Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2018, 15:57   #46
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Sytuacja w Camp Cottonwood Cove była nie do pozazdroszczenia. Można było się założyć, że żaden żołnierz NCR z dowolnej innej jednostki - nawet Ranger - nie chciałby się zamienić miejscami z załogą tego obozu.

Pierwsze sekundy i dziesiątki sekund od rozpoczęcia tego zdradzieckiego, szalonego ataku tylko pogłębiły chaos i rzeź. Spanikowany tłum uchodźców i żołnierzy rzucił się do ucieczki, goniony przez równie rozwrzeszczaną bandę niewolników z wybuchowymi obrożami i wszelkiego rodzaju bronią "białą". Noże, tasaki, sztachety nabijane gwoździami, siekiery strażackie, młoty, pałki, dzidy, różne narzędzia, kije bejsbolowe i bilardowe, łopaty, kilofy, harpuny. Było wśród nich też kilkunastu ludzi zdecydowanie bardziej bitnych i pozbawionych obroż - ci dzierżyli bardziej... egzotyczny oręż. Rękawice ze szponami przerośniętych modliszek lub wielkie miecze ze złomu.

Za nimi postępowała druga, mniejsza grupa, dzierżąca różnego rodzaju broń palną. Głównie były to... wiatrówki, tak półautomatyczne, jak i powtarzalne lewarowe. Z oddali ta broń wyglądała groźnie, ale nie była w stanie zrobić nikomu większej krzywdy. Robili za sztuczny tłum. Żywe tarcze. Prawdziwym zagrożeniem byli ci, którzy dzierżyli samopały - tak krótkie jak i długie - w kalibrach 9 i 10mm, "strzelbiarze" z jednorurkami w kalibrze 20 gauge, dzikusy z łukami i kuszami, oraz paru ludzi bez obroży z dziwacznymi ustrojstwami, które z wielką siłą wypluwały... gwoździe kolejowe.

Z góry osłaniało ich kilka drużyn Legionistów w mundurach NCR, sypiących dużymi ilościami naboi .38cal z kiepskich, ale automatycznych samopałów, oraz trzy cekaemy. Wszelkie próby oporu na plaży zostały natychmiast zmiecione. Napastnicy wdarli się już do mesy przy molo i do obydwu szaletów. W oknach widać było rozbłyski wystrzałów wewnątrz.

Czereda szybko zbliżała się do głównego budynku i dalej położonych namiotów (w tym lazaretu). Wtedy dopiero zaczął się formować jakiś zorganizowany opór. Kilku sierżantów organizowało swoje drużyny, korzystając z faktu, że cekaemy nie mogły strzelać za budynek HQ. Rekrutów uzbrojonych nie w standardowe karabiny służbowe 5,56mm, a w strzelby bokówki 20 gauge. Byliby w stanie w sekundę położyć trupem pół hordy. Byliby, bo się zawahali.

Niewielu ludzi, choćby szkolonych żołnierzy, mogło stanąć naprzeciwko biegnącej ku nim rzeźni i po prostu wypalić. To nie byli kaci... czy legioniści. Kilku jednak zaczęło bić (w tym sierżanci, bijący z półautomatycznych strzelb bojowych), raczej ze strachu, aniżeli z czegokolwiek innego. Padali cywile, swoi, cudzy, zakamuflowani legioniści, wszyscy. Ale to było za mało, za późno. Większość tej pierwszej blokady zwiała. Resztę dorwali.

Jedna eksplozja. Potem druga. Trzecia. Czwarta. Piąta. Tumany pyłu i krwawej mgiełki spowiły całą szerokość od drogi wyjazdowej po HQ. Charakterystyczny brzęk podczas eksplozji sugerował miny kapslowe. Mocne, prymitywne, mordercze. Dobrze, że tuman spowił efekty eksplozji. Nikt nie chciałby patrzeć na mięso z człowieka, pomielone razem z dobytkiem.

Lucky

Wade Harris i Max Manderson uniknęli takiego losu. Dopadli do budynku szybciej, skryli się w jego wnętrzu. W środku było kilka osób. Dwójka strażników i paru cywili, którzy w porę dostali się do środka.

- Drzwi! - pisnął jeden z nich. Za późno. Wade już napierał, a we framugę wpychało już się ramię z jakimś nożykiem - skalpelem?

- Wal przez drzwi! WAL! - ktoś ryknął. Strażnicy zaczęli pakować weń kule z przydziałowych pistoletów 9mm. Zawtórował im sztucer Lucky'ego.

To nie był ich szczęśliwy dzień.

Kule przeszły przez drzwi na wylot, ugodziły wariata z medycznym nożykiem. Skonał, ręka upuściła utensylia z brzękiem, osunęła się. Coś huknęło. Obroża zdetonowała się. A zaraz potem pierdolnęło, huknęło, gruchnęło. Drzwi wyleciały z zawiasów, w ich miejscu ziała wybita dziura. Ale kto by tam na to patrzył? Tych w środku zmiotło. Objęła ich sfera płomieni, budowlanego pyłu i odłamków.

Żyli. Dzwoniło im w uszach, kręciło we łbach, bolało wszystko... ale żyli. Leżeli jeden na drugim, przywaleni zmasakrowanymi drzwiami. A drzwi wyglądały i tak lepiej od wszystkich wokół.

I ten dziwny spokój tuż po eksplozji. Jakby świat zrobił sobie w ich pokoju przerwę...

Lucy i Utangisila

Tribal i mechanik byli blisko tych eksplozji. Najpierw kilku tęższych uchodźców wywijających młotami, którzy dosłownie rozerwali się w wybuchach i dziesiątkach cennych kapsli przemienionych w śmiercionośne szrapnele. Potem kolejny, który ścigał... kaprala? I tego drugiego z jego drużyny, Maxa? Na plecach miał "prezent", dziwny, zielonkawy plecaczek. Przestrzelili drzwi, zabili go... a ten i tak wybuchł. Mocno. Materiał High Explosive. Nikt nie miał prawa przeżyć w tym pierwszym pomieszczeniu...

Utang miał bliżej, więc zaczął kosić. Dwa pełne magazynki, cofając się w stronę lazaretu, czy głębi obozu, sam nie widział, nie wiedział. Potem swój jedyny granat. Skosił kilkoro ludzi z jakimiś pałkami, prętami, hakami. Każdemu z nich wybuchała obroża już po śmierci. Zmienił broń, repetując swojego czterotaktowca. Zaczął pakować pierwsze kule do najbliższej, północnej łodzi.

"Lucy" już była obok, zbiegając ile sił w nogach z Overlook po wyjazdowej asfaltówce. Detonacja "plecaka" nie objęła piętra, gdzie była radiostacja. Musiała się tam dostać. Widziała, jak ludzie desperacko pracują przy lazarecie, widziała Utangisilę praktycznie samotnie w zdecydowany... i bezlitosny... sposób powstrzymującego napór "uchodźców" wyłaniający się z gryzącej chmury.

Bitewny chaos i chwilowe rozproszenie uwagi dopadły i ich.

Dosłownie znikąd na Laurę wpadł jakiś świr z kijem umorusanym w jakimś zielonkawym paskudztwie. Zdzielił ją w ramię, a substancja prysnęła jej na twarz. Momentalnie zdębiała, jakby wzięła jakiś narkotyk. Co za świństwo? A gnój już zamierzał się do przyjebania jej z całej siły, z góry, oburącz.

Na Utangisilę zaś zamierzył się ktoś zgoła inny. Jakiś... dzieciak. Miał może dwanaście, trzynaście lat. W rękach dzierżył... zabawkę. Durna myśl mignęła przez umysł dzikusa - widział ją kiedyś na antycznych plakatach. Karabin na wodę marki Super Soaker. Plunęła... ale wcale nie wodą. Struga rozbryzgnęła się na torsie Utanga, momentalnie zaczynając syczeć, dymić i przeżerać się przez pancerz, ubranie, skórę. Kwas. Silnie stężony. A nastolatek już pompował powietrze do kolejnej strugi.

Igła i Sticky

Billy stał nieco dalej, bliżej lazaretu. I miał widok równie "piękny" na całą masakrę jak Utangisila i Laura. Widział, że dziwacznym zrządzeniu losu cały opór tuż za budynkiem HQ stanowili w tej chwili tylko oni dwoje, napadnięci już przez "uchodźców". A z dymu po eksplozjach wyłaniali się kolejni. I z drugiej strony budynku, od strony wody, biegli następni.

Gdzieś na tyłach zaterkotał pistolet maszynowy. Jeden z uchodźców od strony plaży padł i wybuchł. Przepasany był dynamitem. To na chwilę ostudziło zapędy samobójców z tamtej strony. Mógł przez tą chwilę kontynuować ostrzał z czterotaktowca do sylwetek migających w dymie. Do kogo strzelał? Swoich? Cywilów? Napastników?

Jego zdecydowana postawa i krzyki ściągnęły doń trzech ludzi. Rekruta bez hełmu, pancerza, na gołą klatę, w ledwo co ubranych spodniach i butach. W dłoniach ściskał Service Rifle. Drugiego rekruta z bokówką... osmalonego i okrwawionego, jakby wyszedł z Piekła. Ocalał z pierwszej linii oporu. Trzecim był wartownik z lewarem 10mm. Zaczęli strzelać, chyba powstrzymując napór o te kilka sekund...

W tym czasie zaś Natalia dwoiła się i troiła, by zabezpieczyć rannych, zebrać ochotników do transportu, wygonić tych co mogli chodzić o własnych siłach. Ludzie uciekali wgłąb obozu, w stronę baraków, z "dala" od bitwy.

Ale bitwa sama do nich przyszła. Cekaem z północnej łodzi dostrzegł ludzi zwiewających ze szpitala polowego i przeciągnął po nich długą smugą. Sanitariuszka widziała na własne oczy, jak jej podopieczni padają ranni lub zabici, w wykwitach czerwonego koloru. A zaraz potem cekaem przeniósł ogień na namiot. Błyskające, smugowe pociski bez trudu przebijały płótno, niszczyły sprzęty, dziurawiły prycze... i trafiały ludzi. Z krzykiem zatoczyła się, zaplątała w kawałek rozszarpywanego namiotu i padła na bok. I tylko to ją ocaliło. Stelaż puścił, namiot się zawalił, przykrył wciąż pozostających wewnątrz rannych i obłożnych. A kule dalej kosiły.

Barry, Martin i Richard

Podczas gdy na dole trwała krwawa, chaotyczna i rozpaczliwa walka o życie, ci trzej żołnierze pozostający na Overlook, pomyśleli podobnie.

Barry przyczaił się przy wraku ciężarówki na skraju skarpy, korzystając z nich i okolicznych skał jako osłony. Cisnął w dół granatem, a że miał sporo krzepy, to cisnął daleko i całkiem celnie, gdzieś w okolicy mola, gdzie wciąż kłębili się "strzelcy". Huknęło. Odpowiedzią były wrzaski rannych. Potem poszła flara, którą odpalił i rzucił, by dała światło na ocienioną, opanowaną przez nieprzyjaciela plażę. Potem zaczął bić ze swojego czterotaktowca. Tu szło mu już opłakanie, nie kojarzył, by trafił kogokolwiek. A ku niemu już ściągały smugowe kule z cekaemu z południowej łodzi oraz inne pociski. Przyszpiliły go, zmusiły do leżenia plackiem za blachą i kamieniem, podczas gdy wokół wizgały i biły śmiercionośne kawałki ołowiu.

To był doskonały moment dla Martina i Stana Wilsona, którzy zajęli pozycje nieco dalej i zaczęli bić do obsługi tegoż cekaemu. Wilson miał dużo mocniejszy karabin, ale brakowało mu lunety i drżały mu ręce. Po kilku kulach ograniczył się do robienia za spottera. A oko i dłonie MJa pracowały. Pyk z lufy. Klekot czterotaktowca. Brzęk łuski. Wdech, wydech. Pyk. Klekot. Brzęk. Powietrze. Jeden dostał, potem drugi. Ku ich pozycji zaczęły sypać się naboje z samopałów. Kolejni, ofiarni legioniści biegli ku milczącemu Browningowi by objąć uchwyty i wznowić kanonadę.

Wtem przemówił czterotaktowiec Richarda. Pomysł z latarką był niezły. Mocne światło nie oślepiło wrogów z takiej odległości, ale utrudniło odróżnienie konturów na skraju skarpy i pochłaniało mniejsze rozbłyski broni. Na przykład broni Jinxa.

Cekaem i inne automaty zaczęły pruć po omacku, próbując jakoś odpowiedzieć na wznowiony ogień wszystkich czterech strzelców przemykających od pozycji do pozycji... do których dołączali kolejni. Ledwo co ubrani (lub prawie ubrani) rekruci wybiegali z baraków i dołączali do oporu, bijąc z półautomatów 5,56 albo z pistoletów. Wśród nich był też porucznik, z lekko tylko przekrzywionym zielonym beretem oficera.

- Strzelać! Zmieniać pozycję! Zachować spokój! Skupić ogień na łodziach! - wrzeszczał nieco tylko załamującym się głosem, samemu stukając ze swojego repetera.

A załoga bombardierów już dopadała do moździerzy, przygotowywała sprzęt do rozpoczęcia pracy. Vernon zajął się robotą spottera. I wreszcie pierwsze, krótkie huknięcia oznajmiły, że granaty 60mm opuściły strome lufy.

Key i Robin

Ostatni dwaj członkowie Drużyny B na Overlook mieli najmniej roboty w tej chwili. Robin zgarnął kilka pocisków i zaczął nad nimi pracować. Ręce mu drżały od zmęczenia i tego całego rabanu, ale nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę. Jako saper pomyłka oznaczała eksplozję, wybuchy pozostałych pocisków, zniszczenie moździerzy, śmierć całej grupy ludzi, przegraną bitwę. Rzeź. Więc robił najszybciej jak mógł... lecz i tak powoli. Ale pewnie.

K-9000 natomiast, jak na razie olany przez pozostałych i pozbawiony możliwości walki na dystans, czekał cierpliwie przy Łaziku, patrząc na jego pracę i obserwując okolicę. Psie zmysły mówiły mu, że coś jest nie tak. Bardziej, aniżeli to, co działo się już teraz. Jakby miało zaraz być jeszcze gorzej. I to tutaj, u nich, na Overlook...

I szybko okazało się, co się święci. Ledwo Key dostrzegł ruch w ciemności, a już rozległ się bojowy okrzyk. Trzy długie smugi płonącej cieczy runęły na różne punkty Overlook. W tym na moździerzowców, którzy mogli w swoim kompletnym zaskoczeniu jedynie dać się podpalić. Zaraz potem na środku obozu huknęły granaty - dwa flashbangi i jeden cylinder z jakimś gryzącym dymem (pewnie gazem łzawiącym). A zaraz za nimi mknęły już tomahawki, oszczepy, noże do rzucania. Pierwsi oszołomieni, duszący się żołnierze padali śmiertelnie ranni. A do nich dopadały już wściekłe, skundlone ni to wilki, ni to psy, hodowane przez Legion do wojny.

Jeden z flashbangów grzmotnął blisko cyberpsa i sapera. Skołowani obrońcy NCR zbierali się z ziemi, kiedy ku nim biegli już dwaj zwiadowcy z Legionu Cezara - jeden na White'a z paskudnie wyglądającą rękawicami, drugi z jeszcze paskudniejszą na Keya.

Wszyscy

Pierwsze trzy granaty moździerzowe spadły na dół. Pierwszy wyrżnął w plażę. Drugi wybił dziurę w molo. Trzeci wpadł do wody obok południowej łodzi. Poprawka. Paręnaście sekund później trzy kolejne padły prosto na górny pokład tejże łodzi, rozrzucając ciała niczym szmaciane lalki. Wtórna eksplozja zdetonowała czarnoprochową armatę (a raczej jej zapas prochu i, ułamek sekundy później, wybuchowe kule), wyrywając w dziobie łodzi potężną dziurę. Niestety, była powyżej poziomu wody.

Pozostałe cekaemy zwróciły ogień ku Overlook. Nie mógł dosięgnąć moździerzy, ale takie natężenie kul (w tym eksplodujących z "daszki") pokosił zagęszczoną grupę strzelców. Pierwsi żołnierze padali na skały, turlali się w dół zbocza albo po prostu do tyłu. Krwawe ochłapy, podziurawione korpusy, pourywane kończyny. Porucznik, dowódca Trzeciego Plutonu, skończył bez głowy. Jak w abstrakcyjnym śnie, zielony beret pofrunął leniwie na wietrze.

Kolejne trzy pociski. Nadbudówka południowej łodzi wykwitła eksplozjami. Cekaem został... uciszony. Zaraz potem zaczęło głośnie hukać. Pękała amunicja, jak śmiercionośny, metaliczny, smugowy popcorn.

Z głębi obozu wylegali gotowi do walki żołnierze NCR, którym kupiono nieco czasu. Service Rifles, Caravan Shotguns i Lever-action Rifles zaczęły przemawiać. Z dwóch baraków zaczęły wysypywać się dziesiątki kul z dwóch lekkich kaemów. Z piętra HQ też zaczęły się sypać kule, w stronę dużej łodzi - i z racji wysokości oraz bliskości, celne.

Może mieli szansę odeprzeć ten atak?

Ale do tego było daleko. Środkowa łódź wystrzeliła dwie salwy pocisków - harpuny, które skutecznie uciszyły ogień z HQ, oraz granaty czy petardy dymne, które omiotły całą plażę wzdłuż i wszerz Cottonwood Cove, spowijając wszystko w gęstych kłębach siwego dymu.

Nikt nic na dole nie widział. Pod tą osłoną "uchodźcy" zdwoili wysiłki, napierając na HQ, lazaret, rejon asfaltówki i głębię obozu.

Dwie pozostałe armaty dziobowe przemówiły, waląc w skarpę. Jedna kula grzmotnęła gdzieś w jej połowie, druga odbiła się jak piłka od przyczepy tira i wpadła na tyły Overlook. Wybuch rozerwał jednego człowieka na kawałki, dwóch obsiał odłamkami.



Sitrep

- Minęły jakieś dwie minuty.
- Jak do tej pory zginęło już ponad dwudziestu żołnierzy NCR z załogi CC, nieznana ilość cywilów/non-combatants oraz porucznik 3rd Platoon.
- Straty po stronie wroga są nieznane (acz na pewno padło około 20 "uchodźców" i zakamuflowanych rekrutów Legionu na dole), acz łódź południowa utraciła większość strzelców oraz całą broń ciężką.
- Utangisila i Laura pozostają w śmiertelnym zagrożeniu i są zaangażowani w walkę.
- W Overlook jest 17 NCR Troopers z Service Rifles (głównie 3 Pluton, oprócz BG) i 3 sierżantów, 6 bombardierów (wraz z ichnim sierżantem). 3 bombardierzy i ich sierżant właśnie smażą się od napalmu z Flamera.
- Na Overlook nacierają siły zwiadowców - dwie contubernia i wataha szkolonych wilków.
- W reszcie obozu jest nieco ponad 30 NCR Troopers z Caravan Shotguns, 20 z Lever-action Rifles (10mm), pięciu sierżantów i dwóch erkaemistów z 5,56mm LMG.
- Sierżanci NCR uzbrojeni są głównie w pistolety maszynowe 10mm.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 16-12-2018 o 19:04. Powód: Dodatkowy akapit dla Mike'a i Pipboya.
Micas jest offline