Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2018, 15:34   #43
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
„Cywilizacja. Zabawna sprawa”

Max stał w ruinach kina samochodowego trzymając w ręku pozostałości po takowej. Kilka garści kabli, drutu, ładnie zachowane płytki krzemowe czegoś, co wyglądało na radio, a może ekran, no i tuba próżniowa. Cacuszko, o ile ktoś miał pod ręką radio lub telewizor. Na nieszczęście, nikt nie miał, ale te spacerki po pustkowiu zaczynały mu się podobać. Oczami wyobraźni widział już te drobne zdobycze jako element elektrostatycznej pułapki, której projekt widział jakiś czas temu w czasopiśmie w NCR, bodajrze w Dean`s Electronics. A może to było w Science Digest?

To była niezła baza. Miała luskusy. Luksusem była chwila odpoczynku po dłuższym spacerze. Bo jak inaczej nazwać przeprawę przez pustkowie które pustkowiem nie do końca zawsze było. Woda była luksusem.
Steki z gekona i piwo były miłą odmianą. Też luksusem a wręcz zbytkiem dla farmera. Manderson przywykł raczej do uprawianej w jałowej ziemi brukwi, okazjonalnego białka z mrówy lub skorpiona. Czasem smażony kretoszczur, które Max akurat lubił pożerać, czasem wręcz chorobliwie na nie polując. Kretoszczury smakowały źle, ale pieczony ogon ze skorpiona, to było prawdziwie przeżycie kulinarne. Mięcho potrafiło być wręcz czarne od jadu, który należało wpierw rozpuścić. Oczywiście w wodzie zmieszanej z bimbrem z mutowoca. Po jakimś tygodniu moczenia, mięsko nadawało się już na grila. Po dwóch, nawet można było ugotować. Po trzech śmierdziało już tak strasznie, że można było już szukać nowej farmy, bo nawet wietrzenie nie pomagało. Dopiero niedawno w NCR w terminalu medycznym dowiedział się dlaczego te radskorpiony są takie twarde w obróbce, ale wiedza potwierdziła mądrości życiowe starszych wioski. Zawsze można było łowić zmutowane skrzypłocze, ale od ich zapachu Maxowi zbierało się na wymioty. Zjadł parę razy, ale dopiero po znieczuleniu się bimbrem. Stejki zaś...cóż, to była inna para kaloszy. Max kojarzył stejki. Z Brahmina, nie z gekona, czyli wersję na wypasie. Tylko taki luksus miał dwa razy w życiu. Zabicie brahmina to było wydarzenie we wiosce. Wpierw kapłan posypywał głowę popiołem, żegnając żywiciela. Nawet, jak przez ostatni miesiąc zwierzak chorował i nie dawał już mleka, szacun się należał. Dopiero potem krojono go na paski. Nie zostawiano nawet kości. Nic nie mogło się marnować. Marnotrawstwo w świecie, gdzie brakowało wszystkiego było karalne.Sypania głowy popiołem Maxowi nie udało się jednak potwierdzić w żadnych czasopiśmie czy terminalu.

Manderson długo patrzył w talerz, nie potrafiąc zrozumieć tej rozrzutności. Ale był z farmy. Nic nie mogło się zmarnować i szczęściarz najadł się tak, że aż żebra mu trzeszczały. Potem zaczepił się do ekipy medykusów, pod pozorem noszenia skrzynek, bo widział, że wojsko ma ciekawy dostęp do chemikaliów a w bazie widział nawet jakiś terminal.

Życie na farmie nie pieściło Lucky`ego. Ciężka, fizyczna praca zahartowała mu ciało, a spartańskie warunki do jakich przywykł od małego pozwoliły zachować wystarczająco dużo sił, aby z Harrisem objąć pierwszą wartę po kolejnym przemarszu , tym razem do grajdołka zwanego Cottonwood Cove. Nie próbował zagadywać małomównego żołnierza, bo i ten jakoś nie zagadywał. Max spokojnie sobie usiadł i skręcił sobie fajka z resztek zasuszonych liści od mutowoca i kawałeczka papieru wydartej z marginesu książki. Rozkoszował się dymem ze skręta i patrzył na perymetr, a co jakiś czas na rozgwieżdżone niebo nad bazą. Nawet udało mu się otworzyć na moment jedną ze swoich książek, kiedy Harris zajęty był gapieniem się na jakieś dziewczyny. A potem życie postanowiło się zesrać i przerwać mu chwilę sielanki.

Wycia syren i staccato serii z broni maszynowej przerwało jednostajne mruki obozowych rozmów.
Atak rozpoczął się nagle, i był brutalny, prosty i skuteczny. Łodzie, osłaniane przez ludzką falę niewolników zdolnych rozwalać okopy i umocnione punkty za pomocą ładunków wybuchowych na szyjach. Na wojnie i w miłości jak mówili, wszystko jest dozwolone, więc geniusz wojskowy musiał być w tym przypadku niezłym zboczuchem, wpuszczając setkę żywych granatów do obozu wroga. Maxa dziwiło jedynie, że bazie jakoś nie zareagował. Gdzie jakieś pikiety, jakiś system wczesnego rozpoznania. Wyglądało na to, że cała ta syfiasta propaganda, jaką rozsiewali w NCR okazywała się jedynie kupą gówna, serwowaną z plakatów, ulotek i za pomocą megafonów nadawanych jako audycja. Dostawali tu w dupę od legionu i zanosiło się na następny kopniak.

Max otrząsnął się z zadumy dopiero wtedy, gdy z jednej strony coś wybuchło, mlasnęło i dostał czymś miękkim w twarz.
„Bramin na mnie spawiował” przemknęło mu przez myśl, bo to jedyne, co mógł od razu skojarzyć, ale potem otarł twarz z jakichś resztek różowej brei. To był tylko mózg jakiegoś niewolnika.
Westchnął z ulgą i widząc, że Harris zaczyna biec w stronę punktu dowodzenia, pobiegł za nim.
Przypomniało mu się, że wciąż ma w kamizelce te graty z kina samochodowego.
Patrzył na maszt anteny radiowej i już wyobrażał sobie przerobienie tego ustrojstwa w taki sposób, by zaśmiecić eter jednym wielkim i piekielnie kłopotliwym dla zdalnych detonatorów szumem.
Ścisnął w łapskach swój sztucer i ruszył biegiem za Harrisem. Zamierzał ostro kluczyć między namiotami, kierując się prosto do celu, wierząc, że pojedynczy biegacz nie będzie zajmował uwagi żadnego cekaemisty.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 15-12-2018 o 22:11.
Asmodian jest offline