Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2018, 10:51   #58
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Alvaro Jesus uniósł w górę wskazujący palec, tym gestem dając znać kierowcy jaguara, żeby poczekał i nie opuszczając ręki, odwrócił się tyłem do drogi i luksusowego samochodu, żeby rzucić do telefonu:

- Za kwadrans, na molo na Playa Cerritos!

...po czym nie czekając na odpowiedź przerwał rozmowę.

Podszedł wolno do lBacaba z rękami za plecami, w prawej trzymając chłodną klamkę zatkniętą za paskiem. Wydarzenia ostatnich dni nauczyły go nie ufać nikomu, szczególnie pedziom w drogich samochodach, z wymuskanymi brodami, którzy nie bali się takich drapieżników jak Fernandez Perez. Coś tutaj kurewsko nie grało a Oreja nie miał ochoty spotkać się twarzą w twarz z kolejnym wilkocudakiem. Pierdolony świat.

- Buenos tardes segnior Bacab. Przykro mi ale właśnie umówiłem się z potencjalnym kupcem. Muszę iść na spotkanie Ale… - milczał przez chwilę, - jeśli jest pan zainteresowany, możemy spotkać się jutro, na MOICH warunkach.

- W porządku. Tylko proszę do jutra nie sprzedawać fanta. Postaram się złożyć odpowiednio dobrą ofertę. Bez pośredników.

- Mówił pan, że kto miał go w swojej kolekcji?

- Porozmawiamy jutro, segnior. Na pana warunkach - odpowiedział Bacab powoli włączając się ponownie do ruchu.

Alvaro odetchnął głębiej patrząc na odjeżdżający samochód. Nieznośne napięcie zelżało. Tylko blizna swędziała jak wcześniej. Poprawił daszek czapki i sięgnął po telefon.

- Hola Jose! - uśmiechnął się odruchowo, gdy w słuchawce usłyszał głos Gonzaleza. - Tak. Potrzebuję cię na molo Playa Cerritos. Za dziesięć minut. Wszystko wytłumaczę ci na miejscu.

Playa Cerritos była wiecznie zatłoczoną plażą a molo jedną z atrakcji turystycznych. Jego niewątpliwą zaletą były położone przy brzegu drewniane bary i restauracyjki, z których roztaczał się malowniczy widok na ocean. Był z nich też doskonały widok na wszystkich, którzy wchodzili i wychodzili z molo a pod samym molo, mroczne, zarośnięte miejsce, w którym można było nieniepokojonym przez nikogo przeprowadzić rozmowę. A przede wszystkim wszystko było tuż obok.

Perez zajął miejsce w jednym z barów oferujących piwo, tequillę i śmieciowe jedzenie, z balkonu którego miał świetny widok na wejście na molo oraz blisko do zejścia. Czekał. Ludzie płynęli leniwie w te i z powrotem niczym fale przyboju.

Jose Gonzalez pojawił się punktualnie i Alvaro w krótkich, szybkich słowach przedstawił mu co od niego oczekuje. Rozumieli się doskonale. Pracowali ze sobą nie od dziś.

Śliskiemu zeszło trochę więcej niż dziesięć minut. Niemal dwadzieścia, ale to akurat u niego było normalne. Oreja wypatrzył go od razu, samotnego, rozglądającego się niepewnie wokół. Wybrał jego numer.

- Jesteś? Dobrze. Odwróć się w tyłem do brzegu. Ok. Zejdź pod molo, tam się spotkamy.

Te z pozoru nieistotne polecenia pozwoliły Jose, stojącemu w tłumie turystów dostrzec i rozpoznać Victora Lobo Escolara. Nie zszedł jednak za nim na dół. Jego rolą było wypatrywanie ewentualnego ogona.

Zdyszany, śmierdzący papierosami i przepoconym ubraniem Victor wyglądał na zmęczonego.

- Hola, Alvaro - uśmiechnął się wyciągając rękę. - Korki. Coś taki ostrożny. Paranoja nie doleczona, jak zawsze?

- Nie pierdol - Oreja nie był w nastroju. Oddał uścisk. - Mów.

Pod molem było ciemno i śmierdziało rybą i szczynami ale było spokojnie choć nad głową przechodziły tłumy.

- Złoty strzał, Ucho. Miałem, puta, złoty strzał. Wiem kto siedzi za przejęciem Mazaltan. Cenne i pewne informacje. Tylko, puta, kosztowne i szybko tracą ważność.

Lobo Escolar wprowadzał zazwyczaj Fernandeza Pereza w stan głębokiej irytacji. Dzisiaj jednak nie był zwykły dzień. Dzisiaj Lobo Escolar był pierdolonym linoskoczkiem, który balansował nad przepaścią zwaną śmiercią szarpany podmuchami furii Alvaro.

Dwie rzeczy zadziały się jednocześnie. Lewa ręka Oreja złapała Śliskiego za kamizelkę, podczas gdy prawa wepchnęła lufę colta M1911 w rozdziawione zaskoczeniem usta Victora.

- Jak dobrze zauważyłeś - wysyczał przez ściśniętą szczękę Alvarez odbezpieczając powoli broń i wpatrując się w szeroko otwarte oczy handlarza, - jestem dzisiaj paranoikiem i do tego kurewsko nie w humorze, i mam jakieś takie kurwa jebane uczucie, że ten twój “złoty strzał”, to strzał kulą w płot, a ja od rana się kręcę jak gówno w przeręblu więc przestań pierdolić, żebym nie zaczął liczyć rachunku zysków i strat, bo ze mnie żaden pierdolony buchalter i na końcu może mi wyjść, że mam pociągnąć za cyngiel, a nie chciałbym żałować źle podliczonego słupka!

To wszystko wyrzucił z siebie na jednym wydechu i teraz dyszał ciężko szczerząc zaciśnięte zęby i napierając na adwersarza.

- Uglghgh - Śliski zakrztusił się lufą wepchaną w gardło. Wybałuszył gały niczym człowiek na skraju apopleksji.

Oreja splunął iwyjął lufę tylko po to by przyłożyć ją Victorowi pod brodę.

- Mów kurwa i nie testuj mojej cierpliwości.

- To… nowi…. gracze…. z … Mexico City….. poważnikhekhe… Wiem, że ...dogadali się… z Aztekami…. i …. z …. kartelem …. jakimś… nie …. wiem….. którym….

- Nie wiem, kurwa, nie wiem - przedrzeźniał Oreja, - to ma być kurwa informacja? - syczał opluwając rozmówcę śliną - Przychodzisz do mnie rozanielony chcąc mi sprzedać to gówno za grubą forsę? Jaja sobie że mnie robisz?! Kto się kurwa dogadał z tymi pojebańcami? Gdzie go znajdę? Coś sobie kurwa przypomnisz czy już cię mogę zajebać?

- Miałem… dostarczyć … im… trochę towaru… broni… - wycharczał już nieco wyraźniej. - Mam ustawioną dostawę na jutro.

- Gdzie? O której?

- Mają zadzwonić… dwie godziny przed, potwierdzić wymianę i podać miejsce. Są ostrożni robiąc ze mną interesy. Transakcja ma odbyć się jutro. O szóstej wieczorem.

Alvaro schował spluwę, puścił ubranie Victora i poklepał go po obślinionym i zakrwawionym policzku.

- Widzisz? - powiedział przyjaźnie. - Po co były te nerwy? Ktoś ci pomaga przy rozładunku?

- Eugenio. Znasz?

Przytaknął.

- Eugenio się rozchorował - stwierdził z całą pewnością Oreja. - Pomoże ci Jose. Entender?

- Tak

- I doprowadź się do porządku bo wyglądasz jak roztrzęsiona kupa gówna.

Jose Gonzalez odjechał z Lobo Escolarem. Miał go pilnować i dać znać gdzie ma dojść do transakcji. Przyszedł czas na spotkanie z Psem. Pora się rozmówić z sukinsynem, dać znać chłopakom o jutrzejszej wieczornej transakcji. Jeśli chcą się zmierzyć z Aztekami i nowymi graczami z Mexico City muszą być przygotowani. Wracał do gniazda.

W głowie układał już jutrzejszy plan dnia. Spotkanie z kuzynem, Bacab, Śliski... Jak znał życie to plany i tak wezmą w łeb. Pierdolony świat.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline