Widok padającego dzikusa przyniósł Billy'emu nieznane mu dotąd uczucie. Swoistą mieszankę dumy i ulgi, ale bez szczypty radości. Podniósł się z kolan i już w biegu odsunął zamek, po czym władował do środka pięć nabojów. Charakterystyczny klik, po kolejnym przesunięciu zamka, znów przyniósł nieznane wcześniej uczucie. Uczucie satysfakcji z tego, że znów jest uzbrojony.
Sticky spojrzał na Utangisilę, który wrócił już do siebie. Dzieciaka nigdzie nie dostrzegł, zapewne uciekł, albo leży za jednym z kamieni. Później będzie o tym myślał, wojna nie jest domeną ludzi z moralnością. Ponieważ kolega z oddziału nie potrzebował już pomocy, skierował się w stronę koleżanki. Nie wyglądała na ranną, ale twarz miała uwaloną w jakiejś zielonej substancji.
- Zamknij oczy - poinstruował ją.
Cholera wie co to za maź, lepiej żeby nie dostała się pod powieki. Chwycił ją za ramię i siłą zaciągnął za najbliższy głaz, rozglądając się czujnie wokół czy kolejny legionista nie wziął ich na cel. Tam sięgnął po manierkę, odkorkował ją, powąchał, upewniając się czy w środku aby na pewno jest woda i wylał trochę na twarz dziewczyny. Potem wcisnął jej manierkę w rękę i wyjrzał zza ich osłony w samą porę, by zobaczyć nadbiegającego wroga. Ubrany w idiotyczną zbroję i skórę z jakiegoś psa, wojak z tasakiem w jednej ręce i nożem w drugiej. W ostatniej chwili zdołał skierować w jego stronę lufę karabinu i pociągnąć za spust...