Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2018, 17:09   #61
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, początek nocy

Ciemność objęła Mazaltan swoim uściskiem. Mroczna i żarłoczna, wiecznie nienasycona kochanka. Nocne kluby dla turystów rozbrzmiewały latynoską, skoczną muzyką. Zarówno tą graną na żywo, jak i tą puszczaną z odtwarzacy. Alkohol popłynął rzekami, ścieżki kokainy znikały w nosach rozbawionych imprezowiczów.
Zaczynało się nocne życie.
Wraz z nim budziło się jednak coś jeszcze.
Coś, co można było nazwać czystym złem, jeśli istniało coś takiego, jak czyste zło.
Coś, co można było nazwać plugawym, jeśli trzymać się definicji plugastwa stworzonej przez ludzi.
Coś pradawnego, starszego niż Meksyk, bardziej krwiożerczego niż największe rewolucje.

Coś, co otworzyło oczy i spojrzało prosto na miejsce gdzie kilku śmiesznych, małych ludzi, omawiało swoje śmieszne, małe sprawy.
Pewni siebie uważali się za prawdziwe drapieżniki, przynajmniej większość z nich.
Niedługo mieli się przekonać, jak bardzo się mylą.

Istota usłyszała imię. Dawno nie słyszała, aby ktoś wymawiał je tak głośno i pewnie. Coś się zmieniło.

Poruszyła się, uniosła w powietrze i skoncentrowała na tych słowach.

W GNIEŹDZIE

- Tezcatlipoca - odezwał się nagle milczący dotąd Xavi. - Aztecki bóg ciemności, nazywany czasem dymiącym zwierciadłem i przedstawiany z wężem zamiast prawej nogi. Wcześniej myślałem, że to Quetzalcoatl, bo jego przedstawiano jako pierzastego węża, ale Quetzalcoatl był tym dobrym. Zrodzony z dziewicy, miał grupę uczniów, sprzeciwiał się ofiarom z ludzi i był prześladowany, ofiarował swoje życie za ludzkość spalając się na stosie i ma kiedyś powrócić w chwale. Brzmi znajomo? Ale tak naprawdę to za chuja nie wiem z czym mamy do czynienia, bo wszystkie te podania o starych azteckich bogach są zniekształcone przez stulecia i przez misjonarzy, którzy je spisali. Ale tego, że to dawni bogowie Meksyku obudzili się teraz i tutaj, w Mazatlan, tego jestem pewien. Część z nas powinna spotkać się z tą kobietą, o której mówił Juan… ale będziemy musieli wybrać po której stoimy stronie. Ja wiem kto stoi po naszej. Tito wezwał go dzisiaj, gdy nas tu oblegali i w tej chwili napastnicy uciekli. Zostaliśmy wybrani, hermanos, powiedział mi to wąż z dymu i ciemności. Czuję, że Aztekowie, ci na motocyklach, nie ci sprzed pięciuset lat, też mu służą. Pomyślcie o nazwach, nazwy nie są bez znaczenia, są muy importante! Aztekowie i Węże. Nie jestem taki pewien czy Pies nas wystawił, powinniśmy z nim pogadać. Spróbuję się dobić na jego drugi numer i powiedzieć, żeby przyjechał, bien?

Angelo skinął głową. Nie wierzył w to całe gadanie o misjonarzach i wężach, ale nie chciał obrażać chłopaków. Sporo przeszli. On sam raczej czekał wyniki toksykologii Tarantuli.

- Tak zrób. - Tito zwrócił się do Xaviego, wydawał się wyraźnie zakłopotany. - Co do Węża i furgonetki... tak, pomodliłem się do samego diabła, ale wstrzymałbym się z uznaniem tego co było dalej za cud. Dzieje się dużo popierdolonego gówna, ale nie wiemy jak było. Napierdalaliśmy ze wszystkiego co mieliśmy, może myśleli że spierdolimy jak szczury po pierwszej salwie. Mogli oberwać bardziej niż się spodziewali, mogły im się skończyć kule, mogli też chcieć po prostu nas nastraszyć i zrobić demolkę. Chuj wie...

- Czyli co, sprzęt, nowa lokalizacja i próba kontaktu z psem? Ktoś wybierze się ze mną na to spotkanie o północy?
- Wolałbym pogadać najpierw z Psem. Jeśli nie pojawi w ciągu dwóch godzin mogę z tobą jechać, przyda ci się obstawa. Xavi, co z tym telefonem do chuja? Znalazłeś już numer tego kuzyna? – spytał zniecierpliwiony Selcado.

- Też chciałbym spotkać się z Psem. - powiedział ponuro Angelo, odpalając kolejnego szluga - Jak nikt nie będzie miał pomysłu na nową miejscówę, mogę pociągnąć kilka wici. Może coś znajdę.

Wszyscy usłyszeli to jednocześnie.
Samochód zatrzymujący się pod domem. Jakimś cudem przejechał przez kordon gliniarzy, którzy w końcu zarabiali na swoje łapówki. Więc to musiał być ktoś z gangu.

I był.

Gruby Alfredo.

Wtaszczył swoją tłustą dupę po schodach i stanął w wejściu do rozpierdzielonej hacjendy z rozdziawioną gębą.

- Puta! – zaklął- Co tutaj się, na odjebało. Wygląda, jakby …

Nie dokończył. Nie dano mu.

- Gdzie jest, puta, Pies! – zaatakował go Dario. – Mamy tutaj kryzys i jest potrzebny.

- Pies gada z jednym z braci Uccoz. Próbuje wyciągnąć nas z gówna, w które wpierdoliła nas sytuacja w szpitalu. Ryzykuje, że odstrzelą mu dupę. Dla was, pendechos!

Zasapany Alfredo zwalił się na podziurawionej kanapie, z której, pod naciskiem jego tyłka, wyleciały jakieś pakuły wirując w powietrzu, jak głupie. Nie wiedzieć czemu widok ten rozśmieszył Bliźniaków, bo zarechotali jednocześnie.

- Alfredo zeżarł chyba kurę żywcem i mu się wymsknęło – suszyli zęby jak popierdzieleńcy.

Część gangu zawtórowało śmiechem. Potrzebowali tego. Takiej bezmyślnej, nieokrzesanej rozrywki. Potrzebowali odpoczynku od strzelanin, demonicznych wizji i spraw, których nie dało się w żaden sposób wyjaśnić.

Alfredo zarechotał. Miał śmiech jak krztuszący się pies. Taki pokręcony, szczekliwy, nierówny.

W połowie tego obłąkańczego chichotu stało się jednak coś, czego nie przewidzieli.

Czarny dym, niczym małe tornado, wynurzył się z sufitu i wlał wirującą smugą prosto do rozdziawionej gęby Grubego Alfredo.

Czarny Wąż przybył, kiedy się tego nie spodziewali.

Alfredo przestał się śmiać. Opadł na kanapę, jak marionetka, której ktoś jednym ruchem poodcinał sznurki.

- Odszukajcie Corrazone el diablo – powiedział Alfredo nieswoim, głębokim głosem, który wydawał się dobywać gdzieś z głębi bezdennej studni. – Serce diabła. Nim zacznie się wojna. Wybrałem was. I jeśli mnie zawiedziecie, zabiorę was tam, skąd przybyłem. Zabijajcie, mordujcie, topcie miasto we krwi, jeśli trzeba. Nie dbam o to. Nie możecie pozwolić, aby Serce Diabła wpadła w ich ręce. Są już tutaj. Nasi wrogowie. Nie pozwólcie im was pokonać, bo wtedy was ukażę. Śmieliście nazwać się Węzami. A ja, ja jestem największym spośród węży.

- Serce diabła – zapytał ktoś,. – Czym ono jest? Gdzie możemy je zdobyć?

Ale Alfredo nie odpowiedział. Wstęga dymu wystrzeliła z jego ust, wbiła się sufit i zniknęła, jak zły sen.

Dopiero wtedy zobaczyli Ucho, który stał w wejściu do salonu. Miał naprawdę niewyraźną minę. Chyba jak każdy z nich. Poza Grubym Alfredem, który krztusił się, jakby wielki czarnuch dopadł go w wymuszonym, więziennym seksie oralnym.

- Co jest … puta…. Alfredo w końcu złapał oddech i patrzył na nich oszołomiony i jakoś tak zagubiony.

Jego telefon zadzwonił. Grubas odebrał, przytknął słuchawkę do ucha i przez chwilę słuchał słów osoby po drugiej stronie słuchawki.

- To Pies. Uccoz chcą się spotkać. Za godzinę na Plasa Elgato.

Zatoka na wybrzeżu. Pół godziny od Mazaltan. Odludne miejsce – w sam raz do załatwienia szemranych porachunków.

- Ma być Tito, ja i jeszcze góra dwóch chłopaków. Najlepiej tych co byli w szpitalu. No i dwie osoby powinny pojechać do Aztec MC, wraz z Javierem. Załatwione, hermanes – rzucił Gruby Alfredo i rozłączył się.

-Zaczyna się. Bracia Uccoz wezmą się za nas za tą spierdoloną operację. O. Ucho! Dobrze że jesteś. Wszyscy będziemy mieli pracowitą noc, jak mi się wydaje.
 
Armiel jest offline