Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2018, 01:35   #661
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4R1xXe6xpV0[/MEDIA]
Nagrzane wnętrze śpiwora miało magnetyczne właściwości, przyciągające ciało do ziemi w pozycji horyzontalnej. Było ciepło, miękko… tym bardziej nie chciało się wstawać, wiedząc co czeka poza budynkiem. Chłód, deszcz, wiosenna niepogoda i tłum obcych ludzi. Tropicielka zapomniała kiedy ostatni raz dane jej było otworzyć oczy i usłyszeć mowę zanim jeszcze otrząsnęła się z resztek otępienia. Zwykle witała ją cisza, albo odgłosy wydawane przez watahę. Słowa… takich słów jej brakowało.
- Hej…ile spałam? - mruknęła ospale do szeregowej dzielącej z nią posłanie. Zmrużyła oczy, wodząc spojrzeniem od na wpół rozebranej sylwetki do suszących się ubrań, zapewne mokrych jak samo nieszczęście. Dobrze, że na razie nie musiały ich zakładać, nikt nie wrzeszczał nakazując pośpiech. Nie musiały też nigdzie iść. Dało się leżeć z Sonym i Vito, w czwórkę tworząc rodzinne gniazdo.
- Pchły… mówiłam że mają pchły - wychrypiała, odkasłując w zwiniętą pięść. Wojskowi nie przyzwyczaili się widać do podgryzania przez sen. Seaver przywykła, jej stado często powiększało się o małe, skaczące pasożyty, nic niezwykłego. Szło przywyknąć, z czasem machnąć ręką i brać za następny dopust boży, na równi z mrozem albo załamaniem pogody.
- Wykąpałabym ich, gdyby nie pogoda - wyjaśniła, czochrając futro wpierw na wilczej, potem na psiej głowie, a mięśnie jej twarzy drgnęły. Z początku nieśmiało spieczone wargi ułożyły się w nikły uśmiech.
- Dzięki Stan, za plecy. Jest lepiej… dobrze. Jest dobrze, nie boli - powiedziała speszona, uciekając spojrzeniem na kajet - Zróbmy ten list, wtedy kapitan… obiecał że wyśle go do Cheb. Chcę… - westchnęła, wracając do głaskania Sony’ego po łbie -... mieć to z głowy.

- No trochę pospałyśmy. Ale jeszcze bym mogła, w ogóle nie chcę mi się wychodzić.
- tutaj szeregowa była zgodna z punktem widzenia Luci. Ułożyła się wygodniej nakrywając się z powrotem śpiworem i kładąc na brzuchu. Przed sobą położyła notes a w rękę wzięła ołówek.
- Pchlarze jedne. - spojrzała z wyrzutem na oba rozwalone w legowisku czworonogi które chyba nic sobie nie robiły z tych wyrzutów. W zamian przyjaźnie dały się wyczochrać liderowi stada i wesoło popatrzyły na drugiego dwónoga który właśnie się zatukał w śpiwory. Szeregowa jednak chyba nie miała ochoty na integracje z czworonożnymi nosicielami skaczących i gryzących pasożytów.
- To co chcesz napisać w tym liście? Do kogo ma być? - Stan skoncentrowała się na tym pisemnym zadaniu jakie je czekało.

Tropicielka wychyliła się, chwytając płaszcz i przywlekła go pod nos. Potem jej ręka zaplątała się w spodnie, wyciągając nóż. Milcząc przecięła jeden ze szwów od podszewki i wsadziła tam rękę, grzebiąc przez moment.
- Do niego - powiedziała przyciszonym głosem, odpakowując czarną folię z lekko pogniecionej koperty, którą wręczyła szeregowej. Na wierzchu widniały dwa słowa, wedle nadawcy będące imieniem i nazwiskiem - Napisz mu, że… czeka tu list. Od jego ciotki, siostry Anny. Anny O’Connor… i że jej już nie ma, a to jej ostatnie słowa - puknęła kopertę - Na tych kartkach. Do niego… i…. i niech po to przyjedzie, nie ma daleko. Nie tak jak ja z Aspen tutaj - mruknęła na koniec dość zrzędliwym tonem.

- Dobra. - Stan pokiwała głową oglądając list i chwilę zastanawiając się. Wreszcie zaczęła coś pisać na kartce w swoim notesie. Napisała coś na górze kartki, dość krótko i to poszło jej dość szybko i gładko. Ale nad właściwą częścią notatki główkowała trochę dłużej stukając do tego ołówkiem w swoją brodę, kartkę czy po prostu machając nim. Pewnie nieświadoma, że ganiający w powietrzu ołówek przyciąga zaciekawione spojrzenie Sony’ego. Na koniec szeregowa po nakreśleniu kilku linijek tekstu przeczytała na głos to co napisała.
- To co? Może być? Jak chcesz to mogę coś dopisać, zmienić albo napisać drugi. - zapytała zerkając na drugiego dwunoga w tym śpiworowym legowisku i drapiąc się wolną ręką gdzieś po nodze którą miała zanurzoną pod nagrzanym śpiworem.

Luca przekrzywiała głowę raz w prawo raz w lewo, słuchając tego co zostało napisane. Marszczyła czoło, aż kiedy Stanley skończyła, pokiwała karkiem.
- Może być, nawet bardzo… dziękuję - odpowiedziała szczerze, odpychając wielki łeb Sony’ego, węszący jej tuż przy uchu. Zaczęła się też podnosić - Pójdę do twojego szefa, pokazać i… porozmawiać. Jak on to chce wysłać? Jeśli kogoś posłać, przecież mogę jechać z tym kimś, Sony, Kay, Gambel i Vito tu zostaną… eh. Ciekawe czy będzie tam ten głupi kutas.

- “Księciunio”?
- szeregowa upewniła się ale właściwie nie musiała. Skrzywiła się jakby połknęła kawałek kwaśnej cytryny i machnęła ręką.
- No czekaj, zaadresuje ci to. - Stan podniosła się znów sięgając do plecaka i zaczęła w nim grzebać. - Na wyjazdy dają nam trochę kopert. - mówiła mimochodem i w końcu wyjęła prostokątne kawałki papierów. Wsadziła do środka zapisaną kartkę, pośliniła skraj koperty, zamknęła i zapisała adres.

- Nie wiem czy będzie. Ale mamy sprawę do starego. Ehh, trzeba się będzie ubrać. - dziewczyna spojrzała na rozwieszone przy ognisku ubrania które nadal były może już nie mokre ale wilgotne. W końcu machnęła ręką i znów zaczęła grzebać w swoim plecaku. Tym razem zaczęła wyciągać ubrania. Te pewnie były suche.
- Co za pchlarze no… - mruknęła przy okazji drapiąc się intensywnie po udzie. Popatrzyła z pretensją na czarne czworonogi a Sony zinterpretował to spojrzenie po swojemu. I polizał ją po twarzy.
- Ej! - zawołała zaskoczona szeregowa odsuwając twarz i wycierając ją ręką. - Tak, jeszcze mnie obśliń. Jakby pcheł było mało. - fuknęła na niego Stan na co Sony z zainteresowaniem podniósł uszy licząc pewnie na jakąś większą integrację z podnoszącym się człowiekiem. Pewnie niezbyt go interesowało, że dwunóg wstawał aby założyć suche spodnie.
- Pójdziesz ze mną do chłopaków? - zapytała Stan zerkając na zamknięte drzwi gdzie leżeli poranieni szeregowiec i kapral.

- Lubi cię - Seaver wyjaśniła zachowanie wielkiego psiska, drapiąc je za uszami czułym gestem. - Gdyby nie lubił, użyłby zębów - dopowiedziała, wciągając na grzbiet pierwsze warstwy ubrań. Podpatrywała też na Stanley i jej mundur. Nigdy nie nosiła żadnego, ale wyglądał na poręczny z tą masą kieszeni.
- Travis Wygadany i Mały? I brodacz… tak, pójdziemy. - zarzuciła płaszcz na ramiona i warknęła krótko, a leżący do tej pory w ciszy wilk podniósł się bezszelestnie, parkując obok nóg tropicielki - I to nie ich wina że mają pchły… tak już czasem jest - wzruszyła ramionami.

- No to farciara ze mnie. - mruknęła cierpko szeregowa zapinając spodnie i zezując na czworonogi. Sony zaś machał radośnie ogonem na znak przyjaźni i do swojej właścicielki i do jej nowej koleżanki. Obserwował z zainteresowaniem jak ta druga znowu siadła na śpiworach. Tym razem aby ubrać skarpety i buty. - No wiem z tymi pchłami. Ale trochę upierdliwe. - westchnęła specjalistka od łączności drapiąc się energicznie po podkoszulku i zerkając na zaciekawionego jej głosem i postępowaniem człowieka.

- Luca ale weź się jakoś ubierz. Nie możesz tak stąd wyjść. - Stan chyba zorientowała się, że poza zarzuconym na siebie płaszczem jej kumpela nic na sobie więcej nie ma. - Matko jakbyś tak stąd wyszła to by było, że spałyśmy ze sobą. A mówię ci, że taka zbieranina chłopów w jednym miejscu to większe stado pleciug niż przekupki na targu. Zwłaszcza jak jesteś jedną z niewielu co nic nie zwisa między nogami. - dziewczyna zawiązująca buty pokręciła głową na to skaranie boskie z tymi chłopami.

Brwi Seaver powędrowały do góry, dla odmiany jej spojrzenie skierowało się ku dołowi. Mrucząc coś pod nosem zaczęła zapinać guziki i rozglądać za spodniami.
- Przecież spałyśmy razem - pokazała brodą na psio-ludzkie gniazdo, wzruszając lewym ramieniem - Co ich to obchodzi? Jak któryś zacznie mówić coś co nie powinien to z nim pogadam. Po mojemu - ruchem bez podtekstu schyliła się po nóż, wsadzając za pasek kapoty - Chcą żeby było im ciepło niech zrobią gniazdo, kto im broni? W kupie zawsze cieplej.

- No tak ale… - Stan podrapała się nieco nerwowo po głowie. Uklękła wyciągając z plecaka coś co się okazało zapasową koszulą munduru. Wstała i zaczęła ją zapinać zerkając na sylwetkę drugiej kobiety. - No ale spała tak wiesz… - zaczęła z zakłopotaniem cały czas zapinając guziki koszuli. - No jak zobaczą, że spałyśmy razem bez ubrania no to pójdzie fama, że… no, że spałyśmy ze sobą… tylko no tak dosłownie… no wiesz, że się przespałyśmy ze sobą… no ja bym wolała tego uniknąć… - łącznościowiec mówiła z coraz większym zakłopotaniem i chyba zaczęła się czerwienić. Wyglądało, jakby miała kłopot ze sprecyzowaniem o co jej chodzi.

Po jej słowach Luca robiła już minę tak podejrzliwą jak tylko się dało. Łypała spod przymrużonych powiek i ściągniętych brwi, przekrzywiając kark jakby jej to pomagało łapać perspektywę.
- To… mam nie mówić że spałyśmy tak? Razem. - doprecyzowała i zaraz prychnęła - A co w tym złego? Tak cieplej… ale dobrze, nie powiem nikomu jeżeli masz mieć przez to problemy… durne wojsko - ostatnie doburczała naciągając jednak spodnie. - To już wiem dlaczego te baraki i nie lubicie lasów. Jak grzanie się razem to taki problem, nie przetrwalibyście tam dłużej… albo zimą w górach.

- O dzięki! Jesteś kochana! - Stan najwyraźniej ulżyło gdy kumpela zgodziła się nie rozpowiadać o tym spaniu - niespaniu razem. Akurat zapięła koszulę więc podeszła do Luci, uściskała ją i pocałowała w policzek. - A ubierzesz się jeszcze? Jak chcesz to potem zrobię ci jeszcze raz masaż. - spojrzała na nią nieco filuternie nadal ją obejmując.

- Przecież jestem ubrana - Seaver odpowiedziała niepewnym tonem, zezując w dół. Od drugiej kobiety biło przyjemne ciepło, wyczuwalne wyraźnie dzięki gołym nogom.
- No spodnie jeszcze włożę - westchnęła, kładąc szeregowej głowę na ramieniu, co wyszło nawet naturalnie i bez niechęci. - Marchewka i kijek? - parsknęła słysząc obietnicę - Nie musisz mi dawać marchewek. Jesteś w porządku, ubiorę się dla ciebie. Żeby tamci nie gadali.

- Dzięki Luca, jesteś kochana! - Stan wyraźnie się ucieszyła. Objęła i przytuliła Lucę do siebie mocno i znów ją pocałowała chociaż tym razem gdzieś w szyję. Postały tak chwilę komplementując swoje ciepło i przyjazne uczucia. - Też jesteś w porządku. Lubię cię. - żołnierka widocznie również dała się ponieść podobnym emocjom jak Luca.

Ale w końcu skoro miały coś załatwić to musiały się ruszyć. Stan zaczęła wpychać koszulę w spodnie a Luca ubrać spodnie tak jak jej obiecała. Szeregowa zaproponowała by najpierw odwiedzić chłopaków. W końcu leżeli tuż za drzwiami. Widok był równie przygnębiający co ostatnio. Obaj leżeli złożeni na łożu boleści. Travis oddychał ciężko ale był przytomny. Jego kumpel tylko ciężko charczał przez sen zmożony mieszaniną gorączki i leków przeciwbólowych.

Szeregowiec uśmiechnął się blado widząc swoich gości. Stan zagaiła rozmowę mówiąc cichym, łagodnym głosem najpierw klękając a potem siadając obok śpiwora kaprala. Poszły na początek dość standardowe teksty jak się czuje i fajnie, że przyszły. Ranny mężczyzna wydawał się czerpać otuchę i przyjemność z tak błahej rozmowy i obecności kogoś przyjaznego.

Dwójka żołnierzy znała się, dogadywała i przede wszystkim spędziła razem więcej niż jeden dzień. Mieli wspólne tematy, przygody do wspominania. Znali swoje zainteresowania i wiedzieli co robić. Tropicielka kucała obok nich, dla uspokojenia obejmując ramieniem czarnego wilka. Ten jednak doskonale wyczuwał jej niepokój, więc postawił czujnie uszy i łowił otaczające ich dźwięki, siedząc jak figura z węgla.

Od Travisa Wygadanego gorzej miał się ten drugi, Elbert - on nawet nie był przytomny, ale żył. Świadczyło o tym charczenie z posłania obok… a pomyśleć, że w głuszy byłoby tak spokojnie i cicho.
- Coś… ci ugotuję - Luca przełamała się i powiedziała parę słów, patrząc na blondyna obok - Jeśli chcesz.

- Tak? - Travis przechylił głowę aby spojrzeć na siedzącą obok tropicielkę obramowaną dwoma, czarnymi brytanami. - Nie trzeba. - pokręcił głową i trochę wykrzywił wargi jakby chciał się uśmiechnąć.

- Oj, co nie trzeba, Luca ma dobry pomysł. Coś wam przyniesiemy. - szeregowa poparła pomysł swojej nowej kumpeli patrząc wesoło to na nią to na leżącego w posłaniu kolegę. Te uśmiechnął się i pokiwał głową na znak zgody.

Tropicielka zasępiła się, bębniąc palcami o sierść na karku Vito. Normalnie nie widziałaby żadnego problemu, niestety nic tutaj nie działo się normalnie.
- Wyjdziemy na spacer - popatrzyła na Stan, sprawdzając jej reakcję - Zobaczymy czy uda się coś upolować. Jest wiosna, dużo drzew i zieleni. W okolicy powinny być dzikie indyki, a jak nie to wieronki. Łatwo je znaleźć, cały czas śpiewają. Dla was powinno starczyć… albo wiewiórki… - zasępiła się.

- Coś wymyślimy. - Stan klepnęła kumpelę po ramieniu starając się ją podnieść na duchu. Travis pokiwał głową zmęczonym ruchem.

- Jak nie to się nie przejmujcie. - powiedział cicho też chyba nie chcąc aby robiły sobie kłopot z tym gotowaniem i resztą.

- Damy radę - burknęła do swoich butów, wzdychając przeciągle. Posiedziała chwilę w milczeniu, bujając się na piętach a potem otrząsnęła się jak mokry pies i podjęła mniej ponuro - Ciągle mam zapasy… swoje. Poradzę sobie, coś… potem upoluję, jak już będę wolna. Teraz trzeba o was zadbać. - popatrzyła na szeregowego i chociaż się nie uśmiechała, wzrok miała łagodny - Wzięliście mnie do stada, a stado się wspiera i pilnuje. - zacmokała na Sonyego, pstrykając palcami nad leżącym mężczyzną. Psisko podniosło się z ziemi, przeczłapało do jego posłania i ułożyło się obok, kładąc mu wielki łeb na brzuchu.
- Będzie cieplej… bo zimno. - dodała, wzruszając ramionami.

Szeregowiec uśmiechnął się i do Luci i do poranionego psa. Uniósł rękę i poczochrał go po łbie na co ten zareagował radosnym merdaniem ogona. - Jak się nazywa? - Travis zapytał zerkając pytająco na opiekunkę i przewodniczkę czworonożnego stada. - I daj spokój. Robiliśmy tylko swoje. - machnął ręką na znak, że nie widzi tutaj nic wyjątkowego.

- Sonny - tropicielka też dorzuciła się do tego głaskania, zajmując się psim bokiem. Drugą ręką głaskała Vito aby nie czuł się gorszy. Burknęła coś pod nosem, mieląc niemo językiem, aż wreszcie prychnęła.
- Nie. Swoje zrobilibyście zabijając mnie i okradając trupa. Tak robią ludzie. Nie pomagają, na pewno nie za darmo. I kłamią… ciągle kłamią. Dlatego ich unikam, wolę Pustkowia - opuściła głowę, uparcie gapiąc się w bandaże na psie - Dostaniesz rosół. Boli cię gardło, łatwiej przełkniesz coś płynnego… i temu z brodą też zaniesiemy - ostatnie powiedziała do Stan.

- Nie jesteśmy ludźmi. Jesteśmy żołnierzami. - Travis cicho się zaśmiał. Stanley podobnie jakby to był jakiś ich wojskowy żarcik czy coś podobnego. - Rosół będzie świetny. - wychrypiał łagodnie coraz bardziej machinalnie drapiąc Sonny’ego. - Miałem kiedyś kumpla co się nazywał Sonny. - mruknął żołnierz z zamkniętymi już oczami. Wydawało się, że zaczyna zasypiać. Kobiety posiedziały przy nim póki nie usnął, potem wycofały się cichcem poza lazaret, zostawiając na straży obandażowanego psa, który jak gdyby nigdy nic zamknął oczy i zaczął chrapać, co pewien czas otwierając oko żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
Po załatwieniu spraw z oddziałem Stanley, nadszedł czas na tę część zadania, która Seaver spędzała sen z powiek. Szef żołnierzy obiecał, że wyśle wiadomość o liście, tylko czy adresat się pojawi? A może zignoruje temat, woląc nie włóczyć się po deszczy i słocie, z perspektywą ataku gangerów za plecami. Podobno w okolicy mieli wojnę… nikomu normalnemu nie chciałoby się leźć w takich warunkach po parę słów skreślonych przez osobę której nie widziało się całe lata… ale Luca też obiecała, a cel znajdował się tak blisko, praktycznie na wyciagnięcie ręki.

- Jak to się skończy… wrócicie do Nowego Jorku, tak? - spytała szeregowej, spoglądając na nią ostrożnie. Do drzwi kapitana zostało parę kroków, tropicielka liczyła po cichu, że tym razem też obejdzie się bez większych problemów. NA razie nie widziała też Księciunia… i dobrze. Dla niej mógł siedzieć zakopany w dole obok mrowiska.

- No tak. - łącznościowiec pokiwała głową twierdząco. - Ale to potem, na sam koniec. Jak skończy się misja tutaj albo nas odeślą do domu. Ale coś się nie zanosi aby lada dzień miało się skończyć więc pewnie trochę tu pobędziemy. Znaczy tutaj albo tam nad jeziorem. - brzmiało trochę jakby szeregowa coś wcale nie pałała zbyt wielką ochotą na bycie w tej wojskowej misji a przynajmniej tutaj, nad tymi jeziorami.

- Acha… - tropicielka mruknęła, uciekając spojrzeniem na drzwi od pokoju oficerów. Każdy w końcu wracał do domu, Stanley nie stanowiła tu wyjątku. Miała dom, pewnie za nim tęskniła… to musiało być przyjemne - mieć gdzie wracać.
- Zanim pojedziesz… napisz mi kartkę - poprosiła nagle, odwracając twarz do drugiej kobiety - Taką… gdzie cię szukać, albo… coś wysłać. List… mogłabym ci kiedyś wysłać list.

- Adres? Chodzi ci o adres? - Stan zatrzymała się bo i drzwi już były blisko. I chyba chciała sprawdzić czy dobrze rozumie się z Lucą. Popatrzyła na nią trochę niepewnie i zmrużyła oczy gdy to rozważała. - No pewnie. Napiszę ci gdzie mnie znaleźć jakbyś miała ochotę. - uśmiechnęła się ciepło i przyjaźnie. Potem klepnęła ją w ramię w równie przyjacielskim geście i weszła do pokoju gdzie wcześniej rozmawiały z oficerem dowodzącym. Tym razem też tam był. I też siedział za tym swoim biurkiem. Szeregowa przejęła przedstawienie z czym przychodzą. Dowódca wysłuchał o co chodzi i skinął głową.

- Dobrze, zostawcie ten list. Wyślę go jak tylko coś będzie jechać w tamtą stronę. - odparł wskazując gestem na biurko na jakim chyba oczekiwał, że zostawią ten list.

Tropicielka słuchała też, trzymając dłoń na łbie wilka i udając że wcale nie jest spięta. W pewnej chwili drobny ruch na skórze przykuł jej uwagę. Podniosła rękę i strzepnęła nią, a czarna kuleczka wielkości połowy łba od szpilki spadła na biurko.

- Jest jeden samochód, prowadzi go Bishop… a on siedzi w kiblu - mruknęła, przyduszając kuleczkę paluchem aż pstryknęło. Uniosła wzrok na dowodzącego i wyjaśniła - Pchła - odkaszlnęła i mówiła dalej, zabierając ręce i zezwłok robaka spadł na ziemię - Kiedy on będzie gdzieś jechał? Daj mi… jechać z nim. Nie będę sama, tylko z wami. Tu zostanie moja wataha. Nie ucieknę, możecie mnie skuć...dam ten list i wrócę. Z wami. Tutaj. Przecież masz wielu ludzi, wyszkolonych. Poradzą sobie jeżeli… by trzeba było, ale nie mówię że będzie. - odwróciła głowę gdzieś w bok i doburczała - I tak tu siedzę bez celu… i nieba nad głową. Zabraniasz mi polować… daj chociaż jechać. Załatwić sprawę… no mówię że wam nie ucieknę.

- Bishop gdy skończy swoją karę rzeczywiście może jechać. I może pojedzie jeśli nie trafi się nic szybciej. Ty natomiast masz zostać tutaj. Masz zakaz opuszczania lotniska i zbliżania się do śmigłowców. - facet za biurkiem mówił zdecydowanym tonem i może nawet trochę był zirytowany, że znów musi wałkować to samo co kilka godzin temu.

- To może ja bym pojechała z Bishopem? I tak musi z kimś jechać. A ja jestem łącznościowcem. - zaproponowała szeregowa i facet zastanawiał się krótką chwilę.

- Możesz jechać. To wszystko czy jeszcze coś? - zapytał uznając sprawę za zakończoną. Stan popatrzyła pytająco na Lucę sprawdzając czy coś jeszcze ma do załatwienia z szefem placówki.

- No już to mówiłeś… myślałam że może zmienisz zdanie - Seaver westchnęła tak boleśnie, że Vito postawił uszy, czujnie obracając łeb w jej stronę. Wyglądało, że jednak nici z wyjścia do lasu - Czyli jak nie mogę wyjść z lotniska, ani podchodzić do ptaków … to mogę wyjść poza magazyn z tej strony co ich nie ma? - zapytała kontrolnie, jakoś nie napalając się na ten pomysł - Rozprostować nogi, posiedzieć… dla ciebie to pewnie głupia głupota - skrzywiła się patrząc starszemu żołnierzowi w oczy - Bo ciepło, nie pada na głowę… ja od lat mieszkam tam, gdzie nie ma ludzi. Chcę wyjść… na lotnisko, nie podchodzić do metalowych ptaków i… one naprawdę latają? - wypaliła wreszcie - Latacie w nich? Ponad chmurami? - dorzuciła dwa inne pytania, a wzrok się jej zrobił nieobecny - Będę… będę mogła obejrzeć jak odlatujecie?

- Nie jestem tego w tej chwili ocenić. - oficer siedzący za zniszczonym biurkiem pokręcił głową. - I nie lata się nimi nad chmurami. To śmigłowce, śmigłowce tak wysoko nie latają. Chyba, że jest mgła albo w górach. Ale tak. Są w stanie oderwać się od ziemi. - temat “metalowych ptaków” chyba napawał oficera dumą. Co od razu dało się wyczuć gdy pokiwał w zadumie głową nad tymi przedwojennymi cudami techniki lotniczej która o dziwo, wciąż działały tak jak kiedyś a nie były tylko zardzewiałymi skorupami pustych wraków dawnych maszyn jakich pełno się walało po Pustkowiach.

- I do lasu ani poza lotnisko nie możesz wychodzić. Ale po terenie lotniska możesz poruszać się swobodnie. Ale lepiej nie próbuj dywersji, sabotażu czy ucieczki. - oficer powtórzył swoje polecenie więc wydawało się, że Luca nie jest uwięziona w samym magazynie w jakim teraz przebywali.

- To… musi być cudowne - Seaver zawiesiła wzrok na dłoniach żołnierza, chociaż ich nie widziała. Przez jej głos przebijała się potworna tęsknota - Być wolnym jak ptak. Lecieć gdzie się chce, widzieć ziemię daleko pod sobą… i błękit nad głową… - wzdrygnęła się, naciągając kaptur na głowę, a głos jej wrócił do zwyczajowej podejrzliwości - Czyli jak wyjdę to nikt od ciebie do mnie nie strzeli, tak? Dajesz słowo? Póki nie wyjdę za teren lotniska, ani nie zacznę robić tego na co się nie umawialiśmy - powtórzyła pytania, dodając jeszcze jedną kwestię - Co z zapasami? Jedzeniem. Nie mam dużo, zwykle poluję - skrzywiła się kwaśno - Teraz nie mogę, a moja wataha musi jeść.

- Dostaniesz wyżywienie póki będziesz tutaj. - oficer też wrócił na ten ziemski, mokry i zimny padół spod tych błękitnych nieboskłonów o jakich mówiła Luca. - Obiecuję ci, że nie będziemy strzelać póki będziesz stosować się do zasad i wykonywać polecenia. - powiedział zgodnie i stanowczo dając znać do zakończenia rozmowy. Stan zerknęła dyskretnie na różnooką tropicelkę dając jej znać, że chyba jest w porządku i czas się zawijać.

Pokiwała głową na znak że zrozumiała i przyjęła do wiadomości jego słowa oraz obietnicę. Wycofała się rakiem pod drzwi, z wilkiem flankującym bezpieczny odwrót, a gdzieś w głębi duszy poczuła rozbawienie, widząc jak jedna maleńka, czarna kulka przechadza się szefowi żołnierzy po rękawie munduru.
- Nie jest… taki zły - mruknęła cicho do Stanley, kiedy drzwi zamknęły się za ich plecami - Myślisz, że mówił prawdę? Można mu ufać? Jego słowu.

- Raczej tak. Pewnie boi się, że zwiejesz, zaczniesz grzebać coś przy śmigłowcach albo robić podobne numery. To się musi zabezpieczyć na taką okazję. No ale na samo łażenie po lotnisku pozwolił no to nie musisz już siedzieć w magazynie jeśli nie chcesz. Chociaż taka pogoda, że mi się w ogóle nie uśmiecha wyłazić na zewnątrz. - odpowiedziała szeregowa przechodząc przez kolejne gabinety tego improwizowanego biura. Podrapała się pod pachą torchę nerwowo. Ale wydawała się być dobrej myśli co do słów i zachowania dowódcy. Tylko ta pogoda wciąż była jedna wielka zimna plucha co nie nastrajało do wycieczek na zewnątrz.

- Tak… mogę wyjść - Luca zasępiła się walcząc z chęcią natychmiastowej ucieczki z baraku na rzecz dopełnienia własnej obietnicy. Wreszcie pokręciła głową, obejmując się ramionami.
- Ale to potem, najpierw obiad. Dla Travisa i Bishopa i ciebie. Nakarmić Vito, Sony’ego i Kay… a potem. - zamyśliła się, prostując plecy jakby jej nagle ulżyło - Ja nie mogę wychodzić poza lotnisko, ale z płyty widać drzewa. Pokażę czego potrzeba aby zrobić porządny obóz, a ty… mogłabyś to podać - zerknęła na drugą kobietę - Na lotnisko. Zaniosę tutaj i wasz szef nie będzie się czepiał.

- Spokojnie, rozejrzymy się co jest na tym lotnisku to może coś znajdziemy przydatnego. No ale najpierw może zjedzmy coś. Znaczy i tak będzie obiad. - wyjaśniła wesoło szeregowa której humor wydawał się dopisywać.

- A nie dosypią nam niczego trującego? - tropicielka spytała takim tonem, jakby nie wierzyła w inną możliwość, a pytała tylko z przyzwyczajenia - Mam coś jeszcze w jukach, zrobimy rosół dla Wygadanego. Łatwiej będzie mu przełknąć niż stałe żarcie. Potem się rozejrzymy po lotnisku... może do tego czasu przestanie padać - westchnęła w to również nie wierząc.
 
Driada jest offline