snajper bez entuzjazmu zanurzył widelec w puszce i wyłowiwszy ociekający tłustym sosem kawał czegoś, co przy dużej dawce dobrej woli można było nazwać mięsem, wsadził to do ust i zaczął żuć.
“Kurwa mać” pomyślał. “Ciekawe, co dają Keyowi. Idę o zakład, że to, co on dostaje, jest z dziesięć razy smaczniejsze.” Po namyśle postanowił jednak nie pytać czworonoga o zawartość jego miski - wykłócanie się z głodnym psem było chyba nie najmądrzejszym pomysłem. Powoli przeżuwał, gapiąc się na toczące się poniżej skarpy wody rzeki Kolorado.
- Co ja tu robię, czemu nie zostałem w domu i nie polowałem na gekony? - nagle nad głową usłyszał zadumany, lekko ironiczny głos. Dobiegł trochę z tyłu i z prawej strony, jakby gadający intruz płci żeńskiej stał mu za prawym ramieniem - Dokąd zmierzamy, kim jesteśmy? Czy istnieje Bóg? Które życie konserwy właśnie wpierdalam i czy nie zacznę po niej świecić? - nastała krótka przerwa, po czym dziewczyna znów się odezwała - No mniej więcej tak właśnie wyglądasz.
Martin przełknął resztę kęsa walcząc ze sobą, aby nie puścić pawia na własne buty, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu, słysząc nie dający się z niczym pomylić głos szeregowej Lucy (albo Laury, czort jeden wie, jak się faktycznie nazywała) Cyrus.
- A żebyś chciała wiedzieć - odparł łobuzerskim tonem. - Melancholia i egzystencjalne rozważania. No, może z jednym wyjątkiem. - popatrzył z niesmakiem na wciąż trzymaną w ręce puszkę. - Którekolwiek to było życie tej konserwy, z pewnością skończyło się znacznie wcześniej, niż otworzyłem to cholerstwo. Jak mi się po tym nie odbije, to będzie cud. - zamilkł na chwilę. - A ty co taka melancholijna dzisiaj, co?
- Moja patrzyła się na mnie kiedy oderwałam wieczko - mruknęła, siadając na ławce obok niego i prostując nogi - Serio, lampiła się jakbym jej ojebała starych i dzieci na poprzednich postojach. Dobrze że nie spierdalała… dla pewności dźgnęłam ją parę razy i wydłubałam oczy. - westchnęła nostalgicznie, macając chmurnym spojrzeniem linię horyzontu - Przysięgam… jeśli następna kolacja postanowi ze mna rozmawiać to odstawiam kamasze. Widać szkodzą bardziej niż psycho zmieszane z wódą i zapodane dożylnie -prychnęła, a na jej gębie pojawił się krzywy uśmiech - Dopadł mnie brak perspektyw, czasem się zdarza, ale bez obaw. Skoczę na dwójkę za płot i mi przejdzie.
MJ uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Spoko... wszyscy tak mają. - uspokoił dziewczynę. - Wstąp do armii, mówili... Zobacz świat, mówili... żryj zepsute żarcie z puszek i zaginaj kilometry po pustyni na polecenie chorych zwyroli z obsranymi pagonami... - urwał dla efektu - tego akurat nie mówili. No i siedzimy teraz po uszy w gównie i zepsutym żarciu... a nogi od kilometrów włażą nam w dupy. Zajebiście, prawda?
Szeregowa Cyrus skrzywiła się, przymykając lewe oko. Prawym zaś przyglądała się strzelcowi, zaczynając robić kocią mordę.
- Słuchaj, nie ma co za bardzo się chlastać za choinką. Zawsze mogło być gorzej - zamrugała parę razy - Siedzisz sobie w tej oto chwili bezpiecznie na dupie, której nikt nie atakuje znienacka i podstępnie. Nikt pod prysznicem nie czaił się aż upuścisz mydło… a to różnie bywa, nie? Chodzą różne historie, no i wiadomo że w każdej plocie znajduje się ziarno prawdy. Ewentualnie zostaje jeszcze opcja porwania przez zwyrodniałych, zdegenerowanych zjebów z samiuśkiego środka Mojave. Lub Bractwo - wzdrygnęła się - Te blachy… ja jebie, widziałeś to kiedyś na żywo? No żesz kurwa… stawiam cały tygodniowy żołd, że te ich metalowe pajacyki mają im zrekompensować kompleksy.
MJ zaniósł się obłąkańczym rechotem, słysząc wywód szeregowej.
- Nie bój boja... - zachichotał - Potrafię mocno kopnąć do tyłu. Na rekruckim jeden taki próbował numeru z mydełkiem. Ciekawe, czy znalazł swoje jaja. - uśmiech MJa był wzorcem bezczelnej pewności siebie. - Bractwo? Słyszałem, nie widziałem. Ponoć zgrywają jakichś rycerzy, czy kogoś takiego? Serio mają pancerze? W Shady trochę o nich słyszeliśmy, ale nie zapuszczali się na nasze tereny. A ty ich widziałaś?
- Różne łby się przewijają przez New Vegas, był taki jeden. Kolega kolegi ochroniarza z kasyna pod którym często urzędowałam - dziewczyna podrapała się po nosie, jakby miało to pomóc w pobudzeniu pamięci - Włóczył się po świecie, widać spierdalał od baby albo coś w ten deseń. Lub długów narobił, więc wybrał opcję samotnej wędrówki po pustkowiach niż randkę z typem który przewierca kolana, a potem ćwiartuje żywcem zaczynając od stóp… zresztą chuj z nim - machnęła ręką - Grunt, że nawoził najróżniejszych papierów, ulotek, kurwa książek i innego badziewia. Były też te w urwał propagandowe z Bractwa. Nie wiem skąd je wyczaił, ale wyczaił… niech mu chociaż to zostanie zaliczone na plus, bo reszta to kwadratura frajera - prychnęła, spluwając w piach - Chociaż dobrałabym się do takiego pancerza… ot choćby po to żeby wykręcić parę żaróweczek.
MJ ziewnął przeciągle. Zmęczenie zaczynało go powoli dopadać. Ożywił się nieco, gdy siedząca obok niego szeregowa zagaiła o rozkręcaniu pancerzy. Przypomniało mu to o innym pytaniu, które miał ochotę jej zadać.
- A w amunicji zdarzało ci się grzebać? - zapytał.
Szeregowa wzruszyła ramionami, dumając chwilę nad odpowiedzią.
- Nie, wiem… może. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością i równie niewinną miną wcielonej niewinności - Pijana byłam, chuj wie co na nieświadomce odpierdalałam. Jak poszło o zakład to pewnie tak. - zaśmiała się krótko, a potem wyciągnęła skądś papierosa o delikatnie pomiętym wyglądzie. Rozprostowała go na tyle aby nie połamać i zaczęła okręcać w palcach - Wolę kompy, są zabawniejsze. Więcej idzie w nich ustawić, zaprogramować i podpiąć pod praktycznie wszystko co potrzebuje prądu aby działać. Oświetlenie, zamki automatyczne, systemy obronne, neony, hydranty, odbyt Taylora. Ciekawe jak szybko by zapierdalał, jakby mu zapodać kabel z prądem prosto między poślady. - zmarszczyła czoło, nadając poważnym tonem - Dałoby radę zmontować przenośny akumulator, podładować i załadować… i niech skurwysyn sam zapierdala dookoła obozu jak mały motorek póki nie padnie. Wtedy tylko drewniana jesionka, kwaterka, zakopać i problem z głowy… o tak - rozmarzyła się - Problemy najlepiej załatwiać warstwowo. Warstwa problemów, warstwa ziemi...
MJ skwitował kolejną tyradę Lucy znajomym wyszczerzem.
- Czyli nie grzebałaś. - odpowiedział z namysłem. - Nawet nie po pijaku... a pewnie zwłaszcza nie po pijaku. Jakbyś coś takiego odwinęła, to by ci te twoje zgrabne paluszki przeleciały przed nosem jak kończyny radskorpiona, który wpadł na minę. - snajper zarechotał. - Jak ktoś nie uważa, co robi, to proch i spłonki potrafią urwać paluchy. Szkoda trochę... bo akurat szukam kogoś, kto umie elaborować amunicję. Przydziałowe pestki są dobre do plucia w powietrze, ale do poważnej roboty amunicję trzeba sobie szykować samemu. - urwał widząc, że dziewczyna dalej miętoli w palcach wyciągniętego nie wiadomo skąd papierosa. - Poczekaj chwilę. - wstał i zrobił parę kroków wokół ławki. Długo nie szukał - kawałek wysuszonego drewna podniesionego z ziemi i bojowy nóż to było wszystko, czego potrzebował. Podszedł z tym do ciężarówki rozkraczonej na skraju urwiska i zamaszystymi ruchami noża zaczął krzesać iskry na kawałek drewna, dmuchając w miejsca, gdzie padły. Po kilku minutach takiej zabawy drewienko zadymiło mu w dłoniach, a kilka kolejnych dmuchnięć później końcówka patyka już się lekko żarzyła.
- Przypalić? - podsunął dziewczynie pod nos rozżarzony koniec drewnianego kijka.
- Ach, widzę że znasz temat z pierwszej ręki - uśmiechnęła się ironicznie, odpalając papierosa. Zaciągnęła się, przymykając oczy i powoli wypuściła dym do góry - Niech zgadnę, koledzy pod prysznicem ci opowiadali? Trochę siara wierzyć plotom, a jeszcze większa je powtarzać - Otworzyła jedno oko, wgapiając się w towarzysza - Może wiem, może nie wiem. Na pewno nie zamierzam robić za frajer, albo Bóg zapłać. Mówiłam już - zaciągnęła się ponownie - Trzeba się cenić… a gdyby odpowiadać od razu, byłoby nudno.
MJ popatrzył na Lucy spode łba, uśmiechając się ironicznie.
- Taaa? - wycedził. - To powiedz mi, skarbie... - zawiesił głos na chwilę - ... ile mam cię skasować za podanie ognia? Twoją stawkę już znam. Dwie stówy. Drogo w chuj, ci powiem. Kojarzysz Nipton, tą mieścinę po drodze, koło której biwakowaliśmy? Jest tam dziunia, która ma wszystko na miejscu i pierwsza klasa... i bierze tylko trzy dychy. Cenę, moja droga, trzeba umieć dostosować do jakości towaru... i do popytu klientów. - MJ urwał na chwilę. - Wiesz, nie wiem, czy twój opiekun sam cię wystawił na świeże powietrze, czy może raczej to ty ożeniłaś go z żelazną dziewicą i wybrałaś wolność. - ciągnął, dając dobitnie do zrozumienia, że domyślił się przeszłości Lucy... a przynajmniej pewnej jej części. - Ale powiem ci... nie ważne, co cię tu ściągnęło, wpadłaś w jeszcze gorsze gówno. Armia to alfons najgorszy ze wszystkich. Rucha cię w dupę bez żenady i nawet ci nie płaci za fatygę, zapewnia tylko wikt i opierunek, zresztą podłej jakości. A jak zechcesz wybrać wolność, to nawet nie pozwolą ci odejść, tylko wpieprzą pestkę w czaszkę i zostawią w pyle pustyni, by zmutowane zwierzaki miały się czym nażreć. Dlatego czasem warto mieć przyjaciół w tym burdelu. Nie musisz nikomu dupy dawać za darmo, chyba, że akurat chcesz. Ale jak od czasu do czasu zrobisz coś dla kogoś bezinteresownie, to większa jest szansa, że ten ktoś przyjdzie ci później wyciągnąć dupę z ogniska, jak się wkoło zrobi za gorąco... bez kombinowania, czy mu się to opyla i co z tego będzie miał. - MJ pozwolił, by jego słowa zawisły w ciężkiej, wilgotnej ciszy wieczoru nad Kolorado. - Pomyśl o tym, dziewczyno. - rzucił, odkładając wciąż tlące się drewienko na płaski kamień leżący obok ławki i podnosząc się z miejsca.
Szeregowa paliła spokojnie, podpatrując na rozmówcę z rozbawieniem. Papieros tlił się miarowo, co pociągnięcie zmieniając kolor końcówki z czerwieni na ciemną, wpadającą w pomarańcz żółć.
- Powinnam odczuwać dyskomfort siadając tak blisko kogoś, kto moczy za trzy dychy i uważa to za cud? Aż strach pomyśleć na czym jedziesz zazwyczaj - zaśmiała się w końcu, wydmuchując dym gdzieś w bok i mrużąc z uciechy oczy - Wypraszam sobie, nie jestem byle kurwą z prowincjonalnej dziury, tylko rodowodową, a za to się buli. No ale, może jakbyś raz miał taką powyżej stówy znałbyś różnicę - rozłożyła bezradnie ręce i z tej bezradności kocia morda się jej pogłębiła - Nie wiedziałam że też miałeś tatusia do opieki. Albo wujaszka - zakręciła młynka papierosem, a potem machnęła ręką - I nie strasz mnie chłopczyku, bo za duża na to jestem. Nie moczę się w nocy i nie szukam potworów pod łóżkiem. Chyba że to opłacone - zrobiła niewinną minę - Co za delikatność, trzy warstwy papieru będzie mało. Jak na razie ty podbiłeś z interesem iiii… może - przewróciła oczami - Bym się nad nim zastanowiła, ale protekcjonalności nie trawię prawie tak samo jak ciepłej wódki - pstryknęła niedopałkiem, podnosząc się z ławeczki - Albo kija w dupie. Życie jest za krótkie żeby traktować wszystko poważnie. Przesada ssie. To też darmowa rada - posłała mu całusa, przemieszczając się w stronę baraku i śpiwora.
- Zapamiętam. - rzucił na odchodne MJ. - A ty jak chcesz kogoś straszyć rodowodem, to spróbuj u oficerów. Ponoć na to lecą. - wzruszył ramionami widząc, że dziewczyna oddala się w stronę wyznaczonego miejsca do spania. Strata czasu, pomyślał. Lucy nie wyglądała mu na taką, która przejmuje się czymkolwiek poza wykorzystywaniem innych. Cenić się trzeba, prychnął w myślach. Zobaczysz, mała, jak ja się cenię.
Snajper z trzaskiem otworzył drzwi baraku, znalazł swoją koję i rzucił się na nią całym ciężarem, nie zdejmując nawet butów. Zanim zasnął, upewnił się tylko, że jego karabin oparty jest o koję i gotowy do szybkiego użycia.

* * *

Nieprzenikniona czerń ustąpiła miejsca brudnemu brązowi, ten zaś przeszedł w krwistą czerwień. Krwawy blask zalewał oczy MJa, napełniając serce szeregowego niepojętą grozą. Cienie przewijajace się przez jaskrawą łunę zatańczyły, formując jakby z mgły jakiś rozmazany kształt. Potem, jakby ktoś wyregulował lunetę lub celownik, kształt stopniowo nabrał regularnych, wyraźnych rysów, przybierając charakterystyczną postać. Postać byka.
Na oczach obserwującego to Martina zwierzę zmieniło barwę. Już nie było czarne, rozbłysło złotem, mieniło się jak wypolerowany metal w pustynnym słońcu.
Byk uniósł rogaty łeb, wściekle zamiótł ogonem, podskoczył i stanął na lekko ugiętych, rozkraczonych nogach. I ryknął. Wściekle, ogłuszająco, jakby szykował się do szarży.


MJ gwałtownie wyprostował się na łóżku. Serce nadal waliło mu jak młotem.
To był sen. Zły, przerażający sen.
Ale w takim razie... dlaczego nadal słyszał ten ogłuszający ryk?
Dopiero po chwili do niego dotarło. Coś faktycznie nadawało ten ogłuszający, ryczący odgłos. Od strony rzeki.
Snajper chwycił za broń i wyskoczył z domku, w którym nocował. Kątem oka widział, że inni też wstają i tak jak on, macając wokół w poszukiwaniu broni i elementów oporządzenia, zwlekają się z wyrek i kierują ku wyjściu.
- Drużyna B, zbiórka! - MJ rozpoznał bez pudła wrzask sierżanta Taylora, gdy tylko przestało mu dzwonić w uszach od tego głośnego ryku. - Alarm bojowy!
MJ i stojący obok Wilson wymienili spojrzenia, choć w migotliwej poświacie obozowych pochodni i blasku oddalonych lamp niewiele było widać. Obaj dostrzegli jednak zbliżające się do przystani trzy sporej wielkości statki, wyglądające na wycieczkowce.

Drużyna B, poganiana nieubłaganym wrzaskiem czarnoskórego sierżanta, wciąż próbowała odzyskać postać w miarę zorganizowanego pododdziału, gdy łodzie z trzaskiem przybiły do nabrzeża. Gdy tylko cumy zabezpieczyły jednostki przed przypadkowym odbiciem od pomostów, z jednostek zaczęły wysypywać się zmęczone ludzkie sylwetki.
Łodzie z uchodźcami, skonstatował MJ. Oczywiście. Cały wieczór trąbili o tym, że będzie ewakuacja.
Jednak patrząc na ludzi wysiadających z łodzi pod czujnym okiem ubranej w mundury żołnierzy NCR załogi, coś się snajperowi nie zgadzało.
Żaden z tych ludzi nie wydawał się cieszyć, że przybył do obozu. Nie wydawali z siebie żadnego dźwięku. Szli jak ktoś, komu kazano wysiadać, jak ktoś, kto nie kontroluje swoich ruchów, kto nie ma władzy nad sobą. Ich twarze, widoczne w upiornym świetle lampy oświetlającej molo, wyrażały tylko strach i ból.

Co jest kurwa grane?

- Uciekajcie! Ratujcie życie! Oni...

Buuuuum.

Oczy MJa otworzyły się szeroko, gdy zobaczył, jak mężczyzna, który jeszcze chwilę temu zaniósł się panicznym krzykiem, zaświecił się nagle jak zapalona zapałka. Krew trysnęła z szyi czarnym, rozchlapanym strumieniem, gdy głowa nieszczęśnika, wystrzelona w górę eksplozją ładunku umocowanego pod jego szyją, odleciała w bok jak piłka trafiona kijem bejsbolowym.

Kurwa mać!

Seria kolejnych eksplozji wstrząsnęła ludzką masą. MJ był szczęśliwy, że nie wszystko był w stanie zobaczyć, ale już to, co zobaczył, sprawiło, że żołądek podjechał mu do gardła, a zjedzona na kolację konserwa zaczęła torować sobie drogę z powrotem.

- AVE CAESAR! - ogłuszający ryk z łodzi odwrócił uwagę strzelca od zbitej masy ludzi. Kątem oka zarejestrował, że spomiędzy łachmanów i resztek ubrań, jakie mieli na sobie, powyciągali najróżniejsze żelastwo i rzucili się w głąb obozu jak barbarzyńska horda. MJ skoncentrował uwagę na łodziach. Znajdujący się na nich ludzie, z których część pozbyła się już resztek mundurów NCR, wycelowali w kłębiący się tłum trzymaną w rękach broń. Huknęły strzały, przyłączając się do ogólnego pandemonium, jakie rozpętało się na przystani. Do suchych trzasków samopałów dołączył nagle jednostajny łomot cekaemu zamontowanego na największej z łodzi. Echem zawtórowały mu dwa mniejsze erkaemy z mniejszych łódek. Rój smugowych pocisków wszedł w kłębiący się na przystani tłum jak nóż w konserwę, wycinając krwawy, poznaczony wykwitami eksplozji szlak wśród bezładnej masy ludzi.
MJ miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Bezprzykładna rzeź, jaka miała miejsce poniżej klifu, szarpała i kręciła jego wnętrznościami na wszystkie strony. Żadne szkolenie nie mogło go na to przygotować.

Snajper nadludzkim wysiłkiem opanował odruchy ciała i ocenił sytuację. Jeśli cekaemy będą strzelać w tym tempie jeszcze przez parę minut, na przystani nie będzie nikogo żywego. Rozwiązanie nasuwało się samo.
- Stan! - krzyknął MJ do stojącego obok Wilsona. - Zdejmujemy zespołówki! Biegiem!
Wilson kiwnął głową. Strzelcy rozbiegli się, zachowując wykalkulowany odstęp od krawędzi klifu... akurat taki, by tuż nad krawędzią widzieć cele. MJ wiedział, że jeśli będą mniej więcej w tym miejscu, dla załóg łodzi będą stanowić diabelnie mały cel - jeśli w ogóle ktoś ich zauważy. W razie czego zawsze można było paść na glebę, odturlać się kawałek poza zasiegiem wzroku napastników, po czym w innym miejscu podnieść się i znów wychylić łeb, by strzelać. Najważniejsze, że karabiny maszynowe i ich obsady były dobrze widoczne w upiornym blasku lamp oświetlających molo.
MJ podniósł karabin, ocenił odległość, ustawił i zgrał nitki celownika na sylwetce rosłego legionisty, który z maniakalnym grymasem na twarzy dzierżył w dłoniach tylce cekaemu. Wstrzymał oddech, a gdy lufa broni przestała się kołysać, płynnym ruchem ściągnął język spustowy.
 
Loucipher jest offline