Most kołysał się lekko pod Fungim i Rysiem. Deski i liny skrzypiały cicho, gdy powoli stawiali krok za krokiem. Kiedy doszli do połowy, ujrzeli w świetle lampy przeciwległą ścianę urwiska i otwór w niej. Usłyszeli też głośny skrzek, a po nim kolejny i jeszcze jeden. Jakieś latające stworzenia zwoływały się, uderzenia skrzydeł zrobiły się głośniejsze. Krasnolud uniósł na chwilę lampę i aż przykucnął, gdy niewiele nad nim przeleciał potwór, przypominający gada ze skrzydłami i potężnym dziobem.
-
Osz ty skurkowańcu! Do przodu Ryś, do przodu!
Ruszyli, a stwory zaatakowały. Pierwszy stracił koordynację, gdy jego błoniaste skrzydło przedziurawiła strzała wystrzelona przez Camdena. Gwałtownie skręcił i z przenikliwym skrzekiem zanurkował pod mostem. Ryś wyczekał na odpowiedni moment i pchnął włócznią. Poczuł jak ostrze zagłębia się w ciele potwora, a potem nagłe szarpnięcie, które rzuciło nim na liny. Udało mu się szczęśliwie wyciągnąć broń, nim ranny gad ściągnął go w przepaść. Pozostałe starały się trafić Fungiego, ten jednak jakimś cudem uchylał się przed ich atakami. Pobiegli, a stwory ponowiły atak tuż przy drugiej ścianie. Tym razem krasnoluda opuściło szczęście, a ostry dziób uderzył go w bok głowy. Fungi zachwiał się mocno, a Ryś uniknąwszy podobnego losu skoczył w przód wpychając go bez ceregieli w korytarz. Przetoczyli się po kamiennej podłodze, lampa na szczęście nie potłukła się. Zakrzyknęli głośno, by dać znać kompanom, że dotarli na drugą stronę.
-
Chyba jeszcze trzy… nie jestem pewien… - Liward wytężał wzrok.
Wszedł na most razem z Camdenem. Gady zawróciły gdzieś nad nimi i zaczęły pikować. Łowca strzelił na oślep, a ułamek sekundy później stwór wpadł na niego, kłapiąc dziobem i szarpiąc ciało pazurami. Camden upadł i jego głowa wisiała już za krawędzią mostu. Liward szybkim cięciem odciął jednak głowę potwora, podniósł towarzysza i pociągnął za sobą. Dobiegli szczęśliwie do dwójki po przeciwnej stronie.
Kea z Iskrą ruszyły ostatnie. Półolbrzymka ściągnęła jednak tarczę z pleców, wiedziała, że nie wszystkie gady zginęły. Trzymała ją mocno, by osłonić siebie i trzymającą się blisko niej czarodziejkę. Potwory nie odpuściły. Pazury kolejnego ześlizgnęły się po orczej tarczy niesionej przez Keę. Wściekły Camden przymierzył tym razem dokładnie. Ostatni pozostały przy życiu gad zrezygnował i odleciał.
Korytarz po drugiej stronie przepaści kończył się niewielkim, ślepym pomieszczeniem. Na jego środku ujrzeli kwadratową, żelazną klapa w podłodze. Klapa miała zawiasy i zamek z dziwnego kształtu dziurką na klucz.