Mężczyzna przerwał mieszanie w kadzi i spojrzał na wchodzącego Bernhardta. To znaczy spojrzał w jego kierunku, bo ze względu na potężnego zeza, trudno było orzec gdzie dokładnie patrzy. Jego twarz nie skażona była śladem myślenia - żył w swoim prostym światku, nucąc idiotyczne melodie i śmiejąc się z byle czego. A poza tym był zmutowany, ale to w Wittgendorfie już chyba nikogo nie dziwiło - jego palce przemieniły się w podobne do maczug wyrostki. Na słowa Zinggera pokiwał głową i pomaszerował do skrzynki, stojącej nieopodal bimbrownicy. Przy okazji odkręcił kurek i z kranika pociekła do podstawionej butelki pachnąca jałowcem, mętna ciecz. Ze skrzynki wyciągnął pełną butelkę i z uśmiechem na gębie podał Zinggerowi.
W tym czasie Wolfgang omiótł wnętrze wiedźmim wzrokiem, szczególnie skupiając się na zawartości kadzi fermentacyjnych. Jednak zamiast solidnej emanacji magii, której się spodziewał, dostrzegł tylko znikome, punktowe zawirowania w obrębie zacieru. Niepokojące było to, że jego zmysły odebrały impuls wskazujący na Dhar, esencję Chaosu w czystej postaci...
Lothar widząc, że matołek jest nieszkodliwy podszedł do sterty butelek. Wszystkie były identyczne, dokładnie takie jakie widział we wsi. Pozbawione korków wydzielały woń "likieru", którą w Wittgendorfie przesiąkł niemal każdy mieszkaniec. O to, żeby umyć szkło nikt się nie zatroszczył, więc butelki były upaprane różnymi substancjami - błotem, gnojem, rzygowinami...